21.6 C
Chicago
niedziela, 19 maja, 2024
Strona główna Blog Strona 1978

W Illinois spada liczba zachorowań na koronawirusa

0

W ciągu doby koronawirusa w Illinois potwierdzono u kolejnych 867 osób – poinformował w niedzielę stanowy departament zdrowia. Tym samym liczba zarażonych wzrosła do 127 757 osób.

 

COVID-19 przyczynił się już do śmierci 5 904 pacjentów. U większości tych osób wystąpiły inne choroby współistniejące. Od soboty do niedzieli otrzymano wyniki ponad 20 tysięcy testów. Badaniom na obecność koronawirusa w Illinois poddano blisko milion 43 tysiące osób. 5 procent testów miało pozytywny wynik.

W dalszym ciągu występuje więc tendencja zniżkowa zachorowań, co jest ważne przy przechodzeniu do kolejnych etapów uruchamiania gospodarki po pandemii. Obecnie Illinois znajduje się na trzecim etapie pięciostopniowego planu wznawiania działalności. Rozpoczęcie czwartej fazy zaplanowano na 26 czerwca.

 

BK

Kiedy otwarcie granic? Premier zapowiedział najbliższy termin. Już za kilka dni czekają nas zmiany

0

Mateusz Morawiecki 6 czerwca poinformował o otwarciu granic z 3 krajami. W ciągu najbliższych kilku dni Polska otworzy się na Litwę, Łotwę i Estonię. Kiedy otwarcie granic z pozostałymi krajami Unii Europejskiej?

– Zdecydowaliśmy w ciągu paru dni otworzyć nawzajem granice. Już dzisiaj pracują nasze służby nad wypracowaniem odpowiedniego protokołu, a ponieważ Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią, to można powiedzieć, że z naszymi trzema przyjaciółmi bałtyckimi granice będą otwarte w ciągu najbliższych kilku dni – poinformował premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z RMF FM.

 

Premier 5 czerwca rozmawiał na ten temat z premierem Litwy, Sauliusem Skvernelisem.

 

Otwarcie granic

 

– Z pozostałymi krajami UE dyskutujemy na Radzie Europejskiej i być może wprowadzimy taki protokół zielony i pomarańczowy – te kraje, które są uważane za najbardziej bezpieczne i takie, które jeszcze nie są – poinformował M. Morawiecki. Polska już wcześniej otworzyła granice dla osób pracujących oraz uczących się w krajach sąsiedzkich. Osoby te nie muszą poddawać się kwarantannie.

 

Grecja nie chciała Polaków

 

Grecja, która otworzyła granice z początkiem czerwca, początkowo wykluczyła obywateli polskich z możliwości przyjazdu do tego kraju bez konieczności przebycia kwarantanny.

 

Po interwencji polskiego rządu Polska została jednak włączona do otwartego ruchu do Grecji. Na razie nie mogą tam jedynie latać samoloty z Katowic, gdyż na Śląsku odnotowano ostatnio największe źródło nowych zakażeń na koronawirusa w Polsce.

 

Cechy otwierają granice. Ale nie z Polską

 

5 czerwca Czechy otworzyły granice z Austrią, Niemcami i Słowacją. Pod koniec maja rząd w Pradze zezwolił również, by Czesi, Słowacy i Węgrzy odwiedzali swoje kraje bez konieczności przedstawienia negatywnego wyniku testu na koronawirusa i bez kwarantanny. Warunkiem był powrót do kraju przed upływem 48 godzin.

 

Czeski rząd zapowiedział również, że od 15 czerwca wprowadzi system dzielący kraje na bezpieczne, ryzykowne i niebezpieczne pod względem sytuacji epidemiologicznej.

 

Test na koronawirusa

 

Podczas gdy niektóre kraje zezwalają na podróż z całej UE, inne zezwalają najpierw tylko odwiedzającym z krajów uznanych za kraje niskiego ryzyka. Niektóre będą wymagać testów antywirusowych od obywateli krajów lub regionów wysokiego ryzyka. Obowiązek wykonywania testu na koronawirusa wprowadziły m.in. Czechy, które otworzyły granice dla pracowników transgranicznych.

 

AIP

Komisja Europejska czy… gejowska? Eurokraci zabiorą nam pieniądze? Wszystko przez uchwałę anty-LGBT

0

Pięć województw otrzymało list od Komisji Europejskiej, która wyraża zaniepokojenie uchwałami ustanawiającymi tzw. strefy wolne od LGBT. KE przypomina o zasadach równości i poszanowaniu praw mniejszości. Zwraca też uwagę, że dany region może stracić dofinansowanie unijne, jeśli środki mogą być wydawane z naruszeniem zasady niedyskryminacji.

Łódzkie, Świętokrzyskie, Lubelskie, Podkarpackie i Małopolskie – to województwa, gdzie przyjęto różne akty „anty-LGBT” na poziomie całego województwa lub w poszczególnych gminach. W sumie już ponad 100 gmin przyjęło tego typu akty. Na działanie polskich samorządów zareagowała Komisja Europejska, która wysłała stosowne pisma do pięciu urzędów marszałkowskich, w tym małopolskiego. Fragment korespondencji opublikowała Anna Błaszczak-Banasiak, dyrektorka Zespołu ds. Równego Traktowania w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. „Komisja Europejska pisze do samorządów w sprawie uchwał antyLGBT: dostęp do projektów ze środków UE tylko pod warunkiem niedyskryminacji” – pisze Anna Błaszczak-Banasiak.

 

KE zwraca bowiem uwagę, że przyjęte przez samorządy deklaracje i uchwały „stawiają pod znakiem zapytania zdolność regionalnych instytucji do zapewnienia zgodności z zasadą niedyskryminacji przy wdrażaniu europejskich funduszy”. Konsekwencją może być decyzja o odebraniu środków unijnych. „Komisja chciałaby otrzymać od Państwa wyjaśnienie i ocenę ryzyka dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową w kontekście dostępu do projektów współfinansowanych z funduszy polityki spójności UE w Państwa regionie” – czytamy w piśmie KE Co na to władze województwa? – Pismo jeszcze nie wpłynęło na dziennik podawczy. Gdy tylko do nas dotrze, marszałek Witold Kozłowski się z nim zapozna i przygotowana zostanie odpowiedź – mówi Michał Drewnicki, rzecznik małopolskiego urzędu marszałkowskiego. Jego zdaniem nie ma obaw, że Małopolska straci jakieś środki unijne, bo wszystkie działania w ramach funduszy z Regionalnego Programu Operacyjnego są zgodne z prawem.

 

Przypomnijmy, że pod koniec kwietnia zeszłego roku sejmik małopolski przyjął deklarację „w sprawie sprzeciwu wobec wprowadzenia ideologii LGBT do wspólnot samorządowych”. Za głosowało 22 radnych PiS. Dwoje radnych PSL wstrzymało się od głosu, a 9 radnych PO było przeciw. Obrońcy praw człowieka i działacze LGBT przypominają, że nie ma żadnej ideologii LGBT, tylko ludzie, którym przysługuje równe traktowanie. W deklaracji można było przeczytać, że jej celem jest „sprzeciw wobec pojawiających się w sferze publicznej działań zorientowanych na promowanie ideologii ruchów LGBT, której cele naruszają podstawowe prawa i wolności zagwarantowane w aktach prawa międzynarodowego, kwestionują wartości chronione w polskiej konstytucji, a także ingerują w porządek społeczny”. Padły też słowa o „anihilacji wartości ukształtowanych przez wielowiekowe dziedzictwo chrześcijaństwa, ważnych szczególnie dla mieszkańców Małopolski”.

 

– Ten dokument nie ma mocy prawnej. To apel, gdzie radni bronią praw rodziny jako podstawowej komórki społecznej. To tylko wyrażenie stanowiska – kwituje Michał Drewnicki. W efekcie na powyższą deklarację region Centralny-Dolina Loary we Francji ogłosił zawieszenie relacji partnerskich z województwem małopolskim. W komunikacie prasowym podkreślono, że uchwała radnych z Małopolski „stanowi niedopuszczalne zagrożenie dla szacunku, bezpieczeństwa i wolności dla ludzi. Jest wbrew podstawowej zasadzie równości i niedyskryminacji zapisanej w traktatach międzynarodowych i Karcie Unii Europejskiej”.

 

W Małopolsce rezolucje przeciw „ideologii LGBT” oraz Samorządową Kartę Praw Rodzin przyjęto m.in. w Jordanowie, Łososinie Dolnej, Moszczenicy, Szerzynach, Gromniku, Bukowinie Tatrzańskiej i Żabnie. Wspomniana karta przypomina o respektowaniu zapisów konstytucji dotyczących ochrony małżeństwa i rodziny. Jest także reakcją na „próby szerzenia ideologii LGBT”. Dokument ten został przygotowany dla samorządów przez fundację Ordo Iuris.

 

aip

Dr Paweł Grzesiowski: „Jesteśmy na początku walki z pandemią”.

0

Miarą walki z pandemią jest liczba osób, które zachorowały, a według światowych szacunków wygląda na to, że w zależności od kraju, miasta, regionu zachorowało od 20 procent w Nowym Jorku do 2 czy 3 procent w polskiej populacji – mówi dr Paweł Grzesiowski, immunolog.

Panie doktorze, mamy za sobą trzy miesiące walki z koronawirusem. Na jakim właściwie etapie pandemii jesteśmy? Mimo upływu czasu, jesteśmy właściwie w tym samym miejscu, na początku walki z pandemią. Miarą walki z nią, jest liczba osób, które zachorowały, a według światowych szacunków wygląda na to, że w zależności od kraju, miasta, regionu zachorowało od 20 procent w Nowym Jorku do 2 czy 3 procent w polskiej populacji. Do niektórych części świata wirus w ogóle jeszcze nie dotarł.

Z Ministerstwa Zdrowia płyną sprzeczne komunikaty: raz mówi nam się, że jesteśmy przed szczytem zachorowań, innym razem, że wygaszamy pandemię. To w ministerstwie nie wiedzą, na jakim etapie tej walki jesteśmy? Nie chciałbym zajmować się komentowaniem tego, co władza wie lub czego nie wie, bo komunikuje nam to w sposób ograniczony. Wołałbym jednak interpretować to w ten sposób, że w marcu zachowaliśmy się, jak na ringu bokserskim, na którym naprzeciwko nas stanął nieznany bokser. Zrobiliśmy głęboki unik, przez to ilość ciosów, które otrzymaliśmy, była bardzo mała. Władze właściwie wszystkich krajów na świecie poza nielicznymi wyjątkami zachowały się podobnie: miały do czynienia z nieznanym zagrożeniem, więc ogłosiły „lockdown” i przyglądały się, co się dzieje. Uważam, że to była decyzja słuszna, zwłaszcza że nie znaliśmy wroga. Ludzkość wie, czym jest pandemia – od wielu lat świat naukowy i medyczny powtarzał, że pandemia się pojawi, że jest to tylko kwestia czasu. Więc myślę, że pojawienie się tego nowego wirusa, zwłaszcza w Azji, gdzie mamy ogromne zaludnienie, miliony ludzi w miastach, mogło wzbudzić ogromne lęki. Pewnie, gdyby COVID-19 pojawił się gdzie indziej, sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. W każdym razie pojawienie się tego nowego koronawirusa nie było specjalnym zaskoczeniem dla naukowców i lekarzy. Przypomnę, że WHO już kilka lat temu ogłosiła możliwość pojawienia się choroby X, choroby jeszcze nieistniejącej, ale pandemicznej. Na początku wiele wskazywało na to, że COVID-19 jest właśnie ową chorobą X, więc reakcja świata była dość paniczna, ale miała dać szansę rozpoznać zagrożenie, a przede wszystkim przygotować zaplecze do walki z nowym zagrożeniem. I tak się stało w wielu krajach, im głębszy był ten „lockdown”, tym mniej osób wirus zaraził. I dziś jesteśmy w takiej sytuacji w Polsce: mamy zakażeń dużo mniej niż kraje sąsiednie, co odbyło się kosztem wygaszenia gospodarki, a teraz przyszedł czas na drugą rundę w tym ringu bokserskim. Wiemy już znacznie więcej, zrozumieliśmy, jakiego mamy przeciwnika, wiemy, jak się przed nim bronić, wiemy, jak go zaatakować, ale brak nam jeszcze skutecznych leków i szczepionki.

I jak ta druga runda powinna wyglądać? Druga runda powinna wyglądać tak, jak cała walka bokserska, czyli powinna być bardzo dobrze zaplanowana od strony taktycznej. I nie można zapominać o gardzie, czyli o tym, że może nas spotkać niezapowiedziany cios, a garda, to inaczej przygotowanie zaplecza medycznego na pojawienie się ogniska epidemiologicznego. Zresztą, widać, że w tej chwili to właśnie się dzieje: mamy okresowo niby sytuację dobrą, ale w niektórych regionach Polski rośnie liczba zachorowań z powodu ognisk epidemicznych. To są właśnie takie niespodziewane ciosy, na które musimy być przygotowani.

Dobrze, tylko w innych krajach chociażby Europy Zachodniej dzienna liczba zachorowań maleje, u nas utrzymuje się na mniej więcej tym samym poziomie. To kwestia sposobu walki z pandemią, który przyjęliśmy – zastosowaliśmy bardzo głęboki „lockdown”, niewiele krajów zdecydowało się na taki krok i w tych krajach było więcej zachorowań. To kwestia tej pierwszej decyzji, albo wszyscy się chowamy przed wirusem, albo opóźniamy „lockdown” przez bagatelizowanie problemu. W Polsce tego problemu na początku absolutnie nie bagatelizowano. Nie wiem, czy pani pamięta pierwsze decyzje rządu i głośne dyskusje na temat tego, czy zamykać szkoły, czy nie, czy zamykać galerie handlowe, restauracje. Te trudne decyzje zostały podjęte szybko i w sposób zdecydowany, trochę na wzór Chin. My zamknęliśmy miasta, tak naprawdę dwa dni po ogłoszeniu pandemii przez WHO, byliśmy jednymi z pierwszych, którzy zablokowali wirusowi drogę. Słowem, ten unik był tak głęboki, że wielu z nas w ogóle nie zachorowało. Przychodzą do nas ludzie do przychodni, który byli chorzy na przełomie stycznia i lutego, mówią o objawach podobnych do zakażenia koronawirusem i kiedy ich badamy, wszyscy są ujemni w zakresie przeciwciał przeciw koronawirusowi. Więc przechodzili inne choroby, najczęściej grypę. W Polsce zaczęliśmy chorować na COVID-19 gdzieś od połowy marca, osób zachorowało, na szczęście, niewiele, ale to spowodowało, że niestety nie osiągnęliśmy stanu odporności populacyjnej. W Polsce jakieś 2-3 procent populacji przeszło COVID-19, często w ogóle niezauważalnie, ale to jest strasznie mało! Milion osób w całej Polsce – to nic dla wirusa. Gdyby zachorowało 10 milionów, mielibyśmy częściową odporność populacyjną, ale za cenę nawet 100 tysięcy zgonów! To jest problem na przyszłość – jak robić inteligentny „lockdown”, aby uniknąć epidemii, a jednocześnie nabywać stopniowo odporność populacyjną nie paraliżując gospodarki. Niestety dziś, po trzech miesiącach pandemii koronawirusa, odporność populacyjna nie przeszkadza mu, aby bez problemu się szerzyć.

Użył pan słowa „niestety”, to może błędem był ten głęboki „lockdown”? Nie można oceniać tego w kategoriach błędu, uratowaliśmy dzięki temu być może nawet 10 tysięcy istnień ludzkich… „Lockdown” był organizowany wtedy, kiedy nie było wiadomo, o co chodzi, kiedy nie było wiadomo, czy ten wirus zabija 10 procent chorych, czy 20 procent. Pierwsze dane z Chin były zatrważające i myślę, że to jest powód, dla którego świat nabrał bardzo głęboko powietrza w płuca i szybko „zanurkował” w kwarantannę. Zresztą, przecież pomysł, żeby zamykać szkoły, restauracje, kina nie był pomysłem Polski, tylko WHO i ECDC (Europejskie Centrum Kontroli Chorób). Cały świat zareagował podobnie, chociaż każdy kraj w trochę inny sposób. Problemem nie jest głęboki „lockdown”, czyli unik, bo ten powinien być zawsze tak głęboki, żeby spowodować jak najmniejsze straty, zwłaszcza kiedy nie wiemy, jak bije nasz przeciwnik. Natomiast najważniejsze jest wychodzenie z tego uniku. I tu już mamy ogromne problemy.

Wychodzimy dość szybko. Decyzją rządu, wracamy na stadiony, wracają wesela do 150 osób, otwarto już restauracje, kina. No właśnie, to budzi największe obawy, że przedwcześnie, mając sytuacje epidemiczną niewiele różniącą się od tej z marca uruchamiamy wszystkie drogi rozprzestrzeniania się wirusa, których jeszcze dwa miesiące temu bardzo się baliśmy. Już dziś wiemy, że wirus przenosi się głównie drogą kropelkową między ludźmi podczas bliskiego kontaktu z odległości poniżej 2 metrów. To nie jest tak, że wirus od chorego na Tarchominie przeleci przez Wisłę i zaatakuje kogoś na Mokotowie – to tak nie działa. Wirus przenosi się w bezpośrednich kontaktach międzyludzkich: trzeba być razem w autobusie, mieszkaniu, biurze czy zakładzie pracy co najmniej kilkanaście minut. Teraz świadomie uruchamiamy dla wirusa bardzo sprzyjające okoliczności – proszę sobie wyobrazić: na takie wesela czy stadiony przyjadą ludzie z całej Polski, są w różnym wieku i będą obcować ze sobą przez kilka albo kilkanaście godzin, będąc bardzo blisko siebie. To na pewno bardzo ryzykowane działanie, obliczone na to, że wirusa w Polsce nie ma, a to fałszywe założenie. Wirus w Polsce jest, będzie cały czas aktywny, a im więcej sposobności spotykania się wielu ludzi bez zabezpieczeń z różnych stron kraju, tym większe zagrożenie szerzenia się epidemii.

To skąd takie decyzje rządzących, jak pan myśli? Chodzi wyłącznie o gospodarkę? Nie, nie sądzę, aby organizacja wesel czy rozgrywek sportowych miała ogromny wpływ na gospodarkę. Myślę, że to typowe podejście współczesnych elit władzy, że kryzysy trzeba rozwiązywać szybko, bo traci się popularność, więc trzeba dać ludziom igrzyska, w rozumieniu dania przyjemności.

Po co ? Żeby lepiej psychicznie funkcjonowali. Zresztą, nie mam bladego pojęcia, jakie są prawdziwe powody tego, że pozwalamy pójść gromadzić się ludziom w kościołach, na imprezach czy na stadionach. Umówmy się, żadna gospodarka nie ruszyła do przodu tylko dlatego, że ludzie kibicują na stadionach, że oglądają mecze z trybun. Oczywiście na stadionach obowiązują pewne obostrzenia, które mają dawać pozory bezpieczeństwa, ale, moim zdaniem, to działania czysto propagandowe. Pozwolenie na wesela czy mecze przy pełnych trybunach sprzyja szerzeniu się epidemii i nie jest podyktowane względami medycznymi ani naukowymi.

Ludzie też zachowują się jakby coraz mniej ostrożnie. Może zmęczeni są tym wiecznym strachem? Na pewno długotrwały stres odbija się niekorzystnie na ludziach, a dodatkowo teraz, ja uważam, że ludzie są skołowani. Są zagubieni, bo najpierw bardzo mocno uwierzyli w zagrożenie, podporządkowali się nowym regułom, a teraz, gdy pandemia jeszcze trwa, zalecenia są odwrotne. Rozmawiam z tymi ludźmi codziennie w gabinecie lekarskim i oni mówią tak: „Zaraz, mieliśmy tyle a tyle zachorowań i wprowadzano obostrzenia, teraz mamy tyle samo, a może i więcej, a zdejmujemy te obostrzenia. To o co właściwie chodzi?”. Mamy problem niekonsekwencji, a nie ma nic gorszego, jak niekonsekwencja w decyzjach władz, bo to rodzi niebezpieczeństwo utraty zaufania. Zwykły człowiek myśli sobie tak: „Skoro oni nie wiedzą, co robią, to ja przejmuję kontrolę nad tym, co się ze mną dzieje”. A decyzje zwykłego człowieka mogą być czasami bardzo ryzykowne, bo wiemy, że ludzie wolą chodzić bez maski niż z maską, wolą rzadziej dezynfekować ręce, niż częściej, wolą nie zachowywać dystansu dwóch metrów – bo to zachowania, które nie leżą w naszej naturze. Człowiek jest raczej istotą stadną, lubi być blisko innych, lubi kogoś objąć, uścisnąć mu rękę. Zakazaliśmy tego, a teraz pozwalamy na spotkania w kościołach, weselach czy na stadionach. To kompletnie wbrew wcześniejszym zaleceniom. Uważam, że tu jest ogromny problem sprzeczności w komunikacji, a to się zawsze kończy tak samo: utratą zaufania, a tak naprawdę utratą kontroli nad tym, co ludzie robią. Dopóki trwał „lockdown” mieliśmy jakąś kontrolę nad społeczeństwem, w tej chwili tę kontrolę całkowicie utracono. Każdy robi, co chce: jeden ma maskę, inny nie ma maski, jeden myje ręce, inny mówi, że koronawirus wymyśliły rządy, żeby nad nami zapanować. Mamy potworny bałagań. Uważam, że to bardziej niebezpieczne niż w marcu, bo teraz w tym bałaganie najlepiej odnajdzie się wirus. On będzie atakował etapami tak, jak robi to w tej chwili: tu jedno ognisko epidemiczne, tu drugie, tu piąte, za chwilę zapełnią się szpitale starszymi i schorowanymi pacjentami z powikłaniami, wzrośnie liczba zgonów, a tego przecież najbardziej się boimy.

Pana opinia nie jest chyba odosobniona, bo w tych światowych rankingach jesteśmy na końcu walki z pandemią. Polska jest krajem o niepewnym statusie epidemicznym. Nie wiadomo tak naprawdę, co się w Polsce dzieje: czy mamy pierwszą falę zachorowań przed sobą, w trakcie czy jest już za nami? Na razie wygląda na to, że wciąż jesteśmy na tak zwanej wznoszącej krzywej, a nie spadającej. Cały czas mamy problem z wykonywaniem testów na dużą skalę, co powoduje, że dane nie są, moim zdaniem, pełne. Nie są przede wszystkim danymi, które umożliwiają podejmowanie racjonalnych decyzji. Jeśli władza przyjęła założenie, że w Polsce kończy się pierwsza fala pandemii, to decyzje, które się z tym wiążą, są błędne, bo samo takie założenie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wszyscy jesteśmy uczestnikami wielkiego eksperymentu, co uważam, że powinno być jasno przekazane społeczeństwu. My nie wiemy, jak to się skończy, dlatego musimy być przygotowani na każdy scenariusz – zarówno wybuch masowych zachorowań, jak zupełne wygaśnięcie epidemii w tym sezonie.

Uważa pan, że tych testów robi się w Polsce za mało? Zdecydowanie tak, robi się ich nie tylko za mało w sensie ilościowym, ale robi się ich za mało przede wszystkim w sensie jakościowym, czyli nie można narzekać tylko, że robimy za mało testów na milion mieszkańców, ale że przede wszystkim – robimy je w sposób niecelowany. Testy powinno się robić głównie w środowiskach, gdzie wyśledzimy kontakty osób z chorymi. Walka z epidemią polega na robieniu precyzyjnych śledztw: kto z kim, kiedy, gdzie i jak długo się skontaktował. Jeżeli to prawidłowo ustalimy w wyniku rozmów z pacjentami, to jesteśmy w stanie dość szybko wygasić ognisko epidemiczne. Bo jeśli szybko obejmiemy kwarantanną otoczenie chorego, przebadamy to otoczenie po upływie siedmiu dni od kontaktu, wykażemy, że ktoś jest zakażony, to poddamy tego kogoś izolacji i ta osoba nie będzie mogła zarażać następnych. To jest najwłaściwsza metoda walki z tą epidemią. Powinny działać wielkie grupy dochodzeniowe, a dziś ich zadania wykonuje garstka niedofinansowanych inspektorów w sanepidach, która nie ma nowoczesnych narzędzi, a na dodatek jest obciążona dodatkowymi obowiązkami, na przykład wystawianiem mandatów za nieprzestrzeganie przepisów pandemicznych. To całkowite szaleństwo, te osoby nie mają czasu na właściwe postępowanie. Tymczasem powinny drobiazgowo analizować powiązania między ludźmi po to, aby ustalić, kogo wysłać na kwarantannę, a kogo na izolację oraz kiedy i komu wykonać testy.

Ministerstwo Zdrowia zapowiada testy przesiewowe dla całego społeczeństwa, które miałyby wykazać, ilu z nas przeszło lub przechodzi COVID-19. To dobry pomysł? Jeżeli to będzie badanie naukowe, zaplanowane w odpowiednich grupach ludzi, w odpowiednich grupach wiekowych z uwzględnieniem różnic regionalnych, to oczywiście tak. Natomiast, jeśli to będzie przypadkowa grupa ludzi, których nie wiem, będziemy testować na ulicach, w samochodach – to będzie nonsens, strata pieniędzy. Mieliśmy okazję zobaczyć, czym się kończy testowanie na „chybił trafił” przedszkolanek i osób pracujących w żłobkach w Łodzi. Okazało się, że nikt tam nie jest zakażony, chociaż w pierwszych testach wyszło mnóstwo fałszywie dodatnich wyników. Więc to jest najlepszy przykład, jak nie należy testować ludzi. Nie należy testować ludzi przypadkowych, trzeba testować albo tych, którzy są wyznaczeni na podstawie naukowych analiz, albo mieli kontakt z chorymi. Mamy na przykład epidemię na południu Polski, gdzie grupa osób z jednej ulicy spotykała się na kawie z osobami na kwarantannie, a potem w kościele, na ławeczce przed domem, w sklepie – takich ludzi testujmy.

Mnie ostatnio zaintrygowała wypowiedź rzecznika Ministerstwa Zdrowia, który stwierdził, że w jednej z kopalń, w której było ognisko koronawirusa, większość górników przechodziła zakażenie bezobjawowo. To odrębny temat tej pandemii. Otóż, okazuje się, że ponad 90, a może nawet 95 procent osób chorych to bez-objawowi nosiciele, czyli osoby nieposiadające objawów. Na początku uważano, że ten wirus zabija bardzo dużo więcej osób. To, co dzieje się w tej chwili, wymusza korektę w podejściu do wirusa – już wiemy, że COVID-19 nie zabija wszystkich, zabija być może trzy, cztery osoby na tysiąc. Ta korekta powoduje, że wiele osób uważa, iż to niezbyt groźny wirus, mało albo w ogóle nieszkodliwy. Ten fakt powinien być mocno podkreślany w komunikacji do społeczeństwa, przez ludzi zarządzających zdrowiem publicznym, bo chodzi o to, żebyśmy wskazali tych, którzy w wyniku tej epidemii są najbardziej zagrożeni. A kto to jest? To są ludzie 60 plus i osoby przewlekle chore. Te osoby powinny wiedzieć, że są w tzw. Grupie ryzyka powikłań COVID-19, wtedy będą świadomie podejmować decyzje, czy na przykład zakładać maskę czy nie, czy jechać na wesele czy pójść na stadion albo do kościoła. Reszta społeczeństwa także musi wiedzieć, kogo ma chronić w pierwszej kolejności – osoby starsze i schorowane powinny być otoczone szczególną opieką, to do nich i ich rodzin i opiekunów powinny być wysyłane jasne zalecenia zachowania dystansu, higieny rąk i noszenia maseczki w zamkniętych przestrzeniach, gdy są tam inni ludzie.

Mówi pan, że jesteśmy właściwie w punkcie wyjścia, w marcu. Jak ta sytuacja się rozwinie, pana zdaniem? Epidemiologicznie jesteśmy w tym samym miejscu, ale wiemy znacznie więcej. Wszystko zależy od tego, jak będziemy się zachowywać wiedząc, że wirus przenosi się głównie drogą kropelkową. Jeżeli zachowamy dystans, jeżeli będziemy zakładali maski w miejscach gromadzenia się dużej liczby obcych sobie osób, to jest szansa, że nie dojdzie do wybuchu epidemii, że nie powtórzy się scenariusz włoski z marca. Natomiast, jeśli o tym zapomnimy, jeśli będziemy zachowywać się tak, jakby już wirusa nie było, to jestem pełen największych obaw. Uważam, że dojdzie do katastrofy, jak przed trzema miesiącami we Włoszech, Hiszpanii czy we Francji, czyli będziemy mieli bardzo dużo chorych, będziemy mieli przepełnione oddziały szpitalne ludźmi mającymi ciężki przebieg zakażenia, a to osoby głównie starsze. Dopóki te osoby siedzą w domach, a myślę, że jeszcze w nich siedzą, to są bezpieczne. Ale, jeśli to się zmieni, te osoby masowo zaczną wychodzić z domów i zaczną się spotykać z wieloma osobami, to spodziewam się drastycznego wzrostu zachorowań i najgorszego ze scenariuszy.

Ale mówiło się, że w lecie ta epidemia powinna słabnąć, że jeśli wróci, to jesienią. Nie ma przesłanek, aby tak sądzić. Jeśli ktoś patrzy na to, co dzieje się na świecie, to nie może tak stwierdzić. Jedyne, co wiemy, to to, że wirus, jeśli już wydostanie się z organizmu, gorzej funkcjonuje w temperaturach wyższych przy wyższej wilgotności. Ale proszę zwrócić uwagę, mamy w tej chwili epidemie w Afryce czy Ameryce Południowej, gdzie panują wysokie temperatury i wysoka wilgotność. Nic nie przeszkadza wirusowi w tym, żeby się mnożyć. Absolutnie nie możemy zakładać, że nie ma zagrożenia, bo jest coraz cieplej, a za chwilę przyjdzie lato. Oczywiście, wszystkie wirusy oddechowe zmniejszają swoją aktywność w lecie, zakażeń jest mniej, ale to nie oznacza wygaśnięcia pandemii.

Ja jestem jednak pesymistką: wydaje mi się, że nasza czujność została uśpiona, także przez decyzje rządu, który dość szybko znosi kolejne obostrzenia. Nie ma pan takiego wrażenia? Mam takie wrażenie i bardzo się o to martwię. To nie jest kwestia optymizmu czy pesymizmu, tylko racjonalnego spojrzenia na sytuację. Jeśli nowy wirus nie wytworzył odporności na poziomie kilkudziesięciu procent w Polsce, a nie wytworzył, to jesteśmy wciąż w marcu, mamy wciąż sytuację sprzed fali epidemicznej i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ta fala się pojawiła. Nie wiemy też do końca, jakie będzie tempo tej fali. Jeśli ludzie będą się grupować, będą biesiadować, będą razem przesiadywać w zamkniętych pomieszczeniach, to nowe ogniska się pojawią – to oczywiste.

Myśli pan, że wybory prezydenckie 28 czerwca to dobry pomysł? Uważam, że nic się w naszym kraju nie zmieniło pod względem epidemiologicznym między marcem, majem a czerwcem. W dalszym ciągu uważam, że wybory są „imprezą” masową. Biorą w tej imprezie udział nie tylko osoby głosujące, ale i komisje, które siedzą w zamkniętych pomieszczeniach. Więc takie wybory będą wymagały dużego wysiłku, dodatkowych wydatków i bardzo starannej organizacji tak, aby te osoby nie uległy zakażeniu. To często osoby w wieku 60 plus, a więc bardziej narażone na powikłania. Trzeba być bardzo racjonalnym, aby przeprowadzić to wydarzenie w bezpieczny sposób. Na pewno głosowanie korespondencyjne zmniejsza ryzyko zakażeń, nie ma ludzi głosujących w lokalach, ale to nie zmienia faktu konieczności organizacji komisji wyborczych. Jeżeli ktoś te wybory dobrze zaplanuje mając na uwadze bezpieczeństwo członków komisji wyborczych, to wyobrażam sobie, że można te wybory przeprowadzić mając czas, a my mamy na to tylko trzy tygodnie. Sam akt wyborczy nie jest szkodliwy, szkodliwe może być gromadzenie się podczas wyborów ludzi w zamkniętych pomieszczeniach.

Nie boi się pan jesieni? Powtórzę, to nie jest kwestia strachu. To kwestia racjonalnej oceny ryzyka wynikającej z wiedzy, którą już mamy na temat tego wirusa. Wiemy, że liczba ofiar jest pochodną liczby zachorowań, głównie wśród osób po 60. roku życia i przewlekle chorych, wiemy, że jeśli w Polsce wirus zacznie być szeroko obecny w tych środowiskach, to pojawią się również przypadki ciężkie i śmiertelne. Nie mam złudzeń, co do tego, że wirus, jeśli nie zmutuje, to pozostanie z ludzkością na wiele lat. Jest nadzieja, że może zmutować, złagodnieć, ale to 50 procent prawdopodobieństwa. Pół na pół. Nie ma żadnego powodu, aby ten wirus złagodniał sam z siebie, bo i tak jest dość łagodny. Pamiętajmy, że ponad 90 procent ludzi choruje lekko albo bez objawowo, czyli właściwie nie zauważa tego wirusa. Więc COVID-19 może się szerzyć bez konieczności mutowania, bo mutacje są często wymuszane presją środowiska. Porównałbym tę sytuacje do tej, kiedy mamy gronkowca w nosie. Wielu z nas ma w nosie jakieś bakterie i nawet nie wie, że je w sobie nosi. I wszystko byłoby dobrze, gdyby ta bakteria nie powodowała u jednej na dwieście pięćdziesiąt osób ciężkiego przebiegu choroby prowadzącego do śmierci. Tak właśnie jest z COVID-19.

AIP

Steffen Freund: „Robert Lewandowski nie odejdzie do Realu. W Bayernie jest nie do zastąpienia”

0

Robert Lewandowski jest dziś najlepszym napastnikiem świata – przekonuje Steffen Freund. O nadchodzących meczach Pucharu Niemiec, Polakach w Bundeslidze, wyzwaniach w powrocie do gry po pandemii i przyszłości futbolu z mistrzem Europy i zwycięzcą Ligi Mistrzów, a dziś ekspertem DFB i komentatorem rozmawia Tomasz Dębek.

We wtorek i środę czekają nas półfinały Pucharu Niemiec. W obu meczach faworyci są wyraźni. Spodziewa się pan niespodzianek? Steffen Freund: Nie. 1. FC Saarbrücken to drużyna z czwartej ligi. Przed wybuchem pandemii byli liderem, dzięki czemu awansowali do trzeciej. Ale nie grali od 7 marca, bardzo trudno będzie im się przygotować na mecz z Leverkusen. Bayer to mocny faworyt. Są w formie, trener Peter Bosz znalazł równowagę pomiędzy ofensywą i obroną. Zwłaszcza ich atak wygląda fantastycznie, wyróżnia się Kai Havertz. Saarbrücken czeka trudne zadanie. Jeszcze większe może mieć jednak Eintracht. Wszyscy widzą, kto jest obecnie najlepszym klubem Bundesligi. Pokonać Bayern, zwłaszcza na ich terenie, będzie piekielnie ciężko.

Bawarczycy nie zapewnili sobie jeszcze tytułu, Bayer walczy o Ligę Mistrzów. Trenerzy mogą dać odpocząć gwiazdom pomiędzy trudnymi meczami Bundesligi? Nie wydaje mi się. W Niemczech każdy traktuje rozgrywki pucharowe bardzo poważnie. Jeśli Bayern wystawi rezerwy na Eintracht, pewnie przegra. Podobnie może być z Leverkusen. Teoretycznie łatwy mecz z czwartoligowcem może zamienić się w drogę przez mękę. Decyduje jedno spotkanie, kto przegra nie zagra w finale. Dlatego nikt nie będzie kalkulował. Wszystkie drużyny zagrają najmocniejszymi składami. W końcu są o krok od finału w Berlinie. Gra o trofeum to coś wyjątkowego dla każdej drużyny. A przy tym najkrótsza droga do gry w europejskich pucharach.

Po zwycięstwie nad Borussią Bayern ma siedem punktów przewagi w tabeli. [rozmawialiśmy przed weekendową kolejką – red.] Wierzy pan jeszcze w jakiś zwrot akcji? Moim zdaniem wszystko już rozstrzygnięte. Bayern pokonał największego rywala, Borussię, i wydaje się nie do zatrzymania. Klub z Dortmundu jest blisko. „Der Klassiker” był wyrównany, obie drużyny miały po dwie świetne sytuacje. Borussia mogła wygrać, ale to Bayern wykorzystał błąd bramkarza i zgarnął trzy punkty. Teraz ich przewaga jest już zbyt duża. Żeby dać się wyprzedzić muszą przegrać trzy mecze. Ale cuda zdarzają się bardzo rzadko.

Skoro jesteśmy przy Bayernie, to nie mogę nie zapytać o Roberta Lewandowskiego. Jeśli zapyta mnie pan, kto jest dziś najważniejszym zawodnikiem Bayernu, odpowiedź może być tylko jedna. Zwłaszcza patrząc na jego formę. Hansi Flick ma wielu dobrych piłkarzy. Na „dziewiątce” mogą grać Mueller, Gnabry czy Zirkzee. Ale gdyby miało zabraknąć kogoś z podstawowej jedenastki, najbardziej odczuwalny będzie brak Polaka. Bez niego drużyna straci najwięcej jakości.

Wierzy pan w to, że pobije rekord Gerda Muellera? To możliwe. Wystarczy, że będzie strzelał po dwa-trzy gole w meczu. Każdy kibic wie, że go na to stać. To też pokazuje, jaką wyrobił sobie markę. Macie jednego z najlepszych piłkarzy ostatnich lat. Jako były reprezentant Niemiec mam pewną skalę porównawczą. Dla mnie Lewandowski to najlepszy napastnik świata.

Ostatnio znów pojawiły się pogłoski o jego transferze do Realu. Coś jest na rzeczy? Myślę, że decyzja została podjęta w zeszłym roku, kiedy przedłużył kontrakt do końca czerwca 2023. W ostatnich latach interesowały się nim wielkie kluby. Ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek wyłożył 100 mln euro za 31-letniego gracza. A tyle może oczekiwać za niego Bayern. Myślę, że Robert zakończy karierę w Monachium. Może za kilka lat będzie chciał spróbować sił w innej lidze albo wrócić do Polski. Ale dopóki gra na najwyższym poziomie, zapewne zostanie w Bawarii.

O pozycji „Lewego” może na razie pomarzyć Krzysztof Piątek z Herty Berlin. Przede wszystkim musi podejść do swojej sytuacji na spokojnie. Po odejściu Juergena Klinsmanna, który ściągnął go do klubu, nie jest mu łatwo. Ale czasami nowym zawodnikom lepiej gra się wchodząc z ławki na zmęczonego rywala. Hertha zapłaciła za Piątka duże pieniądze, to oznacza ogromną presję. Ale myślę, że będzie on dobrą inwestycją. Pokazał już, że potrafi zdobywać bramki „z niczego”. Rola jokera nastawionego na kontrataki w końcówce może być obecnie dla niego idealna. Vedad Ibisević jest w formie, ale ma już 35 lat. Za trzy lata nie będzie już grał na najwyższym poziomie. A Piątek tak, jestem tego pewien.

35 lat ma też Łukasz Piszczek, z którym Borussia przedłużyła kontrakt na kolejny sezon. Pana zdaniem za rok może dojść do podobnej sytuacji? Dortmund to dla niego idealne miejsce. Piszczek to doświadczony zawodnik, jeden z najlepszych na swojej pozycji w Bundeslidze. Nawet jeśli przyjdą wahania formy czy kontuzje, w Borussii i tak będą go wysoko cenić. Obecnie prezentuje się jednak z bardzo dobrej strony. Jest też świetnym kapitanem. Na tyle, że Borussii może być trudno go zastąpić. Myślę, że kolejny sezon wcale nie musi być jego ostatnim w Dortmundzie. To już jego miasto, jest tam szczęśliwy. Ostatecznie wszystko będzie zależało od niego. Klub i kibice będą go wspierać niezależnie od tego, co zadecyduje.

Bundesliga wróciła po pandemii jako jedna z pierwszych na świecie. Na razie nie widać problemów. Co poradziłby pan ligom, które dopiero szykują się do restartu? Niemcy są doskonałym przykładem tego, że można grać w piłkę nawet bez kibiców. Oczywiście każdy wolałby pełne trybuny. Ale to jedyna droga, by wznowić rozgrywki i uratować kluby przed bankructwami. Zrozumienie tego było pierwszym krokiem. Kolejnym – perfekcyjne dopracowanie procedur meczowych przez DFL. [Niemiecka Liga Piłkarska – red.] Trzecim – wcielenie ich w życie i wzięcie za to odpowiedzialności. Mam nadzieję, że inne ligi wezmą z nas przykład. Najwięcej zależy od piłkarzy. Ostatnio głośno było o wizycie fryzjera bez maseczki u sześciu piłkarzy Borussii. Nie rozumiem takiego zachowania. Niemcy słyną z dyscypliny, a nawet u nas zdarzają się takie sytuacje. Nie jestem pewien, czy w innych krajach uda się tego uniknąć. Zwłaszcza tam, gdzie mają zupełnie inną mentalność niż niemiecka.

Mnóstwo problemów jest w Anglii. Łamanie zasad izolacji, piłkarze, którzy nie chcą wrócić do treningów czy zgodzić się na obniżki pensji… Jako były piłkarz Tottenhamu i Leicester City jest pan choć trochę zdziwiony tym, co się dzieje na Wyspach? Sytuacja w Anglii jest zupełnie inna niż u nas. Tamtejsze kluby są bardzo mocne pod względem finansowym. Często mogą wydawać pieniądze na lewo i prawo, a nie grozi im bankructwo z dnia na dzień. Choćby Chelsea – mówi się, że transfer Timo Wernera za 60 mln euro jest już dogadany. A przecież nie wiedzą jeszcze nawet, czy dokończą sezon! W Niemczech to nie do pomyślenia. Na przykład Schalke nie kupi nikogo, bo ich na to nie stać. W pewnym sensie jestem w stanie zrozumieć piłkarzy Premier League, którzy nie zgodzili się na obniżki pensji. Jeśli klub jest w stanie wydać miliony na transfer nowego zawodnika, to dlaczego ma oszczędzać na pensjach? W Anglii spodziewam się problemów z przestrzeganiem restrykcyjnych zasad. Do tego trzeba ogromnej dyscypliny. Piłkarze muszą zdać sobie sprawę z tego, że tylko przy ich rozsądnym zachowaniu na boisku i poza nim da się dokończyć rozgrywki. Szczerze mówiąc, mam jednak pewne obawy. Oby wszyscy zrozumieli, że ważą się losy międzynarodowego futbolu.

Jak widzi pan przyszłość piłki? Stadiony mogą jeszcze długo pozostać puste? Dopóki nie mamy szczepionki, trzeba żyć z koronawirusem. Nie wiem, jak długo to potrwa. Możliwe, że mecze jeszcze długo będą grane przy pustych trybunach. Tylko tak będzie bezpiecznie. Nie zgadzam się z pomysłami na wpuszczanie na trybuny ograniczonej liczby fanów. Zbyt wcześnie na tak optymistyczne decyzje. Trzeba być bardzo ostrożnym.

 

Tomasz Dębek aip

Abonament RTV 2020. Nie płacisz? Skarbówka ściąga długi z emerytur i pensji

0

Tylko w okresie od stycznia do maja tego roku urzędy skarbowe w naszym regionie wyegzekwowałyy ponad 1,6 mln zł zaległego abonamentu RTV. Najwyższa jednorazowa kwota zajęcia wynosiła ok. 4 tys. zł, najniższa kilkanaście zł.

Do dłużników abonamentowych Poczta Polska wysyła wezwania do zapłaty. Jak można w nich przeczytać, na uregulowanie całej zaległości, adresat ma 7 dni. Jeśli tego nie zrobi, to egzekwowanie zadłużenia następuje na podstawie tytułu wykonawczego przekazanego do właściwego urzędu skarbowego, któremu podlega osoba mająca zadłużenie. Zaległy abonament RTV fiskus może ściągać np. z:

 

 

    • nadpłaty podatku dochodowego,

 

    • z rachunku bankowego, a poprzez komornika,

 

    • z emerytury,

 

    • z pensji.

 

 

Co ważne, wezwanie do zapłaty zaległości dostaną tylko te osoby, które nie wyrejestrowały odbiorników radiowych i telewizyjnych, a przestały za nie płacić. Natomiast wezwanie nie przyjdzie do tych, którzy w ogóle nie zarejestrowali odbiorników. Nawet, jeśli nie płacą abonamentu radiowo-telewizyjnego, to nie poniosą żadnych konsekwencji, bo nie widnieją w kartotece poczty.

 

Zaległość w opłatach abonamentowych składa się z należności głównej oraz odsetek za zwłokę, które naliczane są na dzień dokonania wpłaty RTV. Do tego dochodzą też koszty egzekucji zaległości.

 

Rekordziście zajęli 4 tys. zł

 

W okresie od stycznia do maja 2020 roku urzędy skarbowe w naszym regionie dokonały około 3900 zajęć zaległości abonamentowych z wynagrodzeń za pracę, emerytur, rent i rachunków bankowych. Podstawą były tytuły wykonawcze wystawione przez Pocztę Polską S.A. na abonament radiowo-telewizyjny. – Łączna kwota wyegzekwowana z tego tytułu to ponad 1,6 mln zł. Najwyższa jednorazowa kwota zajęcia wynosiła ok. 4 tys. zł, najniższa kilkanaście zł. Wysokość potrąceń uzależniona jest od wysokości świadczeń z uwzględnieniem wolnej od potrąceń kwoty wynagrodzenia i świadczenia emerytalnego na podstawie odrębnych przepisów – zaznacza Bartosz Stróżyński, rzecznik prasowy Izby Administracji Skarbowej w Bydgoszczy.

 

Ilu dłużników abonamentowych fiskus przez pierwszych pięć miesięcy tego roku dopadł w większych miastach regionu? W Bydgoszczy odnotowano 1 060 zajętych wierzytelności, a łączna kwota wyegzekwowana to ok. 304 tys. zł. W Inowrocławiu było 897 zajętych wierzytelności na łączną kwotę wyegzekwowaną ponad 108 tys. zł, we Włocławku – 426 zajętych wierzytelności na łączną kwotę wyegzekwowaną ponad 108 tys. zł, a w Grudziądzu – 176 zajętych wierzytelności na łączną kwotę wyegzekwowaną blisko 250 tys. zł.

 

Uważajmy na fałszywe wezwania

 

Jak już wspomnieliśmy, wezwania do zapłaty zaległego abonamentu RTV może do abonenta wysyłać jedynie Poczta Polska. Jednak co jakiś czas oszuści próbują nas naciągnąć. W tym celu wysyłają fałszywe wezwania do zapłaty. Wysyłali już m.in. „Wezwanie do zapłaty – ostateczne”, które wyglądało bardzo wiarygodnie. Wykorzystano w nim nazwę i zniekształcone logo firmy windykacyjnej.

 

W treści wezwania można przeczytać, że jeśli w ciągu siedmiu dni zapłacimy 79,90 zł, czyli tzw. należność główną za zaległy abonament radiowo-telewizyjny, to całe zadłużenie zostanie nam umorzone. Nie będziemy musieli też płacić odsetek ustawowych i kosztów windykacyjnych. Autorzy pisma grozili, że „egzekucja długu jest nieunikniona” oraz że „dokonują umieszczenia nazwiska niewypłacalnego dłużnika w Rejestrze Biura Informacji Gospodarczej”.

 

aip

Makabryczne odkrycie na osiedlu Słowiki w Olkuszu. Tajemnicza śmierć dwojga ludzi

0

Od piątku, 5 czerwca 2020, w Olkuszu mówi się tylko o makabrycznym odkryciu na osiedlu Słowiki, w bloku przy ulicy Kolberga, gdzie znaleziono zwłoki kobiety i mężczyzny. O tajemniczej śmierci dwójki osób informacji nie udzielają zarówno olkuska komenda powiatowa, jak i wojewódzka w Krakowie.

Sąsiadów zaalarmował dziwny odór wydostający się z mieszkania dwójki lokatorów. Pani nie widziano już od dawna. Nikt nie miał wątpliwości, że trzeba zawiadomić odpowiednie służby. Być może mieszkańcy potrzebowali pomocy? Po przyjeździe na miejsce policjantów, nikt nie odpowiadał na wezwanie otwarcia mieszkania. Konieczne było wyważenie drzwi. Zawiadomiono straż pożarną, która przyjechała na miejsce o godz. 15.30. Po sforsowaniu drzwi widok był makabryczny. – Jak ten policjant wszedł do przedpokoju i zobaczył leżącego tuż za drzwiami mężczyznę, a w dodatku uderzył w niego ten okropny odór, to aż zrobił dwa kroki do tyłu – relacjonuje jedna z mieszkanek bloku.

– Nie wiedziałam, czy ktokolwiek będzie w stanie wejść do tego mieszkania. Z relacji świadków wynika, że zwłoki kobiety leżały w pokoju, na wersalce i były w daleko posuniętym rozkładzie. Mieszkańcy zadają sobie pytanie, czy do śmierci doszło w sposób naturalny, czy może w mieszkaniu rozegrała się jakaś tragedia? Dlaczego mężczyzna, którego zwłoki nie były tak zniszczone jak kobiece, nie zauważył wcześniej nieżyjącej partnerki? Jeśli żadnych informacji nie udzielają służby mundurowe, „najlepszym” źródłem wiadomości są oczywiście sąsiedzi. Jak się dowiadujemy, para żyła w związku partnerskim.

– To był chyba jego drugi związek – mówi jeden z sąsiadów z klatki. – Z tego, co mi wiadomo, on starał się o jakąś rentę. Oboje dorabiali na zbieraniu złomu. Sąsiedzi mówią, że oboje czasem zaglądali do kieliszka. – Nie byli to jednak konfliktowi ludzie. Nie utrzymywali kontaktu z innymi mieszkańcami – mówią sąsiedzi. Prokurator pracował na miejscu niemal przez cały dzień. Mimo pytań do olkuskiej komendy jak i wojewódzkiej, mundurowi nie udzielili żadnych informacji odnośnie makabrycznego odkrycia.

 

AIP

Nowy Sącz: Kierowca cysterny z mlekiem „zapatrzył się” i zabił cztery osoby.10-latka na żywo oglądała śmierć rodziców i brata

0

10-latka na żywo oglądała śmierć rodziców i brata podczas koszmarnego wypadku drogowego pod Nowym Sączem. Kierujący cysterną nie przyznaje się do winy i chce teraz niżej kary niż wymierzone mu 5 lat odsiadki.

Czasem o ludzkim życiu lub śmierci decyduje fakt, że ktoś znalazł się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. To zdanie można odnieść do czworga kierowców, którzy, jeden za drugim, w kolumnie spokojnie jechali popołudniową porą drogą powiatową koło Nowego Sącza. Ruch był na trasie umiarkowany w tamten sierpniowy dzień 2018 r. Widoczność dobra, sucho, upalnie, aż chciało się żyć. Wszyscy jadący dostrzegli poruszającą się z naprzeciwka cysternę z mlekiem, potężną ciężarówkę marki MAN. Ważyła z 10 ton. Taki pojazd u każdego kierowcy, który go mija, wzmaga czujność, ale tego co nastąpiło w przeciągu kilku chwil nikt nie mógł przewidzieć i zareagować na czas.

Zderzenie numer jeden

W jednej chwili mlekowóz zjechał na pas drogi, którym poruszała się kolumna aut i uderzył w nią niczym taran. Jadący jako pierwszy kierowca Nissana instynktownie odbił w prawo, ale nie miał szans, by uniknąć konfrontacji z rozpędzonym kolosem. Biegły wyliczył potem, że ciężarówka miała wówczas na liczniku 84 km, a osobówka 45 km. W Nissanie urwało koła z lewej strony i nic dziwnego, że dachował, koziołkował i wypadł z drogi. Używając terminologii bokserskiej: to było jakby dziecko dostało cios od mistrza świata Mike’a Tysona. Najdziwniejsze było, że kierowca nissana i jego dwie pasażerki odnieśli tylko ogólne potłuczenia. Cud, że przeżyli.

Zderzenie numer dwa

Gdy Nissan z hukiem nieruchomiał na poboczu cysterna bezwładnie gnała dalej jak rozjuszony byk, bo po pierwszym zdarzeniu miała uszkodzony układ kierowniczy i kierowca nie mógł wrócić na swój pas ruchu. W następnej sekundzie kolos znokautował drugiego w kolumnie Volkswagena Passata. Tu już była masakra. Na miejscu zginął 32-letni Adam T. oraz jego 7-letni syn Daniel. Siedząca obok kierowcy ciężarna żona Karolina trafiła do szpitala. Nie udało się jej uratować jak i nienarodzonego dziecka mimo cesarskiego cięcia. Cało z wypadku wyszła Martyna, 10-letnia dziewczynka, która niczym na zwolnionym filmie, widziała śmierć rodziców i braciszka. Doznała niewielkich ran ciała, ale psychiczny szok zostanie z nią do końca życia.

Zderzenie numer trzy i cztery

Ciężarówka dalej gnała przed siebie i trafiła na Opla Astrę, przeciwnika z innej ligi. Uderzenie zepchnęło osobówkę do rowu i potoku, a ciężarówka na nią wjechała. I tam się zatrzymała. Kierujący Oplem 19-letni Andrzej Szufryn doznał ciężkich obrażeń ciała, miał połamane kończyny i stłuczenie mózgu,. Helikopter przetransportował go do szpitala w Krakowie. Tam przeszedł kilka operacji, a potem odbył rehabilitację. Dzięki życzliwości darczyńców i pomocy ludzi dobrej woli zebrano 90 tys. zł na leczenie 19-latka. Sam wydał na ten cel 5 tys. zł. O tym, że brał udział w wypadku dowiedział się po miesiącu, gdy wybudzono go ze śpiączki. Czwarta w kolumnie aut jechała Peugeotem Paulina R. Dopiero ona zdołała zareagować na wyczyny cysterny i skręciła w lewo na pobliską posesję i tam się zatrzymała. To uratowało jej zdrowie i życie. Kierujący Jan S. prawo jazdy ma od 30-lat, a uprawnienia do kierowania ciężarówkami od 2006 r. Doświadczony kierowca, tamtego dnia był trzeźwy. Dzień wcześniej nie pracował, a w trasę ruszył o 4.00 rano i był już kilka godzin za kółkiem. Jechał do domu i nie przekroczył dopuszczalnej prędkości w miejscu tragedii. Co się więc stało? Na gorąco po wypadku jednemu ze świadków wyznał, że „się zapatrzył”. Gdy prokurator postawił mu zarzut nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym nie przyznał się do winy.

Opowiadał, że było gorąco, ze 34 stopnie, a w samochodzie nie ma klimatyzacji, więc sięgnął lewą ręką po wodę, którą miał na półce za fotelem kierowcy. Robił to już wiele razy. Prawą ręką cały czas trzymał kierownicę i nie wie jak to się stało, że zboczył na lewy pas. Przed nim nikt nie jechał, nie było rowerzysty, pieszego lub innej przeszkody, której ominięcie mogłoby uzasadnić zmianę toru jazdy. Kolumna aut z naprzeciwka, którą dobrze widział, na prostym odcinku poruszała się grzecznie, nikt nikogo nie wyprzedzał. Biegły do spraw rekonstrukcji wypadków w opinii stwierdził, że działanie kierowcy ciężarówki było typowe dla osoby, która zasnęła za kółkiem. Jan S. zaprzecza, by do tego doszło, nie rozmawiał też wtedy przez komórkę. Wspomina jedynie o sięgnięciu po wodę, ale jednocześnie dodaje, że nie zmienił wtedy toru jazdy. Nie wie co się stało, że nagle znalazł się na lewym pasie. Chciał wykonać manewr obronny w prawo, ale się zderzył bokiem z Nissanem, a potem już nie panował nad autem. Nacisnął hamulec, ale nie pamięta czy słyszał pisk hamowania.

Co więc się mogło wydarzyć?

Sąd Okręgowy w Nowym Sączu który badał sprawę przyjął, że Jan S. nienależycie obserwował drogę, zdekoncentrował się, rozkojarzył, nie zwrócił uwagi, że zjechał na lewy pas, bo „się zapatrzył” jak to określił świadek. Ten moment nieuwagi kierowcy kosztował cztery życia ludzkie i z jednej osoby uczynił kalekę, a z drugiej sierotę. Zdaniem sądu kierowcy z kolumny aut nie mieli możliwości uniknięcia zderzenia i nie ponosili w najmniejszym stopniu winy za wypadek. Stan techniczny cysterny nie miał wpływu na to co się stało.

Przyczyna wypadku

Biegły jako przyczynę katastrofy wskazał nagły, niekontrolowany i nie związany z warunkami ruchu manewr Jana S. na lewą stronę jezdni. Jan S. po wypadku wzywał pomocy i pomagał w ratowaniu ludzi. To też strażak ochotnik, zna zasady udzielania pierwszej pomocy. Na sali rozpraw stwierdził, że jest mu przykro i wyraził żal. Podkreślał, że jest jedynym żywicielem rodziny, a prawo jazdy jest mu niezbędne w pracy. – Czasu nie da się cofnąć- westchnął na rozprawie. Będąc strażakiem ochotnikiem chciałbym pomagać ludziom i spłacić dług wobec społeczeństwa – tyle powiedział na swoje usprawiedliwienie. Sąd skazał Jana S. na 5 lat więzienia i na 10 lat zakazał mu prowadzenia pojazdów. Oskarżony ma też zapłacić 50 tys. zł zadośćuczynienia Andrzejowi Szufrynowi i mniejsze sumy kierowcy nissana i jednej z pasażerek. Zdaniem sądu oskarżony działał nieumyślnie, ale naruszył zasady bezpieczeństwa w komunikacji i nie zachował ostrożności podczas kierowania cysterną.

Wyrok skazujący

Dostrzegł sąd, że oskarżony musiał był zmęczony, bo 10 godzin wcześniej rozpoczął pracę i chciał jak najszybciej dotrzeć do domu. Zdarzenie, które wywołał spowodowało unicestwienie młodego małżeństwa, które mogło wychować troje dzieci, a przeżyła tylko 10-latka. Naruszył w stopniu rażącym zasadę należytego obserwowania drogi i skoncentrowania się na jeździe. Za okoliczność łagodzącą przyjęto dotychczasową niekaralność i pozytywną opinię o oskarżonym. Nie łamał przepisów drogowych, dba o rodzinę, opiekuje się chorą matką i niepełnosprawnym bratem, działa w OSP i nie jest zdemoralizowany – zauważył sąd.

Obciążające są jednak skutki czynu Jana S. – Należało oczekiwać, że oskarżony przeprosi osoby najbliższe dla pokrzywdzonych, ale nie zdobył się na przeprosiny, a miał okazję. Żałował tego, co się jemu przydarzyło, a nie innym – nie krył sąd. Stwierdził, że Jan S. wymaga dłuższej eliminacji z uczestnictwa w ruchu drogowym, stąd 10-letni zakaz prowadzenia pojazdów. W złożonej apelacji obrona wnosi o niższą karę dla Jana S. Sąd Apelacyjny w Krakowie zajmie się sprawą 23 czerwca.

 

-Andrzej Szufryn cudem przeżył wypadek w Łęce
-Proces kierowcy Jana S. przed sądeckim sądem
-Cysterna zatrzymała się w potoku
– Cysterna po wypadku
-Skutki zderzenia z cysterną
AIP

10 dzień protestów w USA. Policja w Minneapolis ma być… rozwiązana

0

W Stanach Zjednoczonych trwają protesty przeciwko rasizmowi i brutalności policji. Manifestacje mają pokojowy charakter. Prezydent Donald Trump polecił oddziałom Gwardii Narodowej opuszczenie stolicy.

Po sobotnich manifestacjach, w których wzięły udział dziesiątki tysięcy Amerykanów, wczoraj odbywały się mniejsze protesty. W jednym z nich wziął udział republikański senator Mitt Romney, który maszerował w grupie około tysiąca konserwatywnych Chrześcijan trzymających napisy z cytatami z Biblii, skandowali „Bez sprawiedliwości nie ma pokoju” i śpiewali religijne pieśni. „Potrzebujemy wielu głosów przeciwko rasizmowi i brutalności. Jestem tu, żeby powiedzieć – Życie czarnych się liczy” – mówił senator.

Ponieważ protesty odbywały się w niedzielę wiele z nich zaczynało się w kościołach albo towarzyszyły im modlitwy.

Tak jak w innych miastach protesty w stolicy były pokojowe. Burmistrz Nowego Jorku zniósł godzinę policyjną, a Donald Trump polecił rozpoczęcie wycofywania z Waszyngtonu oddziałów Gwardii Narodowej, ponieważ ocenił, że „wszystko jest pod pełną kontrolą”. Rozlokowanie w stolicy tysięcy żołnierzy, w tym służby czynnej, budziło w USA kontrowersje. Wielu polityków i byłych wojskowych uznało to za zbędny pokaz siły.

 

*

W ponad 650 amerykańskich miastach w weekend odbywały się pokojowe protesty przeciwko brutalności policji. Burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio zniósł godzinę policyjną. Poinformował też o zmniejszeniu budżetu policji.
Pod hasłem „Życie czarnych ma znaczenie” protestowały dziesiątki tysięcy nowojorczyków. Domagano się również ograniczenia uprawnień policji. Pokojowe protesty trwały do późnych godzin nocnych.
Poprzednie, trzydniowe protesty, które przerodziły się w zamieszki i starcia z policją doprowadziły do rozdźwięku między burmistrzem i gubernatorem. Oskarżają się wzajemnie o brak koncepcji utrzymania bezpieczeństwa w mieście.
Burmistrz Bill de Blasio poinformował o obcięciu budżetu na policję i przeznaczeniu uzyskanych funduszy na rzecz młodzieży z zagrożonych środowisk. Podobne decyzje podjęto w innych miastach.
Radni miejscy z Minneapolis, miasta w którym zginął George Floyd, opowiadają się za zlikwidowaniem policji. Jej miejsce miałyby zająć specjalne służby porządkowe. Burmistrz Los Angeles, miasta w którym działają najgroźniejsze gangi chce zredukować fundusze policji o 150 milionów dolarów.
*
Rada miejska Minneapolis w Stanach Zjednoczonych zapowiedziała rozwiązanie tamtejszej policji. Powodem tej decyzji są masowe protesty po śmierci Afroamerykanina George’a Floyda. Zginął on 25 maja podczas aresztowania przez policję w Minneapolis.
Za rozwiązaniem tej formacji opowiedziało się dziewięciu z 13 członków rady miejskiej. Policja miałaby zostać zastąpiona przez nową formację porządkową. Obrońcy praw człowieka z Minneapolis, którzy od dawna domagali się takiego kroku, uznali decyzję rady za punkt zwrotny.
Po śmierci George’a Floyda w całych Stanach Zjednoczonych rozpoczęły się wielotysięczne protesty, w trakcie których dochodziło do starć z policją i plądrowania sklepów. Demonstracje odbyły się też w wielu innych państwach świata.

IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/BBC/Internet/w Siekaj

IAR/Małgorzata Kałuża-Nowy Jork/w wk

Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/Marek Wałkuski/Waszyngton/w wk

Włochy: Duży spadek zaufania do premiera i rządu

0

We Włoszech w ciągu ostatnich trzech tygodni dramatycznie spadło w sondażach zaufanie obywateli do premiera Giuseppe Contego i rządu. Zdaniem komentatorów Włosi uważają, że rząd nieudolnie walczy ze społecznymi i gospodarczymi skutkami pandemii koronawirusa.

Z opublikowanych dziś sondaży wynika, że 70-procentowe poparcie dla rządu w ciągu trzech tygodni spadło o ponad połowę. Zaufanie do premiera spadło o 20 punktów procentowych, do 43 procent.

Analitycy wskazują, że rząd dał sobie dobrze radę w walce z pandemią, ale zupełnie nie radzi sobie z jej skutkami. Mimo obietnic i przyrzeczeń, obiecana pomoc finansowa nadal nie dociera do wielu milionów Włochów. Większość z nich uważa, że rząd pozostawili ich samych sobie. Dotyczy to szczególnie drobnych i średnich przedsiębiorców i ich pracowników.

Z sondaży wynika, że gdyby teraz odbyły się wybory, wygrałaby je będąca w opozycji koalicja centroprawicowa. Komentatorzy nie wykluczają przyspieszonych wyborów w październiku.

Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/Piotr Kowalczuk/w Siekaj

Dziś pierwszy egzamin maturalny

0

Ponad 272 tysiące tegorocznych absolwentów liceów i techników rozpocznie dzisiaj zmagania egzaminacyjne. Na początek język polski. W tym roku ze względu na epidemię matury przełożono z maja na czerwiec.

Dyrektorka IX Liceum Ogólnokształcącego im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie Joanna Kiełbasa mówi, że uczniowie bardzo czekają na egzaminy.

„Chcieliby, żeby to się dokonało. Oni ciężko pracowali przez te trzy lata, żeby się przygotować do tych egzaminów. I chcieliby, żeby to już było za nimi, żeby mogli odetchnąć” – mówi dyrektorka. I dodaje, że później przed uczniami kolejne trudne decyzje, jak ta o wyborze studiów.

W tym roku ze względu na epidemię egzaminy odbywają się z zaostrzonymi rygorami sanitarnymi. Joanna Kiełbasa zapewnia, że szkoła jest dobrze przygotowana do przeprowadzenia egzaminu, a uczniowie i nauczyciele zostali przeszkoleni w kwestii zasad sanitarnych.

„Uczniowie wiedzą, że muszą przynieść swoje przybory, że nie mogą ich pożyczać. Wydaje mi się, że jesteśmy przygotowani, żeby przeprowadzić ten egzamin najbezpieczniej, jak tylko będziemy potrafili” – mówi Joanna Kiełbasa.

W salach egzaminacyjnych uczniowie będą siedzieli z zachowaniem co najmniej półtora metra odległości. W szkole będą dostępne m.in. płyny do dezynfekcji.
Wyniki matur do 11 sierpnia.

*

 

Dziś pierwszy dzień egzaminów maturalnych. W tym roku ze względu na epidemię szkoły muszą w czasie egzaminów zachować zasady bezpieczeństwa sanitarnego. Na egzamin mogą przyjść tylko zdrowi uczniowie, a w szkole nie będą mogły przebyć osoby trzecie.

Rzeczniczka Ministerstwa Edukacji Narodowej Anna Ostrowska wyjaśnia, że między zdającymi musi być odstęp co najmniej półtora metra z każdej strony.

„Zdający nie powinni wnosić na teren szkoły zbędnych rzeczy takich jak książki, telefony komórkowe czy maskotki. W trakcie egzaminu każdy uczeń musi mieć swój własny zestaw przyborów piśmienniczych – linijkę, cyrkiel, kalkulator. Na egzamin warto przynieść własną butelkę z wodą” – mówi Anna Ostrowska.

Maturzyści po zajęciu miejsca na sali egzaminacyjnej, mogą ściągnąć maseczkę.

W tym roku do egzaminu po raz pierwszy przystępują ponad 272 tysiące osób.

 

 

 

IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/#Ingram/i jf/w kry
IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/#Ingram/i jf/w kry

Ekstraklasa: Raków zremisował z ŁKS-em, Arka wygrała ze Śląskiem, Wisła Kraków przegrała z Legią Warszawa

0

Raków Częstochowa zremisował w Bełchatowie z Łódzkim Klubem Sportowym 1:1 (0:1) w meczu 28. kolejki piłkarskiej ekstraklasy.

Wynik otworzył w 32. minucie hiszpański obrońca gości Carlos Moros Gracia. Cztery minuty po zmianie stron po dośrodkowaniu Czecha Petra Schwarza z rzutu wolnego wyrównał Jarosław Jach.

 

 

*

 

Piłkarze Arki Gdynia wygrali ze Śląskiem Wrocław 2:1 (0:1) w spotkaniu 28. kolejki ekstraklasy. Prowadzenie dla Śląska, po rzucie karnym w 12 minucie, zapewnił Michał Chrapek. W 82 minucie wyrównał Adam Danch. Wynik spotkania w 7 minucie doliczonego czasu gry, po dobitce swojego rzutu karnego, ustalił holenderski piłkarz serbskiego pochodzenia Marko Vejinović. Mecz z powodu pandemii koronawirusa rozgrywany był bez udziału publiczności.

W innym zakończonym niedzielnym spotkaniu Raków Częstochowa zremisował z Łódzkim Klubem Sportowym 1:1 (0:1).

*

Wisła Kraków przegrała u siebie z Legią Warszawa 1:3 (1:0) w spotkaniu kończącym 28. kolejkę piłkarskiej ekstraklasy.

Krakowianie do przerwy prowadzili po golu Łukasza Burligi (29. min.). W drugiej połowie trafiali już tylko goście. Dwa razy Czech Tomas Pekhart (57. i 70. min.) oraz Gruzin Valeriane Gvilia (76.).
W innych niedzielnych meczach Arka Gdynia wygrała ze Śląskiem Wrocław 2:1 (0:1), a Raków Częstochowa zremisował z Łódzkim Klubem Sportowym 1:1 (0:1).

Legia na dwie kolejki do końca zasadniczej rundy prowadzi w tabeli z 57 punktami. Osiem punktów do lidera traci broniący tytułu Piast Gliwice. Trzecie miejsce ze stratą 13 punktów do Legii zajmuje Pogoń Szczecin.
Krakowska Wisła jest 13. z 31 punktami. Biała Gwiazda ma dwa punty przewagi nad Koroną Kielce, trzy nad Arką Gdynia i 10 nad ostatnim w tabeli ŁKS-em.

 


Redakcja Sportowa PR / Kk

Redakcja Sportowa PR / gn

Redakcja Sportowa PR / ma

fot. rakow.com/twitter

Minionej doby strażacy interweniowali ponad 2 tysiące razy

0

W ciągu minionej doby strażacy interweniowali ponad dwa tysiące razy. Zmagali się głównie ze skutkami burz. Najwięcej razy strażacy interweniowali w województwach podkarpackim, mazowieckim i śląskim.

Rzecznik prasowy Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej starszy kapitan Krzysztof Batorski powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że wiatr uszkodził około 130 dachów. W miejscowości Kaniów przeszła lokalna trąba powietrzna, która uszkodziła ponad 20 dachów. W Zrębicach, w powiecie częstochowskim, fragmenty zerwanego dachu doprowadziły do poważnych obrażeń nóg u jednej osoby. W miejscowości Jurków po wyładowaniu atmosferycznym zapaliła się elewacja budynku. Jedna z osób wymagała pomocy lekarskiej. Strażacy udzielili jej pierwszej pomocy i przekazali ratownikom medycznym.

Starszy kapitan Krzysztof Batorski zachęca do słuchania ostrzeżeń meteorologicznych, ponieważ pogoda jest dynamiczna. Przypomniał, że przedmioty porywane z balkonów i parapetów przez silny wiatr mogą spowodować obrażenia u ludzi, którzy znajdą się w pobliżu. Dodał, że należy również unikać wysokich drzew, linii przesyłowych oraz banerów reklamowych. „Uszkodzone przez wiatr mogą spaść i zagrozić naszemu bezpieczeństwu” – ostrzegał.

IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/d mk/w wk

Chicago zniosło godzinę policyjną

0

W Chicago zniesiono godzinę policyjną. Wprowadzono ją po zamieszkach do jakich doszło w ostatni weekend maja. Poprzedziły je protesty po śmierci George’a Floyda w Minneapolis.

 

Burmistrz Lori Lightfoot zarządziła zniesienie godziny policyjnej w niedzielę. „Zdaje sobie sprawę z tego, że nasze miasto i cały kraj znalazły się w wyjątkowej sytuacji. Wyrażam wdzięczność mieszkańcom za współpracę i dostosowanie się do restrykcji” – czytamy we wpisie burmistrz Lightfoot na Twitterze.

Godzinę policyjną zniosły także władze miasteczka Aurora. Nadal do odwołania obowiązuje ona w Joliet, Waukegan, Berwyn. W niedzielę odbyły się kolejne pokojowe protesty, których uczestnicy wyrażali sprzeciw wobec brutalności policji.

 

BK

Gubernator J.B. na proteście w Calumet City

0

Gubernator Illinois, J.B. Pritzker wziął udział w sobotnim proteście w Calumet City. Zaznaczył, że konieczna jest inwestycja w dzielnice zamieszkałe przez społeczność Afroamerykańską.

 

„Od wielu lat nie było nowych nakładów w tych rejonach nie tylko w naszym stanie ale w całym kraju. Konieczna jest zmiana. Nie nastąpi ona jednak w ciągu roku…na to potrzeba lat” – mówił Pritzker. W proteście uczestniczyła także przewodnicząca Rady Powiatu Cook, Toni   Preckwinkle oraz prokurator stanowa powiatu Cook, Kim Foxx.

Protest w Calumet City był jednym z wielu zorganizowanych w ramach Dnia Akcji (Day of Action) w związku ze śmiercią George’a Floyda. Czarnoskóry mężczyzna został zatrzymany przez policję w Minneapolis. Jeden z funkcjonariuszy przez ponad 8 minut klęczał na jego karku. Od 20 do 30 tysięcy osób wzięło udział w manifestacji jaka odbyła się wczoraj w chicagowskim Union Park.

Kolejne protesty zaplanowano także dziś w Chicago oraz w innych miasteczkach nie tylko Illinois ale całych Stanów Zjednoczonych.

 

BK

Burmistrz zatrudniła prywatne firmy do ochrony biznesów

0

Chicago zatrudniło trzy, prywatne firmy do   ochrony biznesów. Na ten cel przeznaczyło 1.2 mln dolarów.

 

Burmistrz Lori Lightfoot nie wykluczyła, że koszty mogą wzrosnąć.   Po zamieszkach i grabieżach do jakich doszło po protestach w ostatni weekend maja władze zdecydowały się na podjęcie dodatkowych środków ostrożności. Ponad 100 prywatnych ochroniarzy ma czuwać nad bezpieczeństwem sklepów i punktów usługowych przede wszystkim w południowych i zachodnich dzielnicach. Ochroniarze nie będą uzbrojeni a o ewentualnych próbach włamań i kradzieży mają natychmiast informować policję.

Do zagrożonych grabieżami dzielnic oddelegowano także wzmocnione patrole policji. Organizowane w ciągu ostatnich dni protesty po śmierci George’a Floyda w Minneapolis miały w Chicago pokojowy charakter. Jednak w ramach prewencji w wielu dzielnicach i miasteczkach w metropolii chicagowskiej wzmocniono ochronę. Również na przedmieściach doszło do aktów wandalizmu i grabieży.

 

BK

Otwarto dzielnicę Loop

0

Chicagowskie władze zgodziły się na otwarcie dzielnicy Loop. Dostęp do niej zamknięto w sobotę z powodu zapowiadanych protestów.

 

Burmistrz Lori Lightfoot poinformowała, że wznowiono ruch na Lake Shore Drive a także na innych ulicach, które od wczoraj były zablokowane. Otwarto również zjazdy do centrum miasta z autostrad I-90/94 oraz I-290. Opuszczono mosty w centralnym dystrykcie biznesowym na ulicach Clark, Dearborn i Randolph. Pozostałe mosty w dalszym ciągu mają być podniesione. Dzięki temu możliwa będzie kontrola ruchu w śródmieściu. W dzielnicy Loop wznowiono kursy autobusów CTA.

Przypominamy, że w Chicago od 9 wieczorem do 6 rano nadal obowiązuje godzina policyjna. Nie wiadomo kiedy zostanie zniesiona. W sobotę w Chicago odbyły się pokojowe protesty po śmierci George’a Floyda w Minneapolis. W całym kraju od ponad tygodnia ludzie protestują przeciw brutalności policji.

 

BK

Znów można zwiedzać Castel Gandolfo- letnią rezydencję papieży

0

Po raz pierwszy od 7 marca można zwiedzać Pałac Apostolski, wille i ogrody Castel Gandolfo koło Rzymu. Obowiązują maseczki i odległość bezpieczeństwa.

Na razie papieską letnią rezydencję można zwiedzać tylko w weekendy od 10.00 do 18.30. Bilety na określony dzień i godzinę należy rezerwować na stronie internetowej Muzeów Watykańskich.

Przy wejściu odwiedzającym mierzona będzie temperatura. Ich grupy nie mogą liczyć więcej niż dziesięć osób. Po zwiedzaniu będzie można w ogrodach zjeść uprzednio zamówiony posiłek.

Pałac Apostolski w Castel Gandolfo, podobnie jak pobliski kościół, zostały wzniesione w XVII wieku. Można w nich oglądać barokowe freski. W kościele znajdują się również XX-wieczne malowidła Jana Henryka Rosena przedstawiające cud nad Wisłą i obronę Jasnej Góry. Jest tam też kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Wielką atrakcją są otaczające pałac i wille ogrody.

IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/Piotr Kowalczuk,Rzym/w dyd

Ekstraklasa: Pogoń wygrała z Cracovią

0

Pogoń Szczecin wygrała z Cracovią 1:0 (0:0) w meczu 28. kolejki piłkarskiej ekstraklasy. Zwycięską bramkę w 64. minucie po dośrodkowaniu Marcina Listkowskiego zdobył Kamil Drygas. W końcówce drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką został ukarany obrońca gości Michał Helik (90+5′).

To 12. zwycięstwo „Portowców” w tym sezonie, natomiast „Pasy” zanotowały szóstą ligową porażkę z rzędu.
W innych sobotnich spotkaniach Jagiellonia Białystok zremisowała z Wisłą Płock 2:2 (0:1), a Zagłębie Lubin zremisowało z Lechem Poznań 3:3 (3:1).

W tabeli prowadzi Legia Warszawa (54 pkt) przed Piastem Gliwice (49 pkt) i Pogonią (44 pkt). Lech – 5. (43 pkt), Cracovia – 6. (42 pkt), Jagiellonia – 8. (41 pkt), Zagłębie – 9., Wisła Płock – 12. (po 37 pkt).

Na niedzielę zaplanowano trzy mecze – o 12.30 Raków Częstochowa podejmie w Bełchatowie Łódzki Klub Sportowy, o 15.00 Arka Gdynia zagra ze Śląskiem Wrocław, a o 17.30 Wisła Kraków zagra z Legią Warszawa.

Redakcja Sportowa PR / ma

To będzie inna matura niż w ubiegłym roku

0
To z pewnością będzie inna matura niż w ubiegłym roku. Zarówno jeśli chodzi o jej formę, jak i sprawy organizacyjne. Tak o rozpoczynającym się jutro (08.06) egzaminie dojrzałości mówi minister edukacji narodowej – Dariusz Piontkowski.
Szef resortu wierzy, że wszystko przebiegnie bezpiecznie i bez problemów. Jak powiedział, szkoły są wyczyszczone i zdezynfekowane. Przypomniał o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, takich jak zachowanie dystansu społecznego, zwłaszcza w drodze do sali egzaminacyjnej. Zdaniem szefa resortu na samej sali egzaminacyjnej nie powinno być już problemu, bo uczniowie będą siedzieli co najmniej półtora metra od siebie, a nawet w większych odległościach.
Minister poinformował, że dyrektorzy mogą przesuwać w czasie godzinę rozpoczęcia egzaminu tak, by nie było kumulacji osób przy wejściu do szkoły. „Wydaje mi się, że egzaminy będą odbywały się spokojnie” – powiedział minister.
W tym roku egzaminy ustne zdawać będą tylko ci, którym jest to potrzebne, by dostać się na zagraniczne uczelnie. Pozostali, w związku z pandemią, są z nich zwolnieni.
Jak powiedział minister, egzamin ustny nie miał żadnego wpływu na rekrutację do szkół wyższych, zajmował jednak kilka tygodni i mocno dezorganizował pracę szkoły. Dariusz Piontkowski powiedział, że dziś, gdy szkoła funkcjonuje w bardzo ograniczonym zakresie byłoby to jeszcze trudniejsze do zorganizowania. Jak dodał resort chciał uniknąć zagrożenia epidemicznego w związku z bezpośrednim kontaktem i rozmową.

IAR/Informacyjna Agencja Radiowa/E. Wołosik, Radio Białystok/d rydz/w kj

Australijczyk zmarł po ataku rekina

0

60-letni Australijczyk zmarł na skutek obrażeń, których doznał w wyniku ataku rekina. Do zdarzenia doszło kiedy mężczyzna surfował w północnej części australijskiego stanu Nowa Południowa Walia. Rekin, który go zaatakował miał około 3 metrów długości.

Surferzy, którzy byli w pobliżu próbowali uratować 60-latka. Walczyli z rekinem. Następnie wyciągnęli zaatakowanego mężczyznę na brzeg. Udzielili mu pierwszej pomocy. Jednak z powodu licznych obrażeń 60-latek zmarł. To trzecia w tym roku ofiara ataku rekina w Australii.

Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/9News&Reuters/w wk

Dzień seksu…? Tak, jest taki dzień [MEMY]

0

7 czerwca obchodzimy Międzynarodowy Dzień Seksu. I nie jest to kolejne dziwaczne, wymyślone dla żartu święto, ale ustanowiony aktem prawnym przez Radę Tradycji Unii Europejskiej w 2003 r. dzień, który ma przypominać jak ważny dla społeczeństwa jest przyrost naturalny.

Oczywiście, seks to także temat dowcipów. Wybraliśmy dla was najlepsze memy o seksie. Zobaczcie, klikając w galerię zdjęć powyżej. Na kolejne slajdy możecie przechodzić za pomocą strzałek lub gestów.

 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu
 – brak opisu

 

AIP

Głosowanie za granicą w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w 2020 r.

0

Zgodnie z postanowieniem Marszałka Sejmu RP z dnia 3 czerwca 2020 r. w sprawie zarządzenia wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wybory odbędą się w niedzielę, 28 czerwca 2020 r. w godz. 7.00-21.00.

Głosowanie w obwodach utworzonych za granicą odbędzie się w niedzielę 28 czerwca 2020 r. w godz. 7.00-21.00. z wyjątkiem obwodów głosowania utworzonych w krajach Ameryki Południowej i Ameryki Północnej, gdzie głosowanie odbędzie się w sobotę 27 czerwca 2020 r. w godz. 7.00-21.00 czasu lokalnego.

Jeżeli żaden z kandydatów na Prezydenta RP nie uzyska więcej niż połowy ważnie oddanych głosów 14 dni po terminie pierwszego głosowania przeprowadza się ponowne głosowanie. Zatem ewentualne ponowne głosowanie odbyłoby się w obwodach utworzonych za granicą w niedzielę 12 lipca 2020 r. w godz. 7.00-21.00, z wyjątkiem obwodów głosowania utworzonych w krajach Ameryki Południowej i Ameryki Północnej, gdzie głosowanie odbyłoby się w sobotę 11 lipca 2020 r. w godz. 7.00-21.00 czasu lokalnego.

Obywatele polscy przebywający poza granicami będą mogli zagłosować w obwodach głosowania utworzonych za granicą osobiście lub korespondencyjnie, w niektórych obwodach ze względu na sytuację epidemiczną możliwe będzie głosowanie wyłącznie korespondencyjne, a w części obwodów z uwagi na kwestie organizacyjne lub techniczne możliwe będzie głosowanie wyłącznie osobiste. Zgodnie z ogłoszonym przez Marszałka Sejmu RP kalendarzem wyborczym informacja o numerach obwodów głosowania utworzonych za granicą, sposobie głosowania, siedzibach obwodowych komisji wyborczych ma być podana do publicznej wiadomości do dnia 9 czerwca 2020 r.

Informacje o udziale w głosowaniu, siedzibach obwodowych komisji wyborczych, zgłaszaniu się do spisu wyborców i inne istotne z punktu widzenia wyborcy informacje będą sukcesywnie zamieszczane na stronie internetowej gov.pl, , jak również dostępne w samym urzędzie. Informacje będą również udzielane drogą e-mailową i telefoniczną.

Od dziś mogą wznowić działalność kina, teatry, filharmonie, audytoria w domach kultury i cyrki

0

Rząd odmraża instytucje kultury. Od dziś mogą wznowić działalność kina, teatry, filharmonie, audytoria w domach kultury i cyrki. Widzowie, którzy zdecydują się przyjść na film czy spektakl, będą musieli nosić maseczki. Na widowni będzie można wypełnić do 50 procent miejsc.

Wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego profesor Piotr Gliński mówił na konferencji prasowej, że decyzja o otwarciu kin czy teatrów należy do ich właścicieli i organizatorów.

„Jedni chcą jak najszybciej się otwierać, inni potrzebują czasu” – mówił szef resortu kultury.

Już dziś na kameralny koncert z udziałem publiczności do Teatru Królewskiego w warszawskich Łazienkach zaprasza dyrektor Polskiej Opery Królewskiej Andrzej Klimczak. Słynne arie i duety Wolfganga Amadeusza Mozarta zabrzmią w kameralnych opracowaniach, w wykonaniu znakomitych solistów – Olgi Pasiecznik i Roberta Gierlacha.

„Najważniejsza jest teraz misja. Trzeba powoli zacząć. Najważniejsze jest, żeby ta kultura istniała, żeby była możliwość spotkania się z artystami, żeby oni czuli, że są potrzebni” – podkreśla Andrzej Klimczak.

Dyrektor TR Warszawa Natalia Dzieduszycka podkreśla, że instytucja przygotowuje się na ponowne przyjęcie widzów, ale potrzebuje na to więcej czasu.

”Zrobimy wszystko, żeby publiczność wracając do teatru czuła się bezpiecznie” – mówi Dzieduszycka. Zwraca też uwagę na czynnik ekonomiczny. Podkreśla, że w przypadku jej teatru minimalna rentowność osiągana jest przy średnio 70 procentach widowni.

Już od dziś warszawska publiczność będzie mogła odwiedzać niektóre kina studyjne, między innymi Muranów, Wisłę i Lunę. Multipleksy zapowiadają otwarcie swoich kin w późniejszych terminach, kiedy potwierdzone zostaną daty premier dużych produkcji. Resort kultury zaleca przygotowanie w pierwszej kolejności wydarzeń artystycznych w kameralnej obsadzie, z uwzględnieniem możliwości przeprowadzenia prób w dużych salach z zachowaniem wymaganego dystansu.

MKiDN proponuje adaptację spektakli repertuarowych oraz programów koncertowych na potrzeby pokazów i koncertów plenerowych (gdy ich organizacja będzie możliwa) oraz ograniczenia składu orkiestry. Jeżeli chodzi o aktorów, zalecane jest „przeprowadzanie poszczególnych działań artystycznych z dostosowaniem odległości 1,5 metra pomiędzy występującymi tam, gdzie będzie to możliwe”.

Resort zaleca zbieranie danych osobowych widzów, umożliwiający łatwy kontakt z uczestnikami wydarzenia po jego zakończeniu. Zbieranie ich nie jest obligatoryjne, ale rekomendowane w miarę możliwości, tak by ułatwić służbom sanitarnym dochodzenie epidemiologiczne na wypadek wykrycia, że osoba zakażona brała udział w danym wydarzeniu. Dane takie powinny być przechowywane przez organizatora przez 2 tygodnie.

Od ubiegłego weekendu mogą się odbywać koncerty plenerowe. Obowiązuje jednak limit 150 uczestników. Od 18 maja dozwolone są – przy zachowaniu dystansu społecznego – kina plenerowe, plany filmowe, próby, nagrania oraz indywidualne lekcje na uczelniach artystycznych.

Wcześniej – od 4 maja mogły wznowić działalność muzea, galerie sztuki, biblioteki, archiwa oraz księgarnie i księgarnie w galeriach handlowych.

Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/# Piotrowska/i jf/w kry

Ekstraklasa: Zagłębie zremisowało z Lechem, Jagiellonia zremisowała z Wisłą Płock

0

Jagiellonia Białystok zremisowała z Wisłą Płock 2:2 (0:1) w meczu 28. kolejki piłkarskiej ekstraklasy.

Goście prowadzili do przerwy po trafieniu Irlandczyka Cilliana Sheridana (29′). W 61. minucie wynik podwyższył Dominik Furman, który wykorzystał rzut karny po faulu Pawła Olszewskiego na Gruzinie Giorgim Merebaszwilim. Punkt zapewniły gospodarzom bramki Bartosza Bidy (67′) i Chorwata Jakova Puljicia (90+3′).

*

Pełen emocji w Lubinie. W 28. kolejce piłkarskiej ekstraklasy tamtejsze Zagłębie zremisowało z Lechem Poznań 3:3 (3:1). Choć Zagłębie po pierwszej prowadziło już 3:1 – dwa rzuty karne wykorzystał Filip Starzyński (8. i 40. min), gola głową strzelił z kolei Sasa Zivec (26. min). Dla Lecha trafił Christian Gytkjaer (21. min). W drugiej połowie lepsi jednak już byli goście – najpierw w 77. minucie bramkę zdobył Jakub Kamiński, a w 88. minucie karnego na gola zamienił Dani Ramirez.

O 20.30 Pogoń Szczecin rozpoczął mecz z Cracovią.

 


Redakcja Sportowa PR / ma