Waszyngton jest już niemal pewny, że za atakami hakerskimi na serwisy Partii Demokratycznej stoi Kreml. Teraz zastanawia się nad wprowadzeniem nowych sankcji wobec Moskwy.
Od pomysłu do realizacji daleka droga. Jeśli USA faktycznie będą chciały nałożyć na Moskwę nowe sankcje, będą musiały oficjalnie przyznać, że na serwery Partii Demokratycznej włamali się związani z Kremlem hakerzy. – Dodatkowo wprowadzenie nowych antyrosyjskich restrykcji gospodarczych będzie wymagało kompromisu wewnątrz amerykańskich struktur władzy, którego do tej pory nie udało się osiągnąć – pisze „The Wall Street Journal”.
Choć do kradzieży e-maili i dokumentów z serwerów Demokratów przyznał się już nikomu nieznany haker Guccifer 2.0., który przedstawił się jako Rumun, amerykańscy eksperci od dawna przekonywali, że za włamanie odpowiada grupa rosyjskich hakerów na zlecenie prezydenta Władimira Putina.
Już wcześniej szef kampanii Hillary Clinton, Robby Mook sugerował, że rząd rosyjski doprowadził do ujawnienia maili żeby wesprzeć kampanię prezydencką Republikanina Donalda Trumpa. Podobnego zdania był amerykański prezydent Barack Obama. Podczas wywiadu dla stacji NBC przyznał, że Moskwie może zależeć na tym, by wpłynąć na wynik listopadowych wyborów w USA. Sam Donald Trump wydawał się być rozbawiony tym pomysłem. – To są daleko idące wnioski. Po prostu śmieszne. Szczerze mówiąc chciałbym mieć taką władzę, jaką mi się próbuje przypisywać – mówił kandydat na prezydenta USA.
Przypomnijmy, że demaskatorski portal WikiLeaks opublikował tysiące maili członków Partii Demokratycznej. Wynika z nich, że działacze Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC) pomagali Clinton w prawyborach, w których rywalizowała z senatorem Bernie Sandersem. Moskwa wciąż zaprzecza, że miała coś cokolwiek wspólnego z atakiem hakerów.
Sylwia Arlak AIP