Napięcie między Rosją i Turcją osiągnęło nowy, niebezpieczny poziom po tym, jak oba kraje jawnie zaczęły wspierać militarnie walczące ze sobą strony konfliktu w Syrii.
Specjaliści mówią już nie tylko o możliwości bezpośredniej konfrontacji między Moskwą i Ankarą, ale padają słowa o możliwości rozpętania kolejnego globalnego konfliktu, kolejnej wojny światowej.
Rośnie napięcie nie tylko wśród zachodnich dyplomatów, niepokoją się także dowódcy NATO, bo napięcie Rosji z Turcją zagraża też Sojuszowi.
Jeden z natowskich oficjeli powiedział, że podobnie jak było to z krajami bałtyckimi, tak i tym razem Rosja testuje Sojusz, chce przekonać się, czy NATO twardo stanie za Turcją w przypadku otwartego konfliktu z Rosją. A rosyjski prezydent Władimir Putin najwyraźniej chce doprowadzić do destabilizacji pozycji tureckiego przywódcy Recepa Tayyipa Erdogana.
– Putin jest wściekły na Turcję – mówi jeden z zachodnioeuropejskich polityków cytowany przez Financial Times. – Sytuacja staje się naprawdę bardzo niebezpieczna- dodaje.
Ostatni wzrost napięcia w tym rejonie wywołany jest poparciem dla kurdyjskich bojowników ze strony Rosji, USA i innych zachodnich krajów. Turcja z kolei uważa Kurdów za największego swojego wroga.
Rosyjskie naloty na pozycje powstańców walczących z siłami reżimowymi w Syrii w prowincji Aleppo doprowadziło do chaosu, który wykorzystali syryjscy Kurdowie, przede wszystkim z ugrupowania YPG. Opanowują oni kolejne tereny będące do tej pory w rękach sil wspieranych przez Turcję i kraje Zatoki Perskiej.
Ankara twierdzi, że YPG jest niczym innym jak filią Partii Pracujących Kurdystanu, organizacji uznanej przez wiele zachodnich państw za terrorystyczną.
Z kolei Ameryka chwali działania bojowników YPG, uznając ich za najlepsze oddziały lądowe zdolne do walki z dżihadystami Państwa Islamskiego.
Ahmet Davutoglu, turecki premier oskarżył YPG o to, że jest „rosyjskim narzędziem w Syrii”. Dodał on, że turecka armia nie zaprzestanie ostrzału bojowników z ugrupowania.
Kazimierz Sikorski(ap)