6.6 C
Chicago
poniedziałek, 19 maja, 2025
Strona główna Blog Strona 2006

Są trudności w dostępie do leków. Przez reformę „Apteka dla aptekarza” z rynku zniknęło aż 1,2 tys. aptek

0

Systematycznie zmniejszająca się liczba aptek naraża pacjentów na trudności w dostępie do leków – pisze piątkowy „Nasz Dziennik”.

Jak zaznacza gazeta, od chwili wejścia w życie w 2017 r. tzw. reformy „Apteka dla aptekarza” z rynku zniknęło ich ok. 1,2 tys., a porównywalna liczba przeszła w ręce sieci aptecznych. „Obecnie istnieje ok. 13,5 tys. aptek i punktów aptecznych” – wskazuje dziennik.

 

Dodaje, że negatywnie reformę „Apteka dla aptekarza” ocenia Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. „Konsekwencje tej regulacji są bardzo negatywne dla rynku; doprowadziło to do oligopolu i rządów hurtowni farmaceutycznych, spowodowało całkowitą zmianę na rynku” – wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.

 

Cytowany przez gazetę szef ZPP zaznacza, że np. w Niemczech na rynku obecnych jest 20-30 hurtowni, „a tymczasem w Polsce liczą się praktycznie trzy”. Kaźmierczak tłumaczy dziennikowi, że w takich sytuacjach dochodzi do wzrostu marż i spadku jakości oferowanych produktów.

 

Gazeta przypomina, że niedawno zmieniono przepisy dotyczące możliwości zamykania aptek. „Związek Przedsiębiorców i Pracodawców ostrzegał, że wejście w życie tych przepisów może doprowadzić do nieczystej gry konkurencyjnej oraz zamykania aptek, punktów aptecznych i hurtowni farmaceutycznych w samym środku pandemii” – zwraca uwagę dziennik.

 

Zdaniem rzecznik Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego Dominiki Walczak, które przytacza gazeta, „liczba funkcjonujących aptek ogólnodostępnych jest płynna i nie może być łączona tylko z wejściem w życie tzw. reformy +Apteka dla Aptekarza+”. (PAP)

 

maja/ pad/

Za dwa tygodnie rząd zamierza otworzyć sanatoria, ale… będzie drożej

0

Za dwa tygodnie rząd zamierza otworzyć sanatoria; Ministerstwo Zdrowia zamierza podnieść opłaty za wyżywienie i zakwaterowanie dla kuracjuszy. Opłata za 21-dniowy turnus wzrośnie nawet o 58 zł – podaje piątkowy „Fakt”.

Dziennik zwraca uwagę, że o ile za zabiegi płaci Narodowy Fundusz Zdrowia, to za pobyt pacjent dopłaca z własnej kieszeni. Przypomina, że opłata zależy od standardu pokoju, wyższa jest wiosną i latem, kiedy kuracjusze chętniej wyjeżdżają na leczenie.

 

„Resort zdrowia zakłada kilkuprocentową podwyżkę” – wskazuje dziennik. Dodaje, że uzasadnia ją wzrostem cen produktów spożywczych, energii elektrycznej, wody i środków czystości.

 

Jak podaje gazeta, np. pokój 1-osobowy z pełnym węzłem higieniczno-sanitarnym, za który od października do kwietnia pacjent płaci obecnie 604,80 zł, po zmianach ma kosztować 651 zł. Z kolei za pobyt od maja do września (obecnie 758,10 zł) – 816,90 zł. Natomiast opłata za pokój wieloosobowy bez pełnego węzła higieniczno-sanitarnego, która wynosi obecnie od października do kwietnia 197,40 zł, sięgnie 212,10 zł, a od maja do września wzrośnie z obecnych 220,50 zł do 237,30 zł – podaje „Fakt”.

 

Gazeta zaznacza, że sanatoria szykują się do otwarcia i przypomina, że zgodnie z obowiązującymi przepisami epidemicznymi mają zacząć działać 11 marca. (PAP)

 

maja/ pad/

Ekspert: Obostrzenia dla gospodarki nadmierne. W bieżącym kwartale powinno nastąpić odbicie

0

Aktywność gospodarki w IV kwartale 2020 była zduszona przez covidowe obostrzenia, w dużej mierze nadmierne; w bieżącym kwartale powinno nastąpić odbicie napędzane przede wszystkim wyższą konsumpcją – oceniła w rozmowie z PAP Sonia Buchholtz z Konfederacji Lewiatan.

W piątek GUS poda wstępny szacunek PKB w IV kw. 2020 r.

 

12 lutego br. Główny Urząd Statystyczny informował, że według szacunku flash produkt krajowy brutto w IV kw. 2020 r. zmniejszył się o 2,8 proc. rok do roku wobec spadku o 1,5 proc. w III kw. ub.r.

 

W rozmowie z PAP ekspertka ekonomiczna Konfederacji Lewiatan zaznaczyła, że na wyniki za IV kwartał 2020 r. rzutują wprowadzone wówczas obostrzenia. Dodała, że działalność gospodarcza funkcjonuje niekiedy wbrew obostrzeniom, co częściowo niweluje ich negatywny wpływ, choć nie jest godne pochwalenia.

 

„Działalność gospodarcza została ograniczona zbyt intensywnie, biorąc pod uwagę to, że nie badamy, gdzie ludzie się zarażają. Być może nie było konieczności zamykania galerii handlowych w listopadzie i pod koniec grudnia. Na pewno też decyzje ws. ich zamknięcia były ogłoszone za późno. Sklepy zdążyły zaopatrzyć się w towar. Ludzie nie boją się do tego stopnia koronawirusa, by aż tak rezygnować z konsumpcji” – stwierdziła Buchholtz.

 

Podkreśliła, że w IV kw. gospodarkę ciągnął w górę eksport, natomiast w dalszym ciągu słabo wyglądają inwestycje. „Kiepskie wyniki dotyczące inwestycji są naturalne i są spowodowane niepewnością gospodarczą. Inwestycje są dokonywane tylko w obszarach, które są pewnikami, czyli w cyfryzacji czy zielonej gospodarce” – zauważyła.

 

Zdaniem ekspertki po kiepskim IV kw. w bieżącym powinno nastąpić odbicie gospodarki. „Wpływ będzie miał na to proces szczepienia, ale też coraz lepsze dostosowanie się firm i konsumentów do nowej sytuacji. Ponadto ludzie chcą odreagować dotychczasowe restrykcje i są skłonni wydawać pieniądze, bo nie boją się bezrobocia. Rynek pracy właściwie nie odczuł większych perturbacji” – powiedziała Buchholtz.(PAP)

 

autor: Karolina Mózgowiec

 

kmz/ amac/

„Każdy kto rozbija dzisiaj prawicę, działa przeciw Polsce”. Wywiad z Jarosławem Kaczyńskim

0

Polska stoi dzisiaj przed ogromną szansą, a warunkiem jej wykorzystania jest jedność obozu Zjednoczonej Prawicy; każdy kto rozbija dzisiaj prawicę, działa przeciw Polsce, przeciw polskiej rodzinie i przeciw polskim wartościom – mówił PAP wicepremier, prezes PiS Jarosław Kaczyński.

PAP: W ostatnim czasie koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości przedstawiają odmienne stanowiska w wielu kwestiach: energetyka, unijny fundusz odbudowy, czy choćby wybory w Rzeszowie. Czy Zjednoczona Prawica jest nadal zjednoczona?

 

Jarosław Kaczyński: Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które jest oczywiście bardzo smutne. Polska jest dzisiaj w sytuacji bardzo trudnej ze względu na pandemię. Jednocześnie jest w sytuacji, która daje ogromne szanse. Te szanse można wykorzystać, ale warunkiem tego jest jedność. Tutaj okazuje się, że zwyciężają motywy czysto partykularne, a często – to jest mój domysł – po prostu osobiste. Natomiast chodzi o przyszłość naszego kraju, i w wymiarze kilkuletnim, ma to oczywiście związek z kolejnymi wyborami, ale także w wymiarze, który odnosi się do uniknięcia nieszczęścia.

 

PAP: Co ma Pan na myśli?

 

J.K.: Przejęcie władzy przez tę opozycję, która jest, byłoby dla Polski nieszczęściem. Nie potrafili kompletnie rządzić i to jest bardzo łagodne określenie. Nie mają żadnego programu poza nienawiścią do PiS, poza swego rodzaju wojną domową, którą w gruncie rzeczy zapowiadają i już w istocie prowadzą, i zniesieniem w ogóle wszelkiego prawa, bo to też w istocie zapowiadają. Czyli proponują kompletne zdemolowanie Polski w imię ich interesów i – co tu dużo mówić – w imię interesów zewnętrznych. Te interesy to także narzucenie Polsce rewolucji obyczajowej niszczącej rodzinę, tradycję narodową, wszystko co stanowi o naszej tożsamości, ale niszczącą także zdrowy rozsądek i najbardziej elementarne reguły stosunków międzyludzkich, które pozwalają normalnie funkcjonować społeczeństwu.

 

PAP: I Prawo i Sprawiedliwość chce tego uniknąć…

 

J.K.: Na pewno jest to do uniknięcia przynajmniej na długie lata, ale trzeba rządzić w dłuższej perspektywie. Ci którzy, powtarzam, nie w imię żadnych wartości, bo to są bajki, tylko w imię bardzo partykularnego, a często wręcz osobistego interesu, chcą to zniszczyć wystawiają sobie świadectwo najgorsze z możliwych.

 

W dziejach Polski było wiele szans, Polska mogła być takim krajem, z którym by się w Europie naprawdę bardzo liczono, tak jak z najsilniejszymi państwami Europy, ale właśnie tego rodzaju postawy to uniemożliwiały. Uniemożliwiały wybór tych lepszych opcji. Niestety to się powtarza i to jest straszliwie bolesne. Będziemy się temu przeciwstawiać, będziemy zabiegać o to, by to zmienić.

 

To trzeba w końcu powiedzieć, bo to udawanie, że się broni jakichś wartości…Niczego się nie broni, broni się swojego interesu, broni się tego żeby powiedzieć: nie, pan X nie będzie tutaj gwiazdą, bo ja chcę być gwiazdą, chociaż różnica kwalifikacji jest taka jak pomiędzy Górami Świętokrzyskimi a Tatrami.

 

PAP: Czyli ostatnie zapewnienia kontestujących posłów, że bronią wartości prawicowych, to tylko słowa, a de facto jest to wyłącznie dbanie o własny interes?

 

J.K.: Tak, to są absolutnie zabiegi o własne czy wąsko partykularne interesy, a nie zabiegi o wartości. Interesy bardzo źle rozumiane – godzące w nich samych. Proszę pamiętać, że samo określenie „prawicowość” może się odnosić do najróżniejszych spraw – darwinizm społeczny też jest prawicowy. Nam chodzi o tradycyjne wartości, a w ich centrum są: Polska i rodzina. Jeżeli ktoś chce dobrze dla Polski i dobrze dla polskich rodzin i chce, aby te wartości się nie rozpadły, aby ta ofensywa kulturowa z zewnątrz nas nie rozniosła, to musi po prostu robić wszystko, nawet za cenę jakichś daleko idących samoograniczeń – wszyscy musimy im podlegać, nawet i ja – żeby zachować jedność i wykorzystać tę szansę jaką w tej chwili istnieje.

 

PAP: Gdzie Pan widzi tę szansę?

 

J.K.: To jest szansa związana z tym, że Polska, przynajmniej jak dotąd – i sądzę, że tak będzie dalej – dobrze się obroniła przed kryzysem covidowym. Mamy uzyskać bardzo duże środki z Unii Europejskiej i można to bardzo dobrze wykorzystać. Mamy szansę pchnąć Polskę mocno do przodu w ciągu najbliższych lat.

 

PAP: Jak rozumiem, środkiem do wykorzystania tej szansy ma być zapowiadany do dłuższego czasu Nowy Polski Ład?

 

J.K.: Nowy Polski Ład jest wielką szansą dla kraju, dla wielu polskich rodzin, ogólnie dla wielu ludzi, także tych, którzy ze względu na wiek już rodzin nie mają. Jest to bardzo poważna propozycja dla społeczeństwa. Nasze dotychczasowe programy, to wszystko w jakimś sensie było rozwijaniem programu napisanego na jesieni 2008 r. Natomiast Nowy Polski Ład jest już nową jakością, i naprawdę warto go wprowadzić.

 

Los kraju, los polskich rodzin, los Polaków to jest wszystko co możemy w tej chwili poprawić, ale możemy też to zepchnąć w nieszczęście. Ci, którzy w tej chwili prowadzą te różne partykularne gierki po prostu pchają nas ku nieszczęściu. Stosują przy tym bardzo nieładne metody – przecieki z zamkniętych narad i to fałszywe. Na przykład nigdy nie powiedziałem, jak napisano w Gazecie Wyborczej, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji to „klęska”. Może ta „klęska” to samodzielna twórczość Gazety Wyborczej, ale obawiam się, że to jednak zamierzony fałsz jej informatorów.

 

Jako szef obozu Zjednoczonej Prawicy mam obowiązek jasno i jednoznacznie powiedzieć: każdy kto rozbija dzisiaj prawicę – ale rozbijaniem jest także odmowa głosowania – bo myśmy się umówili na wspólne głosowania – działa przeciw Polsce, przeciw polskiej rodzinie i przeciw polskim wartościom. Trzeba się zjednoczyć, a kto tego nie rozumie, kto tego nie robi, po prostu jest kimś kto szkodzi.

 

PAP: Uważa Pan, że jest szansa na kompromis w Zjednoczonej Prawicy?

 

J.K.: Zawsze można wrócić do rozumu i przede wszystkim do wartości, ale tych prawdziwych, bo zadeklarować można wszystko.

 

My nie chcemy niszczyć naszych sojuszników. Chętnie będziemy dalej rządzić Polską razem z tymi dwiema partiami, ale w proporcji wynikającej z układu sił. To musi być jednak takie rządzenie, które opiera się na tych rzeczywistych wartościach, czyli że chcemy coś uczynić dla Polski, chcemy ją rozwinąć i chcemy się obronić przed tym strasznym atakiem na podstawowe wartości, na zdrowy rozsądek.

 

PAP: Jak Pan więc widzi przyszłość Zjednoczonej Prawicy?

 

J.K.: Z natury jestem optymistą, więc mam nadzieję, że jednak w pewnym momencie nasi sojusznicy zrozumieją, że trzeba po prostu iść do przodu, że trzeba na pewne rzeczy się zgodzić, a nie budować swoją odmienność za wszelką cenę. Te odmienności oczywiście jakieś są, ale nie są one tak wielkie, by uniemożliwiały nam współpracę.

 

Możemy o wszystkim dyskutować, możemy się nie zgadzać w czterech ścianach, ale jak przychodzi do podejmowania decyzji, szczególnie tych najważniejszych, to musimy iść razem.

 

PAP: Co jeśli nie uda się porozumieć w koalicji rządzącej? Rząd mniejszościowy? Wcześniejsze wybory?

 

J.K.: Nie chcę rozważać tych wariantów. Na razie mamy rząd większościowy i zobaczymy co będzie dalej. Zobaczymy co będzie przy głosowaniach, m.in. unijnego programu odbudowy.

 

My idziemy tą drogą, a jeśli ktoś chce brać odpowiedzialność za to, że się to nie uda, to bardzo źle zapisze się w historii Polski. (PAP)

 

autor: Rafał Białkowski

 

rbk/ tgo/

Holandia: Prostytutki chcą wrócić do pracy

0

Prostytutki zamierzają protestować przeciwko wykluczeniu ich profesji z listy zawodów „kontaktowych”, które zostaną przywrócone do pracy w ramach zapowiedzianego przez premiera Marka Ruttego luzowania koronawirusowych obostrzeń w kraju.

Prostytucja w Holandii jest legalna i traktowana przez państwo jako prywatna działalność zarobkowa. Panie lekkich obyczajów płacą podatki, odprowadzają składki na ubezpieczenie społeczne, posiadają również własne organizacje oraz związki zawodowe.

 

Podczas wtorkowej konferencji prasowej Rutte ogłosił luzowanie koronawirusowych obostrzeń w Niderlandach. Od 3 marca do pracy mogą wrócić fryzjerzy, kosmetyczki, instruktorzy nauki jazdy i masażyści, czyli tak zwane zawody „kontaktowe”.

 

„Prostytutki będą musiały jednak jeszcze trochę poczekać” – mówił we wtorek premier. Rutte przekonywał, że w przypadku pań lekkich obyczajów mamy do czynienia ze szczególnym charakterem tego zawodu. „Ludzie są zbyt blisko siebie i to rodzi ryzyko przeniesienia wirusa” – wyjaśnił szef rządu.

 

Jak podał w czwartkowym wydaniu najpopularniejszy dziennik Niderlandów „De Telagraaf”, prostytutki zamierzają 2 marca protestować niedaleko parlamentu w Hadze. Chcą przekonać rząd do zmiany decyzji i wrócić do pracy.

 

Cytowana przez dziennik Moira Mona, przedstawiona jako „prostytutka i aktywistka”, nie kryje oburzenia. „To po prostu śmieszne, że nie mamy takich samych praw, jak inni pracownicy i nie jesteśmy traktowani tak samo, jak inne zawody kontaktowe” – oświadczyła.

 

Dziennik przypomniał, że prostytutki znalazły się w trudnej sytuacji. Od roku nie mogą pracować, ale nie otrzymują również żadnej pomocy finansowej od rządu.

 

Jak wielokrotnie informowały holenderskie media, prostytutki są często zniewolone, gwałcone, zmuszane do aborcji, a nawet przymusowych operacji plastycznych. Zdarza się, że zamiast wypłaty dostają tylko pieniądze na jedzenie.

 

W ubiegłym miesiącu rada miasta Amsterdamu wyraziła poparcie dla planu przeniesienia słynnej Dzielnicy Czerwonych Latarni poza centrum miasta. Burmistrz Femke Halsema chce powstrzymania nadmiernej turystyki seksualnej w Amsterdamie.

 

Podczas posiedzenia rady miasta, które odbyło się w formule online 29 stycznia, powiedziała, że wyniesienie usług seksualnych z centrum przyczyni się do poprawy praw pracowników seksualnych, ograniczenia handlu ludźmi oraz przestępczości, a także zmniejszy poziomu uciążliwość dla mieszkańców.

 

Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek (PAP)

 

apa/ mal/

Włochy: W Wenecji wyschła większość kanałów

0

Wenecja, której mieszkańcy przyzwyczaili się do tzw. wysokiej wody, może też zadziwić przeciwnym zjawiskiem – wody tak niskiej, że wyschła tam większość kanałów. Canal Grande odsłonił zaś swoje brzegi.

Przyczyną tego powtarzającego się od czasu do czasu fenomenu jest obecnie wysokie ciśnienie nad Włochami, które przyczynia się także do obniżenia poziomu wody na weneckiej lagunie.

 

W całkowicie wysuszonych kanałach, na dnie których leży warstwa mułu, stoją unieruchomione, przykryte gondole.

 

Ostatnio jednak – także wtedy, kiedy woda jest wysoka – gondolierzy zazwyczaj odkładają wiosła, bo nie ma zagranicznych turystów, ich głównych klientów. Także rodzima turystyka jest na minimalnym poziomie z powodu zakazu podróży między regionami Włoch. Miasto świeciło pustkami w dniach karnawału, zorganizowanego w roku pandemii wirtualnie.

 

Niemożliwy jest na razie transport łodziami, które są głównym środkiem dostawczym do domów i sklepów w historycznym centrum.

 

Bardzo niska woda, pozostająca poniżej poziomu morza, ma utrzymać się też w najbliższych dniach. (PAP)

 

sw/ mars/

NASA testuje łazika Perseverance i przygotowuje się do lotu drona

0

Trwa testowanie łazika Perseverance, który 18 lutego wylądował na powierzchni Marsa. Łazik fotografuje teren dookoła i przesyła zdjęcia na Ziemię. Analizują je specjaliści NASA m.in. po to, by zaplanować pierwszy lot drona Ingenuity, który ma posłużyć do przetestowania lotów w rzadkiej marsjańskiej atmosferze.

Pierwsze dni po lądowaniu to czas na przygotowanie kamer i innych przyrządów do właściwej pracy naukowej. Łazik fotografuje teren dookoła i przesyła zdjęcia na Ziemię, korzystając z pomocy latających po orbicie wokół Marsa sond amerykańskich Mars Odyssey, Mars Reconnaissance Orbiter i europejskiej Trace Gas Orbiter. Takich zdjęć wykonał w ramach misji już około pięć tysięcy.

 

Testowane są różne funkcje – udało się rozłożyć maszt z instrumentami naukowymi i kamerami, zaktualizowano oprogramowanie z używanego podczas lądowania na wersję potrzebną do działania na powierzchni. W ramach kolejnych kroków łazik powinien wykonać testy ramienia robotycznego i jazdę próbną. Generalnie okres testowania łazika ma potrwać do około 30 dni marsjańskich od lądowania.

NASA

W tym czasie zespół misji Mars 2020 będzie też analizował zdjęcia okolic miejsca lądowania, aby zaplanować pierwszy lot drona Ingenuity. To będzie pierwsza duża aktywność w ramach misji. Ingenuity to mały helikopter, który ma posłużyć do sprawdzenia, jak lata się w rzadkiej marsjańskiej atmosferze, oraz czy drony mogą stać się efektywnym narzędziem do eksploracji Marsa.

 

Dla tych testowych lotów łazik ma znaleźć płaski teren w zasięgu 10 dni jazdy od miejsca lądowania (w promieniu około jednego kilometra). Dron jest na razie schowany w dolnej części łazika, zamontowany bokiem. Musi zostać powoli obrócony i umieszczony na powierzchni, a także naładowany przez łazik, zanim zacznie samodzielnie korzystać z paneli słonecznych. Ładowanie rozpoczęło się 21 lutego i będzie przebiegać etapami co kilka dni. Gdy to wszystko będzie gotowe, mały helikopter zostanie umieszczony na powierzchni gruntu. Wszystko będzie odbywać się powoli, z dużą ostrożnością.

NASA

Dron przysłał już pierwsze informacje o swoim stanie, ale NASA nie ustaliła dokładnego harmonogramu dla startów drona. Pierwszy lot raczej nie nastąpi przed upływem 30 dni od lądowania Perseverance. Lotów ma być maksymalnie pięć, każdy potrwa do 90 sekund, z maksymalnym pułapem 3-5 metrów nad gruntem i dystansem kilkuset metrów. Przy czym pierwsza próba będzie krótsza, od 20 do 30 sekund, a wysokość lotu niższa.

 

Właściwa faza działań łazika na powierzchni zacznie po zakończeniu eksperymentalnych lotów dronem. Łazik Perseverance wylądował we wnętrzu sporego krateru Jezero. Ma tam prowadzić badania geologiczne i meteorologiczne oraz poszukiwać śladów potencjalnego dawnego marsjańskiego życia lub miejsc, które kiedyś mogły być zdolne do podtrzymywania istnienia życia. Misja łazika na powierzchni ma potrwać pełen marsjański rok, czyli około 687 dni ziemskich.

 

NASA pokazała 22 lutego film z manewru lądowania nagrany kamerami przyczepionymi do modułu lądowania i do łazika. To pierwszy film wideo z lądowania na innej planecie. Zaprezentowano także pierwsze nagrania z mikrofonów, co również jest nowością w misjach marsjańskich.(PAP)

 

Autor: Krzysztof Czart

 

cza/ agt/

„To wcale nie bolało…”. Królowa Elżbieta II zachęca do szczepień

0

Brytyjska królowa Elżbieta II zachęciła wszystkich do przyjęcia szczepionki przeciw Covid-19, gdy zostanie im zaoferowana, mówiąc, iż procedura wcale nie była bolesna. Zaapelowała do Brytyjczyków, by pomyśleli o innych.

94-letnia Elżbieta oraz jej mąż 99-letni książę Filip zostali zaszczepieni na początku stycznia na zamku w Windsorze.

 

Monarchini, która nigdy nie mówi publicznie o swoich osobistych sprawach zdrowotnych, podkreśliła znacznie programu szczepień podczas rozmowy wideo z osobami koordynującymi kampanię w Anglii, Szkocji, Walii i w Irlandii Północnej. Rozmowa odbyła się we wtorek, ale Pałac Buckingham poinformował o niej dopiero w czwartek późnym wieczorem.

 

Królowa została zapytana o jej doświadczenia związane z zaszczepieniem się. Odpowiedziała z uśmiechem: „Cóż, o ile mogę stwierdzić, że było to całkiem niegroźne. To było bardzo szybkie i dostałam wiele listów od ludzi, którzy byli bardzo zaskoczeni tym, jak łatwo można było się zaszczepić. A sam zastrzyk – w ogóle nie bolał” – powiedziała królowa, dodając, że od tego czasu czuje się „chroniona”.

 

Monarchini powiedziała, że rozumie, iż dla niektórych osób szczepienie się może być „trudnym” doświadczeniem. „Inną rzeczą – jak myślę – jest to, że jest to oczywiście trudne dla ludzi, jeśli nigdy nie podawali się szczepieniom. Ale powinni myśleć raczej o innych ludziach niż o sobie” – wskazała.

 

Wprawdzie Wielka Brytania zdecydowanie przoduje w Europie pod względem szczepień przeciw Covid-19, ale niepokojącym zjawiskiem jest wyraźnie niższy odsetek osób, które decydują się na przyjęcie szczepionki w niektórych grupach społecznych. Dotyczy to zwłaszcza osób wywodzących się z mniejszości etnicznych oraz uboższych mieszkańców dużych miast.

 

Królowa wyraziła uznanie dla tempa, w jakim zostały opracowane i wdrożone do użycia szczepionki, mówiąc: „Myślę, że to niezwykłe, jak szybko cała rzecz została zrobiona i że tak wielu ludzi zostało zaszczepionych”.

 

Do środy włącznie pierwszą dawkę szczepionki przeciw Covid-19 otrzymało w Wielkiej Brytanii 18 mln 691 835 osób, a drugą – 700 718.

 

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

bjn/ mars/

Holandia: Parlament opowiedział się za liberalizacją prawa aborcyjnego. Minister zdrowia zapowiedział, że nie wprowadzi jej w życie

0

Izba niższa holenderskiego parlamentu (Tweede kamer) zdecydowaną większością głosów opowiedziała się w czwartek za liberalizacją obowiązującego prawa aborcyjnego. Wywodzący się z chadeckiej partii CDA minister zdrowia zapowiedział, że nie wprowadzi jej w życie

Aborcja jest dozwolona w Niderlandach do 24 tygodnia ciąży. Decyzje w sprawie jej przeprowadzenia może podjąć kobieta po ukończeniu 16 lat. Jeżeli jest młodsza, potrzebuje zgody rodziców. Ustawa o przerywaniu ciąży stanowi, iż osoba, która zdecydowała się na aborcję, musi odczekać pięć dni zanim dojdzie do zabiegu. Jest to tak zwany okres refleksji. W czwartek wieczorem Tweede kamer większością 119 głosów (na 150), przyjęła propozycję lewicy, by zrezygnować z tego warunku.

 

Wspólny wniosek zielonych (Groen/Links) oraz socjaldemokratów (PvdA) został poparty w głosowaniu przez liberałów premiera Marka Rutte (VVD), współrządzących z nimi socjalliberałów (D66) oraz opozycyjnych populistów z PVV, Partię Socjalistyczną (SP), Forum na Rzecz Demokracji Thierry Baudeta a także Partię na rzecz zwierząt (PvdD).

 

Przeciwko opowiedziały się pozostałe partie koalicji: Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny (CDA) oraz konserwatywna chadecja (CU) a także pozostające w opozycji do gabinetu Marka Rutte – protestancka partia SGP oraz reprezentacja mniejszości tureckiej DENK.

 

„Nareszcie! (…) Kobiety naprawdę same będą mogły zdecydować, ile potrzebują czasu na refleksję” – napisała na Twitterze po głosowaniu liderka socjaldemokratów (PvdA) Lilianne Ploumen.

 

Portal NOS przypomina, iż gabinet ministrów, który kończy urzędowanie, sygnalizował już wcześniej, że nie podejmie żadnych kroków zmieniających ustawę aborcyjnej. Powstaje zatem pytanie, jak szybko decyzja izby niższej parlamentu zostanie wprowadzona w życie, tym bardziej, że wywodzący się z chadecji (CDA) wicepremier i minister zdrowia Hugo De Jonge zapowiedział podczas debaty w parlamencie, iż nie wprowadzi tej decyzji w życie.

 

Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek (PAP)

 

apa/ mars/

Hakerzy zaatakowali laboratorium Uniwersytetu Oksfordzkiego

0

Laboratorium biologiczne Uniwersytetu Oksfordzkiego, w którym prowadzone są badania nad Covid-19 było zaatakowane przez hakerów. Atak – jak zapewniła w czwartek wieczorem uczelnia – nie wpłynął na badania.

Jak podał dziennik „Daily Telegraph”, atak miał miejsce w połowie lutego. Jego celem był Wydział Biologii Strukturalnej (STRUBI), gdzie są prowadzone badania nad Covid-19, ale który jest odrębną jednostką od Instytutu Jennera znanego ze swej pracy nad szczepionkami. To naukowcy z tego instytutu wraz z firmą farmaceutyczną AstraZeneca opracowali jeden z używanych obecnie preparatów.

 

„Zidentyfikowaliśmy i ograniczyliśmy problem, a teraz prowadzimy dalsze dochodzenie. Nie miało to żadnego wpływu na jakiekolwiek badania kliniczne, ponieważ nie są one prowadzone w dotkniętym obszarze. Jak to jest standardem w przypadku takich incydentów, powiadomiliśmy Narodowe Centrum Cyberbezpieczeństwa (NCSC) i współpracujemy z nim” – poinformował w wydanym oświadczeniu Uniwersytet Oksfordzki, nie podając jednak nazwy zaatakowanej jednostki.

 

Według cytowanych przez „Daily Telegraph” źródeł zajmujących się bezpieczeństwem, nie jest jasne, kto stał za atakiem i na tym etapie nie można wykluczyć wrogiego państwa obcego. Jak przypomina gazeta, w lecie rząd brytyjski oświadczył, że po dochodzeniu przeprowadzonym przez NCSC i inne agencje wywiadowcze jest na „95 procent” pewien, że Rosja próbowała włamać się do Instytutu Jennera i wykraść opracowywaną tam szczepionkę przeciw Covid-19.

 

Z kolei profesor Alan Woodward, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa na Uniwersytecie w Surrey powiedział magazynowi „Forbes”, że wygląda na to, iż nie było to działanie żadnego państwa, lecz grupy liczącej na zapłacenie przez np. jakieś państwo za wykradzioną własność intelektualną.

 

Cyberataki na instytucje zajmujące się zdrowiem publicznym, naukowców zajmujących się szczepionkami i producentów leków nasiliły się podczas pandemii Covid-19, ponieważ wspierane przez państwa grupy hakerskie starają się zdobyć najnowsze badania i informacje na temat epidemii.

 

W grudniu amerykański koncern farmaceutyczny Pfizer i jego niemiecki partner BioNTech ujawniły, że dokumenty związane z opracowywaniem ich szczepionki przeciw Covid-19 zostały „bezprawnie udostępnione” w wyniku cyberataku na Europejską Agencję Leków.

 

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

bjn/ mars/

Podniosła gotowanie do rangi sztuki. Lucyna Ćwierczakiewiczowa – pierwsza polska lifestylerka

0

Lucyna Ćwierczakiewiczowa podniosła gotowanie do rangi sztuki, była pierwszą osobą w Polsce, która z porad kulinarnych i gospodarskich uczyniła źródło dochodu. Autorka jednego z największych sukcesów wydawniczych Polski XIX wieku – książki „+365 obiadów za 5 złotych+” – zmarła 100 lat temu, 26 lutego 1901 roku.

Była bardzo popularną postacią dziewiętnastowiecznej Warszawy, bohaterką wielu opowiadań i anegdot, m.in. o jej legendarnej oszczędności, przez którą jej nazwisko zostało żartobliwie przekręcone na „Ćwierciakiewiczową”. Znana była też z ciętego języka i bezpośredniości w obyciu. „Imponujący wzrost, tusza, postawa, silny głos, ostre, energiczne, nawet zamaszyste ruchy, pewna rubaszność w zachowaniu i manierach” – tak Michał Bałucki opisywał „Klubie kawalerów” Dziurdzilińską, której pierwowzorem była Ćwierczakiewiczowa.

 

„Kobieta z gatunku tych, którym ojcowie nasi dali miano herod-baba. Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardła brać albo im oczy wydzierać. W biały dzień i na ulicy wyłajać bliźniego może ona tak dobrze, jak przełknąć ostrygę” – napisała Eliza Orzeszkowa o Lucynie Ćwierczakiewiczowej. Sama padła ofiarą jej ciętego języka. Gdy spotkały się na salonach Warszawy autorka „Nad Niemnem” skierowała do autorki książki kucharskiej ironiczne stwierdzenie: „Więc pani pisze o plackach?” i usłyszała ripostę: „A pani pod placki”. W czasach, gdy służące używały makulatury jako papieru do pieczenia, była to dość arogancka odpowiedź. A jednak Orzeszkowa, choć dostrzegała wady Ćwierczakiewiczowej, doceniała swoją oponentkę jako kobietę samodzielną, której udało się zrobić oszałamiającą karierę w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

 

Urodzona 17 października 1826 r. w Warszawie, w kalwińskiej rodzinie von Bachmanów, Lucyna Ćwierczakiewiczowa odebrała typowe dla dziewcząt ze swojej klasy społecznej wychowanie przygotowujące ją do roli dobrej żony, matki i pani domu. Jej pierwsze małżeństwo, zaaranżowane przez rodziców z obywatelem ziemskim Feliksem Staszewskim, szybko się rozpadło – mąż nie traktował jej jak partnera, a Lucyna nie była w stanie wytrzymać na prowincji, z dala od wielkiego miasta, w którym się wychowała. Drugiego męża wybrała już sobie sama i przeżyli razem wiele szczęśliwych lat.

 

Miłość okazywała między innymi troską o wygody ukochanego i wspaniałą kuchnią. Gotowanie było jej pasją od dzieciństwa, co w połowie XIX wieku było dość oryginalne. Kuchnia, jeśli tylko poziom zamożności rodziny na to pozwalał, pozostawała domeną służących i kucharek, panie domu najczęściej nie przekraczały jej progu, układając tylko jadłospis. Lucyna tymczasem z przyjemnością osobiście chodziła na targ i sama stawała przy kuchni. Od początku małżeństwa Ćwierczakiewicz godził się z faktem, że osobowość żony nie mieści się w roli tradycyjnie przypisywanej kobietom. „Żyłam prędko, bo w dwudziestym trzecim roku miałam już drugiego męża, a ten mój najzacniejszy i najukochańszy z ludzi mawiał mi, żem szła przez życie jak kometa, paląc wszystko za sobą” – pisała. Lucyna miała potrzebę dokonania czegoś w życiu. Sześć lat po ślubie, za pożyczone pieniądze, wydała swoją pierwszą książkę kucharską: „Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast”.

 

Autorka zrywała z panującym wówczas przekonaniem, że dobra kuchnia powinna być droga i wystawna, wyjaśniając że najważniejsza jest jakość i świeżość produktów. Podejście Ćwierczakiewiczowej do tematu gotowania jeszcze lepiej widać w wydanej w 1860 r. – znowu własnym sumptem – książce „365 obiadów za 5 złotych”. Tu autorka przedstawia już kompleksowy plan działań na cały rok, uwzględniając, jakie produkty są dostępne i najsmaczniejsze w danej porze roku i kiedy najlepiej je przerobić tak, aby można je było przechowywać. Książka stała się prawdziwym bestsellerem, doczekała się 20 wznowień. Autorka trafiła w dziesiątkę, dlatego że proponowała czytelniczkom nie tylko przepisy, ale styl życia, w którym dbanie o dom i kuchnię traktowane było jako zajęcie szlachetne, godne wysiłku, wymagające planowania a także talentu. „Kucharka to artystka, scjentystka i pragmatyk jednocześnie, zatem osoba o szerokich horyzontach: widzi ona świat nie z perspektywy kuchni, lecz kuchnię z perspektywy świata” – pisała pani Lucyna. Ograniczenie „budżetu obiadowego” do 5 zł wskazywało, że Ćwierczakiewiczowa adresowała swoje porady do kształtującej się w Polsce klasy średniej. Opowiadała się także za prawem kobiet do kształcenia i samodzielności finansowej.

 

„365 obiadów za 5 złotych” przyniosło Ćwierczakiewiczowej miano kucharki narodowej. Szacowano, że w 1883 roku za wydania swoich książek otrzymała w sumie 84 tysiące rubli, za taką sumę można było kupić trzy spore majątki ziemskie. Sukces jej książek kucharskich porównywano z powodzeniem „Trylogii” Sienkiewicza. Bolesław Prus, osobisty przyjaciel Ćwierczakiewiczowej, pisał: „Do sakramentu małżeństwa potrzebne są następujące kwalifikacje: pełnoletniość, wolna a nieprzymuszona wola i +365 obiadów za 5 złotych+”.

 

Lucyna nie spoczęła na laurach i w 1865 r. rozpoczęła współpracę z pismem dla kobiet „Bluszcz”, w którym przez kolejne 30 lat redagować będzie dział porad gospodarskich oraz dział mody. Podawała tam sposoby na rozwiązywanie popularnych problemów domowych – usuwanie plam, sposoby konserwacji delikatnych tkanin, walki ze szkodnikami, odświeżania mebli. Powodzenie tych porad zainspirowało ją do stworzenia kolejnego wydawnictwa, które nazywało się „Kolęda dla gospodyń przez Autorkę 365 obiadów”. Był to kalendarz, połączony z poradnikiem dotyczącym prac domowych na każdy miesiąc, zawierający przepisy, artykuły poświęcone higienie i nowinkom technicznym takim jak na przykład piece na gaz; medycynie, ale też kulturze.

 

„Kolęda” liczyła około 200 stron i ukazywała się co roku w latach 1875-99. Gorącym propagatorem tego wydawnictwa był Prus, który pisał w „Kronikach” o Ćwierczakiewiczowej: „Kalendarze wymienionej autorki są koniecznym składnikiem naszej literatury gwiazdkowej. Śnieg, post, opłatki nie dowodzą jeszcze bliskości Bożego Narodzenia. Dopiero gdy wyjdzie +Kolęda dla gospodyń+, czujesz w powietrzu Wigilię”.

 

Ćwierczakiewiczowa uwielbiała życie towarzyskie – bywali z mężem na balach, przyjęciach, wystawach i przedstawieniach. Lubiano jej bezpośredniość, ale wzbudzała też sporo obaw, miała bowiem zwyczaj mówienia prawdy prosto w oczy, a język miała cięty. „Istotnie, pani Lucyna była postrachem wielu pań. Każdej umiała powiedzieć coś złośliwego i najbardziej wyćwiczoną w szermierce językowej potrafiła pokonać czasami ciętym dowcipem, częściej zaś brutalnym frazesem” – pisano o autorce „365 obiadów”. Składając wizytę, potrafiła podpisać się palcem na zauważonej bystrym okiem warstewce kurzu na fortepianie czy stoliku, a potem dopytywać się, czy gospodyni zauważyła pozostawioną wizytówkę.

 

Ona sama z zimną krwią urodzonej celebrytki w ogóle nie przejmowała się kpinami z niskiego wzrostu, tuszy, skłonności do przesady i przechwalania się. „Śmiało, bez zarozumienia co do mojej znajomości kulinarnej powiedzieć mogę: Nie mam dziś w języku polskim konkurencji w tym kierunku” – pisała sama o sobie. Inny jej bon-mot brzmiał: „Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa”.

 

Prowadziła w Warszawie salon, organizując co czwartek obiady, na których bywali artyści, przedstawiciele ówczesnej śmietanki towarzyskiej stolicy, ale też wysocy urzędnicy miasta, którymi w owym czasie byli niemal wyłącznie Rosjanie. Fakt, że u Ćwierczakiewiczów biesiadują takie postaci, jak naczelnik Cytadeli, wywołało oburzenie opinii publicznej, przez pewien czas pani Lucyna była otoczona towarzyskim ostracyzmem. Po pewnym czasie uznano jednak, że Ćwierczakiewiczowa, goszcząc zaborców, pozyskiwała informacje na temat losów osadzonych i załatwiała dla nich przywileje m.in. zgodę na przesyłanie posiłków czy widzenia z rodziną. O patriotyzmie Ćwierczakiewiczowej pisała w listach do znajomych Eliza Orzeszkowa, podkreślając jej zaangażowanie w opiekę nad zsyłanymi na Syberię po powstaniu styczniowym. Podobno, gdy okazało się, że jeden z nich wsiadł do kibitki boso, bo nie miał butów, pani Lucyna, z właściwą sobie spontanicznością, wtargnęła do zatrzymanego na Krakowskim Przedmieściu powozu i ściągnęła buty z nóg pasażera, aby ofiarować je skazanemu.

 

Ćwierczakiewiczowa uważała bezpośredniość i szczerość za jedną z cnót głównych, mąż ostrzegał, że nie wszyscy się z nią w tym względzie zgadzają. Kiedy go zabrakło te właśnie cechy doprowadziły do poważnego kryzysu w życiu Ćwierczakiewiczowej. W „Kolędzie” na rok 1899 opublikowała tekst pt. „Sylwetki moich panien do towarzystwa”, opisując ponad 30 dziewcząt, które kolejno zatrudniała, aby wypełnić samotność po śmierci męża. Ćwierczakiewiczowa nie bawiła się w omówienia – pisała o braku wykształcenia dziewcząt i ich głupocie, wytykała niechlujstwo, niezdarność, a nawet nieuczciwość. Pod koniec XIX wieku publiczne opisanie w taki sposób młodej dziewczyny mogło jej złamać życie, przekreślić szanse na małżeństwo i uniemożliwić znalezienie pracy w przyzwoitym domu. Opinia publiczna stanęła po stronie wyszydzonych dziewcząt, wobec pani Lucyny używano słowa „paszkwilantka”, a znajomi i przyjaciele nie stanęli w jej obronie.

 

Ćwierczakiewiczowa przeżyła to bardzo mocno i wycofała się z życia publicznego. Zawiesiła wydawanie „Kolędy”, zrezygnowała ze współpracy z prasą. W 1901 r. zachorowała na zapalenie płuc i po dziesięciodniowej chorobie, 26 lutego 1901 r. zmarła. Pozostawiła po sobie nie tylko dzieła z zakresu gotowania i prowadzenia domu, ale także legendę kobiety odważnej, samodzielnej, pracowitej, mającej nieposkromiony apetyt na życie i zamiłowanie do łamania konwenansów. Jej postać uwieczniono w kilku utworach literackich – jest pierwowzorem ducha kobiety, którego spotyka narrator w noweli Bolesława Prusa „Wigilia”, a także postaci pani Dziurdzilińskiej w komedii Michała Bałuckiego „Klub kawalerów”. (PAP)

 

autor: Agata Szwedowicz

 

aszw/ pat/

Stefan Grabiński – polski klasyk opowieści niesamowitej, „polski Poe” i „Lovecraft”

0

W Kamionce Strumiłowej nad Bugiem w zubożałej rodzinie szlacheckiej 26 lutego 1887 r. urodził się Stefan Grabiński, polski klasyk opowieści niesamowitej, „maszynista widmowych pociągów, mediumista zabłąkanych dusz, geometra przestrzeni między światami”.

„Uważam, że w literaturze polskiej obok zagadnień narodowych powinna być uwzględniana problematyka filozoficzna. Poruszając tematy ogólnoludzkie, zbliżymy się do Europy, poznamy ją dokładnie i przez to zbliżymy ją do nas” – powiedział Stefan Grabiński w wywiadzie Emila Igela („Wiadomości Literackie”, 10/1927).

 

Tymon Terlecki napisał w tekście „Stefan Grabiński. Pierwszy fantastyk polski”: „+Stwarzasz nowy dreszcz+ – te słowa Wiktora Hugo, zawierające oddźwięk na przekłady Edgara Poe (…) można odnieść do twórczości Stefana Grabińskiego. Wyrażają one zasadnicze znaczenie tej twórczości w piśmiennictwie polskim – jej zjawiskowość, jej pierwszość, jej osobność. Bo jest to typ pisarski i rodzaj twórczy na naszym terenie właściwie bez wyprzedzeń”. („Droga” 9/1932).

 

Stanisław Lem w posłowiu do wydanych jego staraniem „Niesamowitych opowieści” Grabińskiego (1975) wyjaśnił: „Dał niewiele utworów tak świetnych jak +Kochanka Szamoty+, lecz dał ich dość, by nie zostać pisarzem zapomnianym”. W rozmowie ze Stanisławem Beresiem dodał, że Grabiński był lwowskim pisarzem, który „nie przepadł w rywalizacji z rówieśnymi mu Europejczykami” („Tako rzecze… Lem” 2002).

 

„Wokół codziennej, szarej, odartej z wszelkich uroków niezwykłości kolejarskiej roboty rozsnuł Grabiński dziwnie niepokojącą aurę tajemnic i swoistej, osobliwej, groźnej poezji” – napisał we wstępie do zbioru nowel wybranych przez Lema Artur Hutnikiewicz, były uczeń pisarza i jego pierwszy monografista, nazywając pisarza „maszynistą widmowych pociągów, mediumistą zabłąkanych dusz, geometrą przestrzeni między światami”.

 

Scenariusz dzieciństwa i młodości Grabińskiego napisała – jak ustalił Hutnikiewicz – „wyjątkowo agresywna gruźlica, choroba niejako rodzinna, zadawniona i dziedziczna”. Na gruźlicę zmarł przedwcześnie ojciec pisarza, Dionizy Grabiński, naczelnik sądu powiatowego w Samborze. Dzieci miały „konstytucję fizyczną niebywale delikatną i kruchą” – mały Stefan „był wątły, chorowity, przewrażliwiony”. Życie rodziny przesycał „lęk przed możliwą katastrofą” („Twórczość literacka Stefana Grabińskiego 1887-1936”, 1959).

 

„Wzrostu niskiego, szatyn, włosy na bok przyczesane, oczy (tęczówki zdaje mi się barwy niebieskiej) z wyrazem smutku i bólu. Mówił dość cicho i niewyraźnie” – opisał go szkolny kolega Józef Bednarski. „Był uczniem celującym, lecz (…) był nadzwyczaj skromny i cichy. Był typem wybitnego introwertyka, pogrążonego całkowicie w swoim własnym doświadczeniu wewnętrznym. Od świata zewnętrznego był oddzielony jak gdyby grubą taflą szklaną” – dodał („Wspomnienia o Stefanie Grabińskim”, 2013).

 

Po maturze w 1905 r. zaczął studiować filologię polską i klasyczną na Uniwersytecie Lwowskim.

 

„Chociaż w koleżeńskim zetknięciu zwykły i prosty, patrzył swoimi bladymi niebieskimi oczyma na świat od jakiejś całkiem innej strony, niż wszyscy. I dlatego dostrzegał tyle dziwów i niesamowitości, od których ciarki przechodziły normalnego człowieka” – napisał Stanisław Łempicki („Wspomnienia ossolińskie”, 1948).

 

W latach 1910-17 Grabiński był nauczycielem we Lwowie. Prof. Juliusz Kleiner napisał do Hutnikiewicza, że poznał go przed pierwszą wojną światową: „kolegowaliśmy w gronie nauczycielskim gimnazjum VI we Lwowie (wzorowego, najlepszego gimnazjum). Był bardzo sympatyczny, miły, skromny, cichy. Kalectwo palca przyczyniało się do wrażenia chorowitości” – wspominał.

 

Inny nauczyciel IX gimnazjum lwowskiego dr Jan Swierzowicz podkreślił, że kolega Grabiński był „raczej w świat wizji swoich zapatrzony, niż światem dookolnym żyjący”.

 

Mimo to był „nauczycielem fascynującym” – stwierdził Hutnikiewicz. Jego interpretacja „Dziadów” była „rewelacją, przeżyciem wspominanym przez uczniów jeszcze po wielu latach”.

 

„Przytłaczał i wznosił ogromem i polotem swego, uważam, genialnego umysłu. Legenda, która otaczała Grabińskiego głosiła o znajomości 18-tu języków, w to wchodził między innymi j. arabski z narzeczami. (…) Grabiński wykładał (nie uczył, lecz wykładał) z artyzmem; świetne znawstwo przedmiotu, wcale łatwa i żywa swada przy głębokiej inwencji (…). Ogrom wiedzy i znawstwo kwalifikowały go raczej na profesora uniwersytetu” – wspominał Bednarski.

 

„Niski, szczupły, gruźlik z diabelską bródką, był trochę niesamowity, cały wolny czas poświęcał obserwacji ruchu kolejowego. Już to chłopcy dobrze wyszpiegowali i nakryli go, jak spędzał godziny na wiadukcie, wpatrzony w przejeżdżające pociągi, oderwany zupełnie od życia” – napisał Feliks Mantel w „Wachlarzu wspomnień” (1980).

 

10 lipca 1917 r. Grabiński ożenił się z Kazimierą Korwin Gąsiorowską, nauczycielką muzyki i śpiewu w Państwowym Seminarium Nauczycielskim we Lwowie. Młode małżeństwo przeniosło się do Przemyśla. 1 września został polonistą w I gimnazjum męskim przy ul. Słowackiego. Miał świetne warunki do pracy, pracował z elitą intelektualną miasta.

 

W latach 1918-20 r. szkoła działała z przerwami. „Ciągle było +wolne+” – wspominał Mantel. „A to z powodu wypadków wojennych, a to z powodu braku węgla, a to z powodu hiszpanki”. „Zwłaszcza dla Stefana przerwy te były korzystne, mógł bowiem więcej czasu poświęcić pisaniu, jak też studiom nad kolejnictwem bądź pożarnictwem, towarzyszącym powstawaniu +Demona ruchu+ (1919) i +Księgi ognia+ (1922)” – ocenił Krzysztof Bortnik („Rocznik Przemyski”).

 

W 1918 r. ukazał się zbiór nowel Grabińskiego „Na wzgórzu róż” – uznany za debiut „zadziwiająco dojrzały”.

 

Grabiński „całkowicie odosobniony”, pozbawiony tradycji na gruncie literatury rodzimej, „punktów oparcia musi szukać w samym sobie” musi budować wszystko od fundamentów. Stąd „naiwna dziewiczość, niezwykła pierwotność” jego pierwszej książki – ocenił Wilam Horzyca („Pro arte”, 3/1919).

 

W roku 1919 ukazało się pierwsze wydanie „Demona ruchu” – cyklu nowel kolejowych. „Z jednej strony świat jest pełen wytworów techniki, żelaznych pociągów, które mkną po torach dzięki geniuszowi ludzkiemu, a z drugiej – w lokomotywach tych żyją demony, które mogą w każdej chwili przejąć maszynę i sprowadzić śmierć na pasażerów albo zmusić ich do zrobienia tego, czego normalnie by nie zrobili” – napisał Paweł Rzewuski („Stefan Grabiński – polski Edgar Allan Poe”, 2012).

 

„Kolej jest w tych nowelach ideą samą w sobie, trochę futurystyczną w duchu realizacją hasła +sztuka dla sztuki+, gdyż to nie o konkretny cel podróży chodziło, lecz o samą ideę jazdy, najlepiej w nieznane+ – dodał Krzysztof Varga („Kochanek upiorów”, 1999).

 

Hutnikiewicz podkreślał, że pisarz rzetelnie zbadał realia kolei. „Grabiński przeprowadzał wywiady z ludźmi kolei, wysiadywał godzinami na przemyskim dworcu śledząc ruch pociągów, badał technikę budowy parowozów, błądził wśród labiryntu szyn i zwrotnic, by się wprawić w nastrój i nasycić aurą tego innego, obcego życia” – napisał („Stefan Grabiński i jego niesamowita opowieść”, 1969).

 

Współcześni badacze kwestionują jednak tę historię. „Przez pierwszy rok pobytu Grabińskich nad Sanem wciąż trwała wojna światowa, a choć apogeum szpiegomanii przypadło w Przemyślu na lata 1914-1915, pisarz zaś dysponował rzekomo czyimś +pozwoleniem+, proceder taki nadal wzbudzać mógł podejrzenia, narażając go na nieprzyjemności” – ocenił Bortnik. Przypomniał, że w Galicji dochodziło do samosądów na osobach, które za długo przesiadywały na stacjach.

 

„Kolej lubię bardzo i jeżdżę z upodobaniem; swego czasu nosiłem się nawet z zamiarem wstąpienia w jej służbę” – mówił Grabiński. „Była dla mnie zawsze symbolem życia i jego ogniście pulsujących tętn – symbolem demonizmu ruchu, przepotężnej siły, znikąd rodem, co pędzi światy przez międzyplanetarne przestworza w kręgach wirów bez początku i końca – symbolem nikłym wprawdzie i miniaturowym w stosunku do pierwowzoru, ale nie mniej drogim, bo swoim, bo ludzkim, bo ziemskim” – dodał („Z mojej pracowni”, „Skamander” 2/1920).

 

„Porady fachowej” udzielił mu szwagier, Wiktor Sankowski, technik z zawodu. „Narysował mi dokładny model maszyny i wyjaśnił funkcjonowanie jej części składowych. Wchłaniałem uważnie wykład, przyswajając sobie na miejscu wyrażenia techniczne” – wyjaśnił Grabiński.

 

Libor Martinek, czeski tłumacz, największe problemy miał „z bazą terminologiczną kolei i kolejnictwa tej epok”. Ekspert, z którym je konsultował, „skonstatował, że Grabiński był autentycznym znawcą ówczesnego życia kolei” – napisał w tekście „O pisarzu +trudnego losu i znakomitego pióra+”(2012).

 

W 1921 r. Grabiński debiutował jako dramatopisarz. Napisał trzy sztuki, usiłował stworzyć nowoczesny dramat fantastyczny, ale nie odniósł sukcesu.

 

W tym okresie ukazała się też „Księga ognia”. Grabiński ukazał tajemnicze związki, łączące „człowieka i otaczającą go rzeczywistość z zagadkową potęgą groźnego żywiołu” – „stwórczą i oczyszczającą”.

 

Ale krytyka dostrzegła niebezpieczny symptom. „Te nowele strasznie są podobne do siebie i jednostajne. Jeszcześmy nie doczytali do połowy, a już odgadujemy pointę i czytać się dalej nie chce” – ocenił Leon Piwiński(„Przegląd Warszawski” 10/1922).

 

W tym samym roku Grabiński został polonistą w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim we Lwowie. Budynek nie był ogrzewany i nie spełniał kryteriów sanitarnych; warunki pracy zaczęły podkopywać zdrowie pisarza.

 

Pierwsza powieść Grabińskiego „Salamandra” (1924) nie wzbudziła zainteresowania, tym bardziej że „Grabiński nie miał umiejętności pilnowania własnych interesów pisarskich” – ocenił Hutnikiewicz. Życiowo niezaradny, samotnik, zamknięty cały w świecie swojej myśli i twórczego marzenia, nie umiał i nie chciał zabiegać trywialnie o rozgłos i związane z tym korzyści (…). Szedł własną drogą, z dala od koterii i jakichkolwiek zrzeszeń. Ponieważ nie należał do żadnej grupy, więc nikt go nie popierał” – wyjaśnił.

 

Pisarz zorientował się, że choć jego twórczość jest przemilczana przez krytyków, inni autorzy zaczęli plagiatować jego pomysły. Wysyłał do Jerzego Płomieńskiego, krytyka i najwierniejszego przyjaciela tekst „Moja szkoła (naśladowcy, uczniowie i plagiatorzy)”. Na tej aktualizowanej liście znalazło się kilkanaście nazwisk m.in.: Aleksander Janta-Połczyński, Edward Kozikowski, Janusz Meissner, Witold Zechenter, o którym tak napisał Grabiński: „nowela drukowana przed paru laty w +Krakowskim Kurjerze Ilustrowanym+ a (…) powtórzona pod zmienionym tytułem +Wędrowny pociąg+ w warszaw. +Kurierze+” — jest to plagiat przysłany mi przed paru miesiącami przez Irzykowskiego, słusznie przez niego tak nazwany. W redakcji krakowskiej przynajmniej miał autor na tyle sumienia, że włączył w tekst noweli raz moje nazwisko, w redakcji warszawskiej (…) nawet to opuścił i zamiast mego nazwiska wsadził zwrot +najśmielszej fantazji+” („Twórcy bez masek. Wspomnienia literackie”, 1956).

 

Jedynie Meissner, po latach, przyznał się źródeł inspiracji. „Przeczytałem +Demona ruchu+ – tom nowel, których tłem jest życie i praca kolejarzy. Lecz są to opowieści niesamowite, fantastyczne, z dreszczykiem: znikające stacje, oszalałe parowozy, pociągi widma itp. Podobało mi się, ale… Takie to i ja potrafiłbym napisać. I byłoby jeszcze ciekawiej, bo o lataniu, a nie o kolejach” – wspominał („Wiatr w podeszwach, 1976).

Także Stanisław Lem otwarcie przyznawał się do inspiracji Grabińskim np. w opowiadaniu „Terminus” („Tako rzecze… Lem”, 2002).

 

W 1925 r. załamało się małżeństwo Grabińskiego: orzeczono separację sądową małżonków – obie córki zamieszkały z matką. Pisarz, uginając się pod ciężarem alimentów, zaczął forsować zdrowie w dodatkowych pracach nauczycielskich.

 

Wkrótce gruźlica wróciła z impetem. Smutne były okoliczności wydawania powieści Grabińskiego „Cień Bafometa” (1926). „Niezwykły ten pisarz, z zawodu nauczyciel języka polskiego w szkołach średnich, był już wówczas ciężko chory na płuca i za urlopem mieszkał gdzieś na wsi pod Lwowem (czy nie w Brzuchowicach?)” – wspominał Łempicki. „Pracy literackiej nie przerywał. Żył w ciężkich warunkach materialnych. Pamiętam do dzisiaj jego, jak zwykle ugrzecznione i delikatne, a bardzo smutne listy. Posyłaliśmy mu tam korekty; a jakże ucieszył się, gdy otrzymał pierwsze, pachnące jeszcze drukarnią egzemplarze swej powieści! Ossolineum wydało wtedy nie tylko piękną książkę, ale przyłożyło się, choćby w pewnym stopniu, do złagodzenia doli jednego z najoryginalniejszych polskich autorów” – dodał.

 

W 1926 r. warszawska wytwórnia filmowa „Kolos” postanowiła wyprodukować serię krótkometrażowych filmów eksperymentalnych Leona Trystana „o niezwykłej, ekscentrycznej czy fantastycznej tematyce”. Pierwszą dwuaktówką owego cyklu miała być przeróbka noweli „Kochanka Szamoty”. 25 maja „przeciął Grabiński uroczyście wstęgę oddzielającą aparat filmowy i pierwsze wnętrze projektowanego filmu” – opisały „Wiadomości Literackie”.

 

Film został zrealizowany z gwiazdorską obsadą. „W przypadku Igo Syma zadecydowały głównie walory estetyczne, aktor był bowiem prawdziwym bożyszczem kobiet, a niektórzy nazywali go nawet +polskim Valentino+. Jednak w +Kochance Szamoty+, zdaniem krytyków, +za dużo miał patosu, niepotrzebnego gestu i afektacji+” – przypomniała Joanna Majewska („W starym kinie. Stefan Grabiński a ekspresjonizm”, 2020).

 

„Gwałtowny atak choroby latem 1929 r. uniemożliwił mu dalszą pracę zarobkową” – pisał Bortnowski. „Odtąd egzystował właściwie na granicy ubóstwa. Sześć lat dogorywał pod opieką wiekowej matki, bez wsparcia czy choćby zainteresowania ze strony małżonki i dorastających córek. Czuł się więc pewnie opuszczony w nieszczęściu, zwłaszcza że wypełnianie obowiązku alimentacyjnego nie pozostawiało mu środków na leczenie, bądź nawet należyte ogrzanie mieszkania” – dodał.

 

W 1930 r. przeniósł się na cztery lata do Brzuchowic, uzdrowiska zwanego „płucami Lwowa”. Stracił resztkę kontaktów z rodziną i światem. „Gruźlica robiła wciąż postępy. Nie odwiedzałyśmy ojca już tak często, bo był bardzo osłabiony. Później (w 1930 r.) przeniósł się ze Lwowa do Brzuchowic (…) i tam ostatni raz widziałam ojca. Pojechałam z siostrą go (…) odwiedzić, ale już bardzo źle wyglądał i leżał cały czas w łóżku, tak że wizyta nasza trwała tylko parę minut” – wspominała córka pisarza Wanda Jankowska.

 

W kwietniu 1931 r. otrzymał jedyny w życiu laur – literacką nagrodę miasta Lwowa – 7,5 tys. zł.

 

Ta nagroda, zdaniem badaczy, darowała pisarzowi „bezsprzecznie kilka lat życia”. Pozwoliła spłacić długi, podjąć intensywną kurację. „Czuję się wdzięczny kochanemu miastu, czuję się pokrzepiony moralnie” — powiedział lwowskiemu poecie Henrykowi Zbierzchowskiemu. („I po raz czwarty padły na stolik karty”, 1931).

 

Z końcem 1934 r. znów zamieszkał z matką we Lwowie. Później rozpoczęła się „ostatnia, dramatyczna walka ze śmiercią dwu osamotnionych, bezsilnych istot, dogorywającego pisarza i starej, zmęczonej kobiety, tragicznie bezradnej wobec nieuniknionej katastrofy” – napisał Hutnikiewicz.

 

Grabiński był świadom zbliżającego się końca. Słowa pociechy, krzepiące go perspektywą „pośmiertnej sławy i uznania”, przyjmował ze „sceptycznym, gorzkim uśmiechem zwątpienia”.

 

„W społeczeństwie polskim pisarz, który ma coś do powiedzenia i nie chce być kopią mody, musi być galernikiem kopanym przez prasę, krytykę i snobów (…) Oryginalność jest przekleństwem w tym jałowym kraju i przestępstwem zarazem” – podsumował podczas ostatniego spotkania z Płomieńskim.

 

Stefan Grabiński zmarł 12 listopada 1936 r.

 

Uznanie przyszło dopiero po II wojnie światowej. „W roku 1958 wybór jego opowiadań ogłosił Janusz Wilhelmi, zaś w 1975 – Stanisław Lem. Wyczerpujące studia i szkice o jego dorobku opublikowali literaturoznawcy różnych pokoleń, tacy jak Artur Hutnikiewicz, Roman Pollak, Jacek Trznadel, Alina Brodzka, Krystyna Kłosińska, Marek Wydmuch, Andrzej Niewiadomski czy Andrzej Stoff” – wyliczył Janusz Drzewucki (blog.polona.pl).

 

„Ostatnie lata przyniosły szczególnie dużo wydań zagranicznych, m.in. w przekładzie Wieśka Powagi (In Sarah’s House (2007) i Mirosława Lipińskiego – niestrudzonego tłumacza na język angielski nowelistyki Grabińskiego (ostatnio The Motion Demon (2005) i On the Hill of Roses (2012)), czy u naszych południowych sąsiadów (słowacki wybór Šialená záhrada. Mysteriózne hororové poviedky (2010) przetłumaczony przez Tomáša Horvátha i czeską, bardzo obszerną antologię V domě Sáry a jiné povídky (2012) w przekładzie Libora Martinka)” – czytamy we wstępie do „Litteraria Copernicana” (2013).

 

„Z propozycją przetłumaczenia wyboru nowel i opowiadań znakomitego polskiego fantastyka (…) zwróciło się do mnie wydawnictwo Volvox Globator” – wspominał Martinek. Wyjaśnił że serii wydawniczej „Alrúna” -klasyków literatury grozy – przed Grabińskim ukazała m.in. opowieść Artura Conana Doyle’a „Ziemia mgieł”, „W ciemnym lustrze” Josepha Thomasa Sheridana Le Fanu i „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa.

 

Do Grabińskiego wrócili filmowcy. W latach 1967–68 zekranizowano „Ślepy tor” i „Pożarowisko”. Później powstały „Dom Sary” (1985) i „Problemat profesora Czelawy” (1986) oraz „Nikt nie jest winien” (1986) na motywach dramatu „Willa nad morzem”.

 

W 2017 r. powstała kolejna adaptacja „Kochanki Szamoty”. „Zawsze byłem fanem +opowieści z dreszczykiem+, a Grabiński to naturalny kierunek dla kogoś zainteresowanego horrorem. Nowela +Kochanka Szamoty+ była już raz ekranizowana w Polsce, w 1927 r. – ale ten film zaginął. Postanowiłem odczytać ją na nowo” – powiedział PAP reżyser i scenarzysta Adam Uryniak. „Mój film jest od dwóch lat dystrybuowany na platformie Amazon Prime. Ma wersję językową angielską i hiszpańską, trafił na festiwale w Ameryce Łacińskiej, USA i Hiszpanii. Zdobył kilka nagród. W Polsce był prezentowany na pojedynczych pokazach” – dodał.

 

„W drugiej połowie lat 80. ukazywał się w Stanach Zjednoczonych poświęcony jego twórczości periodyk +The Grabinski Reader+. W kraju zadedykowano mu antologie: Metoda Schlegmachera (2013) i Po drugiej stronie (2013), a 125. rocznicę urodzin uczczono festiwalem +Groza, Groteska, Grabiński+ (Przemyśl–Dubiecko 14–16 września 2012)” – wymienił Bortnik.

 

Od 2014 r. przyznawana jest Nagroda Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego.

 

W 2018 r. Polacy we Lwowie odsłonili pomnik nagrobny Stefana Grabińskiego na Cmentarzu Janowskim. „To pole cmentarne, gdzie był pochowany, zostało całkowicie przekopane w latach 50. i 60. i w archiwum musieliśmy szperać, żeby go znaleźć. No i teraz jest nagrobek” – powiedział Norbertowi Nowotnikowi z PAP Zbigniew Pakosz, lwowianin i sekretarz Towarzystwa Miłośników Dziedzictwa Kultury Polskiej „Zabytek”.

Na nagrobku znalazła się fotografia i lista najbardziej znanych utworów Grabińskiego, a także cytat z opowiadania „Demon ruchu” o pociągu Continental. „A pociąg mknął dalej w wichurze wiatru, w tańcu jesiennym liści, wlokąc za sobą wydłużoną tuleję wirów wstrząśniętego powietrza, leniwo wieszających się na tyłach dymów, kopciu i sadzy, pędził dalej bez tchu…”.

 

Iwona L. Konieczna (PAP)

 

ilk/ pat/

Kurski zapowiada uruchomienie kanału TVP Kobieta

0

Tej wiosny zobaczymy trzeci sezon wyjątkowego serialu – serialu „Stulecie Winnych” – powiedział w czwartek podczas rejestracji telewizyjnej prezentacji wiosennej ramówki prezes Telewizji Polskiej (TVP) Jacek Kurski. Zapowiedział tez uruchomienie kanału TVP Kobieta.

„Tożsamość – pamiętajmy zawsze, że Telewizja Polska jest medium narodowej tożsamości i budowania narodowej wspólnoty. I musimy bardzo zwracać uwagę na to, co łączy Polaków, szczególnie wobec różnych historycznych wydarzeń i przeżyć” – podkreślił Jacek Kurski.

 

Przypomniał, że 1 marca na antenach TVP obchodzony będzie Dzień Żołnierzy Wyklętych.

 

„Tej wiosny zobaczymy trzeci sezon wyjątkowego serialu – serialu +Stulecie Winnych+. (…) Zrobiliśmy eksperyment, powtarzamy w tej chwili dwa poprzednie sezony o godz. 21.45 na TVP2 (…). Okazuje się, że te powtórki są liderami pasma – taki jest głód przypomnienia sobie tego świetnego serialu, który jest czymś na miarę współczesnego +Domu+, czyli sagi rodzinnej, która trzydzieści, czterdzieści lat temu była wielkim fenomenem polskiego społeczeństwa” – mówił Kurski, dodając, że trzeci sezon serialu wystartuje 7 marca.

 

Prezes TVP zwrócił uwagę na nowy pomysł w ramówce wiosennej. „Codzienne premiery, codziennie nowe odcinki w kinie – po tych serialach, które tradycyjnie się kończą o godz. 21.50 – w TVP2 będą dwa nowe epizody tych formatów, które będą kontynuowane codziennie” – podkreślił. „Jest to zmiana, która pozwoli być z TVP w Dwójce” – ocenił. Wyjaśnił, że badania pokazują, że milion ludzi od godz. 16 do 23.30 jest z TVP.

 

Podczas rejestracji wieczoru zapowiadającego wiosenną ramówkę TVP zapowiedziano, że widzowie nadal będą mogli oglądać takie seriale, jak m.in. w TVP1: „Klan”, „Leśniczówka”, „Kasta”, „Ojciec Mateusz”, a w TVP2 m.in. „Barwy szczęścia”, „Na sygnale”, „Na dobre i na złe”. Obok polskich seriali Telewizja Polska zamierza wyemitować wiosną kolejny sezon „Kozackiej miłości” oraz nowe zagraniczne produkcje – to m.in.: „Czarna Róża”, „Karmazynowe wesele”, „Promyk nadziei”, „Górscy ratownicy”, „Elif”, „Przysięga” (dwa ostatnie w TVP1).

 

Od 28 marca o godz. 16.05 w TVP1 prezentowany będzie zakupiony od BBC serial „Sekretne życie kotów”.

 

Jacek Kurski zapowiedział, że do TVP „wraca Wojciech Cejrowski i jego +Boso przez świat+”. „Już teraz od marca, w TVP2 w niedzielę premierowe odcinki kultowego formatu wielkiego podróżnika i showmana” – powiedział.

 

„Nie można nie wyrazić nadziei i wielkiej radości z tego, że wracają do Telewizji Polskiej po pięciu latach kabarety. Jestem bardzo ciekaw, jak to wyjdzie. Myślę, że Bartosz Gajda, Robert Motyka są gwarantami tego, że to się uda” – mówił prezes TVP.

 

„Mówiłem, że takim transferem zeszłego sezonu było pozyskanie Mateusza Borka do TVP Sport. Mateusz robi doskonała robotę (…). Ale mamy coś w rodzaju transferu roku – Agustin Egurrola. wielki choreograf, wspaniałe, wielkie nazwisko” – podkreślił Kurski.

 

Egurrola będzie jednym z jurorów powracającego od 5 marca w TVP2 konkursu „Dance, Dance, Dance”.

 

„No i oczywiście, sport! Przypomnę tylko, że Halowe Mistrzostwa w Lekkiej atletyce już teraz w marcu, EURO – w czerwcu i lipcu (…). Mamy mecze eliminacyjne Mistrzostw Świata z Anglią, z Węgrami. No i oczywiście, olimpiada w Tokio – lipiec i sierpień” – przypomniał Kurski niektóre z rozgrywek, które będą transmitowane. „Na wszystkich tych imprezach zawsze będzie TVP” – obiecał.

 

8 marca odbędzie się emisja koncertu live pt. „Na zdrowie pań”, a 26 maja – koncertu „Nie ma, jak u Mamy”.

 

Prezes TVP zapowiedział również uruchomienie „pierwszego w historii telewizji naziemnej” kanału TVP Kobieta. „Program, który będzie inspirował, który będzie zachwycał. Będzie edukował, oczywiście i pokazywał zdrowy styl życia. Bedzie miał programy o charakterze medycznym, sportowym, psychologicznym, kulinarnym – liczne własne produkcje” – mówił Kurski. dodał, że dyrektorem tego formatu jest Iwona Bocian, która „wprowadzała już z powodzeniem do TVP takie formaty, jak TVP Parlament i TVP Seriale”. „Mam nadzieję, że będzie to piękny kanał nie tylko lajfstajlowy, ale też rodzinny” – dodał.

 

„Zobaczyli państwo wielkie bogactwo ofert wiosennej TVP” – podsumował prezes Jacek Kurski.

 

Zapowiedziano także cykl pięciu wiosennych premier Teatru Telewizji, m.in. przedstawienia „Lewiatana” wg Borysa Akunina w reż. Bartosza Konopki (8 marca), „Miasta kobiet” w reż. Zbigniewa Brzozy (22 marca), „Rosyjskiego kontraktu” wg Andrieja Płatonowa w reż. Krzysztofa Rekowskiego (26 kwietnia). Spektakle Teatru TV prezentowane będą zawsze w poniedziałki o godz. 21 w TVP1.

 

Obok wymienionych programów, w TVP obejrzeć będzie można kontynuacje popularnych programów rozrywkowych, jak „Familiada” i „Postaw na milion” oraz teleturniejów (m.in. „The Voice Kids”) i telewizyjnych show jak „To był Rok”.(PAP)

 

autor: Grzegorz Janikowski

 

gj/ pat/

Turniej WTA w Adelajdzie: Iga Świątek awansowała do finału

0

Iga Świątek pokonała Szwajcarkę Jil Teichmann 6:3, 6:2 i awansowała do finału turnieju WTA w Adelajdzie w Australii. W sobotę polska tenisistka powalczy o drugi tytuł w karierze.

Jej rywalkę wyłoni pojedynek rozstawionej z numerem drugim Szwajcarki Belindy Bencic z 16-letnią Amerykanką Coco Gauff.

 

19-letnia Świątek po raz pierwszy w finale imprezy tego cyklu była w kwietniu 2019 roku w Lugano. W październiku ubiegłego roku triumfowała w wielkoszlemowym French Open w Paryżu i to na razie pozostanie jej największym sukcesem w karierze, ale w Adelajdzie może powiększyć dorobek turniejowych zwycięstw.

 

Za awans do finału na jej konto wpłynie 51 tys. dolarów, a w rankingu przybędzie 305 punktów, co oznacza, że w poniedziałkowym notowaniu zamelduje się co najmniej na 16., najwyższym w karierze miejscu w świecie.(PAP)

 

pp/

Google nie lubi krytyki? Kierownictwo giganta reaguje

0

Kierownictwo Google zapowiedziało zmianę procedur dotyczących recenzowania prac swoich naukowców po kontrowersjach związanych z cenzurowaniem ich krytycznych wobec firmy prac – poinformowała w czwartek agencja Reutera.

Firma miała ogłosić zmiany podczas spotkania zwołanego w ubiegły piątek w związku z kontrowersjami wewnątrz korporacji po zwolnieniu dwóch prominentnych pracownic krytykujących politykę firmy oraz po wprowadzeniu procesu dodatkowego prześwietlania prac naukowców Google’a na „delikatne” tematy, jak np. Chiny czy dyskryminacja.

 

Jeff Dean, szef oddziału Google zajmującego się sztuczną inteligencją (AI), zapowiedział, że zasady recenzowania prac będą jaśniejsze, a firma będzie musiała nauczyć się być bardziej tolerancyjna wobec krytyki ze strony pracowników.

 

Jak doniósł Reuters, gigant z Kalifornii miał w ubiegłym roku zażądać zmian w co najmniej trzech pracach naukowych swoich pracowników, tak by nie przedstawiały one technologii w negatywnym świetle. Burzę wewnątrz korporacji wywołało też zwolnienie szefowej zespołu badań na temat „etycznego AI” Timnit Gebru, która oskarżała firmę o dyskryminację rasową, „uciszanie zmarginalizowanych głosów” oraz była autorką pracy sugerującej, że systemy AI Google’a mogą przyczyniać się do dyskryminacji kobiet. Google domagał się od Gebru wycofania błędnej, zdaniem recenzentów, pracy.

 

W ubiegłym tygodniu zwolniona została druga z liderek zespołu Margaret Mitchell, która publicznie krytykowała decyzję spółki. Mitchell została oskarżona o wynoszenie poza firmę „wrażliwych dokumentów”. (PAP)

 

osk/ akl/

Hiszpańskie media: Zaginęło 26,5 tys. dawek szczepionek przeciwko Covid-19

0

W statystykach służb medycznych Hiszpanii brakuje 26,5 tys. dawek szczepionek przeciwko Covid-19, które skierowały do tego kraju koncerny farmaceutyczne – poinformował w czwartek dziennik “El Mundo”, odnotowując też znaczące wyhamowanie procesu szczepień w kraju.

Gazeta zaznaczyła, że brakujące szczepionki nie zostały uwzględnione ani w danych ministerstwa zdrowia, ani w statystykach rządów wspólnot autonomicznych Hiszpanii. Zaznacza, że z zaginionych szczepionek najwięcej jest preparatu spółki Moderna – 23,5 tys. dawek.

 

“Tymczasem w przypadku spółki AstraZeneca zaginęło 3000 dawek szczepionki” – napisał “El Mundo” porównując dane z dostaw producentów i statystyki podawane przez hiszpańskie służby medyczne. Stołeczny dziennik wskazał też na wyhamowanie dynamiki szczepień w całym kraju.

 

We wtorek minister zdrowia Carolina Darias ogłosiła, że Hiszpania otrzymała łącznie od koncernów Pfizer, Moderna i AstraZeneca 4,5 mln dawek szczepionki przeciw Covid-19. Dodała, że służby medyczne wykorzystały już blisko 73 proc. z dostarczonych do kraju dawek.

 

Zarówno minister Darias, jak i premier Pedro Sancheza zapewniają, że z powodu opóźnień i mniejszych transportów szczepionek do końca marca nie należy się spodziewać płynnego procesu szczepień w Hiszpanii.

 

Tymczasem w czwartek po południu rząd Ceuty, hiszpańskiej enklawy w Afryce Północnej, ogłosił, że z powodu braku szczepionek musiał przerwać na “bliżej nieokreślony termin” szczepienia przeciwko koronawirusowi.

 

Marcin Zatyka (PAP)

 

zat/ ap/

Naukowcy z Nowego Jorku: odkryliśmy nowy, niepokojący wariant koronawirusa

0

Dwa pracujące niezależnie od siebie zespoły naukowców z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku powiadomiły o odkryciu nowego wariantu koronawirusa. Za niepokojące uznano, że nie chroni przed nim system immunologiczny organizmu ani antyciała.

 

Wariant B.1.526 pojawił się w mieście Nowy Jork oraz na północnym wschodzie kraju. Zdaniem ekspertów z Columbii zawiera mutacje, które pomagają mu uniknąć naturalnej reakcji immunologicznej organizmu. Nie zabezpieczają też przed nim przeciwciała monoklonalne.

 

Jak podkreśla stacja CNN, jedna z mutacji przypomina wariant B.1.351 zaobserwowany po raz pierwszy w RPA. W pewnym sensie wymyka się reakcji organizmu na szczepionki i jest coraz bardziej powszechny.

 

„Obserwowaliśmy stały wzrost wskaźnika wykrywalności od końca grudnia do połowy lutego, z niepokojącym wzrostem do 12,7 proc. w ciągu ostatnich dwóch tygodni” – ocenił zespół z Columbia University Medical Center.

 

Badaczy najbardziej niepokoi mutacja E484K. W ich opinii ma ona zdolność częściowego uniknięcia reakcji immunologicznej organizmu, a także terapii przeciwciałami monoklonalnymi.

 

Według ekspertów im więcej osób jest zakażonych i im dłużej to trwa, tym większa szansa na zmianę i mutacje wirusa. Większość pojawia się i odchodzi, inne pozostają i są transmitowane.

 

„Nie jest niczym niezwykłym, że pojawiają się nowe warianty, ale jeśli nadają wirusowi niepokojących właściwości, takich jak lepsza zdolność przenoszenia się lub niepoddawania leczeniu i szczepionkom, lekarze zaczynają się martwić” – zwraca uwagę CNN.

 

W nawiązaniu do B.1.526 badacze twierdzą, że wskaźnik wykrywalności nowego wariantu w ciągu ostatnich kilku tygodni rośnie. Może być on wkrótce bardziej powszechny niż wariant brytyjski i południowoafrykański.

 

„Jednak nie mamy teraz wystarczających danych, aby to potwierdzić. (…) Wszystko, co wiemy o tej kluczowej mutacji sugeruje, że wydaje się unikać presji przeciwciał” – wyjaśniał CNN dr David Ho, dyrektor ośrodka badawczego AIDS im. Aarona Diamonda na Uniwersytecie Columbia.

 

Podchwycili to wyznanie niektórzy inni specjaliści oraz doradcy władz miejskich i stanowych. Krytykowali ustalenia jako potencjalnie przedwczesne i podane na podstawie niedokończonych badań.

 

Miejski komisarz ds. zdrowia dr Dave Chokshi, którego cytuje stacja NBC, tłumaczył, że nie ma dowodów, aby wariant zidentyfikowany przez nowojorskich badaczy przyczynił się do gwałtownego wzrostu liczby zakażeń koronawirusem. Jak argumentował, ich liczba od skoku związanego ze świętami wciąż się zmniejsza.

 

Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)

 

ad/ akl/

Minister edukacji zamiast zajmować się powrotem dzieci do szkół, komentuje… pożar w kościele

0

To przykład upadku obyczajów, a one upadają przez to, że tolerujemy dzikie zachowania – tak minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek skomentował pożar w przedsionku jednego z kościołów w Lublinie, spowodowany prawdopodobnie podpaleniem.

Czarnek w programie „To nas dotyczy” w czwartek w TVP3 Lublin proszony był o komentarz do pożaru, jaki miał miejsce we wtorek w przedsionku jednego z kościołów w Lublinie. Strażacy przypuszczają, że mogło to być podpalenie, policja prowadzi śledztwo w tej sprawie.

 

W ocenie Czarnka to jest przykład upadku obyczajów. „Ale obyczaje upadają nie same. One upadają przez to, że niestety tolerujemy dzikie zachowania, antypolskie, antykościelne, antynarodowe, wymierzone w polskie tradycje, w polskie zwyczaje, polskie obyczaje i w polskie świętości. Wszyscy jesteśmy niejako za to odpowiedzialni, bo tolerujemy tego rodzaju zachowania” – mówił minister.

 

Jego zdaniem, chrystianofobia „jest posunięta bardzo mocno” w Europie Zachodniej i niekiedy jej elementy, takie, jak podpalenie kościoła, widzimy również w Polsce.

 

„Zwracajmy uwagę na dzikie zachowania, nieznane naszej kulturze i cywilizacji łacińskiej, dzikie zachowania wymierzone w nasze tradycje, zwyczaje, w naszą wiarę, w nasze obyczaje. Z takimi dzikimi zachowaniami nie mieliśmy do czynienia nawet w okresie PRL-u. Zwracajmy uwagę na to, co się dzieje w naszym sąsiedztwie, w naszych rodzinach, bo to niestety gdzieś się wymyka spod kontroli” – apelował Czarnek.

 

Do pożaru doszło we wtorek w przedsionku kościoła przy ul. Pogodnej w Lublinie – paliła się kotara zawieszona przy wejściu do świątyni. Jak powiedział PAP oficer prasowy komendy miejskiej straży pożarnej w Lublinie st. kpt. Andrzej Szacoń, w kościele przebywała wtedy jedna osoba, która wyszła z niego sama i nie odniosła poważnych obrażeń, ale ponieważ źle się poczuła, została przewieziona do szpitala na badania.

 

Zniszczeniu uległa kotara, drzwi wejściowe oraz przedsionek kościoła, który został znacznie okopcony. Strażacy przypuszczają, że mogło dojść do podpalenia. „Nie doszło do zwarcia instalacji elektrycznej, nie było tam innych źródeł ognia, dlatego to jest to prawdopodobna przyczyna” – mówił Szacoń.

 

Wszystkie okoliczności pożaru wyjaśni policyjne śledztwo; policjanci zabezpieczyli m.in. zapisy monitoringu. „Będziemy wyjaśniać, czy było to celowe podpalenie” – mówił PAP p.o. rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie kom. Andrzej Fijołek. Jak dodał, jednoznacznie przyczynę pożaru wskaże powołany do tego biegły. (PAP)

 

autorka: Renata Chrzanowska

 

ren/ jann/

Najpiękniejsze plaże w USA. St. Pete Beach zdeklasowała konkurencję

Tripadvisor wybrał 5 najlepszych plaż w USA. Wśród nich – na pierwszej pozycji – znalazła się plaża St. Pete Beach.

Uznana za najlepszą w Stanach Zjednoczonych i jedną z najlepszych na świecie – St. Pete Beach – w końcu wyprzedziła konkurentów – Clearwater Beach i Siesta Beach, które poprzednio zajmowały zaszczytne, pierwsze miejsce wśród amerykańskich plaż. St. Pete Beach została ponadto wyróżniona, jako 5, najlepsza plaża na całym, ziemskim globie.

„To wspaniała wiadomość, że nie tylko nasi lokalni mieszkańcy wiedzą teraz, dlaczego naszym celem jest nie tylko bycie najlepszymi w warunkach dla zamieszkania, ale także dla rekreacji” – powiedział Robin Miller, dyrektor generalny Izby Handlowej Tampa Bay Beaches (Tampa Bay Beaches Chamber of Commerce) w oświadczeniu.

Inne plaże, jak Madeira Beach oraz Treasure Island, uplasowały się kolejna na 9. i 16. miejscu. Wspomniana wcześnie Clearwater Beach znajdowała się w poprzednich latach na pierwszym miejscu. W ciągu ostatnich 4 lat to miejsce przypadło jej aż trzy razy.

Red. JŁ

Zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem dla matki 3-latki i jej konkubenta

Prokuratura Okręgowa w Świdnicy na polecenie Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro przedstawi zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem matce 3-latki z Kłodzka oraz jej konkubentowi – podała Prokuratura Krajowa. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczynka została ciężko pobita.

3-latka zmarła w nocy z piątku na sobotę w szpitalu w Kłodzku na Dolnym Śląsku. Dotychczas prokuratura analizowała wersję przedstawianą przez matkę dziewczynki, z której wynikało, że umieściła dziecko pod prysznicem z zimną wodą po tym, gdy posikało się ono w łóżeczku. Dziewczynka miała przebywać pod zimną wodą od trzech do pięciu minut. Zaczęła wymiotować, słabnąć i wykazywać oznaki nieprzytomności. Wtedy wezwano pogotowie ratunkowe. Mimo reanimacji, 3-latki nie udało się uratować.

 

Jak przekazał wcześniej PAP prokurator rejonowy w Kłodzku Jan Sałacki, z wyjaśnień i zeznań dorosłych domowników wynikało, że taka forma traktowania i karania „zimnym prysznicem” nie była incydentem. Matka dziecka usłyszała wówczas zarzut psychicznego i fizycznego znęcania się ze szczególnym okrucieństwem, czym doprowadziła do nieumyślnego spowodowania zgonu dziewczynki. Jej konkubent usłyszał zarzut znęcania się nad 3-latką poprzez stosowanie przemocy fizycznej w postaci klapsów oraz szarpania. Wobec mężczyzny zastosowano dozór policji.

 

Jak poinformował w czwartek w komunikacie dział prasowy Prokuratury Krajowej, przeprowadza sekcja zwłok wykazała, że dziecko doznało bardzo poważnych obrażeń jamy brzusznej, wskutek których zmarło.

 

„Ustalenia prokuratury wskazały na duże prawdopodobieństwo spowodowania ich przez opiekunów dziecka. Matce i jej konkubentowi prokurator przedstawi zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem” – podano. Czyn ten zagrożony jest karą dożywotniego pozbawienia wolności.

 

W komunikacie dodano też, że prokurator będzie wnioskował o przedłużenie tymczasowego aresztowania wobec podejrzanej, a także o zastosowanie takiego środka zapobiegawczego wobec jej konkubenta.

 

Jako pierwszy o wynikach sekcji zwłok dziecka poinformował w czwartek na Twitterze minister sprawiedliwości, Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro. Jak przekazał, to nie wychłodzenie z powodu polewania zimną wodą było przyczyną śmierci trzylatki. „Sekcja zwłok wykazała, że dziewczynka została ciężko pobita. Poleciłem zatrzymać także ojca dziecka i postawić obu rodzicom zarzuty zabójstwa i znęcania się ze szczególnym okrucieństwem” – napisał.

 

30-letnia matka oprócz zmarłej 3-latki ma jeszcze dwoje dzieci: 8-letnią córkę i 10-miesięczną córkę. Sąd rodzinny wydał postanowienie, że dzieci trafią do pieczy zastępczej. Rodzina była pod nadzorem sądowego kuratora i asystenta rodziny.

(PAP)

autorka: Agata Tomczyńska

ato/ jann/

Troje dzieci wyrzucone z katolickiej szkoły za to, że ich „gorąca mamuśka” robi karierę na OnlyFans

„Gorące mamuśki w twojej okolicy” to raczej tylko chwytliwy clickbait. Może i nie w twojej okolicy, ale z pewnością takie istnieją, na co dowodem jest jedna z matek z Sacramento, której troje dzieci zostały wyrzucone z katolickiej szkoły, bo ta zajmuje się handlem sex-nagraniami ze swoim udziałem.

Dyrektor Sacramento’s Sacred Heart Parish School oświadczył, iż rodzina nie jest już mile widziana w tej placówce. Teraz nie mają możliwości nawet odebrać stamtąd swoich rzeczy, które pozostawiły dzieci Crystal Jackson – bohaterki tego artykułu i nie tylko.

Crystal Jackson – znana online, jako Mrs. „Poindexter” – powiedziała, iż ona i jej mąż wykorzystują jej atuty oraz wizerunek “gorącej mamuśki” zaspokajając popyt i kreując zysk. Zaczęło się od posta na reddicie, który miał urozmaicić życie intymne kobiety i jej męża. Teraz zarabia nawet 150 000 USD miesięcznie sprzedając dostęp do swoich zdjęć i filmów w serwisie OnlyFans.

Innym matkom też zrobiło się gorąco

Jak się okazało, władze szkoły katolickiej, do której uczęszczały jej dzieci nie są w gronie jej fanów. Co więcej, okazało się, że Pani Jackson nie obserwują „Only-Fans (tylko fani – przyp. red.)”, ale także matki innych dzieci z tej samej szkoły. Grupa matek, znajdując jej „tajemnicę”, rozpoczęła krucjatę w celu usunięcia jej dzieci ze szkoły. W tym celu zgromadziły dowody w postaci zdjęć, którymi handluje Crystal Jacskon, a następnie wysłały anonimową wiadomość w kopertach do dyrekcji placówki. Koperty trafiły także do lokalnej diecezji.

„Chcieli usunąć moje dzieci, które są niewinne w tej całej sprawie” – powiedział Jackson.

KOVR-TV otrzymała kopię maila, skierowanego do matki trojga wyrzuconych ze szkoły dzieci: „Twoje dążenie do głośnych kontrowersji, mających wesprzeć Twoją witrynę dla dorosłych jest w bezpośrednim konflikcie z tym, co mamy nadzieję przekazać naszym uczniom. Dlatego wymagamy, abyś znalazła inną szkołę dla swoich dzieci i nie miała już żadnych powiązań z naszą”. E-mail został podpisany przez dyrektorkę szkoły, Theresę Sparks.

Crystal Jackson nie rezygnuje z wychowywania swoich dzieci w duchu katolickich wartości

Szkoła nie komentuje publicznie całego zamieszania. Crystal Jackson poszukuje teraz innej szkoły dla swoich dzieci. Obawia się jednak, że żadna szkoła katolicka – bo nie chce rezygnować z katolickiej edukacji dla swoich dzieci – nie przyjmie ich po tej głośnej sprawie. Pani Jackson obawia się także, że jej rodzina zostanie wykluczona z lokalnej diecezji w Sacramento.

Red. JŁ

MSZ Chin zaprzecza, że dyplomatów z USA poddano analnym testom na Covid-19

Chińskie MSZ zaprzeczyło w czwartek, aby pracujących w ChRL amerykańskich dyplomatów badano na Covid-19 poprzez pobieranie wymazów z odbytu. Media w USA informowały wcześniej, że niektórzy dyplomaci skarżyli się na takie procedury.

 

„Z tego, co wiem, strona chińska nigdy nie wymagała od amerykańskiego personelu dyplomatycznego w Chinach przechodzenia testów analnych” – oświadczył w Pekinie rzecznik MSZ Zhao Lijian.

 

Chińskie media informowały w ostatnich miesiącach, że wymazy analne pobierane są od niektórych osób w ramach badań na obecność koronawirusa, gdyż chińscy naukowcy uznali takie testy za pewniejsze niż badanie próbek pobranych z gardła czy nosa.

 

Według dziennika „Washington Post” niektórzy pracownicy placówek dyplomatycznych USA w Chinach skarżyli się Departamentowi Stanu, że pobrano od nich wymazy analne. Portal Vice przekazał natomiast, cytując anonimowego urzędnika Departamentu Stanu, że testy przeprowadzono w wyniku pomyłki, a Pekin obiecał, że nie będzie ich już stosował wobec amerykańskich dyplomatów.

 

Rzecznik Departamentu Stanu USA oświadczył, że Waszyngton jest „oddany zapewnianiu bezpieczeństwa amerykańskim dyplomatom i ich rodzinom, przy jednoczesnej ochronie ich godności” w zgodzie z konwencją wiedeńską i prawem międzynarodowym – przekazała agencja AP.

 

Chińskie władze od ponad tygodnia nie zgłosiły ani jednego nowego lokalnego przypadku Covid-19. Pekin utrzymuje jednak surowe restrykcje na granicach, w tym obowiązek kwarantanny i testów dla wszystkich przyjezdnych. W praktyce wjazd do kraju jest niemożliwy dla większości cudzoziemców, ale z zakazu wyłączeni są dyplomaci.

 

Relacje amerykańsko-chińskie dramatycznie pogorszyły się w ostatnich latach i oceniane są obecnie jako najgorsze od dziesięcioleci. Chińscy urzędnicy wielokrotnie porównywali je do zimnej wojny.

 

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)

 

anb/ ap/

W chicagowskich siłowniach doszło do zakażeń koronawirusem

0

Krajowe centrum ds. chorób i ich prewencji (CDC) raport dotyczący zakażeń koronawirusem w chicagowskich siłowniach. Latem ubiegłego roku zachorowało ponad 50 osób uczestniczących w zajęciach w klubach fitness.

 

O sprawie poinformowano departament zdrowia Chicago. Z ustaleń CDC wynika, że na 81 osób, biorących udział w osobistych zajęciach od 24 sierpnia do 1 września prawie 2 osoby miały pozytywny wynik testu na COVID-19.   W sumie u 55 osób z potwierdzonym koronawirusem, w przypadku 24 symptomy uznano za poważne. Dwie z nich hospitalizowano.

CDC poinformowało, że 78 procent zarażonych uczestniczyło w zajęciach zbiorowych. 22 osoby nadal chodziły na siłownię po pojawieniu się lekkich symptomów zakażenia. Krajowe centrum ds. chorób i ich prewencji podkreśliło, że osoby te wprawdzie miały podczas zajęć maseczki ochronne twarzy a mimo to doszło do zakażeń.

Siłownie na których doszło do rozprzestrzeniania się koronawirusa zostały czasowo zamknięte.

 

BK

Grand Theft Auto powodem demoralizacji młodzieży? Stan Illinois chce zakazać popularnej serii gier

Ludzie w Chicago mówią, iż od miesięcy trwa problem z młodzieżą, która biega po mieście i kradnie samochody tak nonszalancko, jakby to miało miejsce w grze komputerowej. Prawodawcy z Illinois winią o to właśnie grę – popularną serię Grand Theft Auto (GTA).

Niektórzy z zatrzymanych za kradzieże samochodów są na tyle młodzi, że nie mogliby legalnie prowadzić własnego auta. W poniedziałek postawiono zarzuty 16-latkowi, a w poprzednich dniach jeszcze dwóm 15-latkom.

Filantrop – Early Walker – twierdzi, że winne takiego zachowania młodzieży są gry komputerowe, które „mogą wpływać na młode umysły”. Nie skończyło się jednak na twierdzeniach i tezach. Walker spotkał się w styczniu z przedstawicielem stanu Illinois Marcusem Evansem, z którym wspólnie spreparowali nową ustawę, które zmieni inną ustawę z 2012 roku. Ma ona zakazać sprzedaży GTA oraz innych gier uważanych za zbyt brutalne.

Wcześniej, różne z odsłon serii Grand Theft Auto zostały ocenzurowane lub zakazane w pięciu krajach. Nigdy jednak nie były to Stany Zjednoczone – rodzimy kraj studia Rockstar Games, która odpowiada za tę serię, ale też inne, jak Red Dead Redemption czy Max Payne.

Profesor psychologii z DePaul University – Leonard Jason – stwierdził natomiast, że gry mogą być powodem przemocy, ale nie jest to jedyny czynnik.

Red. JŁ

Lurie Children’s Hospital poszukuje dzieci do badań nad szczepionką przeciw koronawirusowi

0

Chicagowski Lurie Children’s Hospital rozpoczął nabór dzieci do badania nad szczepionką przeciw COVID-19. Lekarze chcą sprawdzić skuteczność preparatu na grupie ochotników do 12 roku życia.

 

W tym tygodniu szpital opublikował dodatkowe informacje dla rodziców, którzy chcą zgłosić swoje dzieci do badania. W wydanym oświadczeniu szpital zaznaczył, że nie wszyscy, którzy wypełnią aplikacje zostaną zakwalifikowani do badania. Weryfikację kandydatów przeprowadzą lekarze wraz z naukowcami nadzorującymi badanie.

Testowana będzie szczepionka firm Pfizer i Moderna. Po zatwierdzeniu listy ochotników badanie rozpocznie się w przeciągu 3-6 tygodni. Natomiast samo badanie ma potrwać od 3 do 4 miesięcy. Jego podsumowanie zajmie nawet kilkanaście tygodni i dopiero wtedy końcowy raport zostanie przekazany federalnej agencji żywności i leków (FDA).

Oczekuje się, że szczepionka przeciw koronawirusowi dla dzieci może zostać zatwierdzona jesienią a najpóźniej zimą tego roku. Pfizer otrzymał już autoryzację swojej szczepionki dla osób powyżej 16 roku życia a Moderna dla osób powyżej 18 lat.

 

BK