8.4 C
Chicago
poniedziałek, 19 maja, 2025
Strona główna Blog Strona 1994

Demonstracje i palenie maseczek w Idaho

0

W Coeur d’alene, w Idaho, odbył się protest przeciwników covidowych restrykcji. Demonstranci symbolicznie „podpalili” swoje maseczki.

Pandemia – w samym USA – pochłonęła już ponad pół miliona ofiar. W ciągu ostatniego roku zdążyły się jednak wytworzyć podziały na zwolenników dotychczasowych strategii walki z pandemią, jak i ich przeciwników, którzy nie widzą sensu w noszeniu maseczek, nakładaniu restrykcji i zamykaniu biznesów.

Sprzeciw wyrazili demonstranci, którzy w sobotę gromadzili się w różnych miejscach, w całym stanie. Odbywało się tam symboliczne „palenie” maseczek w palenisku z suchego lodu. Protestujący skandowali też – „USA, USA!”

„Jeśli kobieta może zabić nienarodzone dziecko i to jest jej ciało i jej wybór. Ja mogę zdecydować, czy założyć maskę” – krzyknął mężczyzna na wiecu w Coeur d’Alene, w Idaho – bastionie konserwatystów.

Demonstracja spotkała się z dezaprobatą ze strony wielu osób, które krytycznie wypowiedziały się na temat protestów.

„Trudno o dobrze funkcjonującą demokrację, jeśli nie żyjemy w tej samej wspólnej rzeczywistości i to jest jeden z powodów, dla których rozpowszechnianie teorii spiskowych było tak szkodliwe i tak użyteczne dla skrajnej prawicy” – powiedziała Lindsay Schubiner, dyrektor programowa w Western States Center, organizacji zajmującej się śledzeniem grup ekstremistycznych.

Red. JŁ

Mężczyzna stracił panowanie nad autem i prawie przebił ścianę budynku w Chicago

0

79-letni mężczyzna uderzył SUV-em w budynek, po tym jak zasłabł za kierownicą. Uderzenie było tak mocne, że samochód przebił połowę grubości ściany.

Zdarzenie miało miejsce w sobotę około godziny 14. Mężczyzna jechał samochodem w Shorsch Village, Northwest Side, w Chicago. Prawdopodobnie zasłabł i stracił panowanie nad pojazdem. Najpierw uderzył w dwa auta, stojące na parkingu, następnie odbił się i wjechał z całym impetem w budynek przy ulicy.

Pogotowie zabrało 79-latka do Loyola University Medical Center. Doznał urazu kręgosłupa.

Red. JŁ

W naszym kościele działa się krzywda. To było jak sekta

Szokujące oświadczenie wrocławskich dominikanów. „Świadectwa pokrzywdzonych – osób wówczas dorosłych – przekonują nas dzisiaj, że ówczesny duszpasterz pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym, stosując przemoc fizyczną, psychiczną, duchową, a nawet seksualną” – piszą wrocławscy dominikanie. I proszą o kontakt pokrzywdzonych.

 

Komunikat Braci Konwentu św. Wojciecha we Wrocławiu

Drogie Siostry i Drodzy Bracia, Przyjaciele naszego kościoła i klasztoru,

Zwracamy się do was z ogromnym bólem i wstydem. Stajemy przed wami w prawdzie, która mimo upływu lat coraz wyraźniej odsłania swoje przerażające oblicze.

W latach 1996-2000 w ramach naszego duszpasterstwa akademickiego działał intensywny mechanizm przypominający funkcjonowanie religijnej sekty. Świadectwa pokrzywdzonych – osób wówczas dorosłych – przekonują nas dzisiaj, że ówczesny duszpasterz pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym, stosując przemoc fizyczną, psychiczną, duchową, a nawet seksualną. Historia tych nadużyć wydaje się odległa, ale dociera do nas w żywy sposób w osobach osób pokrzywdzonych, które cierpiały przez lata, nie czując się dostatecznie wysłuchane i zrozumiane. Im więcej faktów poznajemy, tym jaśniejsze staje się także, że pomoc udzielona wówczas osobom poszkodowanym nie była adekwatna do rozmiaru krzywdy i nie wszystko zostało przez Zakon zrobione, aby przynieść im ulgę i przywrócić poczucie sprawiedliwości.

Pomimo, że nikt z nas nie był sprawcą, ani świadkiem tamtego zła, to jednak my – jako wrocławscy dominikanie – mamy świadomość odpowiedzialności za tę historię i solidaryzujemy się z tymi, których w tym miejscu skrzywdzono.

Chcemy zaświadczyć, że ofiary są ofiarami, a sprawca sprawcą. To nie członkowie duszpasterstwa są odpowiedzialni za wydarzenia tamtego czasu.

Czy jednak wydarzenia sprzed dwudziestu lat to jedyna ciemna karta w powojennej historii dominikańskiej posługi we Wrocławiu? Tego chcielibyśmy się dowiedzieć, gdyż chcemy skonfrontować się z każdym złem i w miarę możliwości je naprawić i zadośćuczynić.

W związku z tym zachęcamy, by osoby, które – w jakimkolwiek czasie – doznały z rąk wrocławskich dominikanów krzywdy, zgłosiły to nam: osobiście, telefonicznie lub mailowo. Wszystkie zgłoszenia przekażemy kompetentnym władzom: Prowincjałowi oraz organom ścigania, jeśli okaże się to konieczne.

Jeśli ktokolwiek z pokrzywdzonych potrzebuje rozmowy i wsparcia – a zechce rozmawiać z dzisiejszymi dominikanami – na pewno zostanie przyjęty, wysłuchany i zrozumiany. Do pomocy są gotowi kompetentni bracia, jak również osoby świeckie. Numery telefonów i inne szczegóły kontaktu można znaleźć na naszej stronie internetowej.

Za wszelkie zło z serca przepraszamy. Przepełnia nas bólem świadomość, jak trudnym jest naprawienie wyrządzonej krzywdy. Tym bardziej chcemy poznać mechanizmy, które sprawiły, że wspólnota mogła nie widzieć rozgrywających się blisko niej dramatów. To pomoże nam uniknąć zła w przyszłości.

Wobec ogromu krzywdy i zgorszenia, oddajemy się Miłosierdziu Bożemu i waszemu.

Bracia Konwentu św. Wojciecha we Wrocławiu

 

Red. SZ PolskaPress AIP

W czasie pandemii trzykrotnie wzrosła sprzedaż pijawki lekarskiej

0

Należąca do firmy Bio-Gen w Namysłowie, jedna z większych w Europie farm hodujących pijawki lekarskie w czasie pandemii odnotowała skokowy wzrost sprzedaży. Co czwarta pijawka z tej hodowli trafia na eksport.

Hodowla pijawek lekarskich w Namysłowie jako jedyna w kraju, po uzyskaniu zezwoleń ministra środowiska, od 2006 roku prowadzi sprzedaż gatunku Hirudo medicinalis i Hirudo verbana do gabinetów w całej Polsce oraz takich państw europejskic,h jak Holandia, Niemcy, Wielka Brytania, Litwa, Łotwa, Słowacja czy Hiszpania.

Od początku pandemii koronawirusa, pomimo przerwy wywołanej czasowym zamykaniem gabinetów hirudoterapeutycznych, firma odnotowała skokowy wzrost popytu na pijawki. Tylko w dwóch pierwszych miesiącach tego roku z Namysłowa do klientów w Polsce i Europie wysłano kilkadziesiąt tysięcy pijawek – trzykrotnie więcej niż w tym samym czasie przed pandemią.

Jak wyjaśnia Maria Mroczko – specjalista z firmy Bio-Gen zajmujący się od lat hodowlą pijawek lekarskich – wbrew pozorom hodowla pijawek nie jest łatwa.

„Trudno o jakąkolwiek literaturę na temat ich hodowli. Sami zdobywaliśmy wiedzę praktyczną metodą wielu prób i błędów. Pijawka ma swoje preferencje, jeżeli chodzi o parametry środowiskowe, w których żyje i się rozmnaża. Zanim będzie nadawała się do terapii, musi przejść długi cykl karmienia, bo trzeba pamiętać, że na wytworzenie w swoich gruczołach porcji hirudozwiązków, które wstrzykuje swoim żywicielom (pacjentom), a na tym polega jej lecznicza właściwość, potrzebuje dobrych kilku miesięcy” – wyjaśnia specjalista.

Zdaniem Mroczko, radykalny wzrost popytu na pijawkę lekarską może mieć kilka powodów. Jednym z nich jest poszukiwanie metod skutecznej rekonwalescencji osób, które przeszły COVID-19.

„Pijawka przy okazji pobierania pokarmu przekazuje żywicielowi prawdziwy +koklail+ aktywnych związków, które dają efekty przeciwbólowe, neurotropowe, rozszerzają naczynia krwionośne, działają przeciwzapalnie. Generalnie mówiąc – nie tylko poprawiają odporność, nastrój, kondycję organizmu, ale także jak wynika z informacji, jakie otrzymujemy z różnych gabinetów hirudoterapii, mają duży wpływ na zmniejszenie skutków ubocznych ozdrowieńców po COVID-19″ – uważa Mroczko.

Według lekarza internisty Bożeny Flis-Raniowskiej, która stosuje w niektórych przypadkach pijawki jako wsparcie metod medycyny klasycznej, powodzenia tej metody terapeutycznej należy szukać przede wszystkim w efektach, jakie są osiągane u pacjentów.

„W związku z obecnością w ślinie pijawki licznych substancji o działaniu leczniczym czy wspomagającym leczenie, jak najbardziej możemy prowadzić rekonwalescencję pocovidową. Hirudozwiązki poprawiają między innymi tzw. właściwości reologiczne krwi powodując to, że elementy morfotyczne krwi dzięki poprawie ich elastyczności mogą przejść przez najmniejsze naczynia włosowate, zapewniając tym samym transport tlenu i dwutlenku węgla we wszystkich obszarach naczyniowych organizmu. Niektóre z hirudozwiązków mogą ułatwić rozpuszczenie blizn, które w czasie infekcji covidowej mogą wytworzyć się w tkance płucnej, poprawiają tor oddechowy, przez co łatwiej się pacjentowi oddycha. Poprawę oddechu i zmniejszenie duszności uzyskujemy także u pacjentów chorujących na astmę czy przewlekłym, obturacyjnym zapaleniu oskrzeli” – wyjaśnia lekarz.

Internistka wskazuje także na problemy z krzepliwością krwi u pacjentów z historią pocovidową, w przypadku których często stosuje się terapię pijawkami.

„Jednym z powikłań Covid-19 może być zespół zakrzepowy. Obecnie prowadzę w gabinecie kilka osób z tym powikłaniem z bardzo dobrym efektem terapeutycznym. Hirudozwiązki rozpuszczają powstałe zakrzepy, utrzymują krew na odpowiednim poziomie płynności i zapobiegają powstawaniu kolejnych zakrzepów. Substancje obecne w ślinie pijawki wpływając na działanie wszystkich narządów w naszym organizmie poprawiając ich pracę i wpływają na nasz układ odpornościowy. Uważam, że warto przeprowadzić badania na temat wpływu hirudozwiązków na ozdrowieńców” – podkreśla lekarz.

Specjaliści ostrzegają przed zakupem pijawek z niewiadomego źródła i używania ich bez odpowiedniej wiedzy.

„Po pierwsze, nie wiemy, skąd pochodzi taka pijawka, czym się żywiła i czy poza hirudozwiązkami nie przekaże nam niechcianych drobnoustrojów. Na koniec – musimy pamiętać, że wytwarzane przez pijawkę lekarską związki mają realny wpływ na nasz organizm. Dlatego lepiej wcześniej skonsultować się z lekarzem, a terapię przeprowadzać w gabinetach prowadzonych przez odpowiednio wyszkolony personel” – zastrzega Mroczko.

 

autor: Marek Szczepanik

10 tysięcy osób na papieskiej mszy w Irbilu

0

10 tysięcy osób wzięło udział w mszy, jaką odprawił w niedzielę papież Franciszek na stadionie w Irbilu, stolicy Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w Iraku. Przybyli na nią chrześcijanie z całej północy kraju. Ich entuzjazm przeważył nad regułami sanitarnymi.

Drugi co do wielkości stadion w Iraku mieści około 27 tysięcy osób. Przybyło ich znacznie mniej w ramach obowiązywania norm sanitarnych związanych z pandemią Covid-19. Nie były one jednak skrupulatnie przestrzegane. Ludzie zgromadzili się na trybunach nie przestrzegając zasad dystansu. Nieliczne osoby miało maseczki, bo nie były obowiązkowe. Na niewiele zdało się oznakowanie tych krzesełek, które miały pozostać wolne.

Dziennikarze podróżujący z papieżem po świecie stwierdzili, że msza w Irbilu przypominała te sprzed epoki Covid-19. Gdy papież pojawił się na na stadionie, wybuchł olbrzymi entuzjazm, zwłaszcza wśród młodych ludzi, którzy licznie wypełnili trybuny.

Msza w Kurdystanie to jedyne masowe wydarzenie podróży papieża po Iraku. Wokół stadionu zastosowano nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. W rejonie obiektu latały samoloty wojskowe.

Papież w homilii nawiązał do kolejnych wojen, które w ostatnich dekadach wyniszczały Irak. „Jakże wielu waszych braci i sióstr, przyjaciół i współobywateli nosi rany wojny i przemocy; rany widoczne i niewidoczne” – powiedział. „Aby oczyścić serce, musimy zabrudzić sobie ręce: czuć się odpowiedzialnymi i nie stać z boku, gdy brat i siostra cierpią” – dodał.

Franciszek mówił wiernym, że Jezus uwalnia od takiego sposobu rozumienia wiary, rodziny, wspólnoty, „który dzieli, przeciwstawia i wyklucza” po to, aby można było „budować Kościół i społeczeństwo otwarte na wszystkich i troszczące się o naszych najbardziej potrzebujących braci i siostry”.

„Pan obiecuje nam, że mocą swojego Zmartwychwstania może podnieść nas i nasze wspólnoty z gruzów powstałych wskutek niesprawiedliwości, podziałów i nienawiści” – wskazał.

Papież wyraził uznanie dla działalności Kościoła w Iraku, który niesie najbardziej potrzebującym „Chrystusowe miłosierdzie i przebaczenie”.

„Nawet w obliczu wielkiego ubóstwa i trudności, wielu z was ofiarowało konkretną pomoc i wyrazy solidarności ubogim i cierpiącym. Jest to jeden z powodów, które skłoniły mnie, aby do was przybyć w pielgrzymce do was, aby wam podziękować i umocnić was w wierze i świadectwie” – wyjaśnił papież.

To w rejonie Irbilu znalazły schronienie tysiące mieszkańców chrześcijańskiej Równiny Niniwy, którzy uciekli przed terrorem Państwa Islamskiego.

Na zakończenie mszy papież wygłosił pożegnalne przemówienie przed poniedziałkowym odlotem do Rzymu. Szczególnie pozdrowienie skierował do ludności kurdyjskiej. Mówił też Irakijczykom: „W tych dniach spędzonych pośród was, słyszałem głosy cierpienia i niepokoju, ale słyszałem też głosy nadziei i pocieszenia”.

Przypomniał o wkładzie instytucji religijnych wszystkich wyznań w dzieło odbudowy kraju i społecznego odrodzenia. „Proszę was wszystkich, drodzy bracia i siostry, abyście zgodnie pracowali wspólnie na rzecz spokojnej i dostatniej przyszłości, która nikogo nie pozostawiałaby w tyle i nikogo nie dyskryminowała” – apelował Franciszek.

Do Irbilu papież przybył z Mosulu i Karakosz na Równinie Niniwy, gdzie spotkał się z tysiącami mieszkańców terenów okupowanych przez Państwo Islamskie i wyzwolonych w latach 2016-2017.

Z Irbilu Sylwia Wysocka (PAP)

Po śmierci kobiety wstrzymano szczepienia z użyciem preparatu AstraZeneca

0

Władze Austrii zdecydowały o wstrzymaniu szczepień przeciw Covid-19 z użyciem jednej z partii preparatu AstraZeneca po śmierci 49-letniej kobiety oraz wystąpieniu zatoru płuc u drugiej. Decyzja została podjęta mimo braku dowodów na bezpośredni związek ze szczepieniem.

Jak poinformował federalny urząd ds. bezpieczeństwa w opiece zdrowotnej (BASG), kobieta zmarła w wyniku zaburzeń krzepnięcia krwi, zaś druga, 35-latka, nabawiła się zatoru płuc, spowodowanego zakrzepem.

Oba przypadki wystąpiły w miejscowości Zwettl w Dolnej Austrii; kobiety otrzymały zastrzyki z tej samej partii szczepionki AstraZeneca.

BASG podał, że nie ma obecnie „dowodów na związek przyczynowy ze szczepionką”. Przypadki problemów z krzepnięciem krwi nie były wcześniej notowane w badaniach nad preparatem AstraZeneca. Ponieważ jednak na razie związku nie da się całkowicie wykluczyć, urząd zdecydował się wstrzymać szczepienie z użyciem tej partii preparatu. (PAP)

Irak/ Karakosz: Mieszkańcy wzruszeni przyjazdem papieża

0

Kilkaset osób zgromadziło się w niedzielę w katedrze w chrześcijańskim mieście Karakosz na Równinie Niniwy w Iraku, który jest następnym etapem wizyty papieża Franciszka po tym kraju. Spotyka się on tam z ofiarami terroru i wysiedleń.

Ludzie, którzy zebrali się w sprofanowanej kilka la temu przez dżihadystów świątyni, podpalonej i zamienionej na strzelnicę, doświadczyli ich okrucieństwa i prześladowań.

 

„Gdyby jeszcze rok temu w Irbilu, gdzie schroniłem się z rodziną, ktoś powiedział mi, że papież przyjedzie do Karakosz, uznałbym go za kompletnego szaleńca” – powiedział PAP wzruszony mężczyzna, który przybył do katedry.

 

Przyznał, że obecnie w wyzwolonym przez armię iracką mieście jest już bezpiecznie.

 

„Ta wizyta to jak balsam na nasze serca i na nasze rany. Nie znam tu nikogo, kto nie doznałby cierpień, o których trudno mi mówić” – dodał starszy mieszkaniec Karakosz.

 

Jego żona podkreśliła: „Do ostatniej chwili nie wierzyłam w to, że na własne oczy tu, w moim ukochanym i zdeptanym przez terrorystów mieście zobaczę papieża”.

 

Kobieta przyznała, że z przyjazdu Franciszka cieszą się także ich muzułmańscy sąsiedzi.

 

„A najbardziej zazdroszczą nam teraz ci, którzy wyjechali stąd daleko, nawet za Ocean” – dodała.

 

Młoda chrześcijanka powiedziała przez łzy: „Nie chcę mówić o tym, co tu przeżyłam. Teraz już płaczę z radości, że zobaczę Ojca Świętego”

 

Na ulicach Karakosz zgromadziły się tysiące wiwatujących ludzi.

 

Z Karakosz Sylwia Wysocka(PAP)

 

sw/ mars/

USA: Atak cybernetyczny na Microsoft dotknął dziesiątki tysięcy firm

0

Nawet ćwierć miliona użytkowników mogło stać się ofiarą niedawnego ataku cybernetycznego na pocztę emailową Exchange Microsoft Corp – pisze w sobotę „The Wall Street Journal”. Firma podejrzewa, że jest to dziełem chińskich hakerów.

Poprzez Microsoft atak dotknął dziesiątki tysięcy firm, urzędów państwowych i szkół w Stanach Zjednoczonych. Podczas gdy wiele z nich nie przyniosło hakerom informacji o charakterze wywiadowczym, w niektórych przypadkach mogło się tak zdarzyć – zwraca uwagę nowojorski dziennik.

 

Zgodnie z doniesieniami amerykańskich mediów hakerzy wykorzystują defekty w oprogramowaniu Microsoft Exchange, aby włamać się na konta e-mailowe, odczytywać wiadomości bez autoryzacji, a także instalować nieautoryzowane oprogramowanie.

 

Błędy tzw. exploity Zero-Day jest to malware atakujący słabe punkty oprogramowania, zanim zostaną jeszcze odkryte i usunięte. Nazwane zostały Zero Day (zero dni), ponieważ brakuje czasu na ich odnalezienie i ochronę systemu. W opinii amerykańskich mediów przeprowadzenie ataku w ten sposób sugeruje wysoki stopień wyrafinowania przez hakerów.

 

„Było to zrobione w naprawdę ukradkowy sposób, aby nie wywołać żadnego alarmu” – powiedział Steven Adair, założyciel zajmującej się cyberbezpieczeństwem firmy Volexity Inc. jednej z firm, której Microsoft przypisał zgłoszenie problemu.

 

W miniony wtorek Microsoft powiadomił o ataku i zidentyfikował winowajców jako chińską grupę cyberszpiegowską tzw. Hafnium. Amerykańska firma dostarczyła użytkownikom program korekcyjny dla zlikwidowania problemu.

 

W opinii nowojorskiego dziennika biznesowego incydent wywołał powszechne zaniepokojenie w administracji prezydenta USA Joe Bidena. Agencja ds. Cyberbezpieczeństwa i Infrastruktury (CISA) wydała w zeszłym tygodniu dyrektywę o sytuacjach awaryjnych, wymagającą od federalnych agencji rządowych natychmiastowego naprawienia lub odłączenia produktów od Microsoft Exchange.

 

„CISA przeprowadziła w piątek rozmowę telefoniczną z ponad 4000 partnerami w zakresie infrastruktury krytycznej z sektora prywatnego, a także z władz stanowych i lokalnych, zachęcając ich do wprowadzenia poprawek do swoich systemów” – twierdzi „WSJ”.

 

Przytacza też fragment wypowiedzi sekretarz prasowej Białego Domu Jen Psaki, która zauważyła, że luki w zabezpieczeniach Microsoftu budzą poważne obawy, „mogą mieć daleko idące skutki” i obejmować „dużą liczbą ofiar”.

 

Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)

 

ad/ zm/

Szwecja: Władze po roku pandemii naśladują inne kraje i dopuściły lockdown

0

Szwedzkie władze rok od wybuchu pandemii koronawirusa uznały, że strategia polegająca na dobrowolnych zaleceniach nie sprawdziła się, i dopuściły wprowadzenie lockdownu. Ostatecznie zgodzono się też, że należy nosić maseczki.

„Jeśli zajdzie potrzeba, nie cofniemy się przed zamknięciem społeczeństwa” – oświadczył pod koniec lutego premier Stefan Loefven. W marcu w związku z ponownym wzrostem liczby zachorowań na Covid-19 i fali zakażeń koronawirusem zmniejszono limit osób mogących przebywających jednocześnie w sklepach, skrócono godziny otwarcia restauracji i zakazano serwowania alkoholu wieczorami. Pierwsze poważne restrykcje wymierzono w centra handlowe. W miejscach publicznych może spotykać się maksymalnie osiem osób.

 

W lutym rząd zdecydował, że wjeżdżający do Szwecji muszą posiadać na granicy negatywny wynik testu. Od stycznia zalecono najpierw noszenie maseczek w godzinach szczytu w transporcie publicznym, a następnie w wielu regionach kraju w każdej sytuacji, gdy nie można zachować dystansu. Jeszcze w grudniu zeszłego roku główny epidemiolog kraju Anders Tegnell mówił, że zasłanianie ust i nosa „daje fałszywe bezpieczeństwo” i nie przynosi efektu.

 

Z prognozy opracowanej na początku marca przez szwedzki Urząd Zdrowia Publicznego wynika, że w związku z rozprzestrzenieniem się bardziej zaraźliwego brytyjskiego wariantu koronawirusa wiosną konieczne będzie znaczne zmniejszenie liczby kontaktów do poziomu z okresu świąt Bożego Narodzenia. Władze zdrowotne „rekomendują likwidację ryzyka wystąpienia tłoku w restauracjach, centrach handlowych i transporcie publicznym, a także testowanie na Covid-19 w miejscach pracy”. Aby móc zamknąć prywatne sklepy i inne niepubliczne instytucje, rząd w ekspresowym tempie przyjął specjalną ustawę pandemiczną. Na jej przygotowanie od dawna nalegała opozycja.

 

Raport Urzędu Zdrowia Publicznego przewiduje również, że wiosną i latem nie ma co liczyć jeszcze na efekt programu szczepień. Może on wpłynąć jedynie na mniejszą liczbę zgonów wśród osób starszych, ale nie zmniejszy dynamiki zakażeń. W Szwecji pensjonariusze domów są grupą priorytetową.

 

Według wirusologa i eksperta ds. chorób zakaźnych prof. Bjoerna Olsena z Uniwersytetu w Uppsali, władze Szwecji muszą wprowadzić surowe restrykcje z uwagi na „problematyczne nowe wersje koronawirusa” i groźbę wystąpienia największej od początku pandemii fali Covid-19. W niektórych regionach Szwecji brytyjski szczep stanowi ponad 50 proc. wszystkich zakażeń koronawirusem. „Wystarczy niewielka ilość takiego wirusa, aby doszło do zakażenia. Jeśli będziemy zachowywać się tak jak teraz, czeka nas rozwój kolejnych wariantów i epidemia będzie nie do zatrzymania” – podkreśla Olsen.

 

Oficjalnie władze Szwecji nie przyznają się do eksperymentu, jakim było dopuszczenie w ubiegłym roku do rozległego rozprzestrzenienia się koronawirusa. Ocenia się, że brak decyzji o choćby częściowym zamknięciu społeczeństwa przyczynił się do śmierci na Covid-19 wielu starszych osób w domach opieki. Oficjalny raport komisji ds. oceny postępowania władz w związku z pandemią wykazał błędy władz centralnych i regionalnych.

 

Minister ds. socjalnych Lena Hallengren uważa, że „szwedzka strategia zawsze polegała na dobrowolnych zaleceniach oraz restrykcjach i to normalne, że zmienia się ona w czasie”. W wywiadzie dla telewizji publicznej SVT powiedziała, że władze zdrowotne zawsze zalecały stosowanie maseczek. Opozycja uznała wypowiedź za kłamstwo i zgłosiła ją do parlamentarnej Komisji Konstytucyjnej, która nadzoruje pracę rządu.

 

Zmiany szwedzkiej strategii przez ubiegły rok bezskutecznie domagała się grupa osób, które w wyniku Covid-19 straciły bliskich lub tego się obawiały. Społeczność o nazwie „SaveSwedenCov19” powstała najpierw na Facebooku, a później organizowała demonstracje pod gmachem Urzędu Zdrowia Publicznego oraz na centralnym placu Sergela w Sztokholmie. Jej założycielka, 27-letnia Andreia Rodrigues, nie doczekała się prawdziwych restrykcji i po wielu latach mieszkania w Szwecji zdecydowała się na powrót do rodzinnej Portugalii. Aktywistka skarżyła się na hejt i pogróżki, jakie otrzymywała.

 

W Szwecji liczba ofiar śmiertelnych Covid-19 przekroczyła 13 tys. W sąsiedniej Danii zmarło 2,3 tys. osób, a w Norwegii 632 osoby. W Szwecji poziom rozprzestrzeniania się koronawirusa jest czterokrotnie wyższy niż w Danii.

 

Zarówno Dania, jak i Norwegia od początku pandemii stosują surowe restrykcje.

 

Ze Sztokholmu Daniel Zyśk (PAP)

 

zys/ akl/

„Nieuzyskanie wyraźnej i świadomej zgody na kontakt seksualny”. Lewica chce zmieniany definicji gwałtu

0

Klub Lewicy złoży w poniedziałek w Sejmie projekt ustawy zakładający zmianę definicji gwałtu; w myśl tej propozycji gwałtem jest nieuzyskanie wyraźnej i świadomej zgody na kontakt seksualny, a minimalna kara za taki czyn zostaje podwyższona z dwóch do trzech lat.

Kobiety – i nie tylko one – potrzebują tej ustawy bardziej niż kwiatka na Dzień Kobiet – uważają posłanki Lewicy.

 

Projekt zmiany Kodeksu karnego został przygotowany przez organizacje kobiece, pod auspicjami Fundacji Feminoteka; ma zostać złożony w Sejmie przez klub Lewicy i być procedowany jako projekt poselski. W lutym w Sejmie odbyło się wysłuchanie publiczne projektu. Wzięły w nim udział parlamentarzystki Lewicy, członkowie Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet oraz przedstawicielki organizacji kobiecych, w tym szefowa Feminoteki Joanna Piotrowska i mec. Danuta Wawrowska, która napisała wstępną wersję projektu. Uwagi do projektu można było także przesyłać przez internet.

 

Obecnie obowiązujący przepis w Kodeksie karnym stanowi, że do gwałtu dochodzi, gdy ktoś doprowadza do obcowania płciowego „przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem”. O zmianę tego zapisu apeluje m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich odwołując się do aktów prawa międzynarodowego, w tym do Konwencji przeciw przemocy wobec kobiet, proponując, by definicja gwałtu była oparta na braku zgody na współżycie, a nie na konieczności stawiania widocznego oporu.

 

Anita-Kucharska Dziedzic (Wiosna – Lewica), która prowadzi prace w Sejmie związane z projektem, podkreśliła, że odzew społeczny, jeśli chodzi o projekt, był bardzo duży i wiele osób przysłało opinie i swoje propozycje. Jak podkreśliła, wiele z tych uwag zostało wykorzystanych w projekcie, w tym ujednolicenie kar bez względu na sytuację ofiar czy ich niepełnosprawność, czy krytyczne położenie, czy zmiana nazwy rozdziału kodeksu karnego.

 

„Zdecydowaliśmy się złożyć projekt i zrobić konferencję na ten temat w Międzynarodowym Dniu Kobiet, bo przecież 8 marca nie wziął się z chęci reklamowania usług kwiaciarni czy cukierni. Za tą datą kryją się nie tylko kwiaty czy dawane dawniej pończochy, ale przede wszystkim prawa kobiet, ich bezpieczeństwo i autonomia. Chcemy, by tego symbolicznego dnia rozpoczęła się rzeczywista zmiana w życiu naszym, naszych sióstr i córek, ale także wielu mężczyzn, którzy będą musieli dostrzec, że kobiety mają autonomię w podejmowaniu decyzji dotyczących własnego ciała. Zresztą problem zmiany definicji gwałtu nie dotyczy jedynie kobiet. On dotyczy relacji międzyludzkich. Przemoc seksualna dotyka także mężczyzn i młodych chłopców” – powiedziała PAP posłanka.

 

„Jeśli grupa kobiet, dzięki klubowi Lewicy, może zmienić na lepsze życie wielu ludzi, wskazać na wzajemny szacunek i wzajemną uważność dla swoich potrzeb, szacunek dla drugiego człowieka jako autonomicznej osoby, to będzie to piękne uczczenie marcowego święta” – dodała. Oceniła, że kobiety – i nie tylko one – „potrzebują tej ustawy bardziej niż kwiatka na Dzień Kobiet”.

 

Wcześniej posłanka podkreślała, że Lewica domaga się także podwyższenia minimalnej kary za zgwałcenie, tak by wynosiła ona trzy lata. Podkreślała, że kara, gdy jest mniejsza niż trzy lata oznacza, że mamy do czynienia z występkiem, a gdy jest wyższa – ze zbrodnią. „I jeśli gwałt uznamy za zbrodnię, to skończy się praktyka orzekania kar za zgwałcenie w zawieszeniu” – mówiła. Wskazała, że redefinicja gwałtu w Szwecji sprawiła, że wymierzanie kary bezwzględnego więzienia wzrosło o 75 proc.

 

Art. 197 Kodeksu karnego stanowi, że „kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”. (PAP)

 

autorka: Wiktoria Nicałek

 

wni/ godl/

80 lat temu wykonano wyrok śmierci na Igo Symie, gwiazdorze filmu niemieckiego i polskiego

0

7 marca 1941 r. likwidatorzy z ZWZ po raz pierwszy zastrzelili kolaboranta. Wykonanie tego wyroku Sądu Podziemnego miało wymiar propagandowy, ponieważ Iwo Sym był w Polsce celebrytą. W odwecie Niemcy rozstrzelali w Palmirach 21 zakładników.

„Igo Sym, polski aktor filmowy o międzynarodowej sławie. Sym, wybitnej urody postawny brunet, jest inteligentny, wykształcony, oczytany i płynnie włada kilkoma obcymi językami” – opisał go Tadeusz Wittlin. „Jest czarujący, gdyż umie bawić rozmową, ma wrodzony dowcip, gra na fortepianie, śpiewa, nawet jodłuje z tyrolska, uprawia sporty, jest mistrzem bilardu i zna mnóstwo sztuczek magicznych, czym chętnie się popisuje. Nie może tylko pochwalić się aktorskim talentem, lecz ten brak nadrabia urodą. Złośliwi nazywają go +pięknym statystą+” – dodał („Pieśniarka Warszawy, Hanka Ordonówna i jej świat”, 1990).

 

Nie wzbudzał podejrzeń. „Podczas oblężenia pracował w Straży Obywatelskiej, wydobywając rannych spod gruzów, a nawet został ranny. (…) Dopiero gdy w czterdziestym roku został mianowany dyrektorem teatru niemieckiego i… Teatru Miasta Warszawy, gdy stał się stałym gościem gubernatora Fischera (…) wszystkim nagle otworzyły się oczy. Od dawna był kon?dentem gestapo i niemieckim szpiegiem” – napisała aktorka Irena Górska-Damięcka, którą Niemcy wraz z mężem Damianem Damięckim uznali za winnych zamachu na Iwo Syma – i za którą rozesłali list gończy, gdy była w piątym miesiącu ciąży („Wygrałam życie”, 1997).

 

„To był sfrustrowany człowiek. Przed wojną próbował w kilku filmach, w teatrze, ale jakoś mu nie szło. Tyle tylko że był to naprawdę ładny chłopak. Miał serię niepowodzeń, a był niesłychanie ambitny. I gdy Niemcy zaproponowali mu dyrekcję wielkiego teatru, przewróciło mu się w głowie” – oceniła w rozmowie z Maciejem Nowakiem aktorka Maria Malicka, skazana na infamię za bliskie kontakty z Niemcami, za pracę w jawnych teatrach podczas okupacji – a także za szaber po Powstaniu Warszawskim („Teatr”, 1986).

 

Gdy aktor, reżyser i dramaturg Roman Niewiarowicz rozpracowywał Iwo Syma – w ramach przygotowań do jego egzekucji – usłyszał rozmowę Syma z Bogusławem Samborskim, aktorem zaocznie skazanym na infamię. „Nie przejmuj się pan tym. Ja dostałem już trzy wyroki śmierci i żyję. Ale, oczywiście, jak już będzie gorąco, to zwieję na stałe do Wiednia i niech mnie tam pocałują w d… z ich wyrokami” – mówił Igo Sym („Pitaval filmowy”, 1981).

 

„Jest też kolaboracja artystyczna, intelektualna, duchowa. Igo Sym to poniekąd symbol – to najsławniejszy przykład tej postawy, która miała znacznie szerszy zakres niż jesteśmy gotowi przyznać” – powiedział PAP prof. dr hab. Jerzy Eisler, historyk, dyrektor oddziału IPN w Warszawie. I zaznaczył, że podręczniki, wspominając o haśle „Tylko świnie siedzą w kinie”, przechodzą do porządku dziennego nad faktem, że w operetce bilety były wykupione na trzy tygodnie do przodu; również bojkot kin nie był przecież całkowity.

 

„W Polsce lubimy podkreślać, że zasadniczo u nas nie było kolaboracji – przynajmniej w wymiarze powszechnym i masowym. Ale czy Niemcy dążyli do polskiej kolaboracji? Czy była niemiecka oferta? We Francji – była. A u nas, na początek: piaśnickie lasy, Wawer i Palmiry, aresztowanie profesorów UJ. Po takich zbrodniach rozmowa o współpracy politycznej, wojskowej czy ekonomicznej – jest, co najmniej, trudna. Moglibyśmy być dumni, gdyby taka oferta była – a nasi przodkowie założyli ręce z tyłu i powiedzieli: nie, nie chcemy. Ale wydaje się, że Niemcy nie chcieli i nie potrzebowali kolaboracji z +podludźmi+” – wyjaśnił profesor Eisler.

 

Karol Antoni Julian – znany jako Igo – Sym urodził się 3 lipca 1896 r. w Innsbrucku. Baza Minakowskiego podaje, że był synem Austriaczki, Julianny Seppi oraz Polaka z zaboru austriackiego – Antoniego Syma. Ojciec, inżynier leśnik, m.in. w latach 1928-30, z sukcesem kierował Dyrekcją Lasów Państwowych w Białowieży. Jako zwolennik sprowadzenia do Puszczy Białowieskiej żubrów, „asystował 19 września 1929 r. przy wypuszczaniu pierwszych przywiezionych sztuk do zwierzyńca” („Kurier Poranny”, 2012).

 

O dzieciństwie i młodości Syma wiadomo niewiele. „Chociaż jako dziecko był najmniej atrakcyjny z trzech braci Symów, w okresie dojrzewania wyrasta na przystojnego młodzieńca. W szkole radzi sobie bardzo dobrze, rok wcześniej trafił nawet do zaszczytnego grona +uczniów chlubnie uzdolnionych+ (…) Swoją pierwszą miłość o imieniu Marynia zabiera na randkę… na stary cmentarz w Stryju” – napisał Marek Teler, tropiciel tajemnic przedwojennych gwiazd, zapowiadający wydanie we wrześniu 2021 r. biografii „Upadły amant. Historia Igo Syma”.

 

Historyk Czesław Michalski stwierdził, że Sym maturę zdał w Insbrucku, po czym wyjechał „do Wiednia, gdzie przez trzy lata studiował w konserwatorium muzycznym, w klasie śpiewu”.

 

Po wybuchu pierwszej wojny światowej Sym trafił do armii austro-węgierskiej, gdzie uzyskał stopień leutnanta – a w Wojsku Polskim, jako porucznik, „służył w piechocie do 1921”.

 

Rodzina Symów przyjęła obywatelstwo polskie i osiedliła się w Żywcu, gdzie Igo Sym dostał pracę w Banku Gospodarstwa Krajowego, a także „zorganizował w Żywcu chór mieszany, którego był dyrygentem i założył amatorskie kółko dramatyczne”.

 

W 1920 r. poznał Helenę Ritę Zdzisławę Fałatówną, zwaną „Kuką”, córkę malarza Juliana Fałata oraz austriackiej arystokratki Marii Luizy Comello de Stuckenfeld. Teler ustalił, że w tym samym roku, 20 czerwca 1920 r., wzięli ślub w kościele św. Aleksandra w Warszawie. W początkach 1922 r. urodził się ich jedynak Juliusz Piotr. Ale już 23 czerwca 1923 r. zapadł „rozwód małżonków z winy Heleny z Fałatów Symowej”, a utalentowany muzycznie synek zmarł w 1929 r. „Nie mam pewności, ale chyba Igo wątpił w swoje ojcostwo. Chłopiec urodził się już w okresie separacji małżonków i chociaż nosił nazwisko Sym, nie miał z ojcem większego kontaktu. Nawet w nekrologu Juliana Helena (…) sama informowała o śmierci dziecka” – napisał Teler.

 

Sym zadebiutował w filmie Wiktora Biegańskiego „Wampiry Warszawy. Tajemnica taksówki nr 1051” (1925). Była to historia pary rosyjskich oszustów, którzy podając się za arystokratów chcieli wżenić się w rodzinę polskiego przemysłowca, aby – zabiwszy jego i jego rodzinę – przejąć cały majątek. „Można odnieść wrażenie, że Sym czerpał w swym dalszym życiu z tej zdradzieckiej fabuły” – ocenił historyk Wojciech Königsberg (Blog „Wokół +Ponurego+”).

 

Status gwiazdora zdobył w kinematografii austriackiej, „przy protekcji wielkiego Saschy Kolovratta” – napisał Wacław Malczewski o „polskim Valentino” („Polscy aktorzy filmowi. Książka – spis”, 1928).

 

„Karjerę filmową rozpocząłem w okresie najbardziej wzmożonej produkcji filmowej w Niemczech i w Wiedniu, w czasie gdy Niemcy usiłowali dotrzymywać kroku Amerykanom. Pracowało się w tempie, u nas w Polsce całkiem nie znanem. Częstokroć artyści o wyrobionej opinji grywali równocześnie w kilku filmach” – mówił Sym („Kino”, 26/1933). W ciągu kilku lat zagrał w ok. 40 filmach.

 

Partnerowały mu zapomniane dziś wampy kina niemego, a także gwiazda filmowa III Rzeszy Olga Czechowa – i Marlena Dietrich. Miał prezencję; kreował amantów, arystokratów, oficerów. „Zdjęcia i artykuły na jego temat pojawiały się w prasie filmowej na całym świecie, nawet w odległej Brazylii” – pisał Teler.

 

Wielbicielki Syma słały listy do austriackiego czasopisma filmowego „Mein Film” z pytaniami, gdzie mieszka, ile ma lat i kiedy znów pojawi się na ekranie. Polskie fanki tak oblegały miesięcznik „Kino”, aż redakcja oceniła: „Sym jest jeszcze popularniejszy od… Bodka” („Kino” 36/1933).

 

„Jakie kobiety podobają się panu? Blondynki czy brunetki? – Kolor włosów ani ilość kilogramów żywej wagi nie są dla mnie decydujące. Podobają mi się te kobiety, które zgadzają się na wszystko, czego ja chcę, które mówią zawsze +tak+, a nigdy nie irytują słowem +nie+” – wyjaśnił Sym („Echo”, 1932).

 

Wystąpił w serii filmów Gustawa Ucickiego (Utschitzky’ego), zrealizowanych w wiedeńskiej wytwórni „Sascha-Filmstudios AG”. M. in. w 1927 r. – zagrał z Dietrich w filmie „Café Elektric” („Giełda miłości”). Po przelotnym romansie Marlenie została piła, którą można obejrzeć w muzeum Deutsche Kinemathek w Berlinie. Eksponat zdobi tabliczka: „Igo, Wiedeń 1927”. Marlena grała na niej „w spektaklu +Broadway Berlin+ (…) czego nauczył ją wiedeński amant filmowy (…) Igo Sym” – napisał Wojciech Dąbrowski („Gwiazdozbiór polskiej piosenki XX wieku”, 2008).

 

Sym był wirtuozem tego nietypowego instrumentu. „Rozdźwięczał słodki, miękki, czarowny śpiew. To +ona+ śpiewała pośród ciszy (…) Długo niemilknące brawa były nagrodą za tę grę. Gdy zaczęto wywoływać wykonawcę – z orkiestry wychyliła się roześmiana twarz Igo Syma” – czytamy w recenzji wiedeńskiej premiery operetki „Król kawy” polskiego kompozytora Tadeusza Muellera („Wieczór Warszawski”, 99/1928).

 

Aktorem był „nienajlepszym”, lecz kochała go kamera. „Filmy polskie (…) są nieznośne przez monotonję obsady i niefotogeniczność swoich +gwiazd+. Węgrzyn, skądinąd wielki artysta, jest nie do zniesienia na ekranie, Smosarska jest nudna i ckliwa, łzawa, bez wyrazu, a właściwie z jednym, na wieki przymarłym wyrazem płaczliwej niewinności – krytykowała Marja-Jehanne Wielopolska. „Czy nie znamienne, że jeden jedyny Igo Sym był wzięty na polski ekran nie ze sceny i że jego właśnie natychmiast porwała nam zagranica?” – zakończyła (Wiadomości literackie, 25/1927).

 

W erze kina dźwiękowego gwiazda Syma przygasła. Nie wymawiał „r”, co jest poważną wadą w uszach Niemców – a polski znał niedostatecznie. „Chciałbym grać w polskim filmie dźwiękowo-mówionym, boję się jednak, że polska mowa nie dobrze wyjdzie (…), bo te wszystkie sz, cz, ż, ź, ś i.t.d. to trucizna dla Tonfilmu” – powiedział „Przeglądowi kresowemu” (1930).

 

Pod koniec 1931 r. Sym wrócił do Polski w glorii wielkiego aktora. Z miejsca został gwiazdą kabaretu i rewii. Kobiety za nim szalały – „rozdawał piękniejszej połowie widowni swe zdjęcia z autografami”. Przedwojenne zdjęcie Syma z autografem – i słówkiem „herzlich”, („serdecznie”) – kosztuje teraz na Allegro 80 zł.

 

„Igo Sym jest zachwycający! Nie tylko regularne rysy, oczy pełne wyrazu i doskonała sylweta we fraku, ale przytem brak pozy, miły uśmiech i prostota w obejściu” – zauważyła wysłanniczka łódzkiego „Echa” (3 marca 1932). Wyjątkową urodę aktora upamiętniono m. in. w piosenkach „Moja gwiazda”, „Nikodem”, „Co temu winien Zygmuś, że jest taki śliczny” i „Czy umiesz gwizdać Joanno?”.

 

„Raz siłą niemal organizatorzy zmusili mnie, abym zasiadła w operetkowym jury (…) Pamiętam, że my, idiotki, wybrałyśmy na +najpiękniejszego pana+ aktora Igo Syma, późniejszego agenta hitlerowskiego. Ale kto wówczas mógł się tego spodziewać!” – opisała bal sylwestrowy z lat 30-tych Irena Krzywicka („Wyznania gorszycielki”,1997).

 

Sym podbił salony. „W Pałacu Rady Ministrów odbył się wczoraj wieczór artystyczny, zorganizowany przez p. premierową Aleksandrową Prystorową” – doniósł „Express Poranny” 18 stycznia 1932 r. Wystąpił z Chórem Dana, Ordonówną, Zimińską, Dymszą i Halamą przed premierem i ministrami, korpusem dyplomatycznym, prezesem BBWR Walerym Sławkiem, marszałkiem Sejmu Kazimierzem Świtalskim, marszałkiem Senatu Władysławem Raczkiewiczem.

 

W publicznych wypowiedziach podkreślał nieustannie swój patriotyzm. „Pyta mnie pan, czy jeszcze Polskę pamiętam? To już doprawdy przechodzi wszelkie granice! Właściwie mógłbym się obrazić, ach mój Boże! Przecież ja ciągle tylko o tem marzę, żeby do Polski pojechać, by zwiedzić te cudowne zakątki mojej Polski, w których urosłem, a które mojej wyobraźni nie dadzą się francuską Rivierą zastąpić. I tylko dlatego, że jestem teraz tak bardzo zawodowo zajęty, nie mogę zadośćuczynić moim pragnieniom i pojechać tam, do siebie. Wierzaj mi pan, że pojadę, ale wtenczas im tam wszystkim oczy wydrapię… Każdemu, kto tylko będzie mi śmiał powiedzieć, że moje uczucie względem Polski podczas mego pobytu zagranicą osłabło” – powiedział Zygmuntowi Schindlerowi z „Przeglądu kresowego” w grudniu 1929 r., w Berlinie.

 

Sym pokazał dziennikarzowi wycinek z wiedeńskiej gazety, „datowany 29 marca 1927”, w którym napisano że „premjera pierwszego zagranicznego filmu Igo Syma odbyła się przy dźwiękach polskiego hymnu narodowego…”. Oraz plik korespondencji z producentem, którego długo przekonywał do tej niezwykłej promocji.

 

W sierpniu 1934 r. Sym udzielił wywiadu pt. „Gdy jeszcze byłem na obczyźnie”. Rozmowę zdominował II Światowy Zjazd Polaków z Zagranicy, na który przyjechało ze świata kilkanaście tysięcy emigrantów, „aby zobaczyć jak wielką jest nasza Ojczyzna, jakiem potężnem mocarstwem jest Polska” – napisał M. Szczęsny z miesięcznika „Kino”. „Tak, Polska – to wielka rzecz!” – powiedział dziennikarzowi Sym, „a na pięknej jego twarzy umalowała się powaga i radość”.

 

W 1933 r. Sym zagrał z Ordonówną w ekranizacji powieści Antoniego Marczyńskiego „Szpieg w masce” rolę szefa polskiego kontrwywiadu. Ordonówna śpiewała ”Na pierwszy znak” i „Miłość ci wszystko wybaczy”. Gazety napisały, że Sym „miał poprawną rolę”, zaś Ordonka – „uwiodła Polaków”.

 

W 1937 r. Sym „ku ogólnemu zdziwieniu” – znów otrzymał propozycję udziału „w trzech filmach niemieckich”.

 

Premiera „Serenady” Willy’ego Firsta odbyła się w listopadzie, w miejscu niezwykłym: w kinie „Urania” w Szczecinie. „Był huczny bankiet, piękne kobiety, eleganckie stroje. fotoreporterzy oraz… kilku tajemniczych panów, dyskretnie obserwujących słynnego aktora. (…) Jego przyjazd postawił na nogi całą szczecińską placówkę polskiego wywiadu” – napisał Roman Czejarek („Sekrety Szczecina cz. 2”, 2015).

 

Po bankiecie Sym wyszedł na miasto i „korzystając z przejść w podwórzach oraz ciemnych bram” dotarł do szczecińskiej siedziby Abwehry. Polscy agenci napisali alarmujący raport, który „trafił do archiwum w Warszawie i nikt się tym nie zajął” – powiedział Czejarek w audycji radiowej.

 

„W przeddzień wybuchu wojny +Express Lubelski+ zamieścił cykl fotografii pt. +Artyści – ulubieńcy Warszawy, kopią rowy ochronne+. Jedną z nich opatrzono podpisem: +A oto Igo Sym, jak widać na zdjęciu, także nie próżnuje+” – przypomniał Krzysztof Kunert.

 

Ale już w październiku 1939 r., gdy Wittlin – po powrocie z wojennej tułaczki – złożył wizytę u aktorów Józefa Kondrata i Gustawy Błońskiej, usłyszał, że Igo Sym „jest agentem niemieckim i paraduje po mieście z opaską hitlerowską na rękawie”.

 

Pod koniec 1939 r. Sym uzyskał status Reichsdeutscha. Urząd Generalnego Gubernatorstwa Propaganda–Abteilung powierzył mu dyrekcję „Theater der Stadt Warschau” (ex-Teatr Polski, ul. Karasia 2) oraz kina nur für Deutsche „Helgoland” (przedwojenne „Palladium”, ul. Złota 7/9). Otrzymał też koncesję na prowadzenie Teatru Komedia (ul. Kredytowa 14). Energicznie kompletował zespół.

 

„Serdecznie mnie przywitał, byliśmy zresztą po imieniu i przedstawił koncepcję nowego teatru. Kiedy zorientowałam się, że ma to być jednak instytucja niemiecka, wiedziałam, że nie mogę jej przyjąć” – tancerka i aktorka Krystyna Marynowska zaczęła się targować o honorarium – aż „Sym wziął czerwony ołówek i demonstracyjnie skreślił jej nazwisko z przygotowanej listy” („Zapiski ze współczesności”, Polskie Radio, 1999).

 

Wątpliwości śpiewaczki i aktorki Xeni Grey rozproszył, mówiąc z kim będzie grała. „Mój Boże, cóż to były za nazwiska! Dyrygent Walerian Berdiajew, choreograf Jan Ciepliński, scenograf Stanisław Jarocki, Barbara Kostrzewska, Lucyna Szczepańska, Maryla Karwowska, Kazimiera Horbowska, Feliks Szczepański, Wojciech Ruszkowski, Adam Dobosz, Kazimierz Petecki, Marian Domosławski, Kazimierz Chaveau-Zakrzewski” – Grey wyjaśniała po wojnie przed aktorskim sądem, że była tylko aktorką, która „chciała przeżyć (…) Wolałam grać w teatrze (…) w przedstawieniach dla polskiej publiczności, niż w kawiarni podawać gestapowcom wódkę”.

 

Górska-Damięcka oceniła, że Sym był pobłażliwy. Pracowała jako barmanka, a Dobiesław Damięcki, który spędzał czas przy barze, na głos wygrażał Symowi, „beztrosko go atakując i wszystkich namawiając do bojkotu teatrów Symowskich: +Czekaj, łajdaku, będziesz ty jeszcze wisiał na latarni+. Sym nawet ostrzegał mnie niejednokrotnie: +Niech go pani uspokoi, bo to się może źle skończyć!+” – zanotowała.

 

Zdaniem Malickiej – był niebezpieczny. „W 1940 otrzymałam wezwanie do Igo Syma, do Stadttheater, gdzie objął dyrekcję. Bałam się bardzo tej wizyty, mówiono, że za odmowę Sym wysyła do Oświęcimia” – aktorka miała na utrzymaniu matkę oraz dwuletnią córkę.

 

„Pani dalsze kelnerowanie – grzmiał Sym -to głupio wyniszczająca zabawa w polski patriotyzm. Szkoda urody i młodości. Niemcy wojnę wygrają i będą rządzić całą Europą. Proponuję więc, póki czas, engagement do jakiegoś, no, powiedzmy, wiedeńskiego filmu. Daję pani trzy dni do namysłu i przypominam: Carpe diem!” – opisała Nina Andrycz, dodając że po upływie tych trzech dni Sym już nie żył („Bez początku, bez końca”, 2003).

 

Wiosną 1940 r. do Warszawy przyjechał dawny znajomy Syma, Gustaw Ucicky, aby na zlecenie Josepha Goebbelsa nakręcić film „Powrót” („Heimkehr”).

 

„Był to film o prześladowaniu Niemców mieszkających na Wołyniu przez ludność i władze polskie przed wojną. Robiono ten film z myślą o podsycaniu ducha okrucieństwa wśród niemieckich urzędników okupacyjnych, przede wszystkim policji i żandarmerii, a także wojska – przypomniał prof. Stanisław Lorentz. (Robert Jarocki, „Rozmowy”, 1981).

 

Kpt. Wilhelm Hosenfeld, znany z „Pianisty” – ten, który po Powstaniu uratował Władysława Szpilmana – był oficerem łącznikowym Wehrmachtu przy ekipie filmowej. Zanotował, że Sym był „kierownikiem letnich plenerów” („Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach”, 2007).

 

Oktawiusz Jankowski z Chorzel, wówczas 15-letni, był statystą w scenie, w której wściekli Polacy niszczą niemiecką szkołę. „Igo Sym mówił, kto gdzie ma stanąć” – opowiadał w filmie dokumentalnym Marcina Kołodziejczyka i Andrzeja Żarnowa „Powrót do Heimkehr” (2012). „Że go zabili, to dowiedzieliśmy się dosłownie za kilka dni. Ktoś z ekipy austriackiej powiedział naszej matce, że ten elegant nie wróci do Chorzel ze Świąt Wielkanocnych” – dodał.

 

„Renegat Igo Sym (…) jednych aktorów zjednał obietnicami, a innych zastraszył, że ich odmowa będzie uważana przez rząd niemiecki jako dowód wrogości (…) Reżyser Ucicky przyjmował każdego aktora osobno i po okazaniu treści scenariusza mówił: +Rząd niemiecki włożył na mnie ciężki obowiązek nakłonienia pana do zagrania w niemieckim filmie propagandowym roli, której pan, jako Polak, przyjąć nie powinien+” – opisał „Wieczór Warszawy” (1947).

 

Wyrok na Syma zapadł 5 marca 1941 r. – na długo przed zakończeniem zdjęć do „Heimkehr”. Dwa dni później dopadł Syma zespół bojowy „ZOM” kontrwywiadu Okręgu Warszawa-Miasto ZWZ, w składzie: ppor. Bohdan Rogoliński, ps. Szary (dowódca grupy), ppor. Roman Rozmiłowski, ps. Zawada i kpr. Wiktor Klimaszewski, ps. Mały.

 

W związku z „tą ohydną zbrodnią”, gubernator warszawski „dr Fiszer” zarządził „aresztowanie większej ilości zakładników” – a 11 marca zarządził wykonanie w Palmirach odwetowej egzekucji.

 

Nastąpiły aresztowania. W początkach kwietnia Stefan Jaracz, Leon Schiller, Bronisław Dardziński, Tadeusz Kański i Zbigniew Sawan znaleźli się w obozie w Oświęcimiu.

 

„W okrytej kwieciem mogile spoczęły zwłoki ś.p. Igo Syma. Pogrzeb odbył się wczoraj na Powązkach” – doniósł 13 marca 1941 r. „Nowy Kurier Warszawski”.

 

18 lipca 1944 r. Kierownictwa Walki Podziemnej ogłosiło, że za udział w manifestacyjnym pogrzebie Iwo Syma zostali skazani, na karę infamii, Stanisław Jarocki oraz Jan Ciepliński – „artyści teatrów polskich”.

 

Po wojnie wycięto wszystkie sceny z udziałem Syma z jego ostatniego filmu „Złota maska” (1939), a w popularnych piosenkach zastąpiono jego nazwisko nazwiskami rywali: Adama Brodzisza lub Aleksandra Żabczyńskiego.

 

Miejsce ostatniego spoczynku aktora uchodzi za nieznane – i nie jest oznakowane, ale wyszukiwarka grobów na Powązkach ujawnia, że Karol Sym spoczywa w kwaterze 348 wraz z Antonim Symem.

 

Iwona L. Konieczna (PAP)

 

ilk/ pat/

Lekkoatletyczne HME. Święty-Ersetic: Mój mąż mówił mi, że jestem nieobliczalna

0

„Mój mąż mówił mi, że jestem nieobliczalna i do końca walczę serduchem” – powiedziała PAP Justyna Święty-Ersetic, srebrna medalistka halowych mistrzostw Europy w Toruniu w biegu na 400 m. W niedzielę razem z koleżankami będzie walczyć o kolejny medal w sztafecie.

W sobotę wieczorem Święty-Ersetic uzyskała czas 51,41, jedynie o siedem setnych gorszy od jej własnego rekordu Polski. Wygrała Holenderka Femke Bol – 50,63. Brąz wywalczyła Brytyjka Jodie Williams – 51,73.

 

„Gdy zobaczyłam, jak wyglądają medale, które będą wręczane w Toruniu, powiedziałam Małgosi Hołub-Kowalik, że nic mnie nie interesuje i muszę mieć ten krążek. Podoba mi się, że w środku ma taki element, który się obraca. Mam już jeden srebrny. Jest bardzo ładny. Czekam jednak na drugi – w niedzielę. Taki bardziej złoty” – podkreśliła najbardziej utytułowana polska biegaczka ostatnich lat.

 

Pytana, czy medal z Torunia z biegu indywidualnego znajdzie jakieś szczególne miejsce w jej kolekcji, przyznała, że jeszcze nie wie, gdzie on zawiśnie.

 

„Jestem na etapie urządzania się w nowym domu. Szukam pomysłu, co zrobić z moimi trofeami. Na pewno coś wymyślę i krążek z Torunia będzie miał swoje szczególne miejsce. Pomieszczenia odrębnego na moje medale nie planuję, ale troszeczkę ich już jest, to fakt” – powiedziała zawodniczka AZS AWF Katowice.

 

Srebro zdobyte w sobotę jest jej 11. medalem seniorskich mistrzostw Europy bądź świata.

 

Biegaczka chwaliła organizację zawodów w Toruniu, ale przyznała, że dekoracje w hali bez kibiców wywołują smutek na twarzy oraz w sercu.

 

„Nawet nie możemy z dziewczynami stanąć obok na jednym stopniu podium, przytulić się, pogratulować. Normalnie kibice śpiewają hymny, a tutaj jest cisza. No może poza naszymi dziewczynami ze sztafety, bo one przez cały mój start krzyczały za setki kibiców. Sytuacja jednak jest, jaka jest. Musimy się z nią pogodzić i wierzyć, że na kolejnej imprezie będzie już lepiej” – wskazała.

 

Święty-Ersetic mówiła w 2015 roku podczas mistrzostwa świata w Pekinie, że jej generacja zawodniczek biegających w Polsce na 400 m nigdy nie będzie w stanie zbliżyć się do rezultatów Ireny Szewińskiej i zejść poniżej 50 sekund.

 

Zapytana o to w sobotę wieczorem przez reportera PAP szeroko się uśmiechnęła.

 

„Od czasów biegów pani Ireny troszeczkę czasu minęło. Od tego Pekinu też. Proszę mi nie wypominać wieku (śmiech). Jednak bieganie poniżej 50 sekund jest bardzo szybkim bieganiem. Już po mistrzostwach Europy w Berlinie w 2018 roku przekonałam sama siebie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Oczywiście nie przeskoczę pewnych barier i nie będę uzyskiwała wyników na poziomie 47 sekund. Mój mąż wczoraj powiedział mi jednak, że jestem nieobliczalna i do samego końca walczę serduchem” – podkreśliła 28-latka.

 

Nie zadeklarowała jednoznacznie, że zejdzie w biegu na 400 m poniżej 50 sekund na stadionie (jej rekord to 50,41 – PAP). Sądzi jednak, że jest do tego celu na jak najlepszej drodze.

 

Komplementowała trenera Aleksandra Matusińskiego, którego uważa za szkoleniowa wybitnego.

 

„Uważam, że prowadzi moją karierę bardzo mądrze od 10 lat. Trening cały czas się zmienia. On cały czas szuka nowości. Stara się je wprowadzać i dodawać mi bodźce, których mi brakuje. Nauczył już się pracy ze mną. Są rezultaty. Jeszcze do osiągnięcia mamy wiele i to wkrótce udowodnimy. Ci, co znają mnie i trenera wiedzą, że jest w naszych relacjach wiele żartów. Lubimy sobie wbijać szpileczki. Ktoś, patrząc z boku, może być przerażony. To jednak zdrowe relacje” – dodała srebrna medalistka HME 2021.

 

W niedzielę Święty-Esetic ma szansę zdobyć trzeci tytuł halowej mistrzyni Europy z rzędu w sztafecie 4×400 m. W sobotę nie chciała zdradzić, w jakim składzie pobiegną Polki, ale przyznała, że ma w głowie dwa możliwe ustawienia. (PAP)

 

autor: Tomasz Więcławski

 

twi/ af/

Sondaż: PiS zwycięża, ale tylko dzięki „niezjednoczonej opozycji”

0

Gdyby wybory odbyły się w niedzielę PiS otrzymałoby 33 proc. poparcia, Polska 2050 – 17,7 proc., a KO 17,5 proc.; na kolejnych miejscach znalazły się: Lewica (9,6 proc.) oraz Konfederacja i PSL-Koalicja Polska (po 5,3 proc.) – wynika z sondażu United Survey na zlecenie Wirtualnej Polski.

Z najnowszego sondażu United Survey dla Wirtualnej Polski wynika, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się w niedzielę, zwyciężyłoby Prawo i Sprawiedliwość. Rządząca partia zdobyłaby 33 proc. głosów, czyli o pół pkt. proc. więcej niż w podobnym badaniu przed dwoma tygodniami.

 

Według sondażu, drugą siłą polityczną w nowo wybranym Sejmie byłby ruch Szymona Hołowni Polska 2050, na który zagłosowałoby 17,7 proc ankietowanych. To o 3,1 pkt. proc. więcej niż dwa tygodnie temu. Teraz Polska 2050 minimalnie wyprzedziłaby Koalicję Obywatelską, którą popiera 17,5 proc. ankietowanych (spadek o niecałe 2 pkt proc.).

 

W sejmowych ławach zasiedliby także posłowie Lewicy, na których głosowałoby teraz 9,6 proc. badanych, co oznacza spadek o 1,8 pkt proc. w stosunku do poprzedniego badania. Do Sejmu dostaliby się jeszcze kandydaci Konfederacji i PSL-Koalicji Polskiej. Na oba te ugrupowania zagłosowałoby po 5,3 proc. respondentów. 11,6 proc. badanych nie wskazało żadnej partii.

 

Ankieterzy United Survey zapytali także o alternatywny scenariusz dla wyborów parlamentarnych, który zakłada odłączenie się Porozumienia od Zjednoczonej Prawicy i budowę szerszego bloku Koalicji Polskiej z Jarosławem Gowinem i konserwatywnymi posłami Platformy Obywatelskiej.

 

W tym hipotetycznym układzie zwyciężyłaby Zjednoczona Prawica, składająca się z polityków PiS i Solidarnej Polski. Zagłosowałoby na nią 34,8 proc. ankietowanych. Drugie miejsce zajęłaby Koalicja Obywatelska z wynikiem 14,2 proc. Na trzecim miejscu badani umieściliby Polskę 2050 – 12,1 proc głosów. Koalicja Polska (w skład której weszłyby: Polskie Stronnictwo Ludowe, Jarosław Gowin i konserwatywni posłowie z PO) w takiej sytuacji zdobyłaby 11,6 proc. głosów. Konfederacja znalazłaby się poza Sejmem z poparciem 4,8 proc.

 

Z sondażu wynika również, że gdyby wybory odbyły się w niedzielę, to frekwencja wyniosłaby 55,3 proc. Na pytanie o udział w ewentualnych wyborach odpowiedzi „zdecydowanie tak” udzieliło 31,9 proc. ankietowanych, a 23,4 proc. respondentów wybrało odpowiedź „raczej tak”. Niechęć do udziału w wyborach zadeklarowało 39,3 proc badanych, z których 20,4 proc. udzieliło odpowiedzi „zdecydowanie nie”.

 

Sondaż United Survey na zlecenie Wirtualnej Polski przeprowadzony został 5 marca, metodą CATI, na grupie tysiąca dorosłych Polaków. (PAP)

 

Autor: Mieczysław Rudy

Kalifornia, po roku lockdownu, planuje covidową odwilż – otwarty ma zostać m. in. Disneyland

Stan Kalifornia po długim czasie bezwzględnego lockdownu stawia na odwilż. Wrócą imprezy sportowe, parki rozrywki i występy na żywy – już w przyszłym miesiącu. Nie będzie to jednak drugi Teksas.

Po tym jak gubernator Teksasu ogłosił pełny demontaż lockdowanu i powrót do normalności, Kalifornia chyba pozazdrościła odwagi. W piątek Kalifornia zaktualizowała swoje wytyczne dotyczące organizacji wydarzeń i funkcjonowania parków rozrywki. Do życia ma powrócić m. in. Disneyland. Wydarzenia sportowe oraz występy na żywo będą mogły odbywać się na świeżym powietrzu, z ograniczoną widownią. Odwilż może nastąpić już za miesiąc.

Parki rozrywki, takie jak Disneyland, zostały zamknięte w marcu 2020 roku, w czasie pierwszej fali pandemii koronawirusa. Być może powrócą po ponad roku nieobecności. Wszystko zależy jednak od liczby zakaże i regionalnej klasyfikacji na kolory. Żeby otworzyć parki rozrywki i umożliwić wydarzenia na żywo, Kalifornia musiałaby się znaleźć w strefie czerwone (purpurowa – najwięcej zakażeń).

Red. JŁ

Kobieta z Nowego Jorku znalazła przejście do ukrytego mieszkania za lustrem w swojej łazience

Ciężko znaleźć wolne mieszkanie, a zwłaszcza w Nowym Jorku. Niektórym szczęściarzom jednak się to udaje. Ta historia jest jednak jedyna w swoim rodzaju.

Samantha Hartsoe mieszka w Nowym Jorku i raczej nie szukała nowego lokum. Los jednak nic sobie z tego nie robił. Kobieta odkryła wolne mieszkanie w bezpośrednim sąsiedztwie swojego lokalu. Ukryte pomieszczenia zdradził przeciąg, który wydobywał się zza lustra w łazience Hartsoe. Postanowiła sprawdzić, co jest źródłem tego wiaterku. Zdjęła lustro, a za lustrem… otwór! Za ścianą znajdowało się jeszcze kilka pomieszczeń. Kobieta weszła tam, aby sprawdzić, co to za miejsce. Hartsoe uprawiała Urban Exploration nawet nie wychodząc z domu, a swoją relację z przygody zamieściła na Tik-Toku w częściach.

Nie wiadomo, czy administracja mieszkań wiedziała o dodatkowych pomieszczeniach w swoich nieruchomościach.

Red. JŁ

Martwy mężczyzna odnaleziony w Wielkim Kanionie

1

Ciało mężczyzny wraz z motocyklem zostało odnalezione w Wielkim Kanionie. Służby ustaliły, iż może to być zaginiony tydzień temu mężczyzna z Kentucky.

Zwłoki mężczyzny a obok motocykl – na taki widok natrafili funkcjonariusze National Park Service, na początku szlaku South Kaibab Trailhead. Jak do tej pory ustalono, może to być 40-letni John Pennington, który zaginął w zeszłym tygodniu w Walton, w Kentucky. Na to przynajmniej wskazują dowody, jakie znaleziono przy zwłokach mężczyzny. Sprawa jest cały czas badana przez służby.

Red. JŁ

Trafili do więzienia na skutek błędu prokuratury. Wyszli na wolność dopiero po 25 latach!

0

Trzech mężczyzn z Nowego Jorku zostało zwolnionych z więzienia. Na skutek błędu prokuratury niesłusznie spędzili w więzieniu dekady.

George Bell, Rohan Bolt i Gary Johnson zostali zwolnieni w piątek, po tym, jak sąd dopatrzył się nieprawidłowości w procesie, który odbył się w 1996 roku. Trzech mężczyzn zostało wtedy oskarżonych o napad rabunkowy, w czasie którego mieli dopuścić się morderstwa Iry „Mike’a” Epsteina i funkcjonariusza policji NYPD – Charlesa Davisa. Sytuacja była jednak inna. Błędu dopuściła się prokuratura, która nieumyślnie nie ujawniła danych, które były korzystne dla oskarżonych.

Okazało się bowiem po latach, że napadu dopuścił się gang Speedstick, który potem wykręcił się od wyroku i podejrzeń. Nie bez znaczenia dla tych wykrętów miał błąd prokuratury. Po niemal 25 latach District Attorney’s Conviction Integrity Unit (CIU) wszczęła śledztwo, które trwało 11 miesięcy i w które zaangażowano 30 świadków. Niesłusznie skazani George Bell, Rohan Bolt i Gary Johnson opuścili więzienie po ćwierćwieczu odsiadki.

Red. JŁ

Ministerstwo Zdrowia wydało komunikat m.in. o odstępach między dawkami szczepionki przeciw COVID-19

0

Nowe wydłużone odstępy między dawkami szczepionek przeciw COVID-19 będą obowiązywać wobec osób, które jeszcze nie miały iniekcji. Przerwa w przypadku preparatu AstraZeneca wyniesie w granicach 12 tygodni, zaś jeśli chodzi o szczepionki od Pfizera i Moderny – do 6 tygodni.

Ozdrowieńcy mają otrzymać zastrzyk w ciągu sześciu miesięcy od zachorowania. Zalecana liczba dawek zostanie podana w terminie późniejszym.

 

Ministerstwo Zdrowia wydało w sobotę komunikat w sprawie stosowanych schematów szczepień przeciw COVID-19 preparatami AstraZeneca, Pfizer/BionTech oraz Moderna.

 

W komunikacie, z którym zapoznała się PAP, podano, że zalecenia wydano po zasięgnięciu opinii Zespołu ds. Szczepień Ochronnych oraz Rady Medycznej działającej przy Prezesie Rady Ministrów.

 

„Zaleca się, aby szczepienia przeciw COVID-19 w Narodowym Programie Szczepień były wykonywane: szczepionką Vaccine AstraZeneca w schemacie dwudawkowym przy zachowaniu odstępu w granicach 12 tygodni (nie dłużej niż 84 dni) między dawkami, zaś szczepionkami mRNA Comirnaty i COVID-19 Vaccine Moderna w schemacie dwudawkowym przy zachowaniu odstępu w granicach 6 tygodni (nie dłużej niż 42 dni) między dawkami” – głosi komunikat.

 

Podano w nim, że szczepienia osób z potwierdzoną wcześniejszą infekcją SARS-CoV-2, niezależnie od intensywności objawów, zaleca się przeprowadzać zachowując odstęp w granicach 6 miesięcy od zachorowania (nie dłużej niż 180 dni).

 

Wskazanie to – jak zaznaczono – dotyczy również pacjentów, którzy po otrzymaniu pierwszej dawki zachorowali na COVID-19. MZ poinformowało, że zalecana liczba dawek w tej grupie osób zostanie przedstawiona w terminie późniejszym, po szerszej analizie badań w zakresie odpowiedzi immunologicznej osób, które przeszły infekcję SARS-CoV-2.

 

Niniejsze zalecenia – jak podało MZ – stosuje się dla osób, które nie otrzymały dotychczas pierwszej dawki szczepionek. (PAP)

 

Autorka: Katarzyna Lechowicz-Dyl

 

ktl/ robs/

Szwecja: Policja rozbiła demonstrację koronasceptyków [foto]

0

Szwedzka policja rozbiła w sobotę w Sztokholmie demonstrację przeciwników restrykcji wprowadzonych w związku z pandemią Covid-19. Jeden z funkcjonariuszy odniósł lekkie obrażenia. W nielegalnej demonstracji uczestniczyło kilkaset osób.

Jak pisze Reuters, policja zablokowała most nieopodal miejsca zgromadzenia i mimo początkowych rozmów z organizatorami protestu, ostatecznie użyła siły do rozpędzenia „nieautoryzowanej demonstracji”. Jeden z funkcjonariuszy trafił do szpitala z lekkimi obrażeniami.

 

Według dziennika „Dagens Nyheter”, do szwedzkiej stolicy ściągnęły setki przeciwników obostrzeń z całego kraju, organizując się na Facebooku.

 

Szwedzkie władze od marca zaostrzyły nieco restrykcje przeciwepidemiczne. Wedle nowych wytycznych lokale gastronomiczne są zamykane o godz. 20.30, a w wielu miejscach obowiązują zmniejszone limity osób. Obowiązuje też zakaz zgromadzeń większych niż osiem osób. Mimo to, ograniczenia są nadal stosunkowo łagodne w porównaniu do większości państw Europy.

 

Od lutego sytuacja epidemiczna w Szwecji zaczęła się pogarszać. Obecnie nowych zakażeń koronawirusem jest około 5 tys. dziennie. (PAP)

epa09056852 People take part in an anti-lockdown protests in Stockholm, Sweden, 06 March 2021. The protests against lockdown and ban on large gathering were disbanded by police due to lack of permit for public gathering. When faced with police the protesters started marching north toward the downtown Stockholm. EPA/HENRIK MONTGOMERY SWEDEN OUT
Dostawca: PAP/EPA.
epa09056851 People take part in an anti-lockdown protests in Stockholm, Sweden, 06 March 2021. The protests against lockdown and ban on large gathering were disbanded by police due to lack of permit for public gathering. When faced with police the protesters started marching north toward the downtown Stockholm. EPA/HENRIK MONTGOMERY SWEDEN OUT
Dostawca: PAP/EPA.
epa09056850 People take part in an anti-lockdown protests in Stockholm, Sweden, 06 March 2021. The protests against lockdown and ban on large gathering were disbanded by police due to lack of permit for public gathering. When faced with police the protesters started marching north toward the downtown Stockholm. EPA/HENRIK MONTGOMERY SWEDEN OUT
Dostawca: PAP/EPA.
epa09056849 Police try to disperse crowd as people take part in an anti-lockdown protests in Stockholm, Sweden, 06 March 2021. The protests against lockdown and ban on large gathering were disbanded by police due to lack of permit for public gathering. When faced with police the protesters started marching north toward the downtown Stockholm. EPA/HENRIK MONTGOMERY SWEDEN OUT
Dostawca: PAP/EPA.

osk/ ap/

Lekkoatletyczne HME: Lewandowski mocno komentuje decyzję sędziów

0

„Zasady powinny dotyczyć wszystkich, a nie tylko niektórych” – powiedział PAP srebrny medalista lekkoatletycznych halowych mistrzostw Europy w Toruniu Marcin Lewandowski. Dodał, że Norweg Jakob Ingebrigtsen w piątkowym finale biegu na 1500 m przekroczył przepisy i powinna być dyskwalifikacja.

Po proteście Norwegów ostatecznie Jakob Ingebrigtsen halowym mistrzem Europy w biegu na 1500 m” – podał PZLA po północy na Twitterze. Oznacza to, że sędziowie przywrócili kolejność z mety piątkowego finału w Toruniu. Marcin Lewandowski ostatecznie srebrnym medalistą. Tak wyglądał stan rzeczy przed godziną 1.00. Po godzinie 3.30 to Polacy postanowili jednak złożyć protest i dochodzić swoich praw. 

„Złożyliśmy protest nie w sprawie przekroczenia toru przez Norwega, ale ws. łapania przez niego za rękę i koszulkę Michała Rozmysa. Niestety został on przez sędziów odrzucony” – powiedział PAP wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.

 

Dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki podkreślił w rozmowie z PAP, że sędziowie ze zrozumieniem odnosili się do argumentów Polaków, przeanalizowali wskazane przez polską ekipę dowody i nagrania wideo.

 

„Niestety nie zmienili decyzji, chociaż mieli wszystkie powody do tego” – stwierdził Kęcki.

 

Lewandowski po odebraniu srebrnego medalu odniósł się do sprawy w rozmowie z PAP.

 

„Zasadniczo jestem i tak bardzo szczęśliwy z tego sukcesu. Jestem zadowolony z rozegrania biegu. Drugie miejsce smakowało jednak lepiej po przekroczeniu mety niż później, gdy zobaczyłem na powtórkach relację w telewizji. Norweg był lepszy, ale złamał przepisy. Zasady powinny dotyczyć wszystkich, a nie tylko niektórych. Tym jestem wkurzony” – wskazał popularny Lewy.

 

Dodał, że słyszał o szantażu ze strony Norwegów. Gdyby nie przywrócono złota ich reprezentantowi, groził on wyjechaniem z mistrzostw i rezygnacją ze startu na 3000 m.

 

„Jak widać, szantaż się chyba udał. Wiadomo, że to duże nazwisko i gwiazda lekkiej atletyki. Nie tak to chyba jednak powinno wyglądać. Przez cały stres związany z tą sytuacją naciągnąłem coś w okolicach pleców i szyi. To spowodowało, że nie byłem dziś rano w stanie stanąć do walki w eliminacjach biegu na 3000 m” – powiedział PAP Lewandowski.

 

W wywiadzie dla TVP stwierdził, że po takim potraktowaniu przez działaczy zrezygnuje z zasiadania w Komisji Zawodniczej European Athletics.

 

„Później rozmawiałem jednak o tym z Sebastianem Chmarą. On poprosił mnie, abym tego nie robił. Może rzeczywiście lepiej zostać i walczyć o zmiany w przepisach, a przede wszystkim równe traktowanie wszystkich zawodników. Powiedziałem to dzisiaj w oczy młodemu Norwegowi. Przyznałem mu, że na bieżni był lepszy, ale są zasady, które muszą dotyczyć wszystkich. On je wczoraj naruszył i to nie jest moja opinia, tylko wszystkich sędziów. Działacze z komisji odwoławczej wiedzieli jednak swoje. To nawet nie była kontrowersyjna sytuacja, tylko absolutnie prosta do oceny. Powinna być dyskwalifikacja i tyle. Wybrano inne – złe rozwiązanie” – dodał w rozmowie z PAP.

 

Polak uzyskał czas 3.38,06 i przegrał z Ingebrigtsenem o pół sekundy. Brąz zdobył Hiszpan Jesus Gomez – 3.38,47. Michał Rozmys zajął ostatecznie szóste miejsce.

 

Halowe mistrzostwa Europy w Toruniu potrwają do niedzieli. Polacy wywalczyli dotychczas dwa srebrne medale – w biegu na 1500 m Marcin Lewandowski oraz w pchnięciu kulą Michał Haratyk. Obaj bronili tytułów wywalczonych w 2019 roku w Glasgow. (PAP)

 

autor: Tomasz Więcławski

 

twi/ co/

Gowin rozumie Ziobrę, Kaczyński już mniej…

0

Porozumienie opowiada się za tym, żeby przegłosować odpowiednie ustawy jak najszybciej, ale rozumiemy też odmienność stanowiska kolegów z Solidarnej Polski – mówił w sobotę w Bochni (Małopolska) lider Porozumienia wicepremier Jarosław Gowin, odnosząc się do kwestii budżetu UE i Funduszu Odbudowy.

Gowin przypomniał, że w grudniu zeszłego roku spotkał się z sześcioma komisarzami UE, co „otworzyło drogę do przyjęcia przez Polskę unijnego budżetu”.

 

„Porozumienie opowiada się za tym, żeby przegłosować odpowiednie ustawy jak najszybciej” – oświadczył wicepremier. „Natomiast rozumiemy też odmienność stanowiska kolegów z Solidarnej Polski. Skoro ja sam zablokowałem wybory kopertowe, trudno żebym odmawiał innym partnerom koalicyjnym prawa do reprezentowania własnego stanowiska” – podkreślił lider Porozumienia.

 

„Zakładam, że w tej sprawie racjonalnie i propaństwowo zachować się opozycja” – dodał Jarosław Gowin.

 

W grudniu ub.r. przywódcy państw UE porozumieli się ws. wieloletniego budżetu Unii na lata 2021-2027 oraz Funduszu Odbudowy gospodarek państw członkowskich po epidemii koronawirusa. W ramach unijnego Funduszu Odbudowy Polska będzie miała do dyspozycji ponad 57 mld euro. Podstawą do sięgnięcia po te środki będzie Krajowy Plan Odbudowy (KPO), który musi przygotować każde państwo członkowskie i przedstawić KE do końca kwietnia.

 

Obecnie ratyfikacji przez parlamenty narodowe wymaga decyzja o zwiększeniu zasobów własnych UE, by możliwe było uruchomienie Funduszu Odbudowy. Rząd zajmował się projektem ustawy w tej sprawie, ale go nie przyjął. Politycy Solidarnej Polski, w tym minister sprawiedliwości i lider SP Zbigniew Ziobro, publicznie zgłaszali wątpliwości dot. ratyfikacji unijnego mechanizmu łączącego praworządność ze środkami unijnymi.(PAP)

 

autor: Małgorzata Wosion-Czoba

 

wos/ par/

Koszmarny wypadek ukraińskiego autokaru na A4. Zidentyfikowano trzy z pięciu ofiar śmiertelnych [foto]

0

Trzy kobiety i dwóch mężczyzn zginęło w wypadku ukraińskiego autokaru, do którego doszło w nocy na autostradzie A4 w pobliżu MOP Kaszyce k. Jarosławia (Podkarpackie). Prokuratura ustaliła tożsamość jednej z kobiet i obu mężczyzn. Śledztwo będzie prowadzone w kierunku katastrofy w ruchu lądowym.

Jak poinformowała w sobotę PAP zastępca prokuratora okręgowego w Przemyślu Beata Starzecka, zakończone zostały już oględziny zarówno miejsca wypadku, jak i samego autokaru.

 

Wyjawiła też, że pojazd nie był wycieczkowy, ale rejsowy, więc podróżujące nim osoby były przypadkowe.

 

Z dotychczasowych wiadomości wynika, że w autokarze podróżowało 57 osób, w tym dwóch kierowców. Prokuratura będzie to także weryfikować, bowiem z listy pasażerów wynika, że było 54.

 

Na miejscu wypadku udało się ustalić personalia trzech spośród pięciu ofiar śmiertelnych. Miały bowiem przy sobie dokumenty. To jedna kobieta i dwóch mężczyzn. Tożsamość dwóch pozostałych ofiar będzie ustalana. Wiadomo jedynie, że były to kobiety.

 

Prokurator dodała, że śledztwo będzie prowadzone w kierunku katastrofy w ruchu lądowym. Przemawia za tym m.in. liczba ofiar.

 

Podkreśliła, że brane są pod uwagę różne wersje śledcze, w tym umyślnego bądź nieumyślnego spowodowania katastrofy przez kierowcę.

 

„Mogły one być następstwem np. jego nieostrożności, czy też zaśnięcia za kierownicą, podjęcia niewłaściwego, czy spóźnionego manewru skrętu na pobliski MOP” – wymieniała prok. Starzecka.

 

Ponadto prokuratura weryfikuje też, czy może do wypadku doszło z powodu stanu technicznego autokaru.

 

„Żadnej z tych możliwości na chwilę obecną nie da się wykluczyć, ani też jednoznacznie potwierdzić. Wszystkie weryfikujemy” – podkreśliła prokurator.

 

Z zabezpieczonego do śledztwa tachografu wynika, że kierowca autokaru na chwilę przed wypadkiem jechał z prędkością 96-97 km na godzinę, ale tuż przed wypadkiem, przed ostatnie cztery sekundy prędkość pojazdu spadała z 95 do 45 km na godz. Wiadomo też, że uderzył w barierę ochronną, która dostała się pod autokar, a pojazd na niej niejako przewrócił się na prawy bok i stoczył się ze skarpy.

 

Obaj kierowcy byli trzeźwi. Pobrano od nich także krew m.in. na obecność narkotyków i innych środków odurzających. Wstępne testy nie wykazały ich obecności.

 

Ustalono też, że na przestrzeni ostatnich co najmniej 2 godzin i 45 minut kierowcy się nie zmieniali.

 

Prokurator zapewniła, że trwają przesłuchania tych świadków, których stan na to pozwala. Dodała, że drugi z kierowców, który siedział w chwili wypadku obok prowadzącego autokar, opuścił już szpital. Prokuratura zaplanowała na najbliższy czas czynności procesowe z jego udziałem.

 

W wyniku wypadku ukraińskiego autokaru, do którego doszło w nocy na autostradzie A4 w pobliżu MOP Kaszyce k. Jarosławia (Podkarpackie) zginęło pięć osób.

 

Obecnie w szpitalach jest 29 osób, z czego 14 jest w stanie ciężkim – podali w sobotę na konferencji prasowej przedstawiciel PSP i wojewoda podkarpacki Ewa Leniart.

 

Na miejscu wypadku pracowały też służby konsularne Ukrainy. Firma transportowa, do której należał autokar uczestniczący w wypadku przysłała dodatkowy autobus.

 

Pojazd, który uczestniczył w wypadku, był wyprodukowany w 2012 roku. Wykonywał kurs na trasie z Poznania do Chersonia. (PAP)

Kaszyce, 06.03.2021. Miejsce wypadku ukraiñskiego autokaru, do którego dosz³o w nocy z 5 na 6 bm. na autostradzie A4 w pobli¿u MOP Kaszyce k. Jaros³awia (Podkarpackie). Autobus jad¹cy w kierunku Przemyœla uderzy³ w bariery i wpad³ do rowu. Autokarem podró¿owa³o 57 osób, w tym dwóch kierowców. Szeœæ osób nie ¿yje, a 30 zosta³o rannych. (mr) PAP/Darek Delmanowicz
Kaszyce, 06.03.2021. Miejsce wypadku ukraiñskiego autokaru, do którego dosz³o w nocy z 5 na 6 bm. na autostradzie A4 w pobli¿u MOP Kaszyce k. Jaros³awia (Podkarpackie). Autobus jad¹cy w kierunku Przemyœla uderzy³ w bariery i wpad³ do rowu. Autokarem podró¿owa³o 57 osób, w tym dwóch kierowców. Szeœæ osób nie ¿yje, a 30 zosta³o rannych. (mr) PAP/Darek Delmanowicz
Kaszyce, 06.03.2021. Miejsce wypadku ukraiñskiego autokaru, do którego dosz³o w nocy z 5 na 6 bm. na autostradzie A4 w pobli¿u MOP Kaszyce k. Jaros³awia (Podkarpackie). Autobus jad¹cy w kierunku Przemyœla uderzy³ w bariery i wpad³ do rowu. Autokarem podró¿owa³o 57 osób, w tym dwóch kierowców. Szeœæ osób nie ¿yje, a 30 zosta³o rannych. (mr) PAP/Darek Delmanowicz
Kaszyce, 06.03.2021. Miejsce wypadku ukraiñskiego autokaru, do którego dosz³o w nocy z 5 na 6 bm. na autostradzie A4 w pobli¿u MOP Kaszyce k. Jaros³awia (Podkarpackie). Autobus jad¹cy w kierunku Przemyœla uderzy³ w bariery i wpad³ do rowu. Autokarem podró¿owa³o 57 osób, w tym dwóch kierowców. Szeœæ osób nie ¿yje, a 30 zosta³o rannych. (mr) PAP/Darek Delmanowicz

Autor: Agnieszka Pipała

fot. PAP/Darek Delmanowicz

api/ robs/

Tragiczna śmierć dziennikarza TVP Piotra Świąca. Znamy przyczyny

0

Wieloletni prezenter i dziennikarz TVP Gdańsk Piotr Świąc zginął w piątek wieczorem w wypadku drogowym w Borczu na Kaszubach. Według wstępnych ustaleń policji, renault kierowane przez 23-letniego mężczyznę zjechało na pas, którym jechał prawidłowo dziennikarz i zderzyło się czołowo z volkswagenem. Obaj kierowcy zginęli na miejscu.

Jak dowiedziała się PAP w sobotę w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, według wstępnych ustaleń policji 23-latek, mieszkaniec powiatu kartuskiego kierujący renault w kierunku Żukowa z nieustalonych przyczyn zjechał na przeciwny pas ruchu i zderzył się czołowo z volkswagenem, którym kierował 54-letni Piotr Świąc.

 

Do wypadku doszło w piątek o godz. 22.20 na drodze krajowej nr 20 w Borczu na Kaszubach między Żukowem, a Kościerzyną.

 

Informację o śmierci prezentera podano nad ranem na oficjalnej profilu TVP 3 Gdańsk na Facebooku.

 

„Z ogromnym smutkiem informujemy, że piątkowe wydanie „Panoramy” było ostatnim, które poprowadził dla Państwa nasz redakcyjny kolega Piotr Świąc. Krótko po godzinie 22:20 na drodze krajowej numer 20 w miejscowości Borcz doszło do tragicznego w skutkach zderzenia dwóch pojazdów. Obaj kierowcy zginęli na miejscu. Łączymy się w bólu z pogrążoną w żałobie rodziną” – podano w mediach społecznościowych.

 

Piotr Świąc w latach 1994–2001 był prezenterem studia oprawy TVP1. Prowadził też „Wiadomości” w TVP1 i poranne pasmo w TVP Info.

 

Był dziennikarzem i prowadzącym TVP3 Gdańsk (programy „Panorama”, „Forum Panoramy” i „Forum Gospodarcze”).

 

Piotr Świąc miał 54 lata. Zginął po prowadzeniu wieczornego wydania „Panoramy” w TVP 3 Gdańsk.

 

Śledztwo w sprawie wypadku nadzoruje Prokuratura Rejonowa w Kartuzach. (PAP)

autor: Krzysztof Wójcik

fot. facebook.com/osp.hopowo

kszy/ drag/

CPS rozważa wznowienie zajęć z udziałem uczniów szkół średnich

0

Uczniowie szkół średnich CPS będą mieli możliwość powrotu do stacjonarnych zajęć. Zarząd Chicagowskich Szkół Publicznych (CPS) poinformował w piątek, że rozważane jest wznowienie zajęć dla licealistów.

 

Do szkół mieliby wrócić na początku czwartego kwartału czyli w połowie kwietnia. Dalszych szczegółów nie podano. W najbliższy poniedziałek zajęcia stacjonarne wznawiają uczniowie od klas 6 do 8. Z kolei 1 marca do szkół wróciły dzieci do 5 klasy włącznie.   Zajęcia wznowiły też przedszkola.

CPS w styczniu podało, że za powrotem do stacjonarnych zajęć opowiedziało się 20 procent uczniów a 80 procent wybrało kontynuację zdalnego nauczania.

 

BK

W Illinois wykryto pierwszy przypadek wirusa P1

0

W Illinois potwierdzono pierwszy przypadek brazylijskiej odmiany koronawirusa. Naukowcy z   Northwestern Medicine  poinformowali, że testy wykazały wariant P1 u mieszkańca Chicago.

 

U domownika zakażonej osoby wcześniej również zdiagnozowano COVID-19. Wszystko wskazuje na to, że zakażone osoby nie podróżowały. Doktor Egon Ozer z Northwestern Medicine obawia się, że może to oznaczać, iż brazylijska odmiana koronawirusa jest bardziej zaraźliwa i może się szybciej rozprzestrzeniać. Zaznaczył, że wirus w dalszym ciągu podlega mutacjom a przez to może stać się bardziej agresywny i niebezpieczny.

Pierwsze zakażenie wirusem P1 w Stanach Zjednoczonych potwierdzono w styczniu w Minnesocie. Od tamtej pory wykryto go jeszcze w paru innych stanach. W Illinois potwierdzono także brytyjską i afrykańską odmianę koronawirusa.

 

BK