W świecie mediów poruszam się od ponad ćwierćwiecza. Ale – niczym Waldemar Fornalik przez piłkarzy Ruchu – wciąż bywam w nim zaskakiwany. Tak właśnie stało się we wtorek wieczorem.
Podczas telewizyjnych relacji z Dortmundu zszokowała mnie porażająca wręcz nieznajomość sportowych realiów wśród prowadzących wydania specjalne dziennikarzy newsowych, w dodatku w wielu przypadkach infantylizm ich wypowiedzi szedł pod rękę z narcystycznym samouwielbieniem. Na tym tle znacznie mniej dziwił mnie już kolejny antenowy wyścig po krew, w którym poczucie pierwszeństwa stanowiło wartość nadrzędną wobec wiarygodności – na przykład w formie „informacji” o wybuchu W autokarze, a nie OBOK niego, czy podejrzanym ładunku W hotelu lub W POBLIŻU. Tymczasem znacznie ważniejsze od kwestii czy mecz da się przełożyć na następny dzień czy też jest to operacja niemal niewykonalna, było coś innego. A mianowicie refleksja, że jeśli rzeczywiście była to próba zamachu, to mieliśmy do czynienia ze swoistą pętlą powiązaną z krwawymi wydarzeniami w Paryżu, gdzie wyjściowym celem także był mecz piłkarski. Mając w pamięci skuteczne działania paryskich stewardów i widząc tłum kibiców spokojnie czekających na rozwój wydarzeń na stadionie Borussii, o co poprosili ich oganizatorzy ogłaszając, że to najbezpieczniejsze miejsce w mieście, przyszło mi do głowy pewne bolesne skojarzenie. Oto na naszych oczach pojęcie „Twierdza” w stosunku do sportowych aren nabrało nowego, wyjątkowo dosłownego znaczenia.
Rafał Musioł (AIP)