13.2 C
Chicago
sobota, 17 maja, 2025
Strona główna Blog Strona 635

Sawicki (PSL): Przeprowadzę obrady Sejmu zgodnie z konstytucją i przyjętym zwyczajem parlamentarnym

0

Jako Marszałek Senior przeprowadzę obrady Sejmu zgodnie z konstytucją i przyjętym zwyczajem, postaram się to zrobić godnie – powiedział we wtorek Marek Sawicki (PSL). Dodał, że propozycja prezydenta, aby był Marszałkiem Seniorem była dla niego dużym zaskoczeniem, ale prezydentowi się nie odmawia.

Prezydent Duda poinformował w poniedziałkowym orędziu, że postanowił powierzyć misję sformowania rządu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, a Markowi Sawickiemu funkcję Marszałka Seniora. Jak uzasadnił prezydent, Sawicki ma najdłuższy staż parlamentarny i dał się poznać jako człowiek dialogu.
Na wtorkowej konferencji w Sejmie Sawicki powiedział, że w poniedziałek we wczesnych godzinach popołudniowych prezydent Andrzej Duda zaprosił go na spotkanie i poinformował, że zamierza powierzyć mu funkcję Marszałka Seniora X kadencji.
„Było to dla mnie duże zaskoczenie, ale oczywiście panu prezydentowi się nie odmawia. Przyjąłem to z satysfakcją i zapewniłem, że te obrady przeprowadzę zgodnie z konstytucją, zgodnie z przyjętym zwyczajem parlamentarnym i postaram się to zrobić godnie” – powiedział polityk PSL.
Na pytanie, czy wiadomo już o której godzinie rozpocznie się w poniedziałek 13 listopada posiedzenie Sejmu, bo wciąż jeszcze nie ma postanowienia, Sawicki odparł, że czeka na postanowienie od prezydenta. „Rozmawiałem już z szefową Kancelarii Sejmu wstępnie przymiarki robimy, spotkania robocze, współpracę, przygotowanie klubów. To wszystko jeszcze przed posiedzeniem czeka nas w tym tygodniu. Więc jutro w samo południe zaczynamy już bezpośrednie konsultacje z klubami w sprawie pomieszczeń, w sprawie miejsc na sali sejmowej” – przekazał poseł ludowców.
Zaznaczył, że jeśli chodzi o scenariusz posiedzenia to Kancelaria Sejmu już go przygotowuje. Dodał, że wszystko odbywa się w konsultacjach z prezydentem. „Bo czekamy jeszcze tak naprawdę na oficjalne pismo, które w sprawie Marszałka Seniora pan prezydent przyśle tu, do Sejmu” – podkreślił Sawicki.
Pytany, jakie ma teraz zadania, poseł PSL odparł, że przede wszystkim organizacyjne. „To jest przygotowanie struktury pomieszczeń, struktury rozdzielenia sali, to są kwestie też wstępnego określenia liczby komisji, uzgodnienia z klubami parytetów. To są takie normalne sprawy techniczne, które na początku każdej kadencji są przygotowywane” – powiedział Sawicki.
Dopytywany, czy na spotkaniu z prezydentem usłyszał od niego, że ta nominacja ma związek z jakąś próbą zachęcenia go, czy PSL do tego, by dać większość parlamentarną PiS, poseł ludowców odparł: „Chcę bardzo uczciwie powiedzieć, że od pana prezydenta padła tylko i wyłącznie jedna sugestia, że zna mnie jako parlamentarzystę i że oczekuje i jest pewien, że te obrady, ta inauguracja będzie przeprowadzona w sposób konstytucyjny, sprawny i zgodny ze zwyczajem” – powiedział.
Poseł PSL został też spytany o to, jak skomentuje decyzję prezydenta powierzenia misji stworzenia rządu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. „To jest prawo pana prezydenta. Mógł powołać na premiera każdego, tu nie ma jakiegoś konstytucyjnego przepisu kogo powołuje. Natomiast wiemy, że premier Mateusz Morawiecki nie ma szans na stworzenie rządu i uzyskanie akceptacji w Sejmie, a więc wotum zaufania, w związku z tym będzie to misja spalona” – ocenił poseł ludowców.
Dodał, że w następnym kroku Sejm wskaże swojego kandydata na premiera „i z pewnością będzie to już misja z powodzeniem”.
Sawicki był też pytany, czy planuje wydłużenie posiedzenia Sejmu, bo wcześniej bywało tak, że te pierwsze posiedzenia były przedłużane. „Wszystko będzie zależało od tego jak szybko powołamy Prezydium Sejmu. Jak powołamy Prezydium w miarę szybko to nie ma potrzeby, żeby to przeciągać. Wystarczy to jedno posiedzenie w poniedziałek, a nowo wybrany marszałek w każdej chwili w ciągu siedmiu dni może zwołać kolejne posiedzenie parlamentu” – powiedział Sawicki.
W wyborach do Sejmu, które odbyły się 15 października, Prawo i Sprawiedliwość zdobyło 194 mandaty, KO – 157, Trzecia Droga (Polska 2050 i PSL) – 65, Nowa Lewica – 26 (w sumie te trzy komitety uzyskały 248 mandatów), a Konfederacja – 18.
Prezydent Duda poinformował, że terminem, który wstępnie zaplanował na pierwsze posiedzenie Sejmu X kadencji, będzie poniedziałek, 13 listopada.(PAP)

 

autor: Edyta Roś, Karol Kostrzewa

 

ero/ kos/ godl/

Fibak: Dominacja Igi Świątek cieszy, ale też niepokoi

0

„Nas, Polaków, cieszy ta dominacja, ale dla światowego tenisa to nie jest dobra sytuacja” – przyznał były świetny zawodnik Wojciech Fibak po triumfie Igi Świątek w WTA Finals w Cancun. Polka w całym turnieju nie straciła seta, a w finale w ciągu 59 minut pokonała Amerykankę Jessicę Pegulę 6:1, 6:0.

„To wspaniały sukces poparty rewelacyjną grą Igi w całej imprezie” – skomentował dla PAP Fibak występ 22-letniej raszynianki w imprezie wieńczącej sezon 2023.
„Gdy przed turniejem w Cancun pytano mnie o szanse naszej zawodniczki, to wskazywałem ją jako faworytkę. Wiedziałem, że prędzej czy później ona wróci na szczyt, bo obecnie jest po prostu najlepszą tenisistką na świecie” – dodał.
Polka, dzięki triumfowi w zawodach przy jednoczesnym wyeliminowaniu Aryny Sabalenki w półfinale, zagwarantowała sobie powrót na szczyt światowego rankingu tenisistek.
„Niestety muszę przyznać, że fakt, iż Iga tak bardzo zdominowała ten turniej mnie niepokoi, bo to nie jest dobre dla światowego tenisa. Przepaść między nią a rywalkami była ogromna. Dłużej niż finał trwała… ceremonia dekoracji najlepszych. To nie do pomyślenia… I nie przemawiają do mnie tłumaczenia innych zawodniczek, że były złe warunki, pogoda, deszcz, nierówny kort. Co z tego?! Iga też grała w tych warunkach i radziła sobie z nimi świetnie. Nie narzekała, tylko wychodziła na kort po to, żeby wygrać” – ocenił Fibak.
Jego zdaniem najlepszy pojedynek Polka stoczyła z Sabalenką w półfinale.
„Wydawało się przez cały turniej, że to Pegula jest najlepszą z rywalek, lecz finał w ogóle tego nie potwierdził. Uważam ponadto, że niepotrzebnie Amerykanka grała także debla. To sprawiło, że musiała czekać na przekładane mecze i więcej czasu spędziła na korcie. A właśnie spotkanie Polki z Sabalenką było tym, w którym znacznie więcej się działo. Aryna rzucała rakietą, złościła się, ale walczyła. Wynik (6:3, 6:2 – PAP) nie do końca pokazuje, jak bardzo Iga musiała się napracować i ile włożyć wysiłku, by wygrać. Półfinał był kluczowy dla losów turnieju. Na tym tle finał był bezbarwny, bo zbyt jednostronny” – podsumował finalista męskiego mastersa z 1976 roku i deblowy mistrz Australian Open 1978.(PAP)

 

pż/ pp/

Czarnek: Tusk nie chce CPK, bo jest wykonawcą woli Niemców, a Niemcy nie życzą sobie inwestycji w Polsce

0

Donald Tusk nie chce Centralnego Portu Komunikacyjnego, bo jest wykonawcą woli Niemców, a Niemcy nie życzą sobie inwestycji w Polsce – powiedział we wtorek minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w telewizji wpolsce.pl.

Czarnek był pytany w telewizji w polsce.pl o słowa lidera PO, który mówił, że CPK to polityczny pomysł i w wielu wymiarach pomysł chory.
„Żadnego zaskoczenia nie ma” – powiedział Czarnek.
Jego zdaniem „Tusk jest wykonawcą woli Niemców, a Niemcy nie życzą sobie inwestycji w Polsce”. „Nie życzą sobie CPK, bo mają swój Berlinie, Hamburgu, we Frankfurcie nad Menem i żadnych konkurencji ze strony Polski sobie nie życzą” – powiedział.
Szef MEiN był też pytany o pomysł rotacyjności funkcji marszałka Sejmu. „To osłabienie funkcji drugiej osoby w państwie” – stwierdził Czarnek. Dodał, że osłabienie tej funkcji jest rzeczą, która nie powinna mieć miejsca.
Odpowiadając na pytanie o propozycje opozycji, aby zlikwidować IPN, stwierdził, że „to nic nowego ze strony lewicowej i lewicowo-liberalnej potomków tych, którzy tworzyli totalitarne państwo komunistyczne, łamiące prawa człowieka”.
„Potomkowie tych ludzi, resortowe dzieci absolutnie nie chcą badania naszej najnowszej przeszłości, dlatego też nie chcą HIT-u w polskich szkołach” – podkreślił. (PAP)

 

agz/ godl/

Straż Miejska w Łodzi: Szukamy kierowcy auta, które „zabetonowano” na remontowanej ulicy

Straż Miejska nadal szuka kierowcy toyoty, wokół której w weekend na ul. Legionów drogowcy wylali beton i unieruchomili auto. Sprawa stała się słynna na całą Polskę. Podejrzewamy, że mógł być to jakiś event – powiedział we wtorek PAP Marek Marusik z łódzkiej Straży Miejskiej.

W poniedziałek Straż Miejska w Łodzi ustaliła, że auto znajduje się na parkingu przed centrum handlowym Manufaktura. „Samochodu już tam nie ma, ale są nowe informacje o innym miejscu parkowania toyoty. Nie szukamy jednak auta, ale jego kierowcy. Mamy ograniczone możliwości prawne, tym bardziej, że według taryfikatora właścicielowi grozi tylko 100 złotych mandatu i jeden punkt karny za złamanie zakazu zatrzymywania się” – powiedział we wtorek PAP Marek Marusik.
„Podejrzewamy, że ostatnie poczynania kierowcy to może być jakiś event” – podkreślił. „Nie wiadomo, czy wykonawca będzie wobec kierowcy podejmował działania prawne w związku z utrudnieniami prac remontowych” – zaznaczył.
Osobowa, srebrna toyota Scion została w piątek unieruchomiona podczas remontu ulicy Legionów w Łodzi. Wykonawca, po tym jak wielokrotnie próbował się skontaktować z kierowcą auta przeszkadzającego w remoncie, podjął decyzję dokończeniu betonowania drogi pomimo źle zaparkowanego pojazdu.
Na informującym o stanie komunikacji i dróg miejskich, facebookowym profilu „LDZ Zmotoryzowani Łodzianie” opublikowano film, na którym widać, jak robotnicy wylewają i wyrównują beton wokół zaparkowanego na ulicy auta. Dla bezpieczeństwa samochód osobowy został ofoliowany i obstawiony deskami po to, aby beton nie zalał kół.
Z relacji świadków z ul. Legionów wynika, że wykonawca próbował skontaktować się z właścicielem samochodu, a wezwana Straż Miejska swoją interwencję zakończyła włożeniem zawiadomienia za wycieraczkę auta. „Tymczasem na budowę przyjechała betoniarka, wykonawca nie chciał dłużej czekać i poradził sobie z problemem w sposób, który stał się kolejnym, absurdalnym +pomnikiem+ Łodzi. Film i zdjęcia stały się już hitem internetu” – mówił w piątek Jarosław Kostrzewa z „LDZ Zmotoryzowani Łodzianie”.
W sobotę samochód określany mianem „zabetonowanego” stojący na „wyspie” w betonowanej ulicy cieszył się olbrzymim zainteresowaniem mieszkańców, przechodniów, dziennikarzy a szczególnie fotoreporterów. W mediach społecznościowych od piątku krążą memy i żartobliwe komentarze o „zabetonowanym” w Łodzi samochodzie. W większości wpisów za absurdalną sytuację internauci obwiniają władze miasta i wykonawcę.
W nocy z soboty na niedzielę auto nagle zniknęło z remontowanej ulicy. Niektórzy świadkowie powtarzają, że kierowca toyoty po prostu przyszedł na ul. Legionów, podłożył podpory pod koła i wyjechał z betonowej pułapki.
„Poszukiwania kierowcy utrudnia fakt, że nie można ustalić, kto jest właścicielem pojazdu, bo przy sprzedaży nowy posiadacz toyoty nie dopełnił formalności administracyjnych” – wyjaśnił rzecznik SM w Łodzi.(PAP)

Autor: Hubert Bekrycht

 

hub/ ok/

Prokuratura: Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie

0

Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie – poinformowała we wtorek, po sekcji, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku prok. Grażyna Wawryniuk. Podała, że na ciele zmarłego ujawniono rany cięte oraz dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej.

We wtorek, po trwającej kilka godzin sekcji zwłok Grzegorza Borysa w Zakładzie Medycyny Sądowej w Gdańsku, prokuratura poinformowała o przyczynach jego śmierci. Zdaniem biegłych „bezpośrednią przyczyną było utonięcie” – przekazała PAP prokurator Wawryniuk.

 

Dodała, że w trakcie sekcji ujawniono na przedramionach, udach oraz na szyi płytkie powierzchowne rany cięte charakterystyczne dla osób podejmujące próby samobójcze.

 

Ponadto, na „skroniach ujawnione zostały dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, nie mające związku ze śmiercią” – podkreśliła prokurator.

 

Jak dodała, „do zgonu doszło prawdopodobnie około dwóch tygodni wstecz”.

 

Ciało Grzegorza Borysa wyłowiono w poniedziałek ze zbiornika wodnego Lepusz w Gdyni.

 

Mężczyzna był poszukiwany przez służby od 20 października, kiedy w jego mieszkaniu znaleziono ciało 6-letniego syna.(PAP)

 

autor: Piotr Mirowicz

 

pm/ maak/

Mieszkaniec Maine skazany za planowanie zamachu na meczet w Chicago

0

Na 15 lat więzienia został skazany mieszkaniec Maine, który jak twierdzi FBI skonstruował materiały wybuchowe i planował atak na meczet w imieniu Państwa Islamskiego.

 

19-letni Xavier Pelkey z Waterville zawarł w kwietniu ugodę z prokuraturą, w której przyznał się do udzielania materialnego wsparcia terrorystom. Pelkey planował dostarczyć broń, amunicję i materiały wybuchowe, które miały być wykorzystane do masowej strzelaniny w szyickim meczecie w rejonie Chicago i prawdopodobnie w innych ośrodkach kultu.

Mężczyzna miał się komunikować z parą nieletnich, jednym w Kanadzie i jednym w Chicago, w sprawie spisku – wynika z ustaleń prokuratury federalnej.  Pelkey miał 18 lat, gdy został aresztowany przez agentów FBI.

Podczas przeszukania w jego domu znaleziono trzy ładunki wybuchowe. Według FBI, urządzenia były wykonane z fajerwerków połączonych zszywkami. Śledczy znaleźli również odręcznie napisany dokument zawierający plan ataku na meczet.

Obrona mężczyzny wnioskowała o 6 lat pozbawienia wolności, twierdząc, że Pelkey przyznał się do zarzutów i wcześniej nie był karany.

 

BK

Policyjny pościg zakończony strzelaniną. Nie żyje podejrzany

0

Policjant podczas wymiany ognia w południowej dzielnicy Chicago zastrzelił podejrzanego osobnika. Ranny został także funkcjonariusz.

 

Do zdarzenia doszło w poniedziałek około 11:55 przed południem w dzielnicy Grand Crossing przy 7300 South Dante Avenue. Czterech policjantów podczas prowadzonego dochodzenia próbowało zatrzymać poruszającego się pieszo podejrzanego. Mężczyzna następnie uciekł, a czterech umundurowanych funkcjonariuszy wsiadło do samochodu i udało się za nim w pościg.

Mężczyzna zaczął strzelać w kierunku policjantów, trzech z nich odpowiedziało ogniem – powiedział podczas konferencji prasowej nadkomisarz departamentu policji Chicago Larry Snelling. Funkcjonariusze postrzelili podejrzanego, który został przewieziony do University of Chicago Medical Center w skrajnie krytycznym stanie. Mężczyzna zmarł. Biuro koronera powiatu Cook zidentyfikowało go jako 37-letniego Tranza Campbella.

Jeden z policjantów został postrzelony w ramię. Po udzieleniu mu pomocy medycznej wypisano go wieczorem ze szpitala. Na obserwację do szpitala przewieziono także drugiego funkcjonariusza. Nie został on jednak postrzelony. W sprawie prowadzone jest postępowanie wyjaśniające. W ubiegłym roku w Chicago postrzelonych zostało ponad 60 policjantów.

 

BK

Wybierała pieniądze z bankomatu. Samotna matka dwójki dzieci zastrzelona przez rabusiów

0

Policja aresztowała dwóch podejrzanych o zastrzelenie matki dwójki dzieci. Kobieta w sobotę po południu wybierała gotówkę z ATM-u w dzielnicy Worth.

 

Policja podała, że Jonnie Angel Kleins stała przy bankomacie przy 6800 przy West 111 ulicy, kiedy podjechał samochód i wysiadło z niego dwóch osobników, którzy próbowali ją okraść. Kobieta została postrzelona w klatkę piersiową, a podejrzani uciekli z miejsca zdarzenia.

Kleins zmarła przed przybyciem ratowników medycznych. Policja szybko zidentyfikowała dwóch podejrzanych, mieszkańców Harvey. W niedzielę zostali aresztowani. Obaj podejrzani są powiązani z kilkoma niedawnymi napadami z bronią w ręku w rejonie Chicago i w północno-zachodniej Indianie. Policja odzyskała kilka sztuk broni palnej.

Jonnie Angel Kleins była matką samotnie wychowująca 15-letniego chłopca i 10-letnią dziewczynkę. Opiekowała się również swoją matką. Tuż przed strzelaniną spacerowała ze swoimi dziećmi. Wysłała je do domu ich ojca a sama udała się do bankomatu.

 

BK

Za rządów Tuska mają powstać dwie komisje śledcze. „Polityczny teatr” zamiast rozwiązywania realnych problemów?

0

Mają powstać dwie komisje śledcze. Pierwsza dotycząca wyprowadzania pieniędzy z resortów, czy państwowych spółek i druga od inwigilacji opozycji – czytamy we wtorkowym „Super Expressie”.

 

„Pociągnięcie do odpowiedzialności ustępującej władzy było jedną z głównych obietnic Donalda Tuska (66 l.) i jego sojuszników. Nic dziwnego, że w już w umowie koalicyjnej znalazły się zapisy dotyczące tego obszaru” – pisze wtorkowy „Super Express”.
Gazeta powołuje się na Grzegorza Napieralskiego z Koalicji Obywatelskiej.
„Mają powstać dwie komisje śledcze. Pierwsza, dotycząca wyprowadzania pieniędzy z resortów, czy państwowych spółek i druga od inwigilacji opozycji” – powiedział Napieralski.
„SE” cytuje także Dariusza Jońskiego z KO, który zapowiada rozliczone zostaną „afery w czasie pandemii, wybory kopertowe, 2 miliardy wywalone przy budowie Ostrołęki czy Pegasusa”. (PAP)

 

ms/ dki/

Czeczenia: Rosyjskie służby od lat mordowali niepodległościowych przywódców

0

Od lat 90. XX w. niepodległościowi przywódcy Czeczenii ginęli w zamachach zorganizowanych przez rosyjskie służby specjalne.

Pierwszym przywódcą, który zginął w zamachu był Dżochar Dudajew, który ogłosił suwerenność Czeczenii. Po interwencji armii rosyjskiej w 1994 roku (pierwsza wojna czeczeńska) wezwał cały naród do walki. Zginął w zamachu prawdopodobnie zorganizowanym przez służby specjalne Rosji 21 kwietnia 1996 r., koło miejscowości Gechi-Czu na zachodzie ?zeczenii. Został zabity pociskiem rakietowym po przechwyceniu sygnału jego telefonu satelitarnego.
Jego następcą został ówczesny wiceprezydent Zelimchan Jandarbijew. To on właśnie zawarł w 1996 roku z ówczesnym prezydentem Rosji Borysem Jelcynem porozumienie o zawieszeniu broni kończące pierwszą wojnę czeczeńską. Jandarbijew przegrał jednak wybory prezydenckie w styczniu 1997 roku i oddał władzę Asłanowi Maschadowowi.
Siedem lat później, 13 lutego 2004 roku Jandarbijew zginął w stolicy Kataru, Dausze, gdzie przebywał na wygnaniu od 2000 roku. Wcześniej Rosja umieściła jego nazwisko na ONZ-owskiej liście ugrupowań i osób podejrzanych o związki z Al-Kaidą i wielokrotnie domagała się jego ekstradycji z Kataru. W Dausze zamachowcy podłożyli bombę w jego samochodzie, która eksplodowała, gdy Jandarbijew wracał z meczetu. Sprawcy – dwaj funkcjonariusze rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU – stanęli przed sądem w Katarze.
Choć sąd uznał, że zamachowcy zgładzili czeczeńskiego polityka skoordynowawszy swoją akcję z ambasadą Federacji Rosyjskiej i skazał ich na dożywotnie więzienie, to władze Kataru zgodziły się, by odbywali wyrok w Rosji. Odlecieli do kraju pod koniec grudnia 2004 roku, a przed ich samolotem po wylądowaniu w Moskwie rozwinięto czerwony dywan. Później nie odnaleziono ich w żadnym z więzień w Rosji.
Rok po Jandarbijewie, 8 marca 2005 roku, zginął Maschadow – został zabity w Czeczenii w operacji specjalnej wojsk rosyjskich w wiosce Tołstoj-jurt. O jego śmierci osobiście zameldował następcy Jelcyna, Władimirowi Putinowi ówczesny szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) Nikołaj Patruszew. Trwała wówczas druga wojna czeczeńska (oficjalnie zakończona w 2009 roku), a śmierć Maschadowa oznaczała, iż Czeczenia straciła umiarkowanego przywódcę, który mógł prowadzić rozmowy o rozejmie. Władze w Moskwie realizowały już, mimo trwających walk partyzanckich, swój plan „normalizacji”, wspierane przez Achmata Kadyrowa – jednego z dowódców polowych, który przeszedł na stronę Rosji, ojca Ramzana Kadyrowa.
Następcą Maschadowa został po jego śmierci, ze względu na pełnioną funkcję wiceprezydenta, Abdul Chalim Sadułajew. Już kilkanaście miesięcy później, 17 czerwca 2006 roku również Sadułajew zginął z rąk rosyjskiej milicji i Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) pod miastem Argun.
Dla rozwoju sytuacji w Czeczenii zabójstwo Maschadowa miało szczególne znaczenie. Wraz z jego śmiercią zakończyła się epoka przywódców czeczeńskich, którzy byli zwolennikami świeckiego modelu państwa. Powstanie zbrojne rozpoczęło się w latach 90. XX wieku pod hasłami niepodległości Czeczenii, ale w drugiej połowie lat 2000. wzięły nad nimi górę postulaty utworzenia na Kaukazie muzułmańskiego kalifatu. Następca Dudajewa i Maschadowa, Doku Umarow – otruty przez Rosjan jesienią 2013 roku – zrezygnował z tytułu powstańczego prezydenta i ogłosił się emirem Kaukazu. Kolejnymi emirami Kaukazu byli Awarowie z Dagestanu: Ali Aschab Kebekow (Ali Abu Muhammed) i Abu Usman Gimrinski znany jako Mohammed Sulejmanow.
Tymczasem w samej Czeczenii rozpoczęły się rządy Ramzana Kadyrowa, któremu Kreml powierzył tam władzę po śmierci jego ojca w zamachu w 2004 roku. Moskwa oddała Kadyrowowi nieograniczone kompetencje nieporównywalne z realiami innych regionów Rosji. Uprzywilejowana pozycja Kadyrowa i szczodre dotacje państwowe dla Czeczenii są – jak uważają obserwatorzy – wynagrodzeniem za lojalność.
Od początku rządów Kadyrowa jako prezydenta republiki (od 2007 r. – wcześniej rządził nieformalnie) obrońcy praw człowieka oskarżają go o porwania i zabójstwa jego przeciwników, w Czeczenii i poza jej granicami. O naruszeniach praw człowieka w Czeczenii pisała reporterka „Nowej Gaziety” Anna Politkowska, która zginęła w 2006 roku, zastrzelona na klatce schodowej swojego domu. W 2009 roku uprowadzona i zamordowana została działaczka Stowarzyszenia Memoriał Natalia Estemirowa. Kadyrow pozywał o zniesławienie działaczy Memoriału za wiązanie go z zabójstwem Estemirowej, której – według ich twierdzeń – groził i nazywał swoim osobistym wrogiem.
Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę przywódca Czeczenii wystąpił w nowej roli – jednego z głównych „twardogłowych” orędowników wojny. Wzywał do ograniczonego uderzenia nuklearnego na Ukrainę, do „starcia z powierzchni ziemi” jej miast. W podobnej wojowniczej retoryce groził też zachodnim sojusznikom Kijowa, w tym Polsce. Choć przejściowo Kadyrow uważany był za sojusznika Jewgienija Prigożyna, to później się z nim poróżnił, a bunt Grupy Wagnera nie zaszkodził jego pozycji. Sygnały niezmiennego poparcia napłynęły latem br. z Kremla, gdy matka, żona i zięć Kadyrowa zostali uhonorowani odznaczeniami państwowymi. Zdaniem komentatorów to sygnał, że w warunkach wojny przeciwko Ukrainie władze w Moskwie nadal potrzebują Kadyrowa, zapewniającego Putina o swej bezwzględnej wierności.
Kadyrow nadal umacnia swoją władzę – jak opisywały media niezależne, mścił się na swoich krytykach, zmuszając ich krewnych do udziału w wojnie na Ukrainie. Niedawno mianował swą najstarszą córkę, Ajszat wicepremierem w regionalnym rządzie; wcześniej takie samo stanowisko otrzymał jej małżonek Wischan Macujew. Według szacunków BBC z 2018 roku spośród blisko 160 ważnych urzędników w administracji Czeczenii około 30 proc. było krewniakami Kadyrowa. I choć od lat pojawiają się pogłoski, że Kadyrow mógłby otrzymać wysokie stanowisko we władzach centralnych w Moskwie – np. wicepremiera Rosji – to taka nominacja oznaczałaby faktycznie degradację i odebranie mu nieograniczonej władzy jako „sułtana” Czeczenii. (PAP)

 

awl/ jar/ kgod/

Włochy/ Rząd przyznał obywatelstwo ciężko chorej 8-miesięcznej dziewczynce z Wielkiej Brytanii po to, by mogła być leczona w watykańskim szpitalu

0

Rząd Włoch przyznał obywatelstwo tego kraju ciężko chorej 8-miesięcznej dziewczynce z Wielkiej Brytanii po to, by mogła być leczona w watykańskim szpitalu, który wyraził gotowość jej przyjęcia. Wcześniej brytyjski sąd utrzymał w mocy decyzję lekarzy, umożliwiającą odłączenie niemowlęcia od aparatury podtrzymującej życie.

Przypadek Indi Gregory to kolejny w Wielkiej Brytanii przykład sądowego sporu lekarzy i rodziców ciężko chorego dziecka o jego ratowanie i prawo do leczenia. Ponownie watykański szpital Bambino Gesu( Dzieciątka Jezus) zadeklarował gotowość podjęcia się leczenia takiego dziecka.
Dziewczynka cierpi na rzadką chorobę metaboliczną, znaną jako mitochondrialna, która spowodowała już postępujące uszkodzenie mózgu. Indi jest podłączona do aparatury utrzymującej ją przy życiu – wyjaśnili lekarze przed sądem w Londynie.
Sąd ten podtrzymał ich stanowisko, zgodnie z którym w tym przypadku należy odłączyć dziecko od aparatury. Zgodnie z brytyjskim prawodawstwem zasadniczą kwestią w takiej sytuacji jest to, co jest najlepsze dla dziecka, nawet jeśli rodzice są przeciwnego zdania.
Rodzina Indi Gregory, wspierana przez grupę Chrześcijańska Troska, ma teraz nadzieję, że przyznanie włoskiego obywatelstwa umożliwi jej przewiezienie do szpitala w Rzymie, który chce się nią zająć. Kilka dni wcześniej sąd brytyjski orzekł, że nie dziewczynka nie może być przewieziona do Włoch.
Rodzice po podjęciu w poniedziałek decyzji przez rząd Giorgii Meloni wystąpili do sądu w Londynie o zgodę na przewiezienie ich córki do Rzymu i teraz oczekują na decyzję. Włoski rząd zapowiada zaś, że zapłaci za leczenie.
W komentarzach we włoskich mediach zwraca się uwagę na słowa premier: „Mówią, że nie ma zbyt wielu nadziei, ale ja zrobię to, co mogę, by ratować jej życie”.
Jak się zauważa, szpital Bambino Gesu nie przedstawił szczegółów dotyczących proponowanego leczenia.

Z Rzymu Sylwia Wysocka(PAP)

 

sw/ sp/

Portugalia/ Władze testują systemy ostrzegania przed tsunami. Naukowcy przestrzegają, że niebawem może dojść do silnego trzęsienia ziemi

0

W trzech miastach Portugalii przeprowadzono w poniedziałek testy systemu alarmowego przed falami tsunami w związku z coraz liczniejszymi ostrzeżeniami sejsmologów dotyczących możliwego silnego trzęsienia ziemi w tym kraju.

Syreny alarmowe zawyły w poniedziałek w Lizbonie, w Setubalu, a także w położonym w turystycznym regionie Algarve mieście Portimao, gdzie miejscowej ludności wydano polecenia przez megafony ustawione przy plaży.
„Miejsca te są najbardziej narażone na ewentualne trzęsienie ziemi i nadejście fali tsunami, zaś naukowcy przestrzegają, że niebawem może dojść do silnego trzęsienia ziemi” – podała cytująca sejsmologów telewizja SIC.
Jak poinformowali organizatorzy akcji, poniedziałkowa inicjatywa służyła nie tylko uwrażliwieniu społeczeństwa na możliwość wystąpienia silnego trzęsienia ziemi i tsunami, ale sprawdzeniu systemów ostrzegawczych.
„W sytuacji wystąpienia kataklizmu możemy też wysyłać komunikaty głosowe do osób znajdujących się w strefach zagrożenia” – powiedział Luis Mestre, koordynator obrony cywilnej w regionie Algarve.
Zgodnie z przewidywaniami portugalskich sejsmologów najbardziej poszkodowanymi w efekcie silnego trzęsienia ziemi byłyby położone w Algarve miasta Portimao i Lagos.
Potwierdzeniem obaw sejsmologów jest coraz częstsza liczba wstrząsów na terytorium Portugalii, szczególnie w południowej i środkowej części kraju.
Ostatnie trzęsienie ziemi wystąpiło w niedzielę późnym wieczorem w Algarve, czyli zaledwie kilka godzin przed testowaniem systemu ostrzegania. Wstrząs miał magnitudę 3,4.
Najsilniejsze trzęsienie ziemi nawiedziło Portugalię 1 listopada 1755 r. Silne wstrząsy sejsmiczne oraz tsunami doprowadziło wówczas do śmierci kilkudziesięciu tysięcy osób oraz ogromnych zniszczeń w miastach położonych nad brzegiem Atlantyku.

Z Lizbony Marcin Zatyka (PAP)

Dania: Utytułowany koń ofiarą „sportowego” przelotu F-16

0

W Danii nie milknie dyskusja po śmierci utytułowanego konia, który padł ofiarą przelotu na wysokości 300 metrów duńskich F-16, które miały uhonorować zasłużonego duńskiego działacza Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i byłego szefa sił powietrznych.

Horsebu Smarties był w wieku 22 lat już emerytowanym koniem, który zdobył w swojej karierze mistrzostwo świata, Europy i brązowy medal olimpijski w ujeżdżeniu i był ulubieńcem Duńczyków.
W niedzielę wpadł w panikę, kiedy nad jego stadniną przeleciały dwa samoloty F-16 na wysokości 300 metrów. Przeskoczył ogrodzenie i uciekł, skacząc przez płoty i ogrodzenia pobliskich farm. W końcu trafił na drogę, gdzie padł z powodu odniesionych ran, wycieńczenia i szoku.
Duńskie siły lotnicze wyjaśniły kanałowi telewizji DR, że przelot był częścią uroczystości pogrzebowych generała majora Nielsa Holsta-Soerensena, zmarłego 24 października w wieku 100 lat szefa duńskich sił powietrznych w latach 1970-1982 i… mistrza Europy na 400 metrów i wicemistrza na 800 m, z 1946 roku z Oslo.
”Samoloty otrzymały wyjątkowe pozwolenie na przelot na wysokości tysiąca stóp nad cmentarzem gdzie odbywał się pogrzeb” – wyjaśniono.
Holst-Soerensen był w latach 1977-2002 członkiem MKOl, a następnie aż do śmierci członkiem honorowym. Taki tytuł posiada poza nim tylko jeden Duńczyk – następca tronu książę Frederik.

 

Zbigniew Kuczyński (PAP)

 

kucz/ cegl/

Prof. G. Hryciuk o swojej książce „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków”: Wyjazd na zachód 1944–1946 był wyborem między ojcowizną a ojczyzną

0

Wyjazd na zachód w latach 1944–1946 był wyborem między ojcowizną a ojczyzną, życiem w znanym od dzieciństwa, jednak coraz bardziej obcym, otoczeniu a trudną podróżą w nieznane, ale do swoich – mówi PAP prof. Grzegorz Hryciuk, historyk, autor książki „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946”, która ukazuje się 8 listopada.

Polska Agencja Prasowa: Książka pana profesora rozpoczyna się od przybliżenia sytuacji na Kresach włączonych do ZSRS. Deportacje i depolonizacja tych ziem dokonane przez okupantów sowieckich to symbole lat 1939-1941 i losu tamtejszych Polaków. Jaki były ostateczny cel polityki władz ZSRS prowadzonej wobec Polaków na tych ziemiach? Czy dążono do całkowitej depolonizacji „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainy”?
Prof. Grzegorz Hryciuk: Celem władz ZSRS była sowietyzacja anektowanego obszaru, a więc takie przekształcenia struktury, politycznej, społecznej i ekonomicznej, by uczynić z zamieszkujących tam przedstawicieli wszystkich narodowości bezwzględnie posłusznych obywateli sowieckich, na wzór tych zamieszkujących pozostałe obszary „pierwszego państwa robotników i chłopów”. Nie sądzę, aby podstawowym celem było całkowite „wyeliminowanie” Polaków zamieszkujących Kresy, choć należy pamiętać, że w okresie wielkiej czystki w latach 1937–1938 nasi rodacy byli grupą narodowościową poddaną największym i najbrutalniejszym represjom. Zginęło ponad 100 tys. osób z mniejszości narodowej liczącej wedle oficjalnych danych ok. 700 tys. obywateli ZSRS. To pokazuje, że społeczność polska była traktowana szczególnie wrogo.
W latach 1939-1941 propaganda sowiecka oficjalnie głosiła hasła „stalinowskiej przyjaźni narodów”. Ostrze terroru zostało wymierzone głównie w grupy społeczne uważane przez reżim sowiecki za elitę. Należy jednak pamiętać, że podziały społeczne na Kresach pokrywały się w dużej mierze z narodowościowymi. Terror do roku 1940 uderzał więc w głównej mierze w ludność polską. Drugim elementem polityki okupantów było wspieranie działań ukrainizacyjnych i białorutenizacyjnych, oczywiście na sowiecką modłę. W drugiej połowie 1940 roku, w obliczu sukcesów III Rzeszy na zachodzie oraz perspektywy nieuchronnego starcia ZSRS i III Rzeszy, antypolska polityka uległa pewnemu złagodzeniu. Lwów i w mniejszym stopniu Białystok stały się swoistymi poligonami, poletkami doświadczalnymi polityki skierowanej wobec Polaków, która miała zostać w pełni zrealizowana w wypadku zwycięskiego marszu Armii Czerwonej na zachód Europy.
PAP: W 1944 roku Sowieci wracają na wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej. W jednym z raportów sowieckiej bezpieki Polacy zostali określeni jako bardziej sprzyjający władzom sowieckim niż Ukraińcy. Mimo to bardzo szybko zapada decyzja o wysiedleniu Polaków w nowe granice Polski. Dlaczego tak szybko podjęto tę decyzję i kto podjął taką decyzję – władze sowieckiej Ukrainy czy Kreml?
Prof. G. Hryciuk: Dla losów Polaków na Kresach kluczowy był przebieg granicy, a o tym decydował Stalin. Ambicje i apetyty przywódców partii komunistycznej na Białorusi i Ukrainie były większe niż Kremla. Próbowali wpływać na decyzje Stalina i sprawić, aby zarządzane przez nich republiki sowieckie pozostały w granicach z 1939 r., a w przypadku Ukraińskiej SRS powiększyły swoje terytorium na zachodzie. Pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi Pantelejmon Ponomarienko próbował ostatecznie wywalczyć pozostawienie przy Białorusi choć części Białostocczyzny, natomiast stojący na czele KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy Nikita Chruszczow dążył do podporządkowania sobie Chełmszczyzny i części Podkarpacia. Zasadnicze decyzje dotyczące granic i zmiany oblicza etnicznego tzw. zachodnich obwodów Białorusi i Ukrainy podejmował jednak Stalin. Nie oznacza to, że przywództwo republik sowieckich nie miało wpływu na faktyczny przebieg pewnych procesów.
Wspomniany lojalizm Polaków był oczywiście bardzo względny i wymuszony. W momencie nadejścia tzw. drugich Sowietów w 1944 r. Polakom na Kresach Południowo-Wschodnich II RP wydawało się, że większe niebezpieczeństwa grozi im ze strony ukraińskich nacjonalistów. Polacy wiedzieli, że władze sowieckie będą brutalnie zwalczać OUN-UPA. Z drugiej strony Sowieci nie ufali Polakom. W dużej mierze słusznie postrzegali postawę Polaków jako element mimikry, pozwalający na „przeczekanie” do momentu zmiany politycznej, która zadecyduje o pozostaniu Kresów, ich małej ojczyzny w granicach niepodległej Polski.
Według sowieckiej bezpieki szczególnym ośrodkiem takich nastrojów był Kościół. Duchownych postrzegano nie tylko jako konkurentów ideowych dla komunizmu, ale również „nacjonalistów polskich” wzmacniających poczucie tożsamości narodowej Polaków. Księża często nawoływali wiernych do nieulegania panice i pozostania w swoich miejscowościach. Stąd wynikała szczególnie zaciekła walka z Kościołem katolickim i księżmi.
PAP: W PRL, poprzez takie filmy jak „Sami swoi”, przedstawiono przesiedlenia (nazywane wówczas „repatriacją”) na ziemie odzyskane jako podróż do lepszego, bogatszego świata, w którym można zamieszkać w murowanym poniemieckim domu. Jak rzeczywiście wyglądało przesiedlenie Polaków?
Prof. G. Hryciuk: Przesiedlenie czy też jak oficjalnie je określano „ewakuacja” było ogromnym dziełem swoistej inżynierii ludzkiej. Oznaczało przemieszczenie w ciągu niespełna dwóch lat ponad miliona dwustu tysięcy ludzi z dawnych Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej setki kilometrów na zachód. Choć formalnie decyzja o przesiedleniu była dobrowolna, decyzja o wyjeździe podejmowana była w warunkach opresji zewnętrznej. Polacy mieszkający na Kresach doskonale zapoznali się z istotą reżimu sowieckiego. Pozostanie na miejscu oznaczałoby konieczność wyrzeczenia się wiary i polskości, pozostanie wśród nie zawsze życzliwych sąsiadów i wrogo nastawionych władz. Wyjazd na zachód był wyborem między ojcowizną a ojczyzną, życiem w znanym od dzieciństwa, jednak coraz bardziej obcym, otoczeniu a trudną podróżą w nieznane, ale do swoich.
Nie tylko wizja podróży – względnie wygodnej, odbywanej w krytym wagonie, co było raczej wyjątkiem niż regułą, ale i obraz postaw Polaków przekazany w „Samych swoich” rozmija się z pamięcią i odczuciami większości Kresowian. Jeśli w ogóle pojawiało się uczucie radości, a raczej ulgi, to wynikające jedynie z poczucia, że dzięki przesiedleniom uda się uratować życie zagrożone przez ukraińskich nacjonalistów. Zimą i wiosną 1945 r. dochodziło do bardzo okrutnych i krwawych ataków na polskie wsie na Podolu. Dominowały jednak gorycz i smutek, tęsknota za swoją ojcowizną.
Część Polaków mogła odczuwać ulgę, ponieważ wyrywali się spod wpływu władzy sowieckiej, której metody działania poznano w latach 1939-1941. To również skłaniało do wyjazdu, choć niekoniecznie na tzw. ziemie odzyskane. Bardzo często przesiedlani Polacy z wielkimi obawami jechali na „ziemie niemieckie”. Uważali, że nie zostały trwale przyłączone do Polski, było tam nadal wielu Niemców i wszechwładna Armia Czerwona. Poziom bezpieczeństwa był dramatycznie niski, co poświadczają nie tylko wspomnienia, ale również raporty władz, w których podkreślano, że największym problemem jest współpraca z Sowietami. Dlatego Polacy podążający z Wołynia czy Podola uważali, że należy opuścić transport najpóźniej po dotarciu na Górny Śląsk. Początkowo bardzo rzadko docierali do ustalonych przez Państwowy Urząd Repatriacyjny miejscowości na Dolnym Śląsku lub w Lubuskiem.
We wspomnieniach przesiedlanych widoczne jest ówczesne przeświadczenie, że wyjazd na zachód jest tylko czasowy, potrwa może kilka lub kilkanaście miesięcy, do czasu gdy zmieni się koniunktura międzynarodowa i Związek Sowiecki zostanie pokonany przez mocarstwa zachodnie, a Polska odzyska swoje ziemie wschodnie. Zdarzało się, że Polacy przed opuszczeniem swoich gospodarstw ukrywali narzędzia rolnicze i zboże do zasiewów, aby były gotowe do użycia, gdy powrócą. Podobnie postępowali – ukrywając pamiątki, cenne przedmioty lub tylko rzeczy przydatne w codziennym życiu – Niemcy opuszczający ziemie zachodnie.
Ten dramatyczny obraz przesiedleń był w Polsce Ludowej przemilczany. Zamiast niego władze kreśliły opowieść o entuzjastycznym zagospodarowywaniu tzw. ziem odzyskanych. Z czasem jednak wśród mieszkańców Kresów na „Ziemiach Odzyskanych” pojawiało się przekonanie, że choć pragną powrotu do swoich dawnych małych ojczyzn, to jednak nie zależy to od nich i należy budować swoją przyszłość w nowym miejscu, bo nie wiadomo, kiedy nastąpi zmiana sytuacji międzynarodowej. Najwięksi pesymiści obawiali się, że nie nastąpi to nigdy.
Można więc powiedzieć, że istniały dwie współistniejące postawy: rozpamiętywania dramatu utraty swojej dawnej ojczyzny i budowania rzeczywistości w nowym miejscu. To pierwsze odczucie trwało wyłącznie w pamięci indywidualnej i rodzinnej. Dziś te wspomnienia są pielęgnowane przez spadkobierców Kresowian. W tej książce chciałem przybliżyć przede wszystkim to, jak wyglądała tamta wielka wędrówka, właśnie ze względu na owo trwanie pamięci, która dziś jest pielęgnowana oddolnie w wielu organizacjach kresowych i muzeach.
PAP: Wielu Polaków chciało przenieść do „nowej Polski” także dorobek kulturowy Kresów. Zbiory bibliotek ratowali uczeni, wyposażenie kościołów duchowni oraz wierni, którzy często przewozili je w swoich bagażach. Jak wiele udało się uratować z polskiego dziedzictwa i przenieść w nowe granice Polski?
Prof. G. Hryciuk: Rzeczywiście ratowanie polskich kościołów było wyjątkowym przedsięwzięciem. Wierni często zabierali elementy ich wyposażenia ze sobą, nawet gdy nie byli o to proszeni przez swoich duszpasterzy. Z władzami sowieckimi cały czas trwała gra o to, co można wywieźć, a co musi pozostać. Stawką było uczynienie nowego miejsca zamieszkania bardziej bliskim i swojskim. Najwybitniejszym znawcą tego zagadnienia był Tadeusz Kukiz, który przybliżał dzieje Madonn kresowych i dramatyczny przebieg ewakuacji tych dzieł.
Zupełnie inaczej przebiegał proces ewakuacji zbiorów muzealnych i bibliotecznych Lwowa, które przetrwały II wojnę światową, choć uszczuplone m.in. przez dokonany przez Niemców rabunek zbiorów Ossolineum. Zdecydowana większość, ok. 90 proc. zbiorów lwowskich, pozostała w Związku Sowieckim. Ze względów polityczno-propagandowych władze sowieckie w latach 1945-1947 decydowały się na przekazywanie Polsce nielicznych dzieł w charakterze „darów”. Były one podstawą reaktywacji Ossolineum we Wrocławiu. Wielką rolę odegrały również działania dyrektora Ossolineum prof. Mieczysława Jana Gębarowicza i jego pracowników, którym udało się przewieźć część zbiorów w sposób nielegalny w swoich bagażach oraz dobytku zakonów opuszczających Lwów. Zgodnie z ustaleniami władz polskich i sowieckich przewożone bagaże były tylko wyrywkowo kontrolowane. Z magazynów Ossolineum do Polski trafiły także gromadzone w nich kolekcje prywatne pochodzące z zagrabionych przez władze sowieckie majątków polskiego ziemiaństwa. Jako że te zbiory nie zostały dokładnie opisane, to można było przewieźć te często bezcenne księgi i dzieła.
Symboliczny wymiar dla polskiej kultury miało również przewiezienie polskich pomników, poza lwowskim pomnikiem Adama Mickiewicza. W Polsce znalazły się pomniki Jana III Sobieskiego, Aleksandra Fredry i Kornela Ujejskiego. Wielkie boje toczyły się o „Panoramę Racławicką”, która znalazła się w Polsce, ale decyzją władz PRL ze względu na swój „antyradziecko-antyrosyjski” charakter nie była poddawana renowacji i prezentowana, aż do lat osiemdziesiątych. Dramatyczny przebieg miała sprawa przewiezienia „Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa”, której twórca Janusz Witwicki został zamordowany w bardzo tajemniczych okolicznościach trzy dni przed planowanym wyjazdem ze Lwowa.
Pamiętajmy także, iż profesorowie wywodzący się z Kresów Południowo-Wschodnich II RP tworzyli także fundamenty życia akademickiego – naukowego i kulturalnego we Wrocławiu, Gdańsku czy na Górnym Śląsku. Kresowianie budowali też struktury życia społecznego, gospodarczego czy politycznego, choć z reguły nie obejmowali wyższych funkcji, nie ciesząc się zaufaniem władz komunistycznych.(PAP)

 

Rozmawiał Michał Szukała

 

Książka „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946” ukazuje się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

 

Autor: Michał Szukała

 

szuk/ skp/

Dwa tysiące książek noblisty Jona Fossego sprzedano w internecie w kilka minut

0

Przed literackim Noblem kupiliśmy prawa do druku wszystkich siedmiu tomów „Septologii” Jona Fossego. 5 października dwa tysiące egzemplarzy sprzedaliśmy w internecie w kilka minut. Jego najnowsza powieść ukaże się w Polsce w lutym – powiedział PAP redaktor naczelny Wydawnictwa ArtRage Krzysztof Cieślik.

5 października Akademia Szwedzka przyznała norweskiemu pisarzowi i dramaturgowi Jonowi Fossemu Literacką Nagrodę Nobla 2023. Tegoroczny noblista nie był znany w Polsce. W momencie ogłoszenia werdyktu nakład książki „Drugie imię. Septologia I-II” był już wyczerpany. Wydawnictwo ArtRage przygotowało dodruk – 23 października książki noblisty trafiły do księgarń w całej Polsce.
„Każda Nagroda Nobla generuje wzrost zainteresowania książkami autora. Przed nominacją nasi klienci nawet obstawiali, kto zostanie tegorocznym laureatem. Gdy ogłoszono, że tegorocznym noblistą jest Jon Fosse +Septologii+ u nas już nie było. Musieliśmy czekać na dodruk. Pięćdziesiąt procent osób, które przychodzą do nas jest zainteresowanych zakupem ksiązki noblisty” – powiedziała PAP Bożena Skwarska z księgarni przy ul. Wiejskiej 14.
„Trudno jednak porównać to z sytuacją, gdy po Noblu dla Olgi Tokarczuk ustawiały się tu długie kolejki i przyjeżdżały ekipy telewizyjne. Książka Fossego nie jest lekturą dla każdego, to specyficzna literatura, niełatwa w odbiorze, na pewno nie jest to propozycja dla przypadkowego czytelnika. Fosse dopiero przebija się do świadomości polskich czytelników. Książka sprzedaje się cały czas” – wyjaśniła Skwarska, podkreślając, że do księgarni przy Wiejskiej trafiają zwykle świadomi czytelnicy o dużym wyrobieniu i dobrze orientujący się w nowościach rynku księgarskiego.
„Czytają dobrą literaturę i na bieżąco wiedzą, co się w niej dzieje” – oceniła.
„Zainteresowanie Fossem jest umiarkowane, jak na książkę noblisty, to raczej dziesiątki niż setki sprzedanych egzemplarzy. Interesujące jest jednak to, że sporo osób kupuje anglojęzyczną wersję jego książki. Kupują ją nie tylko obcokrajowcy, ale także Polacy. Trudno mówić o lawinowym skoku sprzedaży” – powiedział PAP pracownik Księgarni Naukowej im. Bolesława Prusa w Warszawie Łukasz Bartnicki. Podkreśla on, że zainteresowanie polskich czytelników skandynawską literaturą stale wzrasta i było widoczne już przed przyznaniem nagrody Norwegowi.
„Stałą popularnością cieszy się seria skandynawska wydawana przez jednego z większych wydawców. Poza tym czytelnicy interesują się kryminałami, literaturą obyczajową, a także wznowieniami klasyki – Knut Hamsun czy Karen Blixen nadal cieszą się popularnością” – wyjaśnił.
„Czytelnicy pytają o książkę Fossego, skalę sprzedaży u nas szacuję na kilkadziesiąt egzemplarzy” – powiedział Marek Soszyński z warszawskiej księgarni Leksykon.
Na zainteresowanie książką Norwega wskazują sprzedawcy kilku stołecznych salonów sieci Empik. Po ukazaniu się dodruku, książka była często zamawiana.
Według wydawcy, większość egzemplarzy dotychczas sprzedano nie w tradycyjnych księgarniach, a przez internet. „Pierwszy tom +Septologii+ ukazał się we wrześniu, początkowo w nakładzie tysiąca egzemplarzy. Czytelnicy przyjęli go dobrze. 5 października dwa tysiące egzemplarzy sprzedaliśmy w internecie w kilka minut. Dodrukowaliśmy 38 tysięcy egzemplarzy i mamy nadzieję, że będą trafią one do czytelników jeszcze w tym roku” – powiedział PAP redaktor naczelny Wydawnictwa ArtRage Krzysztof Cieślik.
„Jeszcze przed Noblem dla Fossego zakupiliśmy prawa do druku wszystkich siedmiu tomów +Septologii+ – ukażą się one w trzech księgach. Następną, drugą księgę wydamy jesienią 2024 r. Chcemy w lutym 2024 r wydać także najnowszą jego powieść. Nie mamy jeszcze polskiego tytułu, zapewne będzie to +Biel+ lub +Blask+” – wyjaśnił.
Cieślik podkreślił, że literatura skandynawska cieszy się w Polsce coraz większym zainteresowaniem.
„Fosse jest światowej sławy dramaturgiem i od lat był w Norwegii bardzo wysoko ceniony i uznawany tam za najważniejszego współczesnego pisarza. Nie jest anonimowym twórcą. Nominowano go do Bookera i wielu innych nagród” – wskazał.
„Chętnie zaprosilibyśmy pisarza do Polski, jednak on nie jest tym zainteresowany. On bardzo nie lubi podróżować i wyjeżdżać poza Norwegię” – podkreślił. (PAP)

 

autor: Maciej Replewicz

 

mr/ aszw/

Łukaszenka planuje budowę drugiej elektrowni jądrowej. „To szaleństwo białoruskiego dyktatora”

0

Aleksandr Łukaszenka planuje budowę na Białorusi drugiej elektrowni jądrowej. To element rosyjskiego narzędzia nacisku na Europę i szaleństwo dyktatora – powiedział we wtorek PAP b. ambasador Białorusi w Polsce Paweł Łatuszka.

Łatuszka w rozmowie z PAP powiedział o zaprezentowanym niedawno przez ministra gospodarki Białorusi Aleksandra Czerwiakowa planie realizacji 7 projektów strategicznych, które mają „zmienić strukturę białoruskiej gospodarki”.
Wśród proponowanych projektów jest budowa nowej celulozowni, utworzenie przetwórstwa bazaltu i opracowanie wspólnie z Rosją nowego samolotu. Jednak, jak zaznaczył, najbardziej ambitnym przedsięwzięciem ma być budowa drugiej elektrowni jądrowej na wschodzie Białorusi, w obwodzie Mohylewskim. „Jakkolwiek na to nie spojrzeć, to szaleństwo projektu dyktatora i jego otoczenia jest niesamowite” – dodał.
Zastępca Kierownika Zjednoczonego Gabinetu Tymczasowego Białorusi podkreślił, że Białoruś do tej pory nie zaczęła spłacać działającej od 2020 r., wybudowanej przez Rosjan elektrowni jądrowej nieopodal Ostrowca.
„Długi, jakie nałożył na nas Łukaszenka za swoje marzenia o +władzy nuklearnej+, wynoszą 10 miliardów dolarów. Oznacza to, że na każdego mieszkańca Białorusi przypada ponad 1000 dolarów długu, bez odsetek, wliczając niemowlęta” – ocenił.
Jak zauważył Łatuszka, rozpoczęcie spłaty za wybudowaną elektrownię (już raz przesunięte przez Rosję) rozpoczyna się w kwietniu 2024 r. co oznaczałoby, że w przyszłym roku Białoruś powinna zapłacić Rosji 650 mln dol. „których nie ma”.
„Z ekonomicznego punktu widzenia nawet pierwsza elektrownia jądrowa miała sens tylko wtedy, gdy znaczna część energii elektrycznej była sprzedawana do krajów bałtyckich, do UE, ale sam Łukaszenka położył kres tym planom. Białoruś nie potrzebuje tyle energii, ile produkuje i może wyprodukować elektrownia jądrowa Ostrowiec” – zauważył.
Według wyliczeń ekspertów, na które powołał się Łatuszka, przy dwóch działających blokach energetycznych rynek krajowy nie jest w stanie skonsumować całego wolumenu energii elektrycznej, której nie ma gdzie wyeksportować. „Produkcja nieodebranej energii w nowej elektrowni jądrowej może wynosić około 90 procent” – wylicza.
„Po drugie kwestia bezpieczeństwa. Pierwsza elektrownia została zbudowana z licznymi naruszeniami i incydentami, wśród których był upadek zbiornika reaktora jądrowego pierwszego bloku energetycznego podczas instalacji w 2016 roku. W 2020 roku uszkodzony został awaryjny układ chłodzenia cysterny. W 2022 roku odkryto pęknięcia w górnych szwach zbiornika reaktora pierwszego bloku. To tylko te naruszenia, o których poinformowano opinię publiczną” – powiedział.
Zdaniem Łatuszki, Białołoruska Elektrownia Jądrowa stwarza zagrożenie dla Białoruskich obywateli, a także najbliższych sąsiadów. W jego ocenie istnieje kilka zrozumiałych wyjaśnień dotyczących budowy kolejnej elektrowni.
„Pierwszym tradycyjnym i oczywistym jest korupcja. Łukaszenko i jego świta najwyraźniej są w spółce z rosyjskimi korporacjami państwowymi i urzędnikami, ponieważ są oni gotowi tak gorliwie forsować projekty oczywiście nieudane i ekonomicznie niewykonalne. Drugim powodem jest to, że Rosja potrzebuje elektrowni jądrowej jako narzędzia nacisku, budowania zagrożenia militarnego wobec Europy, jako narzędzia szantażu zachodnich sąsiadów, a także umacniania kontroli nad Białorusią. A Łukaszenka jest w tym przypadku jedynie posłusznym wykonawcą woli swoich kremlowskich władców” – powiedział.
Były ambasador Białorusi w Polsce ocenił, że budowa elektrowni ma być sposobem na pobudzenie białoruskiego wzrostu gospodarczego m.in. poprzez stworzenie nowych, tymczasowych miejsc pracy przy budowie. Jednocześnie, zdaniem Łatuszki, to bezsensowna inwestycja na rosyjski kredyt, nieuzasadniona ekonomicznie, za którą zapłacą wszyscy Białorusini. (PAP)

 

Autor: Adrian Kowarzyk

 

amk/ godl/

Tatry/ Przyrodnicy policzą kozice

Przyrodnicy z Tatrzańskiego Parku Narodowego (TPN) we wtorek o świcie wyruszyli na szczyty, aby policzyć kozice. Akcja odbywa się równolegle po polskiej i słowackiej stronie, a jest w nią zaangażowanych 270 osób.

 

Jak wyjaśnia TPN, odbywające się dwa razy w roku liczenie kozic to strategicznie skomplikowana i dobrze zaplanowana operacja. W celu dokładnego policzenia kozic obszar Tatr podzielono na 131 sektorów, z czego 35 jest zlokalizowanych po stronie polskiej. Zespoły rachmistrzów wyposażonych w lornetki i lunety wyruszają do przypisanych im sektorów, gdzie będą prowadzili obserwacje.
„Obserwatorzy muszą wykazać się dużą uważnością. Lokalizację poszczególnych zaobserwowanych kierdeli zaznaczają na mapie w specjalnej aplikacji. Oceniają także wiek i płeć osobników – o ile uda się rozpoznać oraz godzinę obserwacji. Dopisują także swoje uwagi, które ułatwią eliminację błędu podwójnego liczenia danych sztuk przez sąsiednich obserwatorów” – przekazała Paulina Kołodziejska z TPN.
Akcja liczenia kozic odbywa się wiosną i jesienią. Podczas wiosennego liczenia najważniejsza jest liczba ogólna kozic i ilość nowonarodzonych koźląt. Wówczas dowiadujemy się także, ile kozic przetrwało trudy zimy. Z kolei po jesiennym liczeniu kozic dowiadujemy się o liczebności całej populacji kozic.
Zespoły przyrodników są wyposażone w urządzenia mobilne ze specjalnymi aplikacjami, na którą wpisują zaobserwowane kozice. System posiada lokalizację GPS, dlatego precyzyjnie można nanieść na mapę napotkane zwierzęta. Wszystkie dane są automatycznie zapisywane i następuje ich weryfikacja po obu stronach granicy. Po tych operacjach robi się podsumowanie, które daje ostateczny wynik liczenia. Dane te poznamy za kilka dni po spotkaniu przyrodników z TPN ze stroną słowacką.
Podczas ostatniego liczenia kozic w lipcu ubiegłego roku naliczono ich w Tatrach 816. Rekordowo dużą ich liczbę zaobserwowano jesienią 2018 r., kiedy po obu stronach Tatr naliczono łącznie 1431 kozic. Jesienią ubiegłego roku zarejestrowano 983 kozice.
Wspólne polsko-słowackie akcje liczenia kozic są prowadzone od 1957 r. Jest to najstarszy monitoring przyrodniczy prowadzony przez dwa państwa równocześnie.(PAP)

autor: Szymon Bafia

 

szb/ mick/

Raport: Dla aktywnych zawodowo starość zaczyna się w wieku 76 lat

0

Osoby aktywne zawodowo uważają, że starość zaczyna się w wieku 76 lat, a dla będących na emeryturze granica ta przesuwa się do 83 lat – wynika z raportu „Długie jutro”. Przyszli emeryci liczą na dożycie do 88 lat.

 

Jak wskazują autorzy raportu „Długie jutro”, przejście na emeryturę to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu.
„Osoby aktywne zawodowo uważają, że starość zaczyna się w wieku 76 lat, podczas gdy dla osób na emeryturze granica ta przesuwa się do 83 lat” – wynika z raportu.
Jak dodano, przyszli emeryci liczą na dożycie do 88 lat, choć realnie zakładają, że przeżyją 80 lat. Natomiast ci, którzy już korzystają z emerytury, aspirują do 90 lat, przewidując, że doczekają 85 lat.
Z raportu wynika, że w kontekście gotowości na długie życie Polska plasuje się na 8. miejscu wśród państw biorących udział w badaniu – 39 proc. respondentów wskazało, że są całkowicie lub bardzo na nią przygotowani. Najbardziej gotowi na długowieczność okazali się mieszkańcy Rumunii (73 proc.), Hiszpanii (60 proc.) oraz Grecji (50 proc.), najmniej z kolei – Turcji (33 proc.) i Japonii (20 proc.).
Według raportu, Polacy mają głęboką świadomość tego, że o relacje należy dbać i je pielęgnować, „ponieważ są jedną z najpewniejszych i najlepszych inwestycji na przeżycie długiego i wartościowego życia”. Jak dodano, ponad trzy czwarte respondentów z Polski czuje się częścią jakiejś społeczności, a blisko trzy czwarte poświęca dużo czasu przyjaciołom. Z kolei niemal 60 proc. deklaruje, że ma wielu znajomych, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Raport „Długie jutro” został opracowany na podstawie badania na zlecenie Grupy Nationale-Nederlanden. Bazuje on na analizie odpowiedzi 11 585 osób w tym 1 102 mieszkanek i mieszkańców Polski. Badanie ilościowe przeprowadzono za pomocą metody CAWI między styczniem a lutym 2023 r. (PAP)

 

autorka: Aneta Oksiuta

Ekonomiści: Nowy rząd nie powinien rezygnować z energetyki jądrowej

0

Niektóre z projektów inwestycyjnych PiS nowy rząd powinien kontynuować. Dotyczy to zwłaszcza energetyki jądrowej – uważają ekonomiści, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita”.

We wtorkowej „Rzeczpospolitej” czytamy, że uczestnicy panelu ekonomistów tej gazety są niemal po równo podzieleni w ocenach, czy na liście priorytetów nowego rządu będzie szybkie ograniczenie deficytu budżetowego.
„Ale nawet ci, którzy uważają, że zaciskanie pasa nie jest pilne, mają świadomość, iż na dłuższą metę zobliguje nas do tego procedura nadmiernego deficytu. To oznacza, że nawet jeśli wzrostu wydatków publicznych nie uda się szybko uniknąć, to trzeba je przynajmniej zracjonalizować. Ekonomiści uważają, że w krótkim terminie oszczędności nowy rząd może szukać przede wszystkim w tzw. tarczy antyinflacyjnej (w tym roku kosztowała ponad 50 mld zł) oraz 13. i 14. emeryturach (ponad 30 mld zł)” – informuje „Rzeczpospolita”.
Gazeta dodaje, że wiadomo, że nagłe wygaszenie tych programów w 2024 r. mogłoby być dla koalicji kosztowne politycznie, więc przedstawiciele partii, które deklarują utworzenie wspólnego rządu, już zadeklarowali, że tego nie zrobią. W tej sytuacji sugeruje, żeby oszczędności szukać w niektórych projektach inwestycyjnych rządu PiS. „Rz” dodaje, że około 56 proc. spośród 34 ekonomistów, którzy wzięli udział w tej rundzie panelu, opowiada się za porzuceniem planu budowy polskiego samochodu elektrycznego.
„Na pierwszy rzut oka niewiele mniejszym poparciem cieszy się rezygnacja z budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W praktyce jednak oceny racjonalności tej inwestycji są bardziej zniuansowane. Część sceptyków uważa, że należy ją jedynie ograniczyć. Inni proponują, aby poddać ją szerokim konsultacjom, czego rząd PiS nie zrobił” – twierdzi gazeta.
„Rzeczpospolita” wskazuje także, że zupełnie inne podejście mają ekonomiści do energetyki jądrowej.
„Błędem byłoby natomiast, w niemal zgodnej ocenie uczestników naszego panelu, wycofanie się nowego rządu z planu rozwoju energetyki jądrowej” – wskazuje „Rz”. (PAP)

 

ms/ dki/

Iga Świątek wygrała turniej WTA Finals i wraca na pierwsze miejsce rankingu

0

Rozstawiona z numerem drugim Iga Świątek wygrała z Amerykanką Jessicą Pegulą (nr 5.) 6:1, 6:0 w finale turnieju WTA Finals w Cancun. Dzięki temu zwycięstwu w najbliższym notowaniu światowego rankingu Polka wróci na pierwsze miejsce.

 

WTA Finals to turniej dla ośmiu najlepszych zawodniczek mijającego sezonu. Tak jednostronnego finału nie było nigdy wcześniej. Spotkanie trwało zaledwie 59 minut.

 

Świątek po raz pierwszy w karierze wygrała WTA Finals. W 2015 roku najlepsza była Agnieszka Radwańska.

 

Zmagania na kortach twardych w Cancun toczyły się o cenne rankingowe punkty, ale i spore premie finansowe. W puli nagród było 9 milionów dolarów, a Świątek przypadnie z tego nieco ponad 3 miliony.

 

Wynik finału:

 

Iga Świątek (Polska, 2) – Jessica Pegula (USA, 5) 6:1, 6:0. (PAP)

 

wkp/ cegl/

Celnik miał nosa. Dodatkowa kontrola TIR-a zakończona konfiskatą kokainy o wartości 3,5 mln dolarów

0

To był owocny tydzień łowów dla funkcjonariuszy U.S. Customs and Border Protection z mostu Colombia-Solidarity Bridge w Teksasie. Celnikom udało się przechwycić w ciągu ostatnich dni kokainę o wartości 3,5 mln dolarów!

„Znacząca konfiskata, taka jak ta, podkreśla powagę zagrożenia narkotykowego, z którym mamy do czynienia każdego dnia, oraz zaangażowanie naszych funkcjonariuszy pierwszej linii w realizację naszej misji ochrony granic” – powiedział dyrektor Laredo Port of Entry, Albert Flores.

Cała przechwycona kokaina była częścią tylko jednego ładunku, przemycanego w ciężarówce jadącej z Meksyku.

Konfiskata odbyła się 31 października, kiedy jeden z funkcjonariuszy CBP skierował do powtórnej kontroli ciągnik siodłowy z pustą naczepą.

Po nieinwazyjnym badaniu systemem kontroli funkcjonariusze znaleźli 108 paczek zawierających 266 funtów kokainy.

Dochodzenie w tej sprawie prowadzą agenci specjalni Homeland Security Investigations.

Red. JŁ

(Źródło: CBS Dallas)

Floryda. Chłopiec zadzwonił pod 911 bez powodu. Chciał tylko przytulić policjanta [VIDEO]

0

Nagranie zarejestrowane przez zastępcę szeryfa powiatu Hillsborough na Florydzie stało się internetowym viralem, który podchwyciły wszystkie główne media. Kilkuletni chłopiec zadzwonił pod numer 911, wzywając do swojego domu policjantów. Gdy jeden z zastępców zapukał do drzwi, otworzyła mu zaskoczona matka. Tłumacząc się ze swojego zachowania chłopak powiedział, że zadzwonił, bo „chciał przytulić policjanta” – w tym momencie dziecko zaczyna ściskać zastępcę szeryfa. Nagranie zostało udostępnione przez Biuro Szeryfa Hillsborough County.

Nagranie zostało zarejestrowane kamerą na mundurze zastępcy Scotta Prachta oraz kamerą dzwonka do drzwi. „Mieliśmy połączenie 911” – mówi Pracht do matki, która otworzyła mu drzwi.

Zaskoczona kobieta zawołała swojego syna i starała się wyjaśnić całą sytuację. „Możemy porozmawiać z moim synem” – mówi kobieta. „Szczerze mówiąc, on nawet nie wie, co to jest 911” – tłumaczyła.

Matka chłopca wyjaśniła Prachtowi, że jej syn używa telefonu bez karty SIM. Sęk w tym, że nawet telefony nie podłączone do usług telekomunikacyjnych mają możliwość wykonania połączenia alarmowego.

Kiedy mały chłopiec podbiegł do drzwi, kobieta zapytała, czy zadzwonił na policję. „Cóż, chciałem go przytulić” – powiedział. „Zadzwoniłeś do niego, żeby go przytulić?” – pyta jego matka. W tym momencie widać, jak chłopiec obejmuje zastępcę Prachta. Funkcjonariusz wyjaśnił chłopcu, że numeru 911 może używać tylko w alarmowych sytuacjach.

Biuro Szeryfa Hillsborough County udostępniło nagranie wraz z oświadczeniem i apelem szeryfa o edukowanie dzieci w kwestii korzystania z numeru alarmowego.

„Nasi zastępcy są bardziej niż chętni do dzielenia się uściskami i szerzenia miłości wśród dzieci w naszej społeczności. Jednak ważne jest, aby wszyscy pamiętali, że 911 jest linią ratunkową w nagłych wypadkach” – przekazał w oświadczeniu szeryf Chad Chronister. „Jesteśmy tutaj, aby pomóc i zachęcamy rodziców i wychowawców, aby uczyli dzieci właściwego korzystania ze służb ratunkowych”.

Red. JŁ

(Źródło: CBS News)

Kalifornijskie kasyno ogniskiem groźnej choroby. Objawy mogą nie ujawnić się latami

0

Małe kasyno w Bay Area w Kalifornii okazało się być ogniskiem gruźlicy. Lokalne władze apelują o przebadanie się pod kątem zakażenia chorobą każdego, kto odwiedził to miejsce w ciągu ostatnich 5 lat. Do tej pory wykryto 11 przypadków zakażenia gruźlicą, bezpośrednio powiązanych z kasynem.

„Spośród 11 potwierdzonych przypadków gruźlicy 10 jest powiązanych genetycznie, a większość z nich jest związana z personelem lub klientami kasyna. Jedenasty przypadek nie został jeszcze przebadany genetycznie” – przekazali urzędnicy ds. zdrowia powiatu Contra Costa w Kalifornii. Ostatni przypadek gruźlicy powiązany z kasynem California Grand Casino został wykryty 21 października 2023 roku.

„Wydajemy to zalecenie teraz, ponieważ istnieją nowe dowody na to, że gruźlica mogła rozprzestrzenić się wśród osób, które spędzały czas w kasynie w latach 2018-2023” – wyjaśnia dr Meera Sreenivasan. „Gruźlica może żyć w kimś przez lata, nie wykazując oznak swojej obecności. Dlatego ważne jest, aby wykonać test, nawet jeśli nie czujesz się chory. Gruźlica może powodować poważne choroby, ale można ją leczyć i wyleczyć za pomocą leków, zwłaszcza gdy zostanie wcześnie wykryta”.

Objawy aktywnej gruźlicy mogą obejmować uporczywy lub krwawy kaszel, nieoczekiwaną utratę wagi, nocne poty i zmęczenie. Jak jednak podkreśliła dr Sreenivasan – gruźlica może nie ujawniać się pod postacią objawów nawet latami!

Gruźlica rozprzestrzenia się drogą kropelkową.

Red. JŁ

(Źródło: Fox News)

Ceny paliwa na Florydzie pikują w dół. Na 1/5 stacji tankują już poniżej 3 USD/galon

0

Ceny paliwa na Florydzie nieprzerwanie podążają w jednym kierunku – w dół. Za galon benzyny trzeba zapłacić średnio 3,16 USD. Jest to nowe minimum 2023 roku. Wcześniejszą najniższą cenę w bieżącym roku widzieliśmy w marcu. Wówczas galon był o średnio 6 centów droższy.

Średnie ceny paliw na Florydzie spadły do najniższych poziomów w tym roku. W Słonecznym Stanie za galon benzyny trzeba zapłacić średnio 3,16 USD. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia średnia stanowa Florydy spadła o 12 centów.

Tegoroczne maksimum cenowe odnotowano na Florydzie w sierpniu – było to 3,85 USD za galon. Licząc od tamtego momentu, cena za galon benzyny spadła o 68 centów!

„Kierowcy na Florydzie cieszą się teraz jednymi z najniższych cen na stacjach benzynowych od grudnia 2022 r.” – powiedział rzecznik AAA Mark Jenkins. Dodał, że w niektórych miastach ceny za galon przebiły już granicę 3 USD, w związku z czym niektórzy kierowcy tankują już za cenę „z dwójką z przodu”.

Jak przekazał Jenkins – na ok. 20% stacji benzynowych na Florydzie benzynę można kupić już za poniżej 3 USD za galon. Zapowiedział, że w tym tygodniu takich miejsc jeszcze przybędzie, a to oznacza dalsze spadki średniej ceny benzyny w Słonecznym Stanie.

Red. JŁ

(Źródło: CBS News)

Zastanawiasz się gdzie spędzić świąteczny urlop? Zostań w Chicago

0

Chicago jest w czołówce miast najlepszych do spędzenia świątecznego urlopu. Ranking miast sprzyjających zimowym wyjazdom opublikował WalletHub.

 

Przygotowano go z myślą o tych, którzy lubią spędzić nadchodzące Święta nie tylko Bożego Narodzenia w zimowej atmosferze. Przeanalizowano dane z 70 największych miast USA. Pod uwagę brano między innymi pogodę, zimowe atrakcje i ich dostępność cenową.

Najbardziej świątecznym wyjazdom sprzyja Atlanta, na drugim miejscu jest Waszyngton, na trzecim Chicago, na czwartym Nowy Jork a na piątym Denver. Chicago znalazło się wśród miast oferujących największą liczbę zimowych atrakcji w tym ofert aktywności spędzania czasu na zewnątrz.

 

BK