Richard Branson przeżył prawdziwe chwile grozy. Jak podają brytyjskie media, tylko cud uratował go od pewnej śmierci. Jak sam przyznaje – nie może uwierzyć, że wypadek rowerowy skończył się jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem.
Pęknięty policzek, zerwane wiązadła, liczne skaleczenia i siniaki. Richard Branson ma szczęście, że jego poniedziałkowa przejażdżka rowerem po wyspie Virgin Gorda skończyła się tak niewinnie. Upadek z rozpędzonego pojazdu wyglądał groźnie, a sam miliarder był pewien, że wkrótce pożegna się z życiem. Jego zdaniem uniknął śmierci tylko dzięki założonemu – jak przy każdej przejażdżce – kaskowi.
66-letni właściciel obejmującej ponad 400 firm Virgin Group opowiadał jak w jednej chwili całe życie stanęło mu przed oczami. – Ja naprawdę sądziłem, że umrę. Jechałem rowerem w dół wzgórza, a pojazd zaczął przybierać niespodziewaną prędkość. Modliłem się o błogosławieństwo – mówił Branson, który wybrał się na wycieczkę rowerową wraz dwójką dzieci.
Mężczyzna już kilkukrotnie oszukał śmierć. W 1985 roku, gdy wraz ze swoją załogą próbował ustanowić rekord i jak najszybciej opłynąć Atlantyk, niespodziewanie wywróciła się jego łódź motorowa. Już dwa lata później ponownie dryfował w morzu. Tak skończyła się jego transatlantycka przeprawa balonem. Do wypadku rowerowego doszło w piątą rocznicę pożaru, który zniszczył jego luksusowy dom na wyspie Necker.
Sylwia Arlak AIP, Fot.Virgin.com via AP