Pucciniego nie można pomylić z żadnym innym kompozytorem – powiedziała PAP sopranistka Aleksandra Kurzak. W piątek i niedzielę wystąpi ona w roli tytułowej w „Madame Butterfly” w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie.
PAP: Podobno zaśpiewanie partii „Madame Butterfly” to pani marzenie z dzieciństwa.
Aleksandra Kurzak: Można tak powiedzieć. Zakochałam się w tej operze, kiedy byłam mała, po obejrzeniu nagrania, w którym rolę tytułową wykonywała Mirella Freni. Od tamtego czasu marzyłam o tej partii.
PAP: A co panią tak urzekło?
A.K.: Muzyka, historia. Bardzo kocham muzykę Pucciniego. To mój ulubiony kompozytor ze względu na wyjątkową melodykę. Bardzo malarsko i poetycko ukazuje sytuacje międzyludzkie. Przepiękna jest orkiestracja, urzekają mnie też historie. Puccini ma swój własny, oryginalny styl. Nie można go pomylić z żadnym innym kompozytorem.
PAP: Rola głównej bohaterki „Madame Butterfly” Cio-cio-san uchodzi za szczególnie wymagającą. Na czym polega jej trudność?
A.K.: Przede wszystkim jest bardzo długa, to jedna z najdłuższych ról napisanych na sopran. Cio-cio-san przez całą operę nie schodzi ze sceny. Rola ta wymaga świetnej kondycji – zarówno wokalnej, jak i fizycznej. Partia ta ma w sobie duży ładunek emocjonalny, jest bardzo wzruszająca. Jest to dla mnie szczególnie trudne jako dla matki i kobiety. Kolejne wyzwanie to bogata orkiestracja, śpiewaczka musi przebić się przez duży skład muzyków, a jednocześnie zachować dziewczęcość, która jest niezbędna do wykonywania tej roli. Główna bohaterka ma 15 lat, więc ten jej wiek musi być też pokazany głosem.
PAP: Opery Pucciniego dotykają zwykłych ludzkich spraw.
A.K.: Są tytuły, do których sięgamy od kilkuset lat. Publiczność kocha te opery i nie nudzi się nimi. Uniwersalność u Pucciniego zasadza się z jednej strony na jego muzyce, ale też w przedstawianych historiach, które dotyczą zwykłych ludzi. We wcześniejszych operach przedstawiane były historie bogów, królów, herosów, postaci mitycznych, a Puccini sięgnął po opowieści o życiu zwykłych ludzi. Na przykład w „La Boheme” mamy historię biednych studentów, w „Madame Butterfly” japońską gejszę, biedną prostą dziewczynę zakochaną nieszczęśliwie w amerykańskim marynarzu. „Il tabarro”, „Sour Angelica” i „Manon Lescaut” to opery o zwykłych ludziach. Dlatego te historie są tak bliskie naszemu sercu.
PAP: Rolę „Madame Butterfly” pierwszy raz wykonywała pani na koncercie plenerowym w Warszawie organizowanym przez Teatr Studio, a następnie w Bayerische Staatsoper w Monachium. Czym różni się wersja Mariusza Trelińskiego od monachijskiej?
A.K.: Inscenizacja Mariusza Trelińskiego ma już 20 lat. Jest bardzo znana w Warszawie, również była grana za granicą. A spektakl w Monachium jest jednym z najstarszym tytułów w tamtym teatrze, spektakl ten jest grany od 50-60 lat. Była to bardzo tradycyjna produkcja.
PAP: W jaki sposób przygotowywała się pani aktorsko do roli Madame Butterfly?
A.K.: W żaden. Nie przygotowuję się nigdy aktorsko do żadnej roli. Wierzę, że w operze aktorstwo wynika z muzyki. Nie jesteśmy aktorami. Opera rządzi się innymi prawami! Jesteśmy śpiewakami operowymi i cały gest, ruch zawarty jest w muzyce. Należy mieć wyczucie gestu, sceny i muzyki. Talent.
PAP: Żeby zaśpiewać te trudną partię pani głos musiał ewoluować. Śpiewa pani sopranem koloraturowym, wcześniej wykonywała pani Mozarta, Rossiniego, opery w stylu bel canto, teraz ma pani w repertuarze opery romantyczne, werystyczne np. „Toscę” i „Madame Butterfly” Pucciniego, „Rycerskość Wieśniaczą” i „Pajace” Ruggera Leoncavalla.
A.K.: Tak, to prawda. Przez prawie 20 lat śpiewałam lżejszy repertuar. Z czasem człowiek dojrzewa, starzeje się. Zmienia się nasze ciało, nasz głos. Także zmiany hormonalne, które zaszły w moim ciele w czasie ciąży wpłynęły na mój głos. Poza tym większa świadomość, doświadczenie i wiedza na temat impostacji głosu, oddychania, całej techniki pomagają w dysponowaniu nim.
PAP: Jeśli chodzi o technikę wokalną, na czym polega różnica między wykonywaniem oper romantycznych, a barokowych i klasycznych?
A.K.: Barokowe śpiewa się inaczej, Mozarta śpiewa się inaczej, bel canto, werystyczne jeszcze inaczej, a romantyczne jeszcze inaczej. Żeby to wyjaśnić musielibyśmy zagłębiać się w techniczne szczegóły. Jednym z czynników jest wielkość orkiestry. Jeśli porównamy na przykład opery barokowe z werystycznymi, to barok można wykonać przy akompaniamencie dziesięciu instrumentów, a opery werystyczne z 80-osobową orkiestrą. Oczywiście śpiewamy bez nagłośnienia. Wielkość zespołu oraz różnice w sposobie grania w poszczególnych epokach wymuszają na śpiewaku zmianę w sposobie śpiewania.
Rozmawiała: Olga Łozińska
PAP
oloz/ aszw/