Koszykarze Boston Celtics pokonali w San Francisco Golden State Warriors 120:108 w pierwszym meczu finału ligi NBA. O ich sukcesie zdecydowała czwarta kwarta, którą wygrali różnicą 24 punktów. Do tytułu potrzeba czterech zwycięstw.
Do przerwy zawodnicy obu zespołów oddali 20 celnych rzutów „za trzy”, co także w wielkim finale zdarzyło się po raz pierwszy.
Różnicą dwóch punktów prowadzili „Celtowie”, co zapowiadało spore emocje w drugiej połowie, ale takiej sinusoidy nastrojów, jaka nastąpiła, nikt z 18 tysięcy widzów w hali Chase Center się nie spodziewał.
Najpierw świetna gra „Wojowników”, którzy wyszli na prowadzenie, powiększyli je do 11, a nawet 15 punktów, a po trzeciej kwarcie wygrywali 92:80.
Ostatnie odsłona to z kolei koncert gości, którzy po sześciu minutach doprowadzili do remisu (103:103), a po kolejnych 51 sekundach i dwóch „trójkach” Ala Horforda odskoczyli na kilka punktów i w końcówce jeszcze powiększyli dystans.
Bohaterami ekipy z Bostonu i całego spotkania byli gracze drugiego planu.
26 punktów, m.in. dzięki sześciu trafieniom zza łuku, zdobył Horford, pierwszy koszykarz z Dominikany w finale NBA. Rozgrywający 15. sezon w NBA środkowy, który w piątek kończy 36 lat, miał za sobą już 141 spotkań w play off, ale dopiero debiutował w wielkim finale. Żaden inny uczestnik decydującej batalii tak długo nie czekał na premierowy występ.
„Miałem wrażenie, że rywale trochę o mnie zapominali, a koledzy potrafili mnie wypatrzeć na czystych pozycjach. Próbowałem to wykorzystać, wpadało, to wszystko” – zaznaczył Horford.
Rezerwowy Derrick White dodał 21 punktów, a Jaylen Brown uzyskał 24 dla Celtics, którzy w ostatniej kwarcie trafili pierwsze siedem „trójek”.
Curry w pierwszym od trzech lat występie w finale zdobył 34 pkt, a 20 uzbierał kanadyjski skrzydłowy Warriors Andrew Wiggins.
„Nie zaczęliśmy idealnie tej serii, ale w trakcie sezonu też mieliśmy spore kłopoty, a doszliśmy do miejsca, w którym teraz jesteśmy. Musimy odpowiednio zareagować, wyciągnąć wnioski. Takim rywalom, jak Celtics nie wolno pozwolić się rozpędzić. W czwartej kwarcie trafili kilka trudnych rzutów i nabrali wiatru w żagle. Nie potrafiliśmy ich powstrzymać” – ocenił Curry.
„Kwarta-brylant. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłem jako zawodnik czy trener. Przeciwnik zasłużył dziś na wygraną, ale to dopiero początek rywalizacji” – dodał szkoleniowiec zespołu z San Francisco Steve Kerr.
Drugi mecz finałowy – w niedzielę.(PAP)
pp/