12.8 C
Chicago
środa, 15 maja, 2024

80 lat kończy Waldemar Marszałek, jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

W środę 80 lat kończy Waldemar Marszałek, jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców, wielokrotny motorowodny mistrz świata i Europy, 33-krotny mistrz kraju, który wielokrotnie ocierał się o śmierć. „Nie zaprzeczę – lubiłem tę adrenalinę, ale zabić się nie chciałem” – przyznał.

Urodzony 13 kwietnia 1942 roku w Warszawie Marszałek sześciokrotnie stanął na najwyższym podium mistrzostw świata, a czterokrotnie był mistrzem Europy w wyścigach motorowodnych, wymagających wielkich umiejętności i nie mniejszej odwagi. Medali największych światowych i europejskich zawodów zebrał „worek”, dokładnie 27.

 

A zaczynał w 1959 roku. Wychował się na stołecznym prawym brzegu Wisły i z najdłuższą z polskich rzek związał się na całe sportowe życie. Podobnie jak z klubem Polonia, którego nigdy nie zdradził, tak jak najlepsza polska sportsmenka w historii, zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich w lekkoatletyce, Irena Szewińska, a po zakończeniu kariery był nawet jego prezesem.

 

„Do klubu z Konwiktorskiej trafiłem po przeczytaniu ogłoszenia o naborze do sekcji motorowodnej, zamieszczonego w +Expressie Wieczornym+. To wszystko przeszłość. Staram się nie wracać do tamtych chwil. Oczywiście była ogromna radość, kiedy zdobywałem mistrzowskie tytuły. Od pierwszego do ostatniego, szóstego złota światowego czempionatu upłynęło 17 lat” – wspominał.

 

Wygrał też liczne, prestiżowe zawody o Puchar Europy i Puchar Świata. Jego łódki napędzały silniki Koeniga, które sam remontował i składał, zresztą – jako świetny mechanik – nie odmawiał tej przysługi nawet rywalom. Dostrzegły to władze Międzynarodowej Federacji Motorowodnej (UIM), przyznając mu Złoty Medal. W kraju uhonorowano go – w 1989 r. – Nagrodą Fair Play Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

 

Zapytany przez kiedyś przez PAP, co uważa za swoje najważniejsze zwycięstwo, poza powrotem na wodę po bardzo groźnym wypadku podczas zawodów pod Berlinem w 1982 r., odpowiedział, że najbardziej „smakował mu” ten pierwszy tytuł mistrza świata, na jeziorze Malta pod Poznaniem, przed polską publicznością. Poza tym ceni sobie ostatni triumf w mistrzostwach Europy w 1996 r. w Baia na Węgrzech.

 

Sławny motorowodniak, zwany przez podziwiających jego wyczyny także „marszałkiem wodnym”, nigdy oficjalnie nie zakończył kariery. Pożegnanie utytułowanego sportowca planowano w Warszawie w 2002 roku podczas mistrzostw Europy w klasie O-350.

„Na Wiśle miałem się ścigać po raz ostatni, ale… oddałem łódkę synowi po tym, jak zatarł mu się silnik. Bernard wywalczył srebrny medal, wszyscy się cieszyli, a o moim pożegnaniu zapomniano albo też postanowiono zaczekać do następnego startu, faktycznie ostatniego. Summa summarum oficjalnego zakończenia kariery nie było” – zauważył z uśmiechem Marszałek.

 

30 kwietnia minie 15 lat od śmierci jego syna – Bernarda, który w 2003 roku został mistrzem globu w klasie O-350, a w dorobku miał jeszcze cztery medale mistrzostw kontynentu. W 2005 roku zaczął startować w tej dyscyplinie drugi syn – Bartłomiej, który później „przesiadł” się do motorowodnej Formuły 1.

 

Marszałek-senior wiele razy zaznaczał, że żal mu, iż minęły już lata świetności sportu motorowodnego w Polsce.

 

„Wszystko się gdzieś rozlazło, klas przybyło. Czasami wpadnie nam jakiś medal, ale z takich zawodów, gdzie startuje kilku zawodników. Ja pamiętam lata, gdy do rywalizacji przystępowało 24, a nawet 36” – nadmienił.

 

Żaden polski sportowiec nie miał tylu makabrycznych wypadków, co Marszałek: przebite żebrami płuco, przecięte ścięgno w nodze, zdruzgotane biodro, ułamana kość udowa, uraz czaszki, uszkodzony nerw wzrokowy, urwana pięta… W 1982 roku, po bardzo groźnym wypadku podczas zawodów na jeziorze Gatow pod Berlinem, przeżył nawet śmierć kliniczną. Patrząc na fotografie z tamtego wyścigu można odnieść wrażenie, że… wybuchła bomba.

 

„Wiatr powiewał wówczas ostro. Byłem na czele stawki i w pewnym momencie łódka ze mną wystrzeliła do góry, a następnie wbiła się w taflę jeziora. Straciłem przytomność. Pływałem twarzą do wody” – przypomniał.

 

Czy opuszczając klinikę, miał na końcu języka słowa „dość”? „Nic takiego mi nawet przez myśl nie przeszło. Jeszcze jesienią tego samego roku wygrałem w Berlinie zawody. Gdy stałem na podium, ówczesny mistrz Europy Szwed Lei Lindel, pocałował mnie w rękę. W następnym sezonie wywalczyłem kolejny tytuł mistrza świata” – zaznaczył.

 

I dodał: „Nie zaprzeczę – lubiłem tę adrenalinę. Jak wsiadałem do łódki, to byłem wyprany z uczuć. Zapominałem o żonie, o synach. Kamikadze jednak nie byłem. Nie chciałem się zabić. Starałem się jeździć rozważnie, bo mi było szkoda… sprzętu. To prawda, że wiele razy ocierałem się o śmierć, ale… jeszcze żyję. A zdrowie? Wychodzą pourazowe dolegliwości. To w biodrze, to w kręgosłupie, to w lewej nodze, krótszej o dwa centymetry, co jest pozostałością po zdruzgotanym biodrze. Ja po prostu za dużo tego wszystkiego miałem i teraz za to płacę”.

 

Marszałek wskazał jednak, że „im człowiek starszy, tym ma mniej szalonych pomysłów”.

 

„Poza tym jestem przesądny, ale ani kalendarza nie zmienię, ani daty narodzin. Jak tylko mogę, wystrzegam się +13+. Nigdy nie startowałem też z 13. numerem. Prawie przez całą karierę miałem na łodzi +11+. Z drugiej strony nie przypominam sobie, aby coś złego mnie spotkało w związku z tą liczbą, więc może faktycznie +13+ jest dla mnie szczęśliwa…” – podsumował.(PAP)

 

pp/ cegl/

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520