Dzieciom nie smakuje zdrowy towar ze sklepików i niesłone dania w stołówkach, więc nie jedzą wcale. Niektórzy zaopatrują się w sklepach w okolicach szkół, a potem sprzedają kolegom batony czy chipsy. Mamy sygnały od uczniów kilku szkół podstawowych w Radomiu, że handluje się tam słodyczami.
Od 1 września weszła w życie nowelizacja ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia, wedle której na terenie szkół i przedszkoli nie sprzedaje się ani nie serwuje tak zwanego śmieciowego jedzenia, a także ogranicza się ilość niezdrowych produktów, takich między innymi jak sól, cukier, mąka. Jednak ze szkół docierają coraz głośniejsze skargi po zmianach w żywieniu.
Żelki w reklamówce
Otrzymaliśmy sygnały od uczniów przynajmniej trzech szkół podstawowych w Radomiu, że w ich placówkach handluje się słodyczami. – Jest kilku chłopaków, którzy codziennie przychodzą do szkoły z reklamówkami słodyczy, chipsów. Jeden z nich staje przy sklepiku, który już został zamknięty, a reklamówkę z towarem kładzie na podłodze. Łatwo jest zobaczyć, co jest do kupienia i uczniowie młodszych klas kupują – opowiadał nam jeden z uczniów. Podobne opowieści słyszeliśmy od uczniów innych szkół i ci także potwierdzają, że nie są to wymyślane historie.
Zakupy poza szkołą
Z kolei starsi uczniowie, z gimnazjów i szkół średnich, nie bawią się w żaden pokątny handel. – Po prostu wychodzimy na hamburgery i frytki do barów czy restauracji. Nie robi się tego codziennie, ale zawsze znajdzie się chętny, by przynieść kilka zestawów dla innych – opowiada nam pełnoletni już uczeń Zespołu Szkół Samochodowych.
Jego koledzy przyznają, że po wprowadzeniu zmian w sklepikach jest gorzej, niż było przed 1 września. – Teraz uczniowie po prostu wychodzą na przerwach i biegną do sklepów po sąsiedzku. To nie jest bezpieczne, bo bieganina po ulicach źle się może skończyć. A co będzie zimą, gdy będzie mróz, a nie każdy uczeń pójdzie po kurtkę i czapkę do szatni? – opowiadał nam jeden z nauczycieli prestiżowego liceum ogólnokształcącego w Radomiu.
Antoni Sokołowski (aip)