7 lat temu, 29 marca 2010 roku, w atakach terrorystycznych na dwóch stacjach moskiewskiego metra zginęło 40 osób, a ponad 100 zostało rannych. Do ich zorganizowania przyznał się czeczeński terrorysta Doku Umarow, przywódca zbrojnej organizacji separatystycznej Emirat Kaukaski.
Do zamachów przeprowadzonych przez terrorystki-samobójczynie doszło podczas porannych godzin szczytu. Pierwszy wybuch nastąpił kilka minut przed godziną ósmą czasu moskiewskiego na stacji Łubianka. Zdaniem niektórych komentatorów, stacja nie została wybrana przypadkowo. Niedaleko mieści się siedziba Federalnej Służby Bezpieczeństwa oraz Kreml.
Około 8:30 doszło do drugiej eksplozji na stacji Park Kultury, także w centrum Moskwy. Wybuchła panika, ludzie rzucili się do ucieczki.
Po zamachach wstrzymano ruch na większej części linii metra Sokolniczeska, na której doszło do eksplozji. Pasażerów informowano o zmianach „z przyczyn technicznych”.
Przed południem rozpoczęła się operacja Wulkan – patrolowano wszystkie stacje metra w celu odnalezienia sprawców. Również na moskiewskich lotniskach i dworcach wprowadzono szczególne środki ostrożności. Do akcji skierowano kilkuset żołnierzy.
Był to najbardziej krwawy zamach w Moskwie od 2004 roku, kiedy to – również w metrze – zginęło 41 osób, a około 100 zostało rannych.
Ataki z 2010 roku wywołały ostrą reakcję rosyjskich władz. Ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew zapowiedział walkę z terrorystami „aż do końca”. Na specjalnej naradzie zażądał od resortu spraw wewnętrznych i Federalnej Służby Bezpieczeństwa wzmożenia kontroli. Z kolei Władimir Putin, pełniący wtedy funkcję premiera, nazwał ataki „nikczemną zbrodnią wobec cywilów” i obiecał, że „terroryści zostaną zniszczeni”.
Zamach w moskiewskim metrze potępiły NATO i Unia Europejska, a także władze Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski .
TS/IAR, Fot. Ilustracyjne