11.4 C
Chicago
piątek, 26 kwietnia, 2024

Prasa światowa: „Polska. Konie arabskie zagrożone przez kombinatorstwo polityczne”

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

 Winne zapaści w polskiej hodowli koni arabskich nie są jakieś „osoby trzecie”, jak sugeruje minister Jurgiel, ale jego decyzje.
Tak trudnego okresu jak obecnie hodowla koni arabskich w Polsce nie przeżywała od dziesięcioleci. Śmierć kolejnej klaczy należącej do Shirley Watts i wydzierżawionej do Janowa Podlaskiego przelała czarę goryczy właścicielki, ale nie chodzi tylko o to, że w sumie padły już w Janowie trzy klacze. Na rok przed obchodami okrągłej 200. rocznicy powstania stadniny w Janowie Podlaskim – jednej z najstarszych stadnin koni w Europie – renoma polskiej hodowli koni arabskich stacza się na dno w tempie galopujących koni. Kiedy tak wybitna, znana w świecie i zakochana w polskich arabach hodowczyni zabiera przed końcem terminu dzierżawy swoje klacze z Polski, daje wyraźny i negatywny sygnał dla świata.

Winę za to ponoszą nie enigmatyczne „osoby trzecie”, co zdawał się sugerować w swoim ostatnim oświadczeniu minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, ale właśnie działania jego i podległych mu nowych szefów Agencji Nieruchomości Rolnych. W prestiżowym „Arabian Horse Magazine” publikowana jest wkładka „United for Poland” (Zjednoczeni dla Polski), w której wybitni hodowcy z różnych krajów – z prezesem europejskiej organizacji konia arabskiego – protestują przeciw rujnowaniu polskiej hodowli koni arabskich. Jedna z francuskich gazet opublikowała artykuł: „Polska. Konie arabskie zagrożone przez kombinatorstwo polityczne”. O polskie araby miał nawet pytać Donalda Tuska prezydent USA Barack Obama podczas ostatniego szczytu nuklearnego w Waszyngtonie. Bo wielowiekowa i pełna sukcesów hodowla koni arabskich, to niezaprzeczalny skarb i dorobek polskiego narodu i społeczeństwa, którego zazdrości nam cały świat. Jednak nowe władze resortu rolnictwa i ANR zadały tej hodowli cios.
Minister dyskredytuje hodowlę

To właśnie szef ANR Waldemar Humięcki wspierany przez ministra Jurgiela odwołując 19 lutego prezesów stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie – Marka Trelę i Jerzego Białoboka – oraz Annę Stojanowską, gł. specjalistkę ds. hodowli koni arabskich w ANR, jako pierwsi publicznie ogłosili światu, że polska hodowla arabów ma się źle. Była to całkowicie fałszywa teza (zaledwie kilka miesięcy wcześniej stadniny te zarobiły ponad 4 mln euro na rekordowej aukcji w Janowie Podlaskim). – Jeśli ktoś ogłasza, że w polskich stadninach dzieje się źle, to jaki sygnał wysyła światu? – mówi Marek Trela.
Nowi decydenci nie wahają się posługiwać kłamstewkami i manipulacją. Dopiero po burzy medialnej i protestach na świecie ANR ogłosiła rzekome powody odwołania (śmierć klaczy Pianissimy, rzekomo szkodliwe pobieranie zarodków od klaczy), które natychmiast na konferencji prasowej podważyły autorytety naukowe i weterynaryjne. W tej sytuacji ANR przygotowała więc kolejne „zarzuty”. Wyciągnięto raport CBA z 2015 roku, który co prawda nie stawiał żadnych zarzutów szefom stadnin, ale tak dobrano fragmenty raportu, by wyglądało, że w stadninach doszło do przekrętów. Szefowie ANR powołali się też na raport NIK, z którego wynikało że stadniny koni w Polsce przynoszą wielomilionowe straty, co miało udowodnić, że Marek Trela i Jerzy Białobok są marnymi menedżerami. Tyle, że z tego raportu wynika jednoznacznie, iż jedynymi stadninami nieprzynoszącymi strat są właśnie Janów Podlaski i Michałów.

Raporty przedstawił na konferencji prasowej na początku marca w ministerstwie rolnictwa sam minister Jurgiel wraz z szefem ANR i powiedział o skierowaniu sprawy do prokuratury. Kiedy dziennikarze zaczęli „dociskać” obu polityków i wykazywać manipulację dokumentami, obaj panowie szybko zakończyli konferencję. Hodowcy są przekonani, że prawdziwym powodem zmiany są koneksje towarzyskie ministra Jurgiela i senatora PiS z Białegostoku Jana Dobrzyńskiego. Ten ostatni ma stadninę koni arabskich i miał pretensje do szefów stadnin w Janowie i Michałowie za nieumieszczenie jego konia w pierwszej dziesiątce koni wystawianych na aukcji w Janowie (te z pierwszej dziesiątki uzyskują najwyższe ceny) czy za odmowę wypłaty odszkodowania za jego źrebaka, który zachorował i padł w stadninie w Michałowie. Dobrzyński zdecydowanie zaprzecza, by stał za zmianami w stadninach i grozi sądem za takie twierdzenie. Również minister Jurgiel na konferencji prasowej zapierał się bliskiej znajomości z Dobrzyńskim. A przecież ten drugi był przez wiele lat szefem jego biura poselskiego. Wreszcie minister przyznał, że razem działali w opozycji za PRL. Symptomatyczne jednak, że już trzy dni po zmianie władz w stadninach Dobrzyński wystąpił do sądu w Pińczowie z wnioskiem o ugodę ze stadniną w Michałowie w kwestii odszkodowania za padłego źrebaka, który padł, gdy przybywał wraz z matką, klaczą Estopa w Michałowie. Pierwsza rozprawa odbyła się 31 marca i zakończyła odroczeniem na wniosek stadniny w Michałowie. Jak pisze znawca hodowli Marek Szewczyk na swym blogu „Hipologika”, „można się domyślać, że wniosek taki złożyła p.o. prezesa w spółce Michałów pani Anna Durmała na skutek polecenia z góry, czyli z ANR. Gdyby się stadnina zgodziła dziś, byłby wielki szum. Jak zainteresowanie sprawą przycichnie, odbędzie się następna próba ugody. Jaki będzie jej efekt?”
Nowi i „zieloni”

Sprawa nowych szefów stadnin, powołanych w miejsce mających kilkudziesięcioletnie doświadczenie Marka Treli i Jerzego Białoboka, to kolejny cios zadawany polskiej hodowli koni arabskich. Legendarny dyrektor Andrzej Krzyształowicz powtarzał, że kiedy hodowcy z Ameryki pytali go, jak on to robi, że hoduje tak znakomite konie, odpowiadał: – „Będziesz pan hodował konie przez 50 lat, to też się nauczysz.” Waldemar Humięcki wybrał opcję przeciwną. P.o. prezesa w Janowie mianował niemającego nic wspólnego z hodowlą Marka Skomorowskiego. W Michałowie obowiązki prezesa powierzono 32-letniej Annie Durmale, mającej nikłe doświadczenie w hodowli. Jak się dowiedzieliśmy, od początku trwały też poszukiwania wśród polskich hodowców jakichś specjalistów z większym doświadczeniem, którzy mieliby kierować docelowo stadninami. Nikt się jednak nie chciał zgodzić. Każdy wie, że zmiana w stadninach była hucpą i przyłożenie do tego ręki będzie oznaczać zszarganą opinię w środowisku. Może dlatego ANR sięgnęło po niedoświadczonych. W Janowie Podlaskim na szefa ds. hodowlanych powołano w marcu 28-letniego Mateusza Leniewicz-Jaworskiego. Opublikowano jego imponujące CV, z którego wynikało, że posiada on wieloletnie, międzynarodowe doświadczenie w hodowli koni arabskich. „Na przestrzeni ostatnich lat pracował dla największych stadnin Europy i Bliskiego Wschodu, w tym m.in. dla Arctic Tern Center w Belgii, jednego z największych centrów koni arabskich, włoskiej Stiegler Stud, jednej z najlepszych stadnin w Europie czy katarskich Al Zobara Stub i Al Shaqab.” Zaledwie kilka dni po publikacji z wymienionych stadnin napłynęły sprostowania, że Leniewicz-Jaworski nie pełnił żadnych funkcji związanych z hodowlą, był co najwyżej pracownikiem technicznym lub przyuczanym do zawodu masztalerza. Trzeba być niedoświadczonym i chyba niepozbawionym niebyt zdrowej ambicji, by przyjąć ofertę zastąpienia tak doświadczonych i cenionych na świecie hodowców i to w takich okolicznościach. Być może również ci, którzy stoją za „dobrą zmianą” w stadninach liczą, że młodymi da się łatwiej sterować?
Dotknąć pereł

Nowe kierownictwo resortu rolnictwa i ANR sądziło, że wykorzystując atmosferę tzw. „dobrej zmiany” będą mogli położyć swoje ręce na skarbie, jakim jest polska hodowla koni arabskich. Może widzieli już siebie chodzących na dorocznych aukcjach w Janowie w otoczeniu miliarderów z Ameryki czy krajów arabskich? Może sądzili, że będą zapraszani na pokazy do stadnin szejków i koronowanych głów? Nie. W hodowli koni – jak w każdej dziedzinie z pogranicza fachowości i tradycji – liczy się nie piastowane stanowisko, ale wiedza, doświadczenie, intuicja. Tego nowe władze stadnin, ani ANR nie mają. Nikt na świecie nie będzie ich traktować poważnie, a razem z nimi – polskiej hodowli koni arabskich. Czy sytuacja jest stracona? Nie. Na razie świat przygląda się z rosnącym niepokojem temu, co się dzieje w polskich stadninach. Jeśli ktoś skłoni władze Ministerstwa Rolnictwa do odwrócenia błędnych decyzji, wszystko da się naprawić. Pod warunkiem, że do hodowli wrócą specjaliści, szanowani za swoją wiedzę, olbrzymie doświadczenie i wielką miłość do polskich koni.

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520