Prezydent Rosji Władimir Putin nie rezygnuje z mocarstwowej polityki. Ubiegłotygodniowy incydent z dwoma rosyjskimi bombowcami, które przelatywały blisko amerykańskiego niszczyciela, tylko to potwierdza.
W ubiegłym tygodniu amerykańska marynarka poinformowała, że dwa rosyjskie bombowce Su-24 wielokrotnie przelatywały w odległości kilkuset metrów od USS Donald Cook, amerykańskiego niszczyciela, poruszającego się po wodach Morza Bałtyckiego. W pewnej chwili jeden z nich zbliżył się do amerykańskiej jednostki na odległość zaledwie dziewięciu metrów.
– Ten incydent pokazuje, że celem strategicznym Władimira Putina jest pokazanie Europie i światu, iż Bałtyk powinien być strefą wpływów Rosji i – jak wpojono pokoleniom Rosjan – własnym morzem wewnętrznym Rosji – mówi w rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press Wojciech Łuczak. Redaktor naczelny miesięcznika „Raport-Wojsko-Technika-Obronność” dodaje, że dla amerykańskich analityków zdarzenie miało wymiar bardzo symboliczny.
– Jednostki pochodziły z czwartego specjalnego pułku, bazującego w Czernichowie. Jest to bardzo sławna rosyjska jednostka, wywodząca się od jeszcze słynniejszego pierwszego pułku minowo-torpedowego floty bałtyckiej, który tuż po niemieckim ataku na Związek Radziecki, jako pierwszy dokonał nalotu na Berlin. Wszyscy amerykańscy analitycy, którzy wiedzą, skąd te samoloty wystartowały, odczuli to jako pewnego rodzaju gest. To ma bardzo symboliczny wydźwięk, bo lotnicy z Czernichowa dali Amerykanom do zrozumienia, że są oni tutaj intruzami – stwierdził Łuczak.
– Przez kilkadziesiąt lat komunizmu Rosjanie żyli w przeświadczeniu, że mogą być bardziej lub mniej biedni, ale ważne jest to, że razem ze Stanami Zjednoczonymi znajdują się w dwójce krajów, które rządzą losami świata – mówi Łuczak.
Kacper Rogacin (AIP)