25.7 C
Chicago
sobota, 27 kwietnia, 2024

Minęło 50 lat od historycznego koncertu The Animals w Katowicach

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

17 i 18 listopada 1965 roku Eric Burdon z kolegami zagrali w wypełnionej po brzegi katowickiej Hali Parkowej. Recenzenci w gazetach kręcili nosem, ale młodzieżowa publiczność szalała z zachwytu.

Zaczęli od „I’m crying”, jednego ze swoich największych hitów. Katowicka Sala Parkowa odpowiedziała wrzaskiem publiczności. Był 17 listopada 1965 roku. Znajdujący się akurat u szczytu popularności zespół The Animals rozpoczynał pierwszy z dwóch swoich koncertów na Śląsku (nazajutrz – 18 listopada – zagrał koncert nr 2).

Odmienili Polan

O warszawskim koncercie The Rolling Stones w kwietniu 1967 roku krążą legendy. Zbliżone do prawdy i te kompletnie wyssane z palca, jak chociażby ta, że honorarium zespołu stanowił wagon polskiej wódki. Jego znaczenie trafnie i malowniczo przedstawił w swej książce Wojciech Mann: „To trochę tak, jakby dzisiaj na placu Defilad wylądował statek kosmiczny z innej galaktyki i wysłannicy obcej cywilizacji powiedzieli, że właśnie wybrali Warszawę na stolicę wszechświata”. Znacznie rzadziej mówi się o wyprzedzającej o dwa lata koncerty Stonesów wizycie w Polsce ekipy Erica Burdona. Jesienią 1965 roku odwiedzili oni kilka polskich miast, w tym również Katowice. I to tak naprawdę była pierwsza zachodnia grupa spod znaku „mocnego uderzenia”, która zawitała do Polski. W Katowicach The Animals zagrali w Hali Parkowej przy ul. Kościuszki (obecnie mieści się w niej market Alma), gdyż Spodek jeszcze nie istniał. Jako support wystąpił łódzki zespół Polanie, który – jeśli wierzyć rozmaitym relacjom – wyszedł z tego spotkania odmieniony (grupa zmieniła styl i repertuar) i wzbogacony (o zbiór taśm z nagraniami czarnych bluesmanów oraz gitarę podarowaną przez Erica Burdona Piotrowi Puławskiemu).

Zdarte gardło Dudka

Jak można przeczytać w ówczesnej prasie, bilety na koncert były drogie: 70 zł (i – dodajmy – niełatwo było je dostać, w kolejce do ulokowanego na katowickim rynku Orbisu, gdzie prowadzona była ich sprzedaż trzeba było odstać kilka godzin). – Czy naprawdę nie ma tańszego sposobu wykrzyczenia się i wywrzeszczenia? – zastanawiał się w swej recenzji z koncertu dziennikarz Trybuny Robotniczej. Po czym, uznawszy, że jednak tańszej opcji nie było relacjonował: – Hala Parkowa się nie zawaliła, nie dokonało się też żadne nieszczęście. W nierównym pojedynku między estradą, a widownią zwyciężyła ta druga, bo tylko ją było słychać. Ale artystom na estradzie było to zgoła na rękę: ostatecznie nie idzie na tego typu koncertach o muzykę i wokalistykę, a tylko o… big-beatowy nastrój” – stwierdził. Zdecydowanie on sam nie był fanem takiej twórczości. Muzykom oberwało się za niechlujny strój, a ich piosenki zostały uznane za nadające się „niemal wyłącznie do tańczenia, przenigdy zaś do koncertowego słuchania”. – Współczułem młodym widzom, którzy musieli słuchać jej na siedząco: aż ich roznosiło, żeby powyłamywać się w tańcu. To taneczne niewyżycie powoduje pewne reakcje w postaci wrzasków i niespokojnego zachowania się na ulicy w drodze do domu (…) Wypada mieć nadzieję, większa część młodych widzów traktuje podobne koncerty tylko jako „ubaw” i nie sądzi, że uczestniczy w jakimś doniosłym zjawisku kulturowym, że asystuje przy dokonywaniu się wielkiej sztuki przez duże S. Wtedy wszystko w porządku – kontynuował autor recenzji. O powszechnym wrzasku towarzyszącym koncertowi mówią też ci, którzy byli wtedy w Hali Parkowej i… sami krzyczeli. – Miejsc stojących nie było, ale i tak nikt nie siedział. Była pełna hala i wszyscy stali i wyli. To był wspaniały koncert, a ja przez kilka dni… nie mogłem później nic mówić, bo miałem tak zdarte gardło – wspomina Irek Dudek, który jako 15-latek miał okazję wysłuchać w Katowicach popisów Erica Burdona i spółki (w tym samym czasie rozpoczął zresztą swoją, trwającą do dziś przygodę z harmonijką ustną). Zachwyt budził zresztą nie tylko charakterystyczny głos wokalisty i energia bijąca od muzyków, ale też ich stroje. – Żółte kozaki, pagony, spodnie w pasy. Też zapragnąłem tak wyglądać – dodaje Irek Dudek.

Ktoś postawił szlaban?

Po koncercie The Animals Katowice mocniej zaistniały na big-beatowej mapie Polski, ale nie dane im było „pójść za ciosem”. Gdy rok później z tournee nad Wisłą krążył zespół The Holies, na Śląsk już nie dotarł. Podobno „szlaban” postawiły im tutejsze władze, powołując się na bliżej niesprecyzowane chuligańskie ekscesy po koncercie „Animalsów”.

Animalsi i picie po polsku

W trakcie tournee w 1965 roku Animalsi zagrali jeszcze m.in. w Poznaniu oraz w Warszawie. Jednym z ich opiekunów w trakcie pobytu w stolicy był Wojciech Mann. Po latach w swej książce wspominał wspólną prywatkę, na jaką zostali zaproszeni członkowie grupy. Jeden z nich – basista Chas Chandler – nalegał, by pokazać mu, co to znaczy… pić po polsku. – Nie byłem specjalistą od tych spraw ani pijakiem, ale moja patriotyczna duma kazała mi zachować się godnie. Do wysokiej szklanki wlałem w równych proporcjach piwo, wino, wermut, wódkę i trochę likieru do smaku, po czym powiedziałem Chandlerowi, że trzeba to wypić duszkiem. Był zachwycony, że wreszcie pozna lokalny obyczaj. Kiedy go przeniesiono z kuchni na leżankę, mimo zamkniętych oczu wyglądał na szczęśliwego – opisywał Mann. Gwoli kronikarskiej ścisłości można dodać, że The Animals – choć w mocno zmienionym składzie – odwiedzali Polskę także po roku 1989 (dwa razy koncertowali tu w latach 90. XX wieku).

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520