Granie w „Niewiernej” było jak powrót do rodziny, choć trochę innej, niż ją zapamiętałam. Mam takie wrażenie za każdym razem, gdy spotykam się na planie z reżyserem, z którym już wcześniej pracowałam – powiedziała PAP Juliette Binoche. Nowy film Claire Denis z udziałem aktorki – od piątku 16 września w kinach.
Na początku filmu widzimy Sarę (w tej roli Juliette Binoche) i Jeana (granego przez Vincenta Lindona) na rajskich wakacjach. Po blisko dziesięciu latach związku ta dwójka wydaje się wciąż szaleńczo w sobie zakochana. Sielanka nie trwa jednak długo. Sara, która jest dziennikarką w radiu France Internationale, musi wracać do pracy. Pod jej nieobecność Jean zajmuje się domem, robi zakupy i szuka zatrudnienia. Niedawno wyszedł z więzienia i stopniowo próbuje poskładać swoje życie. Nie wiemy, jakie przestępstwo popełnił. Pewne jest natomiast, że bardzo zależy mu, aby jego ukochana była szczęśliwa. Chce również naprawić relacje z 15-letnim synem z poprzedniego związku, Marcusem (Issa Perica), nad którym opiekę sprawuje matka Jeana (Bulle Ogier).
Pewnego dnia Sara spotyka na ulicy swojego dawnego partnera François (Grégoire Colin), dzięki któremu poznała Jeana. Mężczyźni byli wówczas przyjaciółmi, ale ich kontakty znacząco ochłodziły się po tym, jak Sara zakochała się w Jeanie. Wkrótce obaj umawiają się na rozmowę. Dawny przyjaciel wyciąga do Jeana dłoń, oferując mu pracę w nowo utworzonej agencji sportowej, która wspiera młode talenty. Ten przyjmuje propozycję, ale niepokoi go, że Sara zadaje coraz więcej pytań dotyczących obecnego życia François. Niechętnie zgadza się, aby partnerka odwiedziła go w nowym miejscu pracy. Ma przeczucie, że spotkanie Sary i François może wiele zmienić w ich relacji.
Polska Agencja Prasowa: W jednej ze scen „Niewiernej” François mówi Jeanowi, że Sara jest złym człowiekiem, notoryczną kłamczuchą, która nie zasługuje na żadnego z nich. Postrzega pani swoją bohaterkę jako osobę wyrachowaną czy raczej bliską wielu kobietom, bo zagubioną w miłości?
Juliette Binoche: Przede wszystkim sądzę, że powrót François był dla Sary zaskoczeniem. Kompletnie się tego nie spodziewała. Nie modliła się, żeby tak się stało. Właściwie w ogóle o tym nie myślała, ponieważ nie potrzebowała go. Wydawało jej się, że jest szczęśliwa z Jeanem, ale jego problemy ze znalezieniem pracy spowodowały, że stał się nieco przewrażliwiony. Kiedy Sara zaczyna namiętny romans z François, ich wzajemna chemia prowadzi ją do punktu, do którego sama nigdy by nie dotarła. Nagle staje się uczciwa wobec siebie. Uczy się nie zamiatać własnych uczuć pod dywan. Odważnie przechodzi przez sytuację, która stanowi zagrożenie zarówno dla niej, jak i jej kochanka i partnera. Jednocześnie ma poczucie, że jest wykorzystywana. Choć akurat to ostatnie bardziej wynika ze scenariusza i z książki „Un tournant de la vie” Christine Angot, na której podstawie powstał film, niż z tego, co ostatecznie widzimy na ekranie. Claire Denis wolała nie zagłębiać się w ten aspekt. Wydaje mi się, że chciała w ten sposób chronić Christine, której powieść była inspirowana prawdziwymi doświadczeniami. To ciekawe, bo pokazuje, że życie jest większe niż film.
PAP: A miłość – skomplikowana.
J.B.: Wiele zależy od tego, co rozumiemy przez miłość. To jest tak pojemne pojęcie. Przeżywamy w życiu znacznie więcej emocji, ale wszystkie one stawiają przed nami to fundamentalne pytanie: czym jest miłość? Pewnie dla każdego z nas jest trochę czym innym. Ostatnio usłyszałam interesujące zdanie. A mianowicie, że kiedy kochasz, nie potrzebujesz tak bardzo miłości od kogoś. To dość zabawne, ponieważ zazwyczaj wydaje się, że gdy jesteśmy zakochani, łakniemy potwierdzenia tego uczucia u drugiej osoby. Tymczasem w rzeczywistości, kiedy kochamy, czujemy się spełnieni dzięki tej miłości, która wypełnia nasze serce.
PAP: Wątek miłosnych trójkątów ma bogatą tradycję w kinie francuskim. Jak stworzyć coś oryginalnego z prostej, schematycznej historii?
J.B.: Kiedy jesteś na planie, nie masz poczucia, że powstaje coś wyjątkowego. Musisz po prostu być szczera, wczuć się w postać, zaufać, że cała twoja praca dokądś zmierza, nawet jeśli nie potrafisz przewidzieć efektu końcowego. Tylko wtedy istnieje szansa, że powstanie coś unikalnego. Gdybyśmy jako aktorzy czuli takie rzeczy od początku, byłoby dziwnie. W „Niewiernej” zgodziłam się zagrać, jeszcze zanim przeczytałam scenariusz. W przeszłości dwukrotnie wystąpiłam u Claire – w 2017 r. w „Isabelle i mężczyznach” i rok później w „High Life”. Scenariusz tej pierwszej historii współtworzyła Christine, więc zdążyłam ją już poznać. Wiedziałam, że praca z nimi jest doświadczeniem, które chciałabym powtórzyć.
PAP: Claire Denis jest dla pani bratnią duszą, kimś, z kim rozumie się pani praktycznie bez słów?
J.B.: Bratnia dusza to duże słowo, ale uwielbiam z nią pracować. Uważam, że jest bardzo utalentowaną reżyserką i ma ciekawy punkt widzenia na różne sprawy. Claire raczej nie stoi z przodu, tylko z boku. Zawsze opowiada się po czyjejś stronie. Lubię dzielić się z nią refleksjami i śledzić jej reakcje. Spotkania z nią zawsze owocują interesującym filmem. Ale zanim on powstanie, ona odbywa swoją podróż, a ty – swoją.
PAP: Nie czuła się pani częścią filmowej rodziny? Pytam, ponieważ Claire lubi otaczać się współpracownikami, którym ufa, a to na pewno wpływa na komfort pracy na planie.
J.B.: Dla mnie to było nowe doświadczenie. Nie pracowałam wcześniej z Grégoire’em. Nie pracowałam z Vincentem, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Znałam Claire, ale nie powiedziałabym, że dzięki temu było mi łatwiej. Zresztą ona w ogóle nie jest reżyserką, która mocno ingeruje w pracę aktorów. Rzadko zdarza się, żeby obstawała przy swojej wizji tego, jak mamy zagrać daną scenę. Pod tym względem jest raczej jak biała kartka papieru, którą można dowolnie zapisać. Na pewno nie zalicza się też do osób nadmiernie skupiających się na tym, żeby każdy na planie czuł się dobrze. Claire ma własną, odpowiedzialną pracę do wykonania. Czuwa nad tym, by sceny, które gramy, składały się w spójną całość. Czasami dochodzi do drobnych konfliktów czy wymian zdań. To naturalne. My, aktorzy, powinniśmy sami o siebie zadbać. W końcu jesteśmy wystarczająco dojrzali, by wziąć odpowiedzialność za swoją pracę.
PAP: Jest pani obecna w branży filmowej od lat 80. Czym kieruje się pani dzisiaj, wybierając role?
J.B.: Właściwie każdy film to inna historia. W ubiegłym roku zagrałam kierowcę ciężarówki w pełnometrażowym debiucie fabularnym Anny Gutto „Paradise Highway”. To był thriller, którego scenariusz przypominał rollercoaster. Dość ryzykowne przedsięwzięcie, ale chciałam podjąć wyzwanie, bo ile razy można grać to samo? Natomiast – nawiązując jeszcze do poprzedniego pytania – „Niewierna” była jak powrót do rodziny, która okazała się trochę inna, niż ją zapamiętałam. Muszę przyznać, że mam takie wrażenie za każdym razem, gdy spotykam się na planie z reżyserem, z którym już w przeszłości pracowałam. Każdy z nas się zmienia, każdy film jest inny, pojawiają się nowi aktorzy, więc nasza podróż za każdym razem wygląda inaczej.
Tym, co najbardziej fascynuje mnie w scenariuszu, jest spotkanie z samą sobą, jakie zapewnia mi dana historia. A później konfrontacja moich odczuć i emocji z wizją reżysera oraz aktorów, z którymi będę pracować na planie. To pozwala mi zagłębić się w postać, zrozumieć ją, dowiedzieć się czegoś o samej sobie albo coś w sobie zmienić. Kiedy aktor bardzo angażuje się w swoją pracę, film zbliża się do życia, a publiczność ma poczucie, że to, co ogląda, naprawdę z nią rezonuje. Ale trzeba być naprawdę odpowiedzialnym za to, co się robi. W przeciwnym wypadku nie trafimy do serc i umysłów widzów.
PAP: Wspomniała pani o ryzykownych rolach, które przynoszą największą satysfakcję. Czy nie ma pani wrażenia, że obecnie coraz trudniej takie znaleźć?
J.B.: Nie, wciąż otrzymuję interesujące propozycje. W przyszłym roku będę kręcić film z Lance’em Hammerem, którego tytuł roboczy brzmi „A Queen at Sea”. Uwielbiałam jego debiutancki „Balast” i cieszę się na myśl o naszej współpracy. Mam znacznie więcej takich małych odkryć. Oprócz tego gram w serialu HBO „Schody” Antonia Camposa i Leigh Janiak, która – swoją drogą – urodziła się w Stanach Zjednoczonych, ale ma polskie korzenie. Praca na planie tej produkcji jest bardzo komfortowa. Mamy więcej dni zdjęciowych, dzięki czemu nie musimy ciągle pędzić. Natomiast w międzyczasie będę skupiać się na małych filmach, ponieważ gra w nich z jednej strony sprawia mi przyjemność, a z drugiej – zapewnia zew ryzyka.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Juliette Binoche (ur. 1964 r.) jest jedną z najpopularniejszych francuskich aktorek filmowych i teatralnych. Pierwsze kroki stawiała u Godarda, Doillona i Téchiné. Karierę międzynarodową rozpoczęła dzięki „Nieznośnej lekkości bytu” (1987) Kaufmana u boku Daniela Day Lewisa i „Skazie” (1992) Louis’a Malle’a, gdzie partnerowała Jeremy’emu Ironsowi. Żeby zagrać w „Trzech kolorach: Niebieskim” Kieślowskiego, zrezygnowała z „Parku Jurajskiego” – w 1993 r. rola Julie, która traci w wypadku samochodowym męża i córkę, przyniosła jej puchar Volpi dla najlepszej aktorki podczas festiwalu w Wenecji. W 1997 r. otrzymała Oscara za drugoplanową rolę Hany w „Angielskim pacjencie” Minghelli. Drugą nominację do Oscara zapewniła jej w 2000 r. pierwszoplanowa kreacja Vianne Rocher w „Czekoladzie” Hallströma. Za rolę w „Zapiskach z Toskanii” Kiarostamiego została wyróżniona nagrodą w Cannes w 2010 r. W ostatnich latach mogliśmy ją oglądać m.in. w „Podwójnym życiu” Assayasa, „Prawdzie” Koreedy oraz „Isabelle i mężczyznach” Denis.
Światowa premiera „Niewiernej” odbyła się w lutym br. podczas 72. Berlinale. Film, który był jedną z 18 produkcji nominowanych do Złotego Niedźwiedzia, zapewnił Claire Denis nagrodę za najlepszą reżyserię. Od piątku obraz można oglądać w polskich kinach. Jego dystrybutorem jest Galapagos Films. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ skp/