6.7 C
Chicago
piątek, 26 kwietnia, 2024

Echa meczu Francja – Niemcy

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Jeszcze nigdy powiedzenie, że o wynikach wielkich meczów decydują detale nie było tak aktualne, jak po półfinale Francji z Niemcami.

 

Rzut karny podyktowany przez Włocha Nikolę Rizzolego w ostatniej akcji pierwszej połowy zmienił całkowicie obraz spotkania. – To był kluczowy moment. Dostaliśmy jak obuchem w głowę, bo na pewno nie byliśmy w tym meczu gorsi. Nie musimy się niczego żałować – skarżył się na konferencji prasowej trener przegranych Joachim Loew.

 

I miał rację. Zagranie Schweinsteigera w polu karnym było przypadkowe, choć jego ręka rzeczywiście nie znajdowała się w naturalnej pozycji. Sędzia mógł podyktować jedenastkę, ale wcale nie musiał. Zdecydował się na to pierwsze, choć dopiero po kilku sekundach, co też świadczy o tym, że sytuacja nie była jednoznaczna.

 

Niemcy mogą być rozczarowani także z innego powodu. Najlepsza obrona mistrzostw (tuż przed Polakami) straciła drugiego gola w bardzo podobnych okolicznościach. Już w meczu z Italią Jerome Boateng uniósł ręce w polu karnym w sposób nienaturalny, prowokując jedenastkę.

 

Zresztą, obrońca Bayernu stał się jednym z mimowolnych bohaterów także czwartkowego spotkania. Jego kontuzja na pół godziny przez zakończeniem meczu rozsypała całkowicie niemiecką obronę, ułatwiając zadanie Griezmannowi, Pogbie, a nawet wolnemu Giroud. Selekcjoner Low musiał dość dramatycznie łatać dziury, co widać było szczególnie przy drugim golu Francuzów.

 

To prawda, że mistrzowie świata dysponują silną grupą zawodników, ale jednak bez Boatenga i wcześniej zawieszonych za kartki albo kontuzjowanych Hummelsa, Khediry oraz Gomeza to nie jest ta sama drużyna.

 

Gospodarze wykorzystali to perfekcyjnie, w czym również zasługa taktyki trenera Deschampsa.

 

Francuzi rzucili się na Niemców od pierwszego gwizdka, potem wyraźnie oddali pole zgaszeni przewagą fizyczną rywali i znów zaatakowali na całego od początku drugiej części gry, mając już w zanadrzu jednobramkowe prowadzenie. Druga połowa należała już do nich, choć Niemcy w końcówce jeszcze raz przycisnęli.

 

Nie byłoby francuskiego wiktorii i przełamania niemieckiej klątwy (pierwsze zwycięstwo w wielkim turnieju od… 1958 roku), gdyby nie znakomita postawa trzech ludzi. Griezmann po raz kolejny udowodnił, że w decydujących momentach potrafi rozstrzygnąć wynik meczu, Lloris kapitalnymi interwencjami uchronił gospodarzy przez stratą gola, wreszcie trener Deschamps wygrał zakład, stawiając na tych samych zawodników co w poprzednim meczu (zdarzyło się tak dopiero pierwszy raz w historii „trójkolorowych” na Euro).

 

Jeśli mielibyśmy porównywać, szukając bardziej znanych przykładów, to Deschamps ma coś z Adama Nawałki (albo raczej na odwrót). I nie chodzi tylko o chęć dopięcia wszystkiego na ostatni guzik, aby nic nie pozostawiać przypadkowi, ani pragmatyzm posunięty do granic bólu. Obydwaj mają jeszcze odrobinę szczęścia, która pozwala przechylać szalę w sytuacjach, kiedy nikt się tego nie spodziewa.

 

Deschamps jako selekcjoner też był wielokrotnie krytykowany – ostatnio przez Cantonę, który zarzucił mu rasizm – ale dzisiaj dochodzi do poziomu, który był dotychczas osiągalny dla największych trenerów nad Sekwaną.

 

W półfinałowym zwycięstwie nad Niemcami jest też coś symbolicznego. W 1984 roku, po niezwykle emocjonującym spotkaniu o finał, również Marsylia była dla gospodarzy szczęśliwa, kiedy Platini wysyłał Portugalię do domu tuż przed zakończeniem dogrywki. Można tylko przypuszczać, że Velodrome wibrował tak samo jak teraz, bo rzeczywiście marsylska publiczność potrafi być dwunastym zawodnikiem. W Paryżu będzie to samo.

TS/Remigiusz Półtorak, Marsylia, Fot. Thibault Camus

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520