Od czasów serialu „Glina” poobijana twarz Macieja Stuhra kojarzy się z ambitnymi policjantami. Ten potencjał świetnie wykorzystał Michal Kollar w filmie „Czerwony kapitan”.
Bohaterami filmu są policjanci, którzy wstąpili do milicji, a na ich oczach rozpada się Czechosłowacja, zaś oni sami, podobnie jak ich polscy koledzy, na starych radiowozach muszą naklejać folie samoprzylepne z nową nazwą formacji. Klną jak przysłowiowi szewcy z iście epicką fantazją, odpalają papierosa od papierosa, a ich stroje – wszak pracują w wydziale zabójstw i mogą nosić się po cywilnemu, są jakby wyjęte z naszych bazarów. Juź pierwsze ujęcie pokazujące od dołu do góry fatalnie zdekatyzowane jeansy, rodem zapewne z Turcji, wisząca na Macieju Stuhrze definiują cały styl filmu. Obskurne pomieszczenia, rozpadające się auta, cała Bratysława Także wygląda jak koszmar stworzony na deskach socjalistycznych projektantów. Sławny zamek widać może w jednym ujęciu. Za to dialogi – skrzą się męskim, acz nie obrażającym inteligencji humorem. Sama opowieść, to z kolei jakby słowackie „psy” w miniaturze. Bez weryfikacji, pijaństwa i k..stwa, za to z teczkami, za które ludzie ginęli i giną nadal.
Zaczyna się od pewnej prowokacji, później okazuje się, że szpiclami bezpieki byli dzisiejsi purpuraci, a krew zacznie się lać całkiem gęsto. Wiele ujęć zachwyca swoją nieoczywistością, szczególnie w kinie bądź co bądź, sensacyjnym, a wyblakłe lekko kolory przydają całości atmosfery nostalgii, podobnie nieco jak w naszych „Zjednoczonych Stanach Miłości”. W połowie filmu tempo interesującego montażu nieco siada, za to akcja przybiera na brutalności. Czy Słowacja „to nie jest kraj dla starych ubeków” okaże się w nieco zaskakującym finale. Widzowie wychowani na „Psach” mogą odczuwać niedosyt błyskotliwych tekstów, za to nieopatrzone, a świetnie dobrane twarze i role słowackich aktorów fantastycznie kontrastują z dobrze odgrywaną młodzieńczą policyjną naiwnością Stuhra. Film lepszy, niż wynika ze zwiastunów, a widzom rozkochanym w polityce ostatniego półwiecza, dający okazję do gorzkich refleksji.
Jerzy Doroszkiewicz (aip). Fot. Mat. dystrybutora