Podobnie jak cztery lata wcześniej, tegoroczne wybory prezydenckie w USA mogą być tygodniami kontestowane w sądach. Spory te mogą ostatecznie trafić do Sądu Najwyższego, który przeżywa kryzys zaufania i jest zdominowany przez konserwatywnych nominatów Partii Republikańskiej.
W 2000 roku to Sąd Najwyższy w praktyce zdecydował o wyniku wyborów prezydenckich, kończąc ponowne przeliczanie głosów na Florydzie i potwierdzając zwycięstwo George’a W. Busha. W 2020 roku odrzucił skargę wspierających Donalda Trumpa władz Teksasu o unieważnienie wyniku wyborów w kilku stanach, w efekcie potwierdzając zwycięstwo Joe Bidena.
Warunki, w których odbywają się tegoroczne wybory, są zdecydowanie inne od poprzednich wyścigów prezydenckich, ale i tak, podobnie jak cztery lata temu, rezultat głosowania może stać się przedmiotem sporów prawnych, potyczek sądowych i prób zanegowania wyniku wyborów. Niektóre z nich mogą trafić przed Sąd Najwyższy.
Sąd, w którym obecnie dożywotnio zasiada sześciu sędziów nominowanych przez republikańskich prezydentów (w tym trzech wskazanych przez Trumpa) i trójka liberałów, zmaga się z największym w swej historii kryzysem społecznego zaufania.
Instytucją wstrząsały afery związane z ukrywanymi daninami prawicowych miliarderów dla konserwatywnych sędziów, a także z politycznym zaangażowaniem żon dwóch z nich w działalność przeciwko rzekomym fałszerstwom wyborczym. Dodatkowo duże kontrowersje wzbudził szereg precedensowych decyzji – od zniesienia obowiązującego od 50 lat federalnego prawa do aborcji, po przyznanie prezydentom „absolutnego immunitetu”, co znacznie skomplikowało i opóźniło sprawy karne wytoczone przeciw Trumpowi.
Sądowe batalie o wynik wyborów w praktyce trwają już od tygodni. Jak donosi telewizja ABC, w miesiącach i tygodniach poprzedzających dzień głosowania obie partie – lecz w większości Republikanie – złożyły dziesiątki skarg i pozwów dotyczących zasad dotyczących oddawania głosów, uznawania ich i spisów wyborców w poszczególnych stanach. Podobna sytuacja może wydarzyć się już po dniu wyborów, zwłaszcza jeśli przegra je Trump. Nadal twierdzi on, że wybory w 2020 roku przegrał w wyniku fałszerstw, i sugeruje, że jeśli przegra i tym razem, to tylko z tego powodu.
„Zespół Trumpa już ma całą armię prawników, gotową, by rzucić się do kwestionowania wyników” – mówi PAP prof. Lawrence Douglas, profesor prawa z Amherst College w stanie Massachusetts. Jak zaznacza, najtrudniejszy okres przypadnie na okres certyfikowania wyników przez poszczególne stany, między 5 listopada a 11 grudnia. Choć w 2020 roku lokalni działacze Partii Republikańskiej w większości oparli się naciskom, by wstrzymać zatwierdzanie wyników lub je zmienić, to jednak w wielu przypadkach zostali następnie zastąpieni urzędnikami sympatyzującymi z Trumpem i jego narracją o „ukradzionych wyborach”.
Aby częściowo utrudnić kontestowanie wyników, Kongres głosami także części polityków Partii Republikańskiej uchwalił w 2022 roku nowelizację pochodzącej z XIX wieku ustawy wyborczej (Electoral Count Reform Act, ECRA). Nowelizacja m.in. usprawnia zasady zatwierdzania wyników w poszczególnych stanach, wprowadza bowiem poważniejsze warunki zgłaszania obiekcji przez kongresmenów i wprowadza szybszą sądową ścieżkę rozstrzygania sporów, która obejmuje również Sąd Najwyższy.
Mimo to – jak zauważa Douglas – nowa ustawa nie musi oznaczać, że kontrolowane przez Republikanów stanowe legislatury nie ogłoszą „własnych” wyników.
„Choć większość prawników uważa ustawę z 2022 roku za zgodną z konstytucją, to prawnicy związani z ruchem MAGA kwestionują jej konstytucyjność. I wcale nie jest jasne, jak w tej sprawie zdecydowałby Sąd Najwyższy w obecnym składzie. Niektórzy sędziowie sympatyzują z poglądami prawników Trumpa” – powiedział ekspert. Zastrzegł jednak, że „o ile faktycznie nie będzie przesłanek, by zakwestionować wyniki, to (…) trudno mi sobie wyobrazić, by sędziowie (SN) zdecydowali w sprawie wyborów na korzyść Trumpa w taki jawnie partyjny sposób” – dodał.
Według portalu Politico mimo reform i innej niż cztery lata temu sytuacji politycznej (prezydent jest Demokratą, a sesji Kongresu w sprawie zatwierdzenia wyniku wyborów przewodzić będzie wiceprezydentka Kamala Harris) w przypadku przegranej Trumpa jego ekipa planuje zakwestionować w Kongresie – co wymagałoby republikańskiej większości w obu izbach – części głosów elektorskich oddanych na Harris. Wówczas, jeśli żaden z kandydatów nie otrzyma większości bezwzględnej głosów elektorskich, prezydenta wybrałaby Izba Reprezentantów, a skoro większość w niej mieliby Republikanie, Trump mógłby w ten sposób wygrać wybory.
O ryzyku takim otwarcie mówią ostrzegający przed nim Demokraci, przypominając niedawne słowa Trumpa do spikera Izby Mike’a Johnsona. Podczas wiecu w Madison Square Garden w Nowym Jorku były prezydent powiedział, że mają z Johnsonem „mały sekret”, dzięki któremu „dobrze im pójdzie w Izbie”. Johnson odmówił później wyjaśnienia, co Trump miał na myśli.
Jak mówi Douglas, choć taki scenariusz wywołałby olbrzymie kontrowersje, to byłoby to zgodne z prawem i jest mało prawdopodobne, by Sąd Najwyższy interweniował w takim przypadku.
„Być może zostałby poproszony o interwencję w sprawie unieważnienia tych głosów elektorskich, ale ustawa mówi, że do tego potrzebna jest jedynie zwykła większość głosów w obu izbach (Kongresu)” – podkreśla Douglas.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
osk/ fit/