Biały Dom formalnie oskarżył Kreml o ingerencję w amerykańską kampanię wyborczą. Chodzi o kradzież i ujawnienie e-maili Demokratów, co w lipcu tego roku doprowadziło do dymisji szefowej krajowego komitetu tej partii.
We wspólnym oświadczeniu koordynator agencji wywiadowczych USA James Clapper oraz Departament Bezpieczeństwa Kraju stwierdzili, że publikacja wykradzionych e-maili była ingerencją w proces wyborczy w Stanach Zjednoczonych. „Biorąc pod uwagę zakres i charakter tych działań, jesteśmy przekonani, że tylko najwyżsi rangą przedstawiciele władz Rosji mogli zlecić te działania” – czytamy w oświadczeniu, w którym nie wymieniono z imienia i nazwiska prezydenta Rosji Władimira Putina.
Przedstawiciele wywiadu USA oraz Departamentu Bezpieczeństwa Kraju wskazali również na próby ataków hackerów na systemy informatyczne wykorzystywane przez amerykańskie komisje wyborcze. Większość z tych ataków dokonano z serwerów należących do rosyjskiej firmy. W tym przypadku Amerykanie nie oskarżyli władz na Kremlu o odpowiedzialność za ataki.
Tym zarzutom zaprzecza Rosja. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow nazwał je „bredniami”. „Codziennie strona Władimira Putina jest atakowana przez dziesiątki tysięcy hakerów. Tropy wielu z tych ataków prowadzą do Stanów Zjednoczonych, ale my nie oskarżamy za każdym razem Białego Domu” – powiedział Dmitrij Pieskow.
Marek Wałkuski / Waszyngton, Fot. Dreamstime