„Prime Time” opowiada o zduszonym krzyku. Poprzez głównego bohatera chcieliśmy zobaczyć, jak rodzi się bunt i czy ktoś inny też go poniesie. Dla mnie jest to studium buntu – powiedział PAP Jakub Piątek. Jego debiutancki pełnometrażowy film fabularny można od środy oglądać na Netfliksie.
Jest 31 grudnia 1999 roku. Zbliża się wieczór, gdy młody chłopak z bronią w ręku (w tej roli Bartosz Bielenia) wdziera się do studia telewizyjnego, w którym akurat następuje rozstrzygnięcie telekonkursu. Sebastian bierze jako zakładników prezenterkę Mirę (Magdalena Popławska) oraz ochroniarza Grzegorza (Andrzej Kłak) – i przystawiając im pistolet do skroni – wygłasza żądanie. Chce wejść na antenę na żywo w czasie najwyższej oglądalności, żeby przekazać telewidzom coś ważnego. Nie precyzuje, o jaki komunikat chodzi. Miotając się po studiu, od czasu do czasu zerka na wyjętą z kieszeni kartkę papieru. Gdy na miejsce przyjeżdżają policjanci (Monika Frajczyk, Cezary Kosiński i Dobromir Dymecki) i rozpoczynają się negocjacje, ze strzępkowych informacji zaczynają wyłaniać się motywacje bohatera.
Jak powiedział PAP twórca filmu Jakub Piątek, na pomysł scenariusza wpadł wspólnie z Łukaszem Czapskim chwilę przed premierą zrealizowanego w Studiu Munka krótkiego metrażu „Users”. „Chcieliśmy bardzo szybko wskoczyć w coś nowego. Zaczęliśmy szukać tematów, które by nas zainteresowały. W pewnym momencie trafiliśmy na tego typu zdarzenia” – wspomniał. Dodał, że „na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych dosyć często na świecie zdarzały się sytuacje, w których ktoś próbował wykorzystać siłę panującej wówczas niepodzielnie telewizji do własnych celów”. „Na początku trafiliśmy na historię przejęcia amerykańskiej telewizji przez dwóch młodych chłopaków. Potem odkrywaliśmy inne. Taka próba przejęcia czy zamachu na telewizję zdarzyła się też w Polsce, Holandii, Brazylii. Co ciekawe, zamachowcami byli zawsze młodzi mężczyźni. Ale też był cały wachlarz powodów, dla których decydowali się to zrobić – od przyczyn bardzo osobistych, jak próba odzyskania dziecka czy miłość, po manifesty społeczno-polityczne” – zwrócił uwagę.
Podobnie jak w przypadku „Users”, reżyser umieścił akcję „Prime Time” w sylwestra, bo – jak wyjaśnił – wydało mu się kuszące dla dramaturgii, że „tłem bardzo kameralnego dramatu będzie sylwester 1999/2000”. „Uznałem, że Polska, która od godz. 18 – gdy zaczyna się akcja naszego filmu – aż do północy staje się coraz bardziej pijana, szczęśliwa i może też trochę otumaniona, będzie ciekawym, kontrastującym wyborem” – mówił. Na uwagę zasługuje także miejsce akcji i odtworzona w najdrobniejszych detalach rzeczywistość schyłku lat 90. Twórcy nakręcili część scen w Krakowie w zbudowanej w latach 60. lokalnej stacji telewizyjnej, z której od dawna nikt nie korzysta.
„Umówiliśmy się, że skoro mamy tak mało lokacji – bo głównie jest to studio telewizyjne i przylegająca do niego reżyserka – spróbujemy zbudować ten świat w pełni i ograniczymy do minimum filmowe oszustwa. W związku z tym sprzęty telewizyjne, które widzimy na ekranie, naprawdę działają. Aktorzy mogli na konsolecie wideo przełączać kolejne kamery i wtedy monitory reagowały. Mieli w pełni działający system intercomu, żeby porozumiewać się między sobą. To wszystko nie tylko było potrzebne w realizacji, ale przede wszystkim dało aktorom poczucie, że nie wchodzą w jakąś ściemę tylko w świat i że – gdziekolwiek się nie obrócą – ten świat się nagle cudownie nie kończy, tylko cały czas jest. Otwierając szufladę, znajdą tam paczkę papierosów i gazetę z 1999 r. Mnie to daje możliwość wspólnej eksploracji tego świata, improwizacji, a im przestrzeń do budowania postaci” – stwierdził Piątek.
Według niego, „Prime Time” opowiada o zduszonym krzyku. „Poprzez głównego bohatera Sebastiana chcieliśmy zobaczyć, jak się rodzi bunt, czy ktoś inny w tej przestrzeni także go poniesie i czy ktoś będzie chciał Sebastiana wysłuchać. Dla mnie jest to studium buntu” – podsumował. Wspominając współpracę z Bartoszem Bielenią, podkreślił, że aktor „nie tylko wypełnił Sebastiana, ale też go współtworzył”. „Od początku był taki plan na tego bohatera, żeby zostawić niezbędne minimum jego historii, a jak najwięcej miejsca zostawić dla widza. Chcieliśmy stworzyć bohatera-matrycę, który potrzebuje widza, żeby być spełnioną postacią i potrzebuje identyfikacji z widzem. Ale podczas pracy z Bartkiem po raz pierwszy poczuliśmy bardzo silną potrzebę zbudowania backstory. Skończyło się tak, że napisaliśmy pamiętnik Sebastiana z ostatnich kilku miesięcy sprzed zdarzenia, o którym opowiada film” – opowiadał.
Pytany o klucz doboru obsady, reżyser odpowiedział, że po prostu szuka ludzi, „którzy zaskakują i których praca okazuje się nieoczywista”. „Szukam poczucia, że ktoś zabiera postać, ale też historię, w miejsca, o których nie miałem pojęcia. Coś takiego rzeczywiście się wydarzyło. Później, gdy +Boże Ciało+ miało premierę w Wenecji i zaczęła się droga pełna sukcesów dla tego filmu i Bartka, miałem obawę, że gdzieś ucieknie, że ktoś go +ukradnie+, zaproponuje fajniejszy projekt w USA. Jednak Bartek został w naszym filmie i mam wrażenie, że też mu na nim dość mocno zależało. Jest bardzo zdyscyplinowanym aktorem. Pamiętam, że po gali oscarowej jego samolot lądował o 5 rano w Warszawie, a o 10 był już na zdjęciach próbnych u nas, odbywały się w garażu domu jednorodzinnego siedziby Watchout Studio. Akurat wtedy partnerował Magdzie Popławskiej i to było ich pierwsze spotkanie. On z jet lagiem, prosto z innego świata momentalnie odnalazł się w tym garażu” – stwierdził.
Światowa premiera filmu odbyła się zimą na festiwalu w Sundance, który w tym roku ze względu na panującą pandemię COVID-19 odbył się w sieci. „Byliśmy i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nas tam zaproszono. Mimo że to się odbywało online, mam wrażenie, że organizatorzy starali się zrobić wszystko, by dać nam poczucie quasi-uczestnictwa w festiwalu, poznać między sobą twórców prezentowanych filmów. To najważniejszy festiwal w Stanach Zjednoczonych, więc zainteresowanie branżowe filmem było bardzo duże. Być może będziemy na tym korzystać, bo dużo osób przy tym tytule debiutuje. Nie tylko ja. A nawet jeśli nie debiutuje, to Sundance jest platformą do tego, żeby zauważyć czyjąś pracę, co może przełożyć się na nowe projekty. Natomiast z mojej perspektywy: mam nadzieję, że dzięki temu może trochę łatwiej będzie mi zrobić drugi film i nie skończy się na tym jednym” – podsumował Piątek.
Od środy polscy widzowie mogą oglądać „Prime Time” w serwisie Netflix. W innych krajach film będzie dostępny od 30 czerwca.
Jakub Piątek (ur. 1985 r.) jest absolwentem Wydziału Reżyserii łódzkiej Szkoły Filmowej. Zanim rozpoczął studia, był reporterem w prasie lokalnej i animatorem kultury. Jako student Filmówki zrealizował m.in. etiudy „Jak wrócisz”, „Łódź od świtu do nocy”, „Pustostan” „350 km” i „Karuzelnicy”. Jego krótkometrażowy dokument „Matka” (2009 r.), którego producentem jest Szkoła Wajdy, zaprezentowano na ponad 50 międzynarodowych festiwalach filmowych, w tym w Konkursie Polskich Filmów Krótkometrażowych festiwalu Nowe Horyzonty. W 2014 r. Piątek wyreżyserował dokument „One Man Show”, a w 2018 r. – krótkometrażową fabułę „Users”, do której scenariusz napisał wspólnie z Łukaszem Czapskim. Premiera obrazu odbyła się podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego. (PAP)
autorka: Daria Porycka
Bartosz Bielenia: dla Lanthimosa zagrałbym po grecku, kocham ten język i kraj (wywiad)
Chciałbym pracować z Davidem Lynchem i Yorgosem Lanthimosem. Jestem pewien, że byłbym w stanie zagrać po grecku, greka przychodzi mi z łatwością. Kocham ten język i kraj – powiedział PAP Bartosz Bielenia. Nowy film z jego udziałem „Prime Time” w reżyserii Jakuba Piątka od środy można oglądać na Netfliksie.
Jest 31 grudnia 1999 roku. Zbliża się wieczór, gdy młody chłopak z bronią w ręku (w tej roli Bartosz Bielenia) wdziera się do studia telewizyjnego, w którym akurat następuje rozstrzygnięcie telekonkursu. Sebastian bierze jako zakładników prezenterkę Mirę (Magdalena Popławska) oraz ochroniarza Grzegorza (Andrzej Kłak) – i przystawiając im pistolet do skroni – wygłasza żądanie. Chce wejść na antenę na żywo w czasie najwyższej oglądalności, żeby przekazać telewidzom coś ważnego. Nie precyzuje, o jaki komunikat chodzi. Miotając się po studiu, od czasu do czasu zerka na wyjętą z kieszeni kartkę papieru. Gdy na miejsce przyjeżdżają policjanci (Monika Frajczyk, Cezary Kosiński i Dobromir Dymecki) i rozpoczynają się negocjacje, ze strzępkowych informacji zaczynają wyłaniać się motywacje bohatera.
PAP: Jak trafiłeś do „Prime Time”? Reżyser Jakub Piątek od początku widział cię w roli Sebastiana czy musiałeś go do siebie przekonać?
Bartosz Bielenia: Musiałem go przekonać. To był zwykły casting. Któregoś razu zostałem zaproszony na przesłuchanie. Poszedłem tam przygotowany i okazało się, że to jest bardziej spotkanie niż casting. Usiedliśmy z Kubą i przez godzinę rozmawialiśmy o postaci, filmie, o czym to jest, czym mogłoby być. To było bardzo ciekawe. Dopiero później spotkaliśmy się na bardziej typowym przesłuchaniu.
PAP: Grasz chłopaka, który wdziera się do stacji telewizyjnej i żąda wejścia na antenę na żywo, żeby przekazać widzom coś istotnego. Niewiele wiemy o jego motywacjach, a informacje o jego przeszłości wyczytujemy jedynie między wierszami. Potrzebowałeś jakiejś podbudowy, żeby lepiej zrozumieć Sebastiana?
B.B.: Razem z Kubą omówiliśmy większość życia Sebastiana. Na początku wydawało mi się, że może nie będzie to potrzebne, że wystarczą przeczucia i najważniejsze stanie się to, co wydarzy się w studiu. Okazało się jednak, że nie mogę złapać tej postaci, zrozumieć jej odruchów. Chodziło o drobne gesty, reakcje, nad którymi nie powinniśmy panować, które nie są przemyślane. Przy tak dużej presji emocji i w tak skrajnych warunkach, jakie panują w studiu, trzeba oddać się jakimś odruchom. A jeśli nie będę wiedział, kim jest mój bohater i przez co mógł przejść, to tych odruchów nie będzie. Musieliśmy to niezwykle precyzyjnie opracować.
PAP: Jak tworzyliście backstory?
B.B.: Dużo fantazjowaliśmy. Dzwoniliśmy do siebie z różnymi pomysłami, co by to mogło być, co nam przychodzi do głowy. Kuba próbował mnie namówić, żebym pisał coś w rodzaju pamiętnika mojego bohatera, ale grzecznie odmówiłem. Nie przepadam za pisaniem na rozkaz. W takich sytuacjach przeważnie i tak odkładam to na ostatni możliwy termin i piszę pięć minut przed spotkaniem. Natomiast Kuba zaczął pisać pamiętnik Sebastiana. Opracował kilka dni z jego życia, co było dla mnie bardzo ciekawe, bo dzięki temu zyskałem bardzo osobiste, intymne spojrzenie na to, jak reżyser wyobraża sobie tę postać.
Pracowaliśmy z Kubą bardzo blisko nad tym bohaterem. To się nie zdarza często. Zazwyczaj po prostu obie strony mówią, co myślą o postaci. My wymienialiśmy się bardzo intymnymi myślami i przeczuciami na temat Sebastiana. Budowaliśmy go powolutku. Wiemy, czym się zajmowali jego rodzice, co studiował, dlaczego odszedł z uczelni, kiedy wrócił do domu, jak prawdopodobnie spędzał czas w domu. W Krakowie powstał nawet w pełni umeblowany pokój Sebastiana. Spędziłem tam noc i nagrywałem improwizacje na kamerze MiniDv, które miały wejść do filmu, ale ostatecznie się w nim nie znalazły. Dzięki temu mogłem poznać Sebastiana. A przede wszystkim to był mój pokój marzeń. Chciałbym mieć w latach 90. taki pokój, swój telewizor i DVD.
PAP: Twój bohater jest osobą samotną, zdesperowaną, łaknącą uwagi, zrozumienia, wysłuchania. Jak ty go odbierasz, znając cały jego background?B.B.: Mam bardzo dużo współczucia dla niego. Współczuję z nim, jego ogromną potrzebą kontaktu i żalem.
PAP: Sebastian ze względu na swoją buntowniczą naturę przypomina mi trochę Daniela z „Bożego Ciała”, który też przeciwstawiał się zastanemu porządkowi. Granie tak niejednoznacznych postaci musi być wymarzoną sytuacją dla aktora. Ty takich bohaterów szukasz czy masz szczęście na takich trafiać?
B.B.: Mam szczęście na takich trafiać. Dopiero teraz mogę powiedzieć, że rozglądam się za bardziej zniuansowanymi, bogatymi bohaterami. Do tej pory raczej walczyłem o projekty, w których mógłbym wziąć udział niż decydowałem się na określone oferty. Dotychczasowi bohaterowie po prostu mi się przytrafiali i mogę być wdzięczny, że akurat tacy byli albo że takimi ich stworzyliśmy.
PAP: Powiedziałeś o współpracy z Kubą Piątkiem, że było to wspólne poszukiwanie. Mógłbyś zdradzić, co ty zaproponowałeś do tej roli, a on przyjął?
B.B.: Mogę zdradzić też coś, co ja zaproponowałem i nie weszło do filmu.
PAP: Bardzo proszę.
B.B.: Wąsy. Kuba uznał to za świetny dowcip, a ja szczerze hodowałem wąsa. Postanowiłem skorzystać z początku pandemii, kiedy oprócz mojej dziewczyny nikt nie musiał mnie oglądać. Ona do dzisiaj nie wspomina tego dobrze. Po prostu wąs pasował mi do Sebastiana. Zastanawiałem się, czy ten bohater nie chciał kreować się na kogoś, być trochę starszy niż jest. Poza tym wąs kojarzy mi się z latami 90. Ale nie jest to dobry pomysł w moim przypadku. Nieprędko widzowie zobaczą mnie w jakiejkolwiek roli z wąsem.
PAP: Zostawmy zatem wąsy. Czy twoim zdaniem spotkanie z każdym kolejnym reżyserem zmienia coś w światopoglądzie aktora, jego sposobie pracy? A jeśli tak, co dało ci spotkanie z Kubą?
B.B.: Tak, zmienia. Poprzez zbieranie doświadczenia, zderzanie się z innymi wyobraźniami, podejście do pracy. Praca z Kubą to ogromna przyjemność, bo on jest bardzo czułym i uważnym człowiekiem. Można poczuć się przy nim bezpiecznie. Nie wiem, czy spotkanie z nim bardzo zmieniło moje podejście do zawodu, ale na pewno utwierdziło mnie w tym, że można tak wspólnie budować świat, tak go kreować, żeby mieć przy tym dużo szacunku do siebie nawzajem, uwagi i radości z tworzenia.
PAP: Jak wspomniałeś, sporą część filmu kręciliście w Krakowie, gdzie wcześniej studiowałeś i pracowałeś. To był powrót sentymentalny?
B.B.: Tak, odbyłem nawet kilka sentymentalnych spacerów po Krakowie podczas wolnych dni. Słyszałem, że ma nie być już Bunkra Sztuki, więc poszedłem zobaczyć tamto miejsce. Ostatnio udało mi się odwiedzić Bunkier Sztuki już zaorany. Tworzenie w Krakowie było miłe i ciekawe. Czułem się jak w domu. Mieliśmy hotel zaraz przy miejscu, gdzie na studiach bardzo często graliśmy w koszykówkę i gdzie mieszkał mój znajomy Karol Kossakowski. Lata wcześniej w trakcie studiów mieszkała nieopodal Magda Koleśnik, którą też zdarzało mi się odwiedzać.
PAP: Ostatnie półtora roku było dla ciebie szalenie intensywnym czasem: promocja oscarowa „Bożego Ciała”, gala wręczenia nagród, wyjazd do Berlina, gdzie odbierałeś statuetkę European Shooting Star, wreszcie – praca na planie „Prime Time”. Jak wspominasz to wszystko, co ci się przydarzyło, z dzisiejszej perspektywy?
B.B.: Szczerze mówiąc, wszystko ułożyło się bardzo harmonijnie, bo cała szalona przygoda z „Bożym Ciałem” skończyła się na początku marca. Mieliśmy tydzień przerwy po Orłach i akurat ogłoszono lockdown. Wyjechałem na wieś, gdzie przez trzy miesiące mogłem spokojnie przygotowywać się do kolejnych projektów. Oczywiście, wszystko było okraszone niepewnością, czy i kiedy się odbędzie. Ale miałem dużo czasu, by przygotować się do „Prime Time” i kolejnego filmu. We wrześniu i październiku byłem już na Słowacji na planie „Aplauzu” Juraja Lehotský’ego. Ten film wymagał ode mnie ogromnych przygotowań językowych i gry na instrumencie. Miałem do opracowania skomplikowany utwór muzyczny. Zdjęcia skończyliśmy dwa tygodnie temu, więc w zasadzie dopiero niedawno wyszedłem z trybu ciągłego przygotowywania się do czegoś.
PAP: Kuba Piątek przyznał, że po twojej wizycie na gali oscarowej trochę obawiał się, że ktoś zaproponuje ci ciekawszy projekt w USA i wasza współpraca nie dojdzie do skutku. Nie kusiło cię, żeby spróbować swoich sił za oceanem?
B.B.: Cały czas kusi. Próbuję jakichś przesłuchań, są perspektywy na projekty, więc czemu nie?
PAP: A jakie są twoje aktorskie marzenia?
B.B.: Bardzo chciałbym zagrać u Davida Lyncha i Yorgosa Lanthimosa. Zresztą jest tylu wspaniałych twórców… Między nimi także Thomas Vinterberg. Jestem zakochany w „Na rauszu”. Uważam, że to fenomenalny film, a ubiegłoroczna gala Europejskich Nagród Filmowych to najsłodsza przegrana w moim życiu. Nigdy nie czułem się tak dobrze, gdy czegoś nie dostałem. Gdyby można było spotkać się z Vinterbergiem, byłbym bardziej niż szczęśliwy. A Yorgos Lanthimos? Jestem pewien, że byłbym w stanie zagrać po grecku, ponieważ greka przychodzi mi z łatwością. Kocham ten język i kraj.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Światowa premiera „Prime Time” odbyła się zimą br. podczas festiwalu w Sundance. Od środy polscy widzowie mogą oglądać go w serwisie Netflix. W innych krajach film będzie dostępny od 30 czerwca.
Bartosz Bielenia (ur. 1992 r.) jest absolwentem Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Jego debiut teatralny miał miejsce w 1999 r. w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku, gdzie zagrał główną rolę w spektaklu „Mały książę” Tomasza Hynka. W latach 2014-2017 był związany z Narodowym Starym Teatrem w Krakowie. Współpracował m.in. z Janem Klatą, Krzysztofem Garbaczewskim i Pawłem Miśkiewiczem. Od stycznia 2018 r. należy do zespołu Nowego Teatru w Warszawie.
Zagrał także w wielu filmach, m.in. „Bożym Ciele” Jana Komasy (za którą doceniono go m.in. nominacją do Europejskiej Nagrody Filmowej, Kryształową Gwiazdą „Elle” na festiwalu w Gdyni, Paszportem „Polityki” i Orłem), „Ja teraz kłamię” Pawła Borowskiego, „Klerze” Wojciecha Smarzowskiego, „Na granicy” Wojciecha Kasperskiego (Jantar za odkrycie aktorskie na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie) i „Disco Polo” Macieja Bochniaka. W grudniu 2019 r. został laureatem Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, przyznawanej młodym aktorom odznaczającym się wybitną indywidualnością. W ub.r. podczas festiwalu w Berlinie odebrał tytuł Europejskiej Wschodzącej Gwiazdy – European Shooting Star, którego celem jest promowanie młodych i utalentowanych aktorów europejskich. (PAP)
autorka: Daria Porycka