7.4 C
Chicago
piątek, 26 kwietnia, 2024

Piotr Zaremba: Morawiecki. Silniejszy premier, ale też „pan od kłopotów”

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Premier potwierdził swoje przywództwo w rządzie w momencie niewygodnym dla całego PiS. Kiedy kłopoty zaczną narastać, spadną przede wszystkim na niego. I mogą mu utrudnić zabiegi o pozycję lidera prawicy

Rzadko kiedy można zobaczyć Mateusza Morawieckiego zdenerwowanym. Z reguły zachowuje oblicze opanowanego technika władzy. Tak reagował zawsze na rytualne oskarżenia opozycji spod znaku Grzegorza Schetyny. Nawet kiedy podczas debaty nad expose Morawieckiego lider PO sięgnął po argumenty ad personam żądając ujawnienia majątku żony premiera i przedstawiając go jako głodnego władzy bankstera, ten odpowiadał kamienną twarzą.

 

Kłopoty rewolucjonisty

 

A jednak mowa polityka Lewicy Adriana Zandberga wyraźnie wyprowadziła szefa rządu z równowagi. Wychwyciły to kamery. Przesiadał się, kręcił głową, prowadził ożywione dyskusje z sąsiadami. Tak jakby im się skarżył. Zandberg zastosował najprostszą metodę. Rozliczał premiera z prospołecznych obietnic i z antyestablishentowej retoryki. Na ogólnikowe zapowiedzi walki z szarogęszeniem się międzynarodowych korporacji odpowiadał pytaniami o wycofanie się z podatku cyfrowego – pod presją amerykańskiego wiceprezydenta. Kłuł premiera w oczy zapaścią służby zdrowia, zachowaniem śmieciowych umów o pracę, wreszcie sięgnięciem pod fundusz solidarności z niepełnosprawnymi, aby budżet się domknął. To ostatnie jest zresztą faktycznie szczególnie kompromitujące. Pomimo powracających pogłosek, że dla Jacka Kurskiego szuka się nowej posady, zachowuje on władzę nad TVP Wydaje się, że podenerwowanie premiera nie wynika tylko z przeczucia, że ten typ krytyki może wyrządzić PiS-owi większe szkody niż krzyki liberałów o łamaniu demokracji. Za tym były też innego typu emocje.

 

Premier, pilny czytelnik myśli lewicowca Thomasa Piketty’ego, naprawdę czuje się po trosze rewolucjonistą, pomimo swoich związków z establishmentem III RP. Naprawdę wierzy w walkę z negatywnymi skutkami globalnego kapitalizmu. A zarazem czuje się skazany na wiele kompromisów – z powodu strategii wyborczej PiS, ale i przekonania, że rewolucja zbyt pośpieszna i zbyt dogłębna zostanie odrzucona przez rynki finansowe i międzynarodowe instytucje. To po to aby się z nimi dogadywał, wzięto go do rządu, a potem zrobiono premierem. Oczywiście to nie on wymyślił aż tak masowe rozdawnictwo w miejsce odbudowy usług publicznych i wspierania grup szczególnie potrzebujących pomocy, takich jak niepełnosprawni. To efekt przekonania Jarosława Kaczyńskiego, że tylko potężne wyborcze przekupstwo pozwoli PiS przetrwać pośród ofensywy wciąż silnej opozycji i nieufnej zagranicy. Morawiecki, gdyby to od niego zależało, być może zrobiłby to nieco inaczej. W każdym razie próbowałby inaczej zacząć. Ale skoro już ta spirala została rozkręcona, zaangażował się w to duszą i ciałem. Krytyka Lewicy boli go. Ale zawsze może sobie powtarzać, że jej program jest jeszcze bardziej kosztowny niż pisowskie rozdawnictwo, więc kompletnie nierealny.

 

Rola pana od kłopotów

 

Jego rola jest niewdzięczna. Swoje expose naszpikował akcentami modernizacyjnymi, także takimi, które kojarzą się z wolnym rynkiem. W końcu zaproponował wpisanie do konstytucji ochrony oszczędności Polaków wynikłych z pracowniczych planów kapitałowych. A równocześnie to jego ekipa wymyśliła plan skasowania pułapu 30-krotności składek na ZUS – co uderzało w zamożniejsze grupy. Po prostu dlatego, że budżet mu się nie domyka i rząd jest skazany na rozpaczliwe poszukiwania dodatkowych miliardów. Z pewnością lepiej się czuje w porozumieniu z bardziej wolnorynkowymi Gowinowcami. Ale to jego ludzie rozsiewali złudzenia, że przeforsują kontrowersyjny pomysł głosami posłów skrajnie lewicowego Razem. Co i tak było nierealne. Po wahaniach Zandberg wybrał grę na wyrazistość ponad ewentualne wspieranie rządu, nawet zgodne z lewicowymi przekonaniami. Morawiecki doznał także kolejnej, choć tym razem niewielkiej nauczki. Wewnątrz PiS kolportuje się wersję, jakby Kaczyński o pomyśle z kasowaniem 30-krotności nie wiedział. Winny musi się zawsze okazać rząd, a nie lider. Naturalnie zagrożenie dla pozycji staro-nowego premiera nie jest wielkie.

 

Morawiecki po przebrnięciu kolejnych kampanii wydaje się niezastąpiony, przede wszystkim dlatego, że tylko on umie wszystko policzyć i złożyć w całość finanse państwa. Tylko on zna techniki rozmawiania z zagranicznymi liderami Ale w ten sposób budowany jest podział , czytelny dla partyjnego aparatu. Partia jest dobra, rząd będzie zbierał odium potencjalnych porażek. Choć trzeba przyznać, że zwłaszcza ostatnia kampania pogodziła premiera z wyborcami PiS. Na dobre przestali wyglądać opiekuńczej Beaty Szydło. Dawnego oschłego menadżera, coraz sprawniej rozmawiającego z wyborcami, zaakceptowano ostatecznie jako herolda „dobrej zmiany”. Również z tego powodu akcja Zbigniewa Ziobry aby go zastąpić kimś innym, była skazana na przegraną.

 

Prawowierny pisowiec

 

Była skazana, ale jest symbolem czekających trudności. Morawiecki potwierdził swoją pozycję w momencie, kiedy koalicjanci zyskali w pewnym sprawach nieformalne prawo weta, a opozycja jest coraz silniejsza, choćby dzięki kontroli nad Senatem. Premier może prowadzić swoje koronkowe gry z zagranicą. Może wprowadzać do rządowej agendy elementy ułatwiające poszukiwanie nowych wyborców, choćby za pomocą pakietu ekologicznego. Ale na strategię ogólnopolityczną wpływ ma niewielki, co symbolizuje trwanie PiS przy Krystynie Pawłowicz i Stanisławie Piotrowiczu jako kandydatach do TK. Na tym tle wezwania adresowane do opozycji aby się porozumieć brzmiały cokolwiek groteskowo.

 

Bardziej pasowała formułka nieocenionej Joanny Lichockiej: „Słychać wycie, znakomicie”. Nie wiemy zresztą, co tak naprawdę o tym myśli Morawiecki. Marząc o przyszłym przywództwie obozu, zaczął coraz bardziej odnajdywać się w roli prawowiernego, przekonanego pisowca. A maska potrafi przyrosnąć do twarzy. Nadzieje na większe „ucentrowienie” PiS mogą się więc z nim kojarzyć tylko do pewnego stopnia. W sprawie walki o kontrolę nad sądami chociażby, był jednym z rzeczników rewolucji, chyba nawet z przekonania.

 

Rząd bardziej jego, ale…

 

W nowej rządowej układance nieco wzmocnił swoją pozycję. Pozbył się ministra energetyki Krzysztofa Tchórzewskiego, którego nazbyt „węglowa” strategia mu przeszkadzała. Wyłączył z MSZ sprawy europejskie włączając do swojej kancelarii. W końcu za biegłość w tych sprawach jest ceniony przez Prezesa. To akurat zmiana racjonalna, wbrew pozorom ta tematyka nie jest domeną tradycyjnej dyplomacji. Takich zmian jest więcej. Nowy rząd wydaje się być bardziej technokratyczny niż poprzedni. Ministrem finansów został Tadeusz Kościński, człowiek z bankowości zastępując Jerzego Kwiecińskiego, który cztery lata temu był podsuwany do pilnowania niepewnego Morawieckiego – w imieniu PiS. Lecz kierunek tych zmian nie jest jednoznaczny. Niektórzy ministrowie nienajlepiej oceniani przez Morawieckiego wcale nie odeszli, choćby szef resortu infrastruktury Andrzej Adamczyk. To resztki dawnej zasady szanowania pozycji pisowskich bonzów. Scentralizowano nadzór nad spółkami państwowymi.

 

Ale Jacek Sasin będzie je kontrolował bardziej w imieniu Nowogrodzkiej niż premiera. Możliwe, że to będzie sprzyjać bardziej racjonalnej, skoordynowanej polityce gospodarczej, ale pozycji Morawieckiego raczej nie wzmocni. Zresztą i wcześniej nie miał tu pełnej władzy. Musiał tolerować człowieka Ziobry na czele PZU, choć formalnie ta firma pozostawała bezpośrednio pod jego kontrolę. Wzmocnienie koalicjantów, to także utrwalenie pozycji nie znoszącego premiera Ziobry, nawet jeśli sam Kaczyński go nie trawi, nie może się go pozbyć. Pomimo powracających pogłosek, że dla Jacka Kurskiego szuka się nowej posady, zachowuje on władzę nad telewizją publiczną. A podczas kampanii dbał on aby premiera było na ekranie jak najmniej. Czy Kaczyński dba w ten sposób o równowagę sił, czy nie wszystko już kontroluje? W każdym razie premier nie stał się nawet delfinem. I z każdą poważniejszą sprawą będzie nadal biegał na Nowogrodzką. Bo taka jest natura tego obozu.

 

Szanse na sukcesję?

 

W expose uderzył w tony ideowej gorliwości. To nie jest tylko taktyka, choć formułka obrony „normalności” przed ekscesami wydaje się poręczna. Ale on naprawdę wierzy w ochronę dzieci przed ideologicznymi eksperymentami. A równocześnie będzie musiał odpierać ataki z prawej flanki, Konfederacji, która oskarża PiS o cywilizacyjną kapitulację. Szczęśliwie ta opozycja jest naszpikowana mało zrównoważonymi ekscentrykami, co może ułatwić to opędzanie się. Przedsmak tego mieliśmy, kiedy Grzegorz Braun blokował przez kilka minut sejmową trybunę, tuż przed expose. Zarazem Morawiecki powtórzył z sejmowej trybuny prognozę spowolnienia gospodarczego.

 

Pierwszy i w tym przypadku był Kaczyński. Jak to podziała na możliwości rządu? Z pewnością nie ułatwi spełnienia kosztownych wyborczych obietnic i skazuje Morawieckiego, jak zręcznym nie byłby księgowym, na kolejne sztuczki. Być może równie nieudane, tak jak ta z 30-krotnością, bo pole politycznego manewru jest mniejsze niż w poprzedniej kadencji. Miodowy miesiąc z zachwyconymi rozdawnictwem (a i realną korektą polityki społecznej) Polakami właśnie się kończy. To zła wiadomość w kontekście dalekosiężnych planów Morawieckiego. Jeśli marzy w przyszłości o sukcesji po Kaczyńskim w roli lidera PiS, to pozycja najętego „pana od kłopotów” z pewnością mu takiej gry nie ułatwi. Może niełatwo się go będzie ewentualnie pozbyć, ale można go skazać na rolę wiecznego drugiego. Zbigniew Ziobro, skompromitowany próbą wysadzenia Morawieckiego z siodła, raczej nie jest groźnym konkurentem. Kaczyński go na pewno nie namaści. Niektórzy padają ofiarą groteskowych przypadków.

 

Mariusz Błaszczak wzbudził nawet nieufność Prezesa, kiedy przeciwstawiono jego nazwisko nazwisku obecnego premiera, a zrobili to przecież z zewnątrz ziobryści. Ale Błaszczak do pozycji lidera raczej nie aspirował. A w Brukseli na swoją chwilę czeka nie zaangażowany w bieżące rozgrywki europoseł Joachim Brudziński. Naturalnie dziś ważniejszym dla PiS pytaniem jest nie, kto nim będzie rządził za kilka lat, ale czy ten obóz będzie rządził Polską. Jeśli przegra wyborcy prezydenckie, stanie w obliczu groźnego dla siebie pata. A jeśli władzę straci, może jej nie odzyskać przez wiele lat. Morawiecki musiałby wtedy szukać dla siebie miejsca. W partii przegranej, skazanej na opozycję, nie jest to miejsce oczywiste.

 

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520