34.2 C
Chicago
poniedziałek, 23 czerwca, 2025
Strona główna Blog Strona 2101

Organizator olimpiady w Londynie: Odwołałbym igrzyska 2021 w Tokio

0

Wiceprzewodniczący komitetu igrzysk w Londynie w 2012 r. Keith Mills uważa, że prawdopodobieństwo przeprowadzenia igrzysk w Tokio latem 2021 jest niewielkie z powodu COVID. „Gdybym był w komitecie organizacyjnym, a na szczęście nie jestem, planowałbym ich odwołanie” – powiedział.

W ubiegłym tygodniu japoński minister ds. reform administracyjnych Taro Kono powiedział agencji Reuters, że igrzyska mogę się nie odbyć tego lata zgodnie z planem. Pozostali członkowie japońskiego rządu, z premierem Yoshihide Sugą na czele, oraz organizatorzy olimpijskich zmagań deklarują, że – mimo trudności – nie przerwą swoich działań.

 

Obawy dotyczące przeprowadzenia igrzysk wzrastają od początku roku ze względu na sytuację pandemiczną w Japonii. 13 stycznia premier ogłosił rozszerzenie obowiązującego już w Tokio stanu wyjątkowego (wprowadzonego w ubiegłym tygodniu) na siedem kolejnych prefektur. Obejmuje on już 11 prefektur, w których mieszka ponad połowa ludności kraju i które odpowiadają za 60 proc. jego gospodarki. Ma obowiązywać do 7 lutego. Łączna liczba zakażeń koronawirusem wykrytych w „Kraju Kwitnącej Wiśni” przekroczyła 300 tysięcy.

 

Mills podkreślił, że podjęcie decyzji przez organizatorów to bardzo trudna i delikatna sprawa. Igrzyska w „Kraju Kwitnącej Wiśni” zostały przełożone o rok z powodu koronawirusa.

 

„Jestem pewien, że rozważane są plany odwołania rywalizacji, ale sądzę, że taką decyzję organizatorzy zostawią absolutnie na ostatnią chwilę. Wszystko zależy od szybkości szczepień. Nie chciałbym być w ich skórze” – dodał.

 

W styczniu przeprowadzono sondaż na temat igrzysk, w którym aż 80 procent Japończyków opowiedziało się za odwołaniem lub kolejnym opóźnieniem olimpiady. Powodem są obawy związane z szybko rozprzestrzeniającą się epidemię koronawirusa.

 

(PAP)

 

olga/ krys/

Włochy chcą podjąć kroki prawne przeciwko Pfizerowi z powodu opóźnień

0

Włochy gotowe są podjąć w najbliższych dniach kroki prawne przeciwko koncernowi Pfizer z powodu opóźnienia dostaw szczepionki przeciwko koronawirusowi – poinformował nadzwyczajny komisarz ds. kryzysu na tle pandemii Domenico Arcuri.

W wydanej nocie ogłosił, że w tej sprawie otrzymał wyrazy solidarności od przewodniczących władz wszystkich regionów kraju podczas specjalnej narady, w której uczestniczyli też ministrowie zdrowia i polityki regionalnej.

 

„Ochrona zdrowia obywateli nie podlega negocjacjom. Kampania szczepień nie może zostać wyhamowana, tym bardziej podanie drugiej dawki wielu Włochom, którzy już otrzymali pierwszą” – oświadczył nadzwyczajny rządowy komisarz.

 

Wyraził ubolewanie, że rozmowy z koncernem nie przyniosły oczekiwanego przez władze w Rzymie rezultatu.

 

“Firma zawiadomiła nas, że w przyszłym tygodniu nie tylko nie zostaną dostarczone do Włoch dawki, które na podstawie jednostronnej i niezapowiedzianej decyzji nie zostały przywiezione w tym tygodniu , ale także, że będzie dalsza redukcja dostaw” – zaznaczył Domenico Arcuri w komunikacie rozpowszechnionym przez media.

 

Dodał, że w związku z tą sytuacją podczas narady z władzami regionów i ministrami dyskutowano o podjęciu kroków na rzecz ochrony obywateli włoskich i ich zdrowia „we wszystkich instancjach, cywilnych i karnych, gdzie będzie to możliwe”.

 

Decyzja ta zapadła jednomyślnie – ogłosił komisarz odpowiedzialny za kampanię szczepień.

 

Domenico Arcuri już w poniedziałek skrytykował koncern, który opóźnił dostawy szczepionek po tym, jak wcześniej poinformował, że następny transport będzie mniejszy o 165 tysięcy dawek. Planowaną liczbę 562 tys. zredukowano o prawie jedną trzecią.

 

We Włoszech zaszczepiono dotąd ponad 1,2 mln osób. W niektórych regionach już trwa podawanie drugiej dawki.

 

W piątek koncerny farmaceutyczne Pfizer i BioNTech podały, że opracowały plan, który pozwoli na zwiększenie mocy produkcyjnych w Europie i zapewni znacznie więcej dawek szczepionki przeciw Covid-19 w drugim kwartale. Jak wyjaśniły, aby ten cel został osiągnięty, konieczne będzie tymczasowe zmniejszenie liczby dawek dostarczanych w nadchodzącym tygodniu.

 

Z Rzymu Sylwia Wysocka(PAP)

 

sw/ sp/

Ekspert: Joe Biden nie znajdzie recepty na scalenie społeczeństwa

0

Nowy prezydent USA Joe Biden skupi się na zażegnaniu napięć społecznych po wyborach i kryzysie związanym z pandemią koronawirusa. Będzie dążył do zjednoczenia społeczeństwa, ale ciężko mu będzie zasypać narosłe od lat podziały – mówi PAP ekspert PISM Mateusz Piotrowski.

Amerykanista jest sceptyczny co do tego, że Demokrata będzie w stanie zintegrować amerykańskie społeczeństwo, a ponadto bardzo podzielone elity polityczne, by chciały wspólnie działać na rzecz państwa, racji stanu.

 

„Biden na pewno będzie dużo mówił o jednoczeniu amerykańskiego społeczeństwa, wskazywał na różne elementy symboliczne, ale to zjednoczenie będzie działać głównie w zakresie różnic rasowych i kulturowych” – mówi Piotrowski, przekonując, że za prezydentury Donalda Trumpa dużo było negatywnej retoryki, jeżeli chodzi o mniejszość czarnoskórą i latynoską.

 

„Choć na pewno trafi to do odbiorców, którzy teraz czują się gorzej, czyli właśnie do tych mniejszości, to niekoniecznie będzie to oznaczało faktyczne zjednoczenie. Ponieważ osoby o skrajniejszych poglądach nie będą zadowolone z takiej retoryki Bidena, w związku z czym o jednoczeniu w znaczeniu ogólnym, scalaniu społeczeństwa, załamywaniu różnic między wyborcami Demokratów i Republikanów, niestety nie może być mowy. Biden na to recepty nie znajdzie” – uważa Piotrowski.

 

Pytany o to, jak widzi perspektywę naprawy życia politycznego w Ameryce wśród elit politycznych, rozmówca PAP uważa, że obecnie „to też jest problem”. „Kiedyś różnice między obiema partiami można było uogólnić do tego, na ile poglądy danej partii polegają na zaawansowaniu interwencjonizmu administracji państwowej w życie obywatela, kwestii gospodarczych, np. nakładanie wyższych bądź niższych podatków (…). Natomiast teraz dużo sporów międzypartyjnych rozbija się o kwestie ideologiczne” – zauważa Piotrowski.

 

Tak jest również z kwestią kryzysu związanego z koronawirusem, która powinna być ponadpartyjna – dodaje.

 

„Pierwsze tygodnie współpracy Trumpa z Kongresem, współpraca obydwu partii w Kongresie była aż zadziwiająca (…) dogadywano się na ogromne kwoty, jeżeli chodzi o pierwszy pakiet pomocowy. Natomiast później zaczęły wchodzić kwestie ideologiczne, np. Demokraci proponowali różne programy opieki dla nielegalnych imigrantów czy dla osób LGBT, które straciły pracę, a to się nie podobało Republikanom. Z kolei Republikanie stawiali na ochronę wspólnot różnych kościołów, na co nie chcieli zgodzić się Demokraci w odwecie za te pierwsze działania. I nie chodziło tu o duże kwoty. To był po prostu spór ideologiczny” – zaznacza Piotrowski.

 

Według niego jeżeli taki kryzys, jakim jest pandemia, nie jest w stanie zjednoczyć w działaniu elit politycznych, „to pojawiają się obawy, dokąd to wszystko zmierza”. Piotrowski zwraca uwagę, że dopiero przed kilkoma tygodniami, po 9 miesiącach sporów na szczytach władzy, Kongres i prezydent Trump zatwierdzili nowy pakiet stymulacyjny w sytuacji, gdy w USA w ciągu doby umiera 3-4 tys. ludzi.

 

Analityk wskazuje, że za rządów Bidena „część umiarkowanych polityków, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony sceny politycznej na pewno będzie chciała wrócić do owocnej dwupartyjnej współpracy”. „Niektórzy senatorowie i kongresmeni pamiętają możliwość radzenia sobie z różnymi kryzysami czy sprawami, po prostu istotnymi z punktu widzenia Ameryki, a nie wyłącznie Republikanów czy Demokratów” – zauważa Piotrowski. Ale zastrzega, że po obu stronach są poglądy, które nigdy się nie spotkają: bardziej lewicowe, tzw. progresywne skrzydło Partii Demokratycznej, czy po stronie republikańskiej – dawna Tea Party, a więc konserwatyści w dużej mierze związani teraz z Trumpem. „Ciężko mi sobie wyobrazić, by nagle politykom tym udało się współpracować dla dobra Stanów Zjednoczonych” – dodaje.

 

„Trzeba otwarcie przyznać, że z roku na rok sytuacja w USA jest coraz bardziej skrajna; strony się coraz bardziej polaryzują i w związku z tym się też radykalizują. Tak się dzieje teraz wszędzie na świecie, natomiast w systemie dwupartyjnym jest to szczególnie bolesne i dostrzegalne” – ocenia.

 

Spytany, czy w związku z kryzysem wewnątrzpaństwowym po ataku na Kapitol 6 stycznia należy spodziewać się, że Biden bardziej skupi się na kwestiach wewnętrznych, aniżeli na poprawie relacji z zagranicą, w tym z NATO, organizacjami międzynarodowymi takimi jak WHO, czy przywróceniu porozumienia klimatycznego z Paryża i umowy nuklearnej z Iranem, ekspert odparł: „Na początku Biden na pewno będzie bardziej skupiony na zażegnaniu kryzysu wewnętrznego i uspokojeniu pandemii, bo o jej zakończeniu na razie nie ma co mówić”.

 

„Raczej w tych pierwszych miesiącach prezydentury nie zobaczymy nowych wielkich inicjatyw, z racji tego, że trzeba dokonać przeglądu wielu spraw. (…) chodzi też o to, żeby nie stwarzać wrażenia, że Biden w momencie, gdy USA wewnętrznie płoną, jeśli chodzi o pandemię, jest skupiony na tym, żeby zewnętrzny wizerunek był dobry i żeby notować sukcesy jako światowy lider” – ocenia analityk.

 

„Nie obawiałbym się natomiast jakiegoś szczególnie długiego zawieszenia w polityce zagranicznej. Nie obawiałbym się, że te najważniejsze inicjatywy, szczególnie te, które należy po prostu w opinii Bidena przywrócić, jak umowę z Iranem, czy porozumienie klimatyczne, zostaną odłożone na bok” – wskazuje.

 

Rozmawiała Karolina Cygonek (PAP)

 

cyk/ jar/

Merkel: Nie wykluczamy przywrócenia kontroli granicznych

0

W obliczu ryzyka rozprzestrzenienia się nowych mutacji koronawirusa Niemcy nie wykluczają przywrócenia kontroli na swych granicach z krajami Unii Europejskiej – ostrzegła we wtorek późnym wieczorem kanclerz Angela Merkel.

„Wcale tego nie chcemy, liczymy na partnerską współpracę z sąsiadami, ale gdyby te kraje miały podążać innymi drogami, czego w tej chwili nie dostrzegam, to musimy być przygotowani na ostateczność i powiedzieć: musimy przywrócić kontrole graniczne” – stwierdziła szefowa niemieckiego rządu.

 

„Musimy być wyjątkowo ostrożni, zwłaszcza jeśli chodzi o przyjazdy z krajów, w których pojawiły się nowe, bardziej zaraźliwe mutacje koronawirusa” – powiedziała Angela Merkel po wtorkowym spotkaniu z premierami niemieckich krajów związkowych, na którym zapadła decyzja o przedłużeniu twardego lockdownu do 14 lutego.

 

Zamknięte pozostaną m.in. szkoły i przedszkola, tak jak restauracje i puby, teatry i opery, a także duża część handlu detalicznego, z wyjątkiem sklepów spożywczych i aptek.

 

(PAP)

 

sp/

Robert Warzycha: Nowy selekcjoner piłkarzy będzie miał wsparcie kibiców

0

„Nowy trener polskich piłkarzy będzie mógł liczyć na wsparcie kibiców, oczekujących na powiew czegoś nowego. Będzie też zdawał sobie sprawę z presji, bo okoliczności zwolnienia Jerzego Brzęczka są trochę dziwne” – powiedział PAP były reprezentant kraju Robert Warzycha.

Przyznał, że ogłoszona w poniedziałek decyzja prezesa PZPN o zakończeniu współpracy z Brzęczkiem wywołała zdziwienie.

 

„Było tak, chociaż wielu kibiców i ekspertów domagało się zwolnienia selekcjonera dużo wcześniej. Jest niespodzianka, bo jeśli była analiza po ubiegłorocznych meczach i nie padły zarzuty ze strony związku, że trener się nie nadaje, to trudno uwierzyć, iż coś się pod tym względem zmieniło w ostatnich miesiącach” – dodał były gracz m.in. Górnika Zabrze i angielskiego Evertonu.

 

Jego zdaniem kibice z nadzieją czekają na nowego selekcjonera.

 

„Na pewno dostanie od nich +zielone światło+, wsparcie. Czeka go ciężkie zadanie, będzie sobie zdawał sprawę z ciążącej na nim presji. Mamy dobrych zawodników, okoliczności zwolnienia Brzęczka są trochę dziwne” – zaznaczył Warzycha, grający w przeszłości także w ekstraklasie węgierskiej i amerykańskiej.

 

Następca Brzęczka od razu będzie musiał poprowadzić biało-czerwonych w meczach o punkty w eliminacjach MŚ i w finałach ME. W opinii Warzychy, rewolucji w składzie być nie może.

 

„Poprzedni trener wyselekcjonował najlepszych. Nie widzę obecnie piłkarzy mogących +wygryźć+ z kadry na przykład Roberta Lewandowskiego czy Kamila Glika. Trener wprowadzał młodych, bo nie miał innego wyjścia. Przemysław Płacheta, Jakub Moder, Przemysław Frankowski czy Kamil Jóźwiak wyróżnili się w swoich klubach i po prostu powołanie im się należało. Niektórzy bardziej doświadczeni mieli kontuzje czy mniej grali w zespołach klubowych. W tej sytuacji nowe nazwiska musiały się pojawić” – ocenił 47-krotny reprezentant Polski.

 

Zauważył, że prawdopodobnie teraz kadrę poprowadzi zagraniczny szkoleniowiec.

 

„Jeśli przyjdzie trener z wysokiej półki – a według przypuszczeń będzie to Włoch – mający reputację, to jemu się wierzy i nasze gwiazdy grające w zagranicznych klubach będą go respektowały. To jest największy atut nowego selekcjonera. Powinno się wzorować na najlepszych. Włosi są drużyną utrzymującą wysoki poziom przez lata. Mnie się kierunek włoski bardzo podoba” – podkreślił były szkoleniowiec m.in. amerykańskiego Columbus Crew i Górnika Zabrze.

 

Jego zdaniem, zmiana selekcjonera jeszcze zwiększy ciekawość i zainteresowanie polskich kibiców najbliższymi meczami kadry.

 

„Selekcjoner nie miał zbyt dobrej prasy. Być może sam sobie na to zasłużył, albo był po prostu postrzegany tak, a nie inaczej. Jego następca na pewno będzie miał wsparcie kibiców, mających nadzieję na powiew czegoś nowego” – zakończył Warzycha, pracujący z młodzieżą w Columbus.

 

Autor: Piotr Girczys (PAP)

 

gir/ krys/

Andrzej Mastalerz: Kilka procent aktorów żyje w dostatku, reszta ledwo wiąże koniec z końcem (wywiad)

0

Tylko kilka procent aktorów żyje w dostatku, cała reszta ledwo wiąże koniec z końcem. Dzięki ustawie o uprawnieniach artysty zawodowego, ci „najsłabsi” będą mieli możliwość uzyskania pomocy – powiedział PAP aktor Andrzej Mastalerz.

PAP: Jak obecnie wygląda sytuacja artystów zatrudnionych na umowach zlecenie bądź o dzieło?

 

Andrzej Mastalerz: Przy tego typu umowach problemem jest brak zabezpieczeń socjalnych – składek emerytalnych i ubezpieczenia zdrowotnego. Dopóki człowiek jest młody, nie zdaje sobie do końca z tego sprawy, ale z wiekiem świadomość problemu rośnie. Sam doświadczam tego typu sytuacji, ponieważ podpisuję umowy o dzieło, nie jestem nigdzie zatrudniony na etacie.

 

PAP: Co jest największą bolączką środowiska artystycznego w Polsce?

 

A. M.: Od 30 lat żyjemy w innej rzeczywistości. Sytuacja na rynku jest bardzo dynamiczna, a regulacje prawne nie zawsze szły w parze z tą dynamiką. Do tej pory nie jest uregulowana sytuacja ludzi kultury, która umożliwiałaby normalne funkcjonowanie tej grupy zawodowej. Jestem aktorem i najpewniej mogę wypowiadać się o tej części twórców. Z samych państwowych szkół teatralnych co roku wychodzi mniej więcej 100 absolwentów, doliczając do tego szkoły prywatne, mamy całą armię ludzi, którzy siłą rzeczy funkcjonują na rynku, a wiadomo, że to nie jest praca, która będzie zawsze i ciągle. To jest praca od projektu do projektu, obarczona dużym ryzykiem. Potrzeba było pandemii, żeby to sobie boleśnie uświadomić. Dlatego są potrzebne regulacje prawne, które ten stan uporządkują.

 

PAP: Problemem tego środowiska są także niskie zarobki. Większość artystów za swoją prace otrzymuje wynagrodzenie poniżej średniej krajowej…

 

A.M.: Żyjemy w trochę zafałszowanej rzeczywistości, którą kreują media, portale plotkarskie, kolorowe czasopisma, na pierwszy plan wysuwając garstkę artystów, których zarobki są bardzo wysokie. Gdybym miał procentowo to zobrazować, w moim środowisku tylko kilka procent aktorów żyje w dostatku, a cała reszta ledwo wiąże koniec z końcem. A dziś często zdarza się, że i w ubóstwie.

 

PAP: Jak pan odnosi się do propozycji uregulowania sytuacji artystów poprzez przygotowywaną przez MKiDN ustawę o uprawnieniach artysty zawodowego?

 

A.M.: Cieszę się, że takie działania zostały podjęte. Ta sytuacja już od dawna wymaga uporządkowania. W moim środowisku jest duża grupa ludzi, w większości skromnych, wrażliwych, którym nie przyszłoby do głowy użalać się w mediach społecznościowych na swoją sytuację. Dlatego cieszę się, że ci najsłabsi będą mieli możliwość uzyskania pomocy. Znam sporo osób, które nie upominają się o pomoc, pomimo trudnej sytuacji ekonomicznej. Dzięki tej ustawie to będzie załatwiane z urzędu. Artyści będą otrzymywali dopłaty do składek ZUS i NFZ.

 

Ustawa jest oczekiwana od wielu lat. Obecna sytuacja bardzo zdynamizowała tę potrzebę. Myślenie, które pokutowało przez wiele lat, że „jakoś to będzie”, w tej chwili jest weryfikowane.

 

PAP: Pandemia pokazała, jak krucha jest egzystencja artystów, którzy nie mogą wykonywać swojego zawodu…

 

A.M.: Większość nie mogła wykonywać i dalej nie może tego robić. „New York Times” napisał, że jesteśmy w czołówce krajów, które bardzo dobrze zadbały o artystów. To jest fantastyczne, problem polega jednak na dobrym uszeregowaniu środków przeznaczanych artystom. Dobitnym przykładem tego był Fundusz Wsparcia Kultury, który wywołał burzę w środowisku. Algorytm wszystkiego nie załatwi, dlatego potrzebne jest uregulowanie tej kwestii. Chodzi przede wszystkim o tych najsłabszych.

 

PAP: Ministerstwo Kultury w swoim projekcie proponuje m.in. powołanie Polskiej Izby Artystów. Będzie ona posiadała swoją radę, do której wejdzie 21 osób, w tym 14 przedstawicieli środowiska artystycznego. Czy jest to dobre rozwiązania w pana ocenie?

 

A.M.: Jak najbardziej. W każdym tego typu dziele potrzeba jest ludzi kompetentnych. Oprócz przedstawicieli środowiska artystycznego resztą w tej radzie będą zajmować osoby, które kolokwialnie rzecz ujmując „znają się na pieniądzach” i na ekonomii. Nie każdy artysta jest dobrym buchalterem i rachmistrzem. Ktoś musi te decyzje podejmować i dobrze, że będą to również przedstawiciele środowiska.

 

Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)

 

autor: Katarzyna Krzykowska

 

ksi/ aszw/

Eksperci: 12 do 15 mln Polaków mogło już uzyskać odporność na wirusa

0

Z szacunków ekspertów wynika, że od 12 do 15 mln Polaków już mogło uzyskać odporność na wirusa. Abyśmy jednak zyskali zbiorową odporność, przechorować lub się zaszczepić musi drugie tyle – podaje w środę „Dziennik Gazeta Prawna”.

Ja wskazuje gazeta, oznacza to też, że realna liczba zakażonych może być dziesięciokrotnie wyższa niż potwierdzone przypadki (tych, jak wykazuje resort zdrowia, jest 1,4 mln od początku pandemii). Podstawą dla takich obliczeń są m.in. efekty ostatnich testów przesiewowych nauczycieli, z których wynika, że zakażonych jest 2 proc. kadry.

 

Do uzyskania odporności populacyjnej jeszcze nam daleko, dlatego tak ważne jest szybkie tempo szczepień. Do wczoraj preparat podano ponad 495 tys. obywatelom. Na razie szczepione są osoby z grupy zero (głównie medycy). Chociaż i tu są opóźnienia. Przeprowadzenie całej operacji spowalniają mniejsze dostawy szczepionki firmy Pfizer – czytamy.

 

„DGP” podaje, że te wyliczenia potwierdza prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Według niego, liczba realnie chorych może być około 9 razy większa. Czyli COVID-19 przeszło w Polsce 12–13 mln osób.

 

Jak ocenił w rozmowie z dziennikiem, żeby koronawirus przestał być problemem, a przenoszenie się choroby wyhamowało do minimum, 25 mln musi nabyć odporności. „To oznacza, że zachorowań lub zaszczepionych powinno być drugie tyle, co do tej pory – zgodnie z szacunkami – przechorowało” – czytamy.

 

„Tymczasem tak duża liczba osób, które przeszły chorobę, paradoksalnie ten proces spowalnia” – pisze „DGP”. Powodem ma być zmniejszenie się tempa przenoszenia się wirusa, więc i powiększania się grupy osób, które zyskały przeciwciała również – czytamy.

 

Według prof. Flisiaka, dlatego tempo szczepień powinno przyspieszyć. Coraz trudniej będzie bowiem zdobyć odporność w naturalny sposób – czytamy w „DGP”.

 

(PAP)

 

lgs/ krap/

Warszawa znów przedmiotem politycznych utarczek. Obecnym powodem awaria sieci ciepłowniczej

0

Kolejne awarie ciepłownicze w stolicy to sprawa niepokojąca; grzechem pierworodnym władz miasta była sprzedaż SPEC-u – ocenił warszawski radny PiS Wiktor Klimiuk. Stawianie ideologicznej tezy, że sprywatyzowane usługi działają gorzej, to po prostu bzdura – uważa radny KO Jarosław Szostakowski.

Od kilku dni w stolicy dochodzi do kolejnych awarii, wskutek których mieszkańcy muszą mierzyć się z przerwami w dostawach ciepła. Mimo mrozów w różnych dzielnicach brakowało ogrzewania. Veolia Energia Warszawa, zarządzająca siecią ciepłowniczą w mieście, przyczyn serii awarii dopatruje się we wcześniejszej awarii elektrociepłowni Żerań. Według właściciela EC Żerań, PGNiG Termika, seria awarii z tą usterką nie ma związku.

 

Wraz z kolejnymi awariami sieci powróciły głosy na temat kwestii prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, do której doszło w 2011 roku. SPEC przejęła Dalkia Polska, której Veolia Energia Warszawa jest następcą prawnym. We wtorek wiceminister klimatu i środowiska, były warszawski radny Jacek Ozdoba (Solidarna Polska) poinformował, że w resorcie powstał zespół roboczy ds. prywatyzacji sieci ciepłowniczej w stolicy, którego celem jest m.in. sprawdzenie, czy ta sprzedaż się opłacała.

 

Do kwestii prywatyzacji SPEC-u w rozmowie z PAP odniósł się również radny PiS, zdaniem którego kolejne awarie w stolicy są niepokojące. Klimiuk zwrócił uwagę, że do mniejszych lub większych awarii dochodzi praktycznie co roku i, jak mówił, powtarza się wtedy ten sam scenariusz – „gdy nadchodzą prawdziwe mrozy, coś się psuje, coś nie działa”.

 

„To pokazuje niedobrą politykę miasta, której najlepszym przykładem była sprzedaż SPEC-u, czyli pozbywanie się nieruchomości i różnego rodzaju zakładów użyteczności publicznej, kierowanie ich w prywatne w ręce i potem umywanie rąk, że +co złego to nie my+” – powiedział Klimiuk. Jego zdaniem, w przypadku SPEC-u „Warszawa zabrała sobie z rąk wiele narzędzi, którymi mogłaby tego typu sytuację naprawić”.

 

Jak podkreślił radny, według prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego w Veolii rok temu przeprowadzono audyt i wszystko było w porządku. „Skoro jednak do awarii ciągle dochodzi, to znaczy, że albo audyt został źle przeprowadzony, albo że nie zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski” – zaznaczył.

 

Sprzedaż SPEC-u Klimiuk nazwał „grzechem pierworodnym” w tej sytuacji. „Była to sprzedaż po zaniżonej cenie i wbrew woli warszawiaków. Wtedy zbierano podpisy pod referendum w tej sprawie, ale miasto w atmosferze skandalu to unieważniło, uzasadniając, że część podpisów jest niewłaściwa. Dziś mamy efekty tej prywatyzacji” – powiedział.

 

Radny nawiązał w ten sposób do głosowania sprzed niemal 10 lat, gdy odrzucono wniosek PiS o przeprowadzenie referendum, w którym jedno z pytań brzmiałoby: „Czy jesteś przeciw sprzedaży przez m.st. Warszawa Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej SPEC S.A.?”. Pozostałe dotyczyły obowiązywania cen biletów, cen wody i opłat za żłobki. W informacji ratusza z tego czasu czytamy m.in., że radni uznali wniosek za niezgodny z prawem, ponieważ nie został poparty przez wymaganą liczbę osób, a zaproponowane w nim pytania dotyczyły spraw już rozstrzygniętych i zawierały „nierzetelne informacje”. Na tym samym posiedzeniu radni – głosami PO przy sprzeciwie PiS i SLD – zgodzili się na prywatyzację SPEC-u.

 

Do wiązania kolejnych awarii ze sprzedażą SPEC-u w rozmowie z PAP odniósł się szef klubu Koalicji Obywatelskiej w Radzie Warszawy. „To absolutna bzdura. Politycy PiS i pisowski rząd udowadniają tylko w tej chwili, że nie radzą sobie z aktualnymi, istniejącymi problemami i epidemią COVID-19” – ocenił Szostakowski.

 

„Stawianie ideologicznej tezy, że sprywatyzowane usługi działają gorzej, to po prostu bzdura” – podkreślił radny KO.

 

Wiceminister Ozdoba, uzasadniając we wtorek powołanie zespołu roboczego, wskazywał, że od 2011 r. podmiot prywatny realizuje zadania, które wcześniej były związane z działaniami miasta. „Uważamy, że po tylu latach warszawiakom należy się odpowiedź, czy ta prywatyzacja – w mojej ocenie jeden z największych skandali warszawskiej PO – była z punktu widzenia już wielu lat opłacalna i czy była dobrą decyzją” – podkreślał.

 

Sama Veolia Energia Warszawa, w odpowiedzi na słowa wiceministra, wskazywała we wtorek, że w okresie ostatnich 8 lat średnioroczna liczba awarii zmalała o ok. 40 proc. Zapewniała ponadto, że sprzedaż SPEC w 2011 r. przeprowadzona była w transparentny sposób, a Dalkia jako nabywca złożyła najlepszą ofertę. „Realizacja umowy sprzedaży SPEC została skontrolowana i rozliczona w 2020 r.” – podkreślono w oświadczeniu firmy.

 

(PAP)

 

Autorka: Agnieszka Ziemska

 

agzi/ jann/

65-latek z Łódzkiego z blisko 35 mln zł długu

Wśród najstarszych niesolidnych dłużników dominują kobiety, ale rekordzistami są mężczyźni. Największy dług, sięgający blisko 35 mln zł, należy do 65-latka z Łódzkiego – wynika z danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor i BIK. Średnio na osobę 65+ przypada 26,8 tys. zł nieopłaconych zobowiązań.

Według danych BIG InfoMonitor i BIK osoby w wieku minimum 65 lat odpowiadają za ponad jedną czwartą przyrostu przeterminowanych zobowiązań. Chodzi o nieuregulowane w terminie rachunki i raty kredytowe.

 

„Wydawałoby się, że w minionym roku kłopoty finansowe powiększą przede wszystkim osoby aktywne zawodowo, którym lockdowny odebrały źródło utrzymania lub też ograniczyły wpływy ze powodu czasowych obniżek wynagrodzeń, jednak to seniorzy poradzili sobie najgorzej” – powiedział PAP prezes BIG InfoMonitor Sławomir Grzelczak.

 

Na koniec listopada 2020 r. prawie 388 tys. seniorów miało 10,4 mld zł nieopłaconych na czas zobowiązań. Średnio na osobę to 26 tys. 817 zł, czyli o 10 proc. więcej niż w grudniu 2019 r., ale jednocześnie o 2,5 tys. zł (9,4 proc.) mniej niż wynosi średnia dla wszystkich. Najstarsi przyznają, że w pandemii nadal pomagali rodzinie, ale wielu z nich nie mogło dorabiać.

 

Na 4,9 mld zł zaległości, o które wzrosły przeterminowane zobowiązania wszystkich grup wiekowych – 1,4 mld zł przypadło właśnie na najstarszych – wynika z danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor oraz BIK. Łączne zadłużenie osób wpisanych do rejestru na koniec listopada 2020 r. wyniosło 82,6 mld zł.

 

W grupie seniorów przybyło też najwięcej (21,7 tys.) nierzetelnych płatników. Drugie miejsce zajęli 45-54-latkowie (18,2 tys. nowych osób z problemami w rozliczeniach). Są też grupy wiekowe, w których posiadających przeterminowane zobowiązania ubyło. 18-34 latków z zaległościami na koniec listopada 2020 r. było o ponad 26 tys. mniej niż po 2019 r.

 

Grzelczak zwrócił uwagę, że nadal udział niesolidnych dłużników wśród najstarszych Polaków należy do najniższych w porównaniu z innymi grupami wiekowymi. Kłopoty z terminowymi rozliczeniami ma 5,8 proc. osób 65+, czyli co siedemnasta. Lepiej jest jedynie w najmłodszym pokoleniu 18-24 latków, gdzie udział osób, które mają problemy z opłacaniem rachunków i rat wynosi 4,8 proc., w pozostałych jest zdecydowanie wyższy. Najgorzej wypada grupa 45-54 latków, gdzie nie radzi sobie już 12 proc., czyli co ósma osoba.

 

Według ekspertów BIG nie można wszystkich kłopotów finansowych seniorów przypisać pandemii – znaczący przyrost zaległości, jak i samych dłużników, w tej kategorii wiekowej widoczny był już bowiem w pierwszym kwartale (0,4 mld zł i 10 tys. osób), kiedy koronakryzys nie wpływał na przedstawiane statystyki.

 

Zdaniem Grzelczaka wzrost kłopotów osób od 65. roku życia wynika też z innego powodu. Jak wskazano, w badaniu zleconym przez Rejestr Dłużników BIG InfoMonitor, seniorzy najrzadziej deklarują, że brakuje im w ciągu miesiąca pieniędzy na płacenie bieżących zobowiązań. Mówi o tym 34 proc. ankietowanych, podczas gdy wśród ogółu badanych, we wszystkich kategoriach wiekowych – 41 proc.

 

Ponad połowa (55 proc.) seniorów deklarujących kłopoty w comiesięcznym wiązaniu końca z końcem wskazuje, że główną tego przyczyną są za niskie wpływy. Niemal co piaty ankietowany, mówi też, że w tarapaty wpędza go finansowa pomoc udzielana najbliższym (18 proc.). „Restrykcje sanitarne również uderzyły w portfele grupy 65+, bo co piątemu (21 proc.) pandemia odebrała możliwość dorabiania do emerytury i renty” – zaznaczył Grzelczak. Jednocześnie zwrócił uwagę, że w części badania podsumowującej miniony rok, seniorzy najczęściej skarżyli się na wzrost cen towarów i usług (45 proc.).

 

Najwięcej seniorów z długami mieszka na Górnym i Dolnym Śląsku oraz Mazowszu. Również największy udział nierzetelnych płatników w swojej grupie wiekowej, seniorzy mają na Górnym i Dolnym Śląsku, ale też w woj. kujawsko-pomorskim, zachodniopomorskim i lubuskim. Wszędzie tam, problemy z terminowym opłacaniem zobowiązań ma ponad 7 proc. osób w wieku 65+. Średnia dla kraju wynosi 5,8 proc.

 

W najstarszej kategorii wiekowej niesolidnych dłużników dominują kobiety (ponad 51 proc.), a wśród rekordzistów więcej jest mężczyzn. Największy dług ciąży na 65-latku z woj. łódzkiego (ponad 34,7 mln zł). Drugi jest również 65-latek z prawie 32,5 mln zł zaległości z woj. dolnośląskiego, a trzecia – 67-letnia kobieta z Mazowsza, która widnieje w BIG InfoMonitor i BIK z nieopłaconymi zobowiązaniami powyżej 27,5 mln zł.

 

(PAP)

 

autor: Magdalena Jarco

 

maja/ amac/

Obiecujące wyniki badania iwermektyny zastosowanej wobec COVID-19. Póki co to niewielkie, pilotażowe badanie…

0

Niewielkie, pilotażowe badanie wskazuje, że wczesne podanie przeciwpasożytniczego leku, iwermektyny, może obniżyć ilość wirusa w organizmie i osłabić objawy u pacjentów z chorobą o przebiegu łagodnym. To z kolei może ograniczać zakażanie.

Zatrzymanie pandemii z pomocą szczepionek ma potrwać ok. 2 lat – przypominają naukowcy z Uniwersytetu Nawarry i ISGlobal (Barcelona Institute for Global Health) na łamach „EClinicalMedicin”.

 

M.in. dlatego wciąż intensywnie poszukiwane są leki, które pozwoliłyby poradzić sobie z koronawirusem. „Wiele wysiłków poświęconych jest poszukiwaniom terapii COVID-19, ale niewiele dotyczy ograniczania zakażeń” – zwraca uwagę jeden z autorów publikacji prof. Carlos Chaccour. Wrazem z zespołem sprawdził on, czy maksymalna zalecana w Europie dawka leku o nazwie iwermektyna wpłynie na ryzyko roznoszenia wirusa, jeśli środek ten poda się ciągu kilku dni o wystąpienia objawów.

 

Iwermektyna to substancja o działaniu przeciwpasożytniczym, która w badaniach na komórkach zmniejszała replikację SARS-CoV2, jednak potrzebna była do tego dawka znacznie przekraczająca stosowaną u pacjentów.

 

Wyniki te zgadzały się z badaniami (z udziałem ludzi), które jednak autorzy nowej pracy określili jako słabej jakości.

 

Dwudziestu czterem pacjentom z potwierdzoną infekcją SARS-CoV2 i łagodnymi objawami naukowcy podali tym razem jedną dawkę iwermektyny lub placebo w czasie 72 godzin po pojawieniu się symptomów. Po siedmiu dniach od rozpoczęcia leczenia wszyscy pacjenci z obu grup mieli pozytywne wyniki testów PCR. Jednak pojawiła się różnica w ilości wirusa. Po 4 dniach u leczonych iwermektyną było go 3 razy mniej, a po 7 dniach – 18 razy.

 

U poddanych terapii uczestników zmniejszyły się także niektóre objawy – o 50 proc. utrata węchu i smaku oraz o 30 proc. kaszel. Leczeni pacjenci mieli też mniej przeciwciał przeciw koronawirusowi, co może wynikać z mniejszej ilości wirusa.

 

Nie zmienił się natomiast czas trwania objawów ani liczba wskaźników stanów zapalnych. To sugeruje, że iwermektyna działa z pomocą mechanizmu, który nie obejmuje działania przeciwzapalnego.

 

Badacze podejrzewają, że lek może utrudniać wirusowi wnikanie do komórek, na co wskazywały wcześniejsze badania na zwierzętach (chomikach), prowadzone w Instytucie Pasteura.

 

„Nasze wyniki zgadzają się z rezultatami badań prowadzonych w Bangladeszu i Argentynie” – podkreśla prof. Chaccour

 

„Choć nasz projekt badawczy był niewielki i zbyt wcześnie jest, aby wyciągać wnioski, trendy dotyczące ilości wirusa, czasu trwania objawów i ilości przeciwciał są zachęcające i uzasadniają dalsze badania prowadzone na szerszą skalę w bardziej różnorodnej grupie pacjentów” – dodaje.

 

Więcej informacji na stronie publikacji (DOI: 10.1016/j.eclinm.2020.100720)

 

 

(PAP)

 

mat/ zan/

Badanie: Blisko jedna czwarta Polaków nie ma oszczędności

0

Blisko jedna czwarta Polaków deklaruje, że nie ma oszczędności – wynika z badania zrobionego na zlecenie Krajowego Rejestru Długów. Dodano, że niemal 30 proc. badanych ma oszczędności niższe niż 5 tys. zł, a ok. 35 proc. prognozuje, że za odłożone pieniądze może się utrzymać miesiąc.

Według badania „Barometr Oszczędności” przeprowadzonego na zlecenie Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, blisko jedna czwarta (24 proc.) respondentów deklaruje, że nie ma oszczędności. Więcej niż co dziesiąta (11,5 proc.) osoba trzyma na czarną godzinę mniej niż 1 tys. zł. Od 1 tys. do 4,9 tys. zł ma 17 proc. Polaków, a prawie jedna trzecia deklaruje oszczędności wyższe niż 5 tys. zł.

 

Większości respondentów odłożone pieniądze wystarczą na utrzymanie w okresie krótszym niż pół roku w sytuacji nagłej utraty pracy. Z kolei jedna czwarta badanych twierdzi, że po utracie pracy byłaby się w stanie utrzymać przez trzy miesiące, a niemal co piąty (18 proc.) ma zapewnione finansowanie na miesiąc, a 17 proc. do pół roku. Jedynie 13 proc. Polaków w wypadku nagłej utraty pracy jest w stanie utrzymać się z oszczędności ponad rok.

 

Prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej Adam Łącki zwrócił uwagę, że według badań mniej więcej tyle samo osób w Polsce posiada oszczędności finansowe, co nie odkłada w ogóle. „Większość tych drugich zwyczajnie nie ma z czego odłożyć. Tymczasem posiadanie pewnej poduszki finansowej jest bardzo ważne właśnie w takich sytuacjach jak pandemia czy kryzys” – wskazał.

 

Niemal 52 proc. badanych nie gromadzi oszczędności w pandemii. Dla blisko 2/3 z tej grupy głównym powodem są zbyt niskie dochody. Blisko co dziesiątą osobę przed oszczędzaniem powstrzymuje konieczność pokrycia dużych aktualnych wydatków. W grupie nieoszczędzających w obliczu koronawirusa są też osoby, które nie obawiają się o swoją sytuację finansową (17 proc.) albo nie przewidują negatywnych skutków pandemii dla swojego portfela (13 proc.). Z kolei co dziesiąty deklaruje, że posiada już wystarczające środki na wypadek sytuacji kryzysowych, a 9 proc. respondentów liczy na możliwość zwrócenia się po pomoc w razie problemów finansowych do rodziny czy znajomych.

 

Autorzy badania zaznaczyli, że pandemia i związana z nią chęć oszczędzania najczęściej powstrzymała Polaków przed wyjazdem na wakacje lub zmusiła do przełożenia go na późniejszy termin – wskazał tak więcej niż co trzeci badany (34,5 proc.). Aby zaoszczędzić, co piąty Polak zrezygnował lub przełożył na później remont mieszkania lub domu, a blisko co dziesiąty wycofał się z planów zakupu samochodu czy wyprawienia uroczystości rodzinnej, jak wesele czy komunia. Pandemia zmieniła też decyzję 4 proc. badanych odnośnie kupna mieszkania lub domu. Według Łąckiego „to dość duży odsetek”, biorąc pod uwagę, że taki zakup to kosztowny wydatek i takie plany mogła mieć ograniczona liczba respondentów.

 

Zdaniem szefa KRD „dość zaskakujące” są natomiast deklaracje o ograniczeniu wydatków na remonty. „W czasie pandemii markety budowlane były oblegane, eksperci mówili, że spędzanie czasu we własnych czterech ścianach zmobilizowało Polaków do ich wyremontowania. Nasze badanie wskazuje jednak, że sporej części osób pandemia pokrzyżowała te plany” – dodał Łącki. Zwrócił uwagę, że odłożone wydatki czy całkowita z nich rezygnacja ma negatywne konsekwencje dla poszczególnych branż. Firmy, takie jak biura turystyczne, muszą radzić sobie ze znacznie mniejszymi wpływami. Aby przetrwać muszą same ciąć wydatki, np. poprzez redukcję zatrudnienia, co ma negatywne konsekwencje dla całej gospodarki – zaznaczył.

 

Oszczędzającym w pandemii najczęściej udaje się odłożyć miesięcznie od 100 do 299 zł (27 proc. wskazań). Kolejnymi często wskazywanymi widełkami były kwoty 300-499 zł (16 proc.) i 500-999 zł (13 proc.). Odłożenie z pensji powyżej 1 tys. zł deklaruje 13 proc. badanych.

 

Jednocześnie 42,3 proc. Polaków twierdzi, że w czasie pandemii częściej niż wcześniej rezygnuje z wydatków, które nie są konieczne, 36,1 proc. wstrzymuje nawet te niezbędne, a jedna trzecia korzysta z promocji i ofert specjalnych oraz porównuje oferty, by wybrać najkorzystniejszą. „Nasze badanie pokazuje też, że część osób w pandemii nie wydaje pieniędzy, jeśli nie musi. Pracując zdalnie, mniej przeznacza np. na dojazdy, parking, służbowe ubrania czy kawę +na mieście+” – wylicza Łącki. Deklaruje tak 28 proc. ankietowanych.

 

Ogólnopolskie badanie „Barometr oszczędności” przeprowadziła w drugiej połowie października 2020 roku firma IMAS International dla Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej metodą CAWI na reprezentatywnej grupie 1000 Polaków.

 

(PAP)

 

autor: Magdalena Jarco

 

maja/ amac/

Ekspert: „Czeski szczep” koronawirusa jest dość popularny. „Są gorsze mutacje”

0

Tzw. czeski wariant koronawirusa jest dość popularny w Czechach i podobnie jak angielski czy duński charakteryzuje się tym, że w białku S wirusa brakuje mu dwóch aminokwasów – powiedział PAP zastępca dyrektora ds. bezpieczeństwa epidemiologicznego i środowiskowego NIZP-PZH dr hab. Rafał Gierczyński.

Dodał, że poprzez mutacje wirus adaptuje się do naszej populacji.

 

„Mówiąc o wariantach wirusa SARS-CoV-2 pamiętajmy, że nie znają one granic, a ich obiegowe nazwy często pochodzą od krajów, w których wariant został po raz pierwszy wykryty lub w których były często obserwowane” – zaznaczył ekspert z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny.

 

Wytłumaczył dalej, że tak zwane szczepy czeskie wirusa są dość powszechne także w Danii oraz Irlandii.

 

„Charakteryzują się m.in. brakiem dwóch aminokwasów w białku S w pozycji 69 i 70. Jest to tzw. delecja. Delecja tych dwóch aminokwasów to też wspólna cecha z wariantem angielskim i duńskim, który wywodzony jest z zakażeń u norek” – powiedział.

 

Dodał, że zmiana układu aminokwasów w białku S to jedna z cech adaptacyjnych wirusa.

 

„Oprócz delecji mamy też zamianę aminokwasów w pozycji 614, gdzie D zastąpione zostało przez G (D614G), co oznacza, że kwas asparaginowy zastąpiony został przez glicynę. Większość szczepów krążących w Europie ma już taką mutację” – zauważył.

 

Dr Gierczyński powiedział też, że w białku S za potencjalnie najbardziej niebezpieczne uznaje się mutacje w obszarze wiążącym receptor (RBD), odgrywającym ważną rolę przy wnikaniu wirusa do komórki organizmu.

 

„Cechą odróżniającą tzw. czeski wariant od duńskiego i angielskiego jest mutacja w RBD oznaczana N439K, oceniana przez naukowców jako dodatkowa próba oszukania naszego układu immunologicznego. Ale są gorsze mutacje” – zauważył.

 

Wskazał, że koronawirus niewątpliwie mutuje i to przekłada się czasem na przebieg zachorowań. „Widać to np. w wariancie angielskim oznaczanym jako +VOC 202012/01+, który charakteryzuje się wyższą zakaźnością. Wariant angielski oprócz wspomnianej delecji 69-70 w białku S i kilku innych mutacji, ma jeszcze mutację N501Y w RBD” – podkreślił.

 

Ekspert dodał, że wariant duński pochodzący od norek może być oporny na działanie przeciwciał ozdrowieńców. „Wariant angielski oprócz tego, że może też mieć taką właściwość, to jeszcze ma prawdopodobnie zwiększony potencjał zakaźny. Jest jeszcze wariant z RPA, który na razie jest rzadko spotykany w Europie. Ma on tą samą mutację w pozycji 501 białka S jak wariant angielski – i podobnie jak on – zdolność do szybkiego szerzenia się między ludźmi” – wyjaśnił.

 

Równocześnie ekspert stwierdził, że potrzeba czasu, by precyzyjnie scharakteryzować funkcje danej mutacji wirusa.

 

„To wychodzi nieco później, gdy pojawia się klaster (grupa – PAP) zachorowań wynikający z zakażenia tym samym wariantem wirusa. Wtedy można zobaczyć, czy wirus taki wykazuje się większą zakaźnością, czy sprawia większe problemy w terapii. Taka ocena jest możliwa, ale po jakimś czasie” – powiedział dr hab. Gierczyński.

 

Jak wytłumaczył, w badaniach laboratoryjnych można określić, jak dane białko wirusa, z określoną mutacją „dokuje się”, czyli wiąże z receptorem ACE komórki.

 

Koronawirusy atakują komórki ludzkiego organizmu poprzez receptor ACE2 (enzym konwertującym angiotensynę 2, który znajduje się na powierzchni komórki. Wiąże się on z receptorem wirusa (RBD) zlokalizowanym w białku S (SPIKE) wirusa, które wystaje ponad powierzchnię wirusa.

 

Wirus w ten sposób „zakotwicza się”, a następnie wnika do wnętrza komórki, gdzie w cytoplazmie, przy pomocy ludzkiego rybosomu, wytwarza potrzebne mu białka do replikacji kopiując własną nić RNA (genomowe RNA) oraz wytwarzając tzw. subgenomowe RNA, na bazie którego nasze rybosomy wytwarzają wszystkie potrzebne wirusowi białka. Wirus SARS-CoV-2 jest RNA wirusem, który nie potrzebuje DNA do replikacji. Produkuje swoje białka i replikuje swój genom wyłącznie na poziomie RNA.

 

Ekspert przypomniał, że genom wirusa SARS-CoV-2 nie jest długi – zwiera około 30 tys. par zasad. To jednak wystarcza, by w genomie wirusa wykryć kilka, kilkanaście mutacji punktowych (zmian nukleotydów).

 

„Ta informacja pozwala nam się zorientować nie tylko w mutacjach określonych białek, ale całego genomu. Pozwala bardzo precyzyjnie określić z jakiej linii genetycznej wywodzi się dany wariant, analizować tzw. epidemiologię molekularną tego wariantu” – powiedział.

 

Zauważył w tym kontekście, że takie kraje jak Dania czy Wielka Brytania są bardzo zaawansowane w zdobywaniu i ocenie danych molekularnych.

 

„Duńczycy mają wiedzę o sekwencji wirusa z ponad 10 proc. wszystkich przypadków COVID-19. To astronomiczna liczba. Wielka Brytania zbliża się też do 10 proc. Z danych ECDC wynika, że pod względem odsetka zsekwencjonowanych próbek z wynikiem dodatnim to niestety jesteśmy na ostatnim miejscu wśród krajów europejskich, które w ogóle zgłaszają nowe szczepy wirusa do bazy danych GISAID, ale jeśli zgłaszamy, to robimy to faktycznie bardzo szybko – w ciągu 30 dni” – przyznał.

 

Ekspert zapytany o to, czy szczepionki w takim samym stopniu będą skuteczne na różne mutacje wirusa odpowiedział, że tego jeszcze do końca nie wiadomo.

 

„Śledzić powinniśmy warianty krążące w populacji, zwracając szczególną uwagę na osoby, które przeszły ponowne zakażenie. Przyglądać się zachorowaniom w grupie osób zaszczepionych oraz tym z ognisk zakażeń, gdzie choroba szczególnie szybko się szerzy, ale także chorym, u których terapia okazała się mniej skuteczna niż u w przypadku innych osób” – powiedział.

 

Równocześnie zauważył, że w bazach danych pojawiają się „setki mutacji i większość z nich nie przekłada się na poważne zmiany właściwości wirusa, jakie interesują naukowców”, bo nie wpływają one w większym stopniu na sam przebieg choroby i sytuację epidemiczną.

 

„Zasada jest taka, że my lepiej poznajemy wirusa, ale wirus też lepiej poznaje populację ludzką. Nie ma wątpliwości, że jest to nowy twór, który wszedł na +nowy kontynent+ i się adaptuje. Nie możemy wykluczyć, że będzie się zachowywał podobnie jak wirus grypy. Na obecnym etapie można się liczyć z takim ryzykiem” – powiedział.

 

Jak podkreślił nie wyjaśniono jeszcze, dlaczego niektórzy z nas przechodzą COVID-19 bardzo ciężko, a inni bezobjawowo.

 

„Stoi za tym prawdopodobnie zróżnicowanie naszej osobniczej podatności na atak tego wirusa. Dopóki nie poznamy molekularnych uwarunkowań tej podatności po stronie gospodarza, czyli człowieka, musimy zachować wielką ostrożność” – podkreślił.

 

Równocześnie stwierdził, że COVID-19 to nowa jednostka chorobowa i nie wszystkie informacje z podręczników można do niej zastosować.

 

(PAP)

 

Autorka: Klaudia Torchała

 

tor/ mhr/

Dlaczego TVP nie pokazuje MŚ w piłce ręcznej? [WYJAŚNIENIE]

0

TVP nie nabyła praw do transmisji z mistrzostw świata piłkarzy ręcznych z udziałem Polaków. W internecie trwa dyskusja i krytyka publicznego nadawacy. Dyrektor TVP Sport wydał w specjalne oświadczenie.

Telewizja Polska S.A. nie zakupiła praw do rozpoczętych w środę 13 stycznia 2021 mistrzostw świata piłkarzy ręcznych, które odbywają się w Egipcie. Sztucznie zawyżona cena była nie do zaakceptowania, jak się okazało nie tylko przez nadawcę publicznego. TVP negocjowała zakup tych praw jako jedyna polska stacja telewizyjna. Choć rozmowy trwały do ostatniej chwili, agencja dysponująca prawami nie obniżyła ceny, pomimo coraz większych problemów organizatorów związanych z pandemią COVID-19. Brak wielu gwiazd piłki ręcznej, wycofujące się drużyny, puste hale czy brak możliwości wysłania obsługi dziennikarskiej to argumenty, które powinny mieć wpływ na rynkową wartość praw. Nie było również żadnych gwarancji zwrotu pieniędzy w przypadku nieoczekiwanych wydarzeń spowodowanych pandemią. Agencja oczekiwała ceny analogicznej do mistrzostw, gdy biało-czerwoni zdobywali medale, nie biorąc pod uwagę, że reprezentacja Polski startuje w turnieju dzięki dzikiej karcie, a prawie połowa drużyn wystąpi w nim bez przejścia eliminacji, co wpłynie na poziom turnieju.


W strukturach TVP pracują jedni z najlepszych fachowców w Europie, którzy od wielu lat zajmują się prawami sportowymi. Dzięki ich wiedzy i rozeznaniu rynku TVP transmituje najważniejsze imprezy na świecie z igrzyskami olimpijskimi czy mundialem i mistrzostwami Europy w piłce nożnej na czele. Pokazuje występy naszych reprezentacji w grach zespołowych – w piłce nożnej kobiet i mężczyzn, koszykówce, siatkówce, hokeju na lodzie czy żużlowej reprezentacji Polski. Na antenach TVP transmitowane są także imprezy mistrzowskie w innych dyscyplinach, takich jak lekka atletyka, kolarstwo, wioślarstwo, boks czy MMA. Nadawane są też liczne imprezy młodzieżowe, kobieca liga piłkarska oraz zawody regionalne z drugą ligą piłkarską na czele. W TVP nie zapominamy też o sportowcach niepełnosprawnych, emitując co tydzień program „Pełnosprawni” czy transmitując igrzyska paraolimpijskie, a także imprezy mistrzowskie i mecze reprezentacji Polski w amp futbolu.


Nadawcy publicznemu nie jest obojętny również los piłki ręcznej. Telewizja Polska S.A. jest partnerem Związku Piłki Ręcznej w Polsce i uczestniczy w procesie odbudowy polskiego szczypiorniaka. Pokazuje mecze domowe reprezentacji Polski kobiet i mężczyzn, jest oficjalnym nadawcą rozgrywek ligowych PGNiG Superligi oraz PGNiG Superligi kobiet.


Od 2016 roku Telewizja Polska relacjonuje na swoich antenach wszystko to, co jest najważniejsze z perspektywy polskiego widza. Niemniej, TVP zachowuje również rozsądny bilans pomiędzy oczekiwaniami kibiców a racjonalnym wydatkowaniem środków publicznych. Powinno to być ostrzeżeniem dla kontrahentów i pośredników sprzedających licencje sportowe, którzy sztucznie nakręcają koniunkturę, aby odzyskać zainwestowane w kupno praw od międzynarodowych federacji sportowych pieniądze. Na to zgody publicznego nadawcy nie ma i nigdy nie będzie.

 

źródło: TVP

Joe Biden i Kamala Harris oddali hołd ofiarom Covid-19

0

W przededniu uroczystej inauguracji amerykański prezydent elekt Joe Biden oddał hołd 400 tysiącom ofiar Covid-19. Podczas ceremonii przy Pomniku Lincolna w Waszyngtonie Biden zaapelował do Amerykanów o pamięć o ofiarach pandemii. Zapewnił też, że walka z koronawirusem będzie jego priorytetem.

Po południu czasu lokalnego Joe Biden przyleciał do Waszyngtonu z rodzinnego Delaware i udał się pod Reflecting Pool, czyli zbiornik wodny ciągnący się od Pomnika Lincolna w kierunku Monumentu Waszyngtona. Po obu jego stronach ustawiono 400 świetlnych cylindrów, z których każdy symbolizuje tysiąc ofiar pandemii.

 

„Ten wirus, który odebrał życie zbyt wielu naszym rodakom i ludzi na całym świecie pokazał, że jesteśmy zjednoczeni w smutku” – mówił prowadzący ceremonię kardynał Waszyngtonu Wilton Gregory.

Prezydent elekt, który sam przeszedł rodzinne tragedie, powiedział, że rozumie cierpienie związane z utratą bliskich z powodu Covid-19. „By poradzić sobie z cierpieniem należy pamiętać. Pamięć jest bolesna ale konieczna. Ważne byśmy to zrobili jako naród” – mówił Joe Biden.

Po uroczystości Biden wraz zoną Jill oraz wiceprezydent Kamala Harris z mężem Dougiem Emohffem udali się do położonej obok Białego Domu prezydenckiej rezydencji Blair House, gdzie spędzają noc poprzedzającą zaprzysiężenie. Z powodu pandemii uroczystości odbędą się z minimalnym udziałem publiczności.

IAR

Pence nie weźmie udziału w pożegnaniu Donalda Trumpa

0

Wiceprezydent USA Mike Pence nie weźmie udziału w pożegnaniu prezydenta Donalda Trumpa w bazie wojskowej pod Waszyngtonem. Logistycznie ma to być niemożliwe z pogodzeniem jego uczestnictwa w zaprzysiężeniu Joe Bidena przed Kapitolem.

 

Donald Trump opuści bazę w środę nad ranem czasu miejscowego i uda się do swojej rezydencji na Florydzie. Urzędnicy planują oficjalną ceremonię pożegnalną dla prezydenta, który odmawia udziału w inauguracji swojego następcy, zrywając tym samym z ponad stuletnią tradycją.

 

Pence będzie uczestniczył w zaprzysiężeniu prezydenta elekta Joe Bidena. Zdaniem urzędników z uwagi na trudności logistyczne nie będzie więc mógł wziąć udziału w pożegnaniu Trumpa.

 

Do zaprzysiężenia Bidena dojdzie w środę w południe (godz. 18 w Polsce).

 

W pożegnaniu odchodzącego prezydenta nie będą też uczestniczyć dwaj czołowi Republikanie w Kongresie – liderzy Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów i Senacie, Kevin McCarthy i Mitch McConnell.

 

Ceremonia pożegnania – jak spekuluje portal The Hill – „zostanie prawdopodobnie przejęta przez rodzinę Trumpa i jego najbliższych współpracowników”. To ma „odzwierciedlać, jak część Partii Republikańskiej próbuje zdystansować się od prezydenta po zamieszkach 6 stycznia na Kapitolu”.

 

Biały Dom odmówił komentarza na temat tego, ilu gości ma być na pożegnaniu Trumpa. Nieoficjalnie mówi się o około 200 osobach. Zaproszono m.in. byłych bliskich doradców Trumpa, jak John Bolton. Dawny doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego nie przyjął zaproszenia.

 

Trump jest obwiniany przez część swojej partii za zamieszki na Kapitolu z 6 stycznia, które nastąpiły po kwestionowaniu przez przywódcę USA przez tygodnie procesu wyborczego.

 

Prezydent zorganizował wiec w pobliżu Białego Domu 6 stycznia, na którym powtórzył że wybory sfałszowano i wezwał do przemarszu w kierunku Kongresu. Niedługo później sympatycy Trumpa przełamali linie służb bezpieczeństwa na Kapitolu i wtargnęli do parlamentu, zmuszając kongresmenów zatwierdzających wyniki wyborów do ewakuacji.

 

W zeszłym tygodniu Donald Trump został postawiony przez Izbę Reprezentantów w stan oskarżenia; zarzuca mu się „podżeganie do powstania”. Trump publicznie nie powiedział, że poczuwa się do winy; zadeklarował pomoc przy przekazaniu władzy, ale nie pogratulował wyborczej wygranej swojemu rywalowi z kampanii.

 

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)

 

mobr/ sp/

Ford musi wezwać do serwisów 3 miliony samochodów

0

Amerykańska agencja bezpieczeństwa ruchu drogowego (NHTSA) nakazała koncernowi Ford wezwanie do serwisów i naprawę w USA około 3 milionów pojazdów w związku z potencjalnie wadliwymi poduszkami powietrznymi japońskiej firmy Takata.

 

NHTS poinformowała we wtorek, że odrzuciła wniosek Forda, drugiego co do wielkości producenta samochodów w Stanach Zjednoczonych, o zwolnienie z konieczności wycofania samochodów do serwisów i dała koncernowi 30 dni na przedstawienie planu przeprowadzenia w USA akcji naprawczej.

 

Według NHTSA akcja serwisowa ma objąć modele: Ranger, Fusion i Edge z lat 2006-2012, a także wybrane modele marek Lincoln i Mercury, należących do Forda. NHTSA zwróciła się również do Mazdy o wezwanie do warsztatów z tego samego powodu blisko 6 tys. pojazdów.

 

W związku z wadliwymi poduszkami powietrznymi firmy Takata już w listopadzie ub. roku drugi amerykański gigant motoryzacyjny, General Motors, został zobowiązany przez NHTSA do naprawy w USA 5,9 mln samochodów. Koncern szacował wówczas koszty całej operacji na 1,2 mld dolarów. GM poinformował, że na całym świecie akcją serwisową obejmie w sumie 7 mln pojazdów.

 

Firma Takata używała azotanu amonu do wywoływania niewielkiej eksplozji pozwalającej napełnić poduszkę powietrzem. Jednak jakość substancji pod wpływem wysokiej temperatury i dużej wilgotności mogła się z czasem pogarszać, a w konsekwencji prowadzić do zbyt gwałtownego wybuchu, rozrywającego metalowy pojemnik, którego odłamki mogły ranić kierowcę i pasażerów. Od 2009 r. do listopada 2020 r. potwierdzono co najmniej 29 wypadków śmiertelnych oraz ok. 300 przypadków zranień związanych z usterkami poduszek japońskiego dostawcy. W samych Stanach Zjednoczonych stwierdzono 18 zgonów powiązanych z komponentami, z czego 15 w samochodach Hondy, 2 w pojazdach Forda i jeden w aucie BMW.

 

Afera związana z ujawnieniem wad produktów Takaty w 2017 r. doprowadziła firmę do bankructwa, a jej klientów do przeprowadzenia akcji serwisowych obejmujących ok. 100 mln urządzeń, w tym ponad 60 mln w samych USA – najwięcej w historii kraju. Wadliwe komponenty stosowano przez ostatnie dwie dekady w pojazdach 19 dużych producentów z całego świata – m.in. BMW, Ferrari, Fiata Chryslera, Forda, GM, Hondy, Mazdy, Nissana i Subaru.

(PAP)

 

sp/

 

arch.

„Zastrzelić federalnych”, „zabiję ich wszystkich” pisał zastępca szeryfa!!! powiatu Polk.

0

„Zastrzelić federalnych”, „zabiję ich wszystkich” pisał w czasie zamieszek na Capitolu, zastępca szeryfa!!! powiatu Polk. Czeka go sąd i zarzut czynu kryminalnego drugiego stopnia.

Ponad 12 tysięcy Izraelczyków po pierwszej dawce szczepionki zakaziło się koronawirusem

0

Ponad 12 tysięcy Izraelczyków, którzy zaczęli szczepienia, zakaziło się koronawirusem. Chodzi o osoby, które otrzymały jedynie pierwszą dawkę preparatu. Miejscowi eksperci twierdzą, że preparat firm Pfizer i BioNTech działa niemal bez zarzutów, ale dopiero po otrzymaniu drugiej dawki.

Izraelskie ministerstwo zdrowia poinformowało, że wykryto dotąd ponad 12 tysięcy przypadków zakażenia wirusem po otrzymaniu pierwszej dawki. Urzędnicy twierdzą, że to sześć procent wszystkich, którym dotąd podano pierwszą dawkę, i którzy muszą czekać dwa tygodnie na drugą porcję preparatu.

Równocześnie wykryto też 69 przypadków zakażeń po podaniu drugiej dawki. Izraelskie władze podkreślają, że jest to możliwe, bo nawet producent szczepionki nie gwarantuje jej stuprocentowej skuteczności. Ministerstwo przypomina też o obowiązku noszenia masek, mycia rąk i zachowywania dystansu społecznego, nawet jeśli ma się już za sobą pierwszy zastrzyk.

Izrael jest obecnie najszybciej szczepiącym krajem na świecie. Preparat podano ponad dwóm milionom osób. Władze ujawniły też ostatnio, że przekazują dane o osobach zaszczepionych producentowi preparatu, koncernowi Pfizer. Chodzi o to, by naukowcy mieli dane niezbędne do modyfikacji produktu.

IAR

Pompeo: Chiny dopuszczają się ludobójstwa na Ujgurach

0

Chińska Republika Ludowa, kontrolowana przez Komunistyczną Partię Chin, popełnia ludobójstwo na będących w większości muzułmanami Ujgurach oraz innych mniejszościach religijnych i etnicznych w chińskim regionie Sinciangu – ogłosił we wtorek odchodzący sekretarz stanu USA Mike Pompeo.

 

Po dokładnej analizie dostępnych informacji ustaliłem, że co najmniej od marca 2017 r. Chiny popełniają zbrodnie przeciwko ludzkości na członkach mniejszości religijnych i etnicznych w Sinciangu, w tym na Ujgurach – czytamy w oświadczeniu Pompeo, wydanym na dzień przed zaprzysiężeniem Joe Bidena na nowego prezydenta USA.

 

Wśród przestępstw, jakich Chiny dopuszczają się wobec Ujgurów, Pompeo wymienia arbitralne uwięzienie lub inną formę ograniczenia wolności, które dotknęły ponad milion osób; przymusową sterylizację; stosowanie tortur; pracę przymusową; oraz drakońskie ograniczenie wolności religijnej, wolności słowa i wolności przemieszczania się.

 

Dodatkowo ustaliłem, że „ChRL pod kierownictwem i kontrolą KPCh dopuściła się ludobójstwa na będących w większości muzułmanami Ujgurach” – czytamy dalej w oświadczeniu ustępującego szefa amerykańskiej dyplomacji. „Przypuszczam, że to ludobójstwo ciągle ma miejsce” – dodaje Pompeo, uzupełniając, że mamy do czynienia z próbą systematycznego niszczenia Ujgurów przez kierowane przez partię chińskie państwo.

 

Amerykański sekretarz stanu zaznacza, że represje dotykają także przedstawicieli mniejszości kazachskiej i kirgiskiej. Podkreśla, że działania Chin w Sinciangu zostały dokładnie udokumentowane mimo odmawiania przez władze swobodnego dostępu do regionu międzynarodowym obserwatorom. Pompeo pisze także o roli chińskiej propagandy, która z jednej strony opisywała to, co się dzieje w regionie jako część projektów edukacyjnych i społecznych oraz działań antyterrorystycznych. W przekazach skierowanych do mieszkańców samych Chin Ujgurzy porównywani byli z kolei do „złośliwego guza” i plagi, a ich wiara do zarazy – zaakcentowano w komunikacie.

 

Szef Departamentu Stanu wzywa władze Chin do natychmiastowego uwolnienia wszystkich zatrzymanych oraz zniesienia systemu internowania, obozów i pracy przymusowej; zaprzestania stosowania środków kontrolowania populacji, w tym przymusowej sterylizacji, aborcji i oddzielania dzieci od rodzin, a także zakończenia stosowania tortur i przemocy wobec Ujgurów i członków innych prześladowanych mniejszości.

 

Dyplomata wzywa też do wysiłków zmierzających do osądzenia osób odpowiedzialnych za popełnione w Sinciangu okrucieństwa. „Nie będziemy milczeć. Jeżeli KPCh pozwala sobie na popełnianie ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości wobec swoich własnych obywateli, wyobraźcie sobie co ośmieli się zrobić wolnemu światu w nie tak bliskiej przyszłości” – konkluduje Pompeo.

 

Stanowcze oświadczenie Departamentu Stanu to efekt intensywnej debaty wewnątrz USA po tym, gdy Kongres pod koniec grudnia zobowiązał rząd do określenia, czy praca przymusowa lub inne domniemane przestępstwa, których Chiny dopuszczają się na Ujgurach, mogą być rozpatrywane jako zbrodnie przeciwko ludzkości czy ludobójstwo – pisze agencja Reutera.

 

Z powodu stanowczego oświadczenia Pompeo początek relacji między nową amerykańską administracją a Pekinem będzie szczególnie trudny – ocenia agencja. Reuters przypomina równocześnie, że sztab Bidena jeszcze przed wyborami prezydenckimi w listopadzie 2020 r. głosił, że w Sinciangu dochodzi do ludobójstwa; już po wyborach rzecznik Bidena nie chciał jednak komentować tej sprawy przed zaprzysiężeniem nowego rządu. W ciągu ostatniego roku prezydentury Donalda Trumpa stosunki miedzy USA a Chinami były najgorsze od dziesięcioleci – dodano.

 

Ambasada Chin w Waszyngtonie nie odpowiedziała na prośbę Reutersa o komentarz, ale już wcześniej określiła raport Kongresu, w którym mowa jest o „zbrodniach przeciwko ludzkości i możliwym ludobójstwie”, jako „kłamstwo” – zauważa agencja.

(PAP)

adj/ mal/

Zrobiliśmy to, po co przyszliśmy i dużo więcej – powiedział Donald Trump w pożegnalnym przemówieniu

0

W tym tygodniu zainaugurujemy nową administrację i modlimy się o jej sukces w utrzymywaniu Ameryki bezpiecznej i dostatniej – oświadczył w pożegnalnym przemówieniu odchodzący prezydent USA Donald Trump.

 

W nagraniu z Białego Domu, na dzień przed opuszczeniem tej rezydencji, Trump podziękował swojej rodzinie, wiceprezydentowi Mike’owi Pence’owi oraz rządowi.

 

Przekazał nowej administracji „najlepsze życzenia”. „W tym tygodniu zainaugurujemy nową administrację i modlimy się o jej sukces w utrzymywaniu Ameryki bezpiecznej i dostatniej” – powiedział Trump.

 

W przemówieniu opuszczający urząd przywódca USA koncentrował się na wymienianiu swoich politycznych osiągnięć. „Zrobiliśmy to, po co przyszliśmy i dużo więcej” – ocenił.

 

Apelował o spokój i łagodzenie podziałów w społeczeństwie.

 

Trump uznał, że obejmując przed czterema laty najwyższy urząd w państwie przychodził jako polityczny „outsider”. „Ameryka dała mi tak dużo i chciałem oddać coś z powrotem. Razem z milionami ciężko pracujących patriotów zbudowaliśmy największy polityczny ruch w tym kraju i największą gospodarkę w historii świata” – stwierdził.

 

„W naszej agendzie nie chodziło o prawicę czy lewicę, nie chodziło o Republikanów czy Demokratów, ale o dobro kraju, całego kraju” – tłumaczył.

 

Podkreślił, że udało mu się obniżyć część podatków, zmniejszyć regulacje oraz „naprawić układy handlowe” i nałożyć „historyczne i monumentalne” cła na Chiny.

 

„Odbudowaliśmy amerykański przemysł, otworzyliśmy tysiące nowych fabryk i przywróciliśmy piękne zdanie +Made in the USA+” – powiedział.

 

Opracowanie szczepionek uznał za „medyczny cud”, oceniając że inne administracje nie zrobiłyby tego w ciągu dziewięciu miesięcy.

 

Za swoje sukcesy uznał utworzenie sił kosmicznych Stanów Zjednoczonych, uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela i zawarcie porozumień pokojowych na Bliskim Wschodzie.

 

„To świt nowego Bliskiego Wschodu, a nasi żołnierze wracają do domu. Jestem wyjątkowo dumny, że jestem pierwszym prezydentem od dekad, który nie rozpoczął żadnej wojny” – stwierdził.

 

„Świat nas znów szanuje, proszę nie traćmy tego szacunku. Przywróciliśmy naszą suwerenność stawiając się za Ameryką w ONZ i wycofując się z jednostronnych światowych porozumień, które nie służyły naszemu interesowi. Państwa NATO płacą teraz setki miliardów więcej niż kilka lat temu, kiedy obejmowałem urząd” – mówił.

 

Podkreślił zdecydowaną politykę wobec Chin i Iranu. Prezydent USA wezwał do kultywowania amerykańskich wartości, zaliczając do niej wolność słowa.

 

Donald Trump tłumaczył, że jako gospodarz Białego Domu „nie szukał najłatwiejszego kursu” oraz „nie szukał ścieżki, za którą dotyka najmniejsza krytyka”. „Ruch, który rozpoczęliśmy, dopiero się zaczyna” – zapowiedział.

 

Musimy być zawsze „krajem nadziei, światła i chwały” dla reszty świata” – wezwał w blisko 20-minutowym nagraniu z Białego Domu Trump. Jak dodał, „to cenne dziedzictwo, którego musimy strzec w każdym czasie”.

 

„Ostatnie cztery lata pracowałem, by właśnie to osiągnąć. Od wielkiej sali muzułmańskich przywódców w Rijadzie, przez wielki plac Polaków w Warszawie, południowokoreański parlament, forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Zakazane Miasto w Pekinie i cień Góry Rushmore walczyłem za was, za wasze rodziny, za nasze państwo” – oświadczył Trump.

(PAP)

mobr/ mal/

Polska pokonała Brazylię i awansowała do drugiej rundy mistrzostw świata

0

Polska wygrała z Brazylią 33:23 (13:11) w ostatnim meczu grupy B mistrzostw świata piłkarzy ręcznych w Egipcie.

 

Polska wygrała z Brazylią 33:23 (13:11) w ostatnim meczu grupy B mistrzostw świata piłkarzy ręcznych w Egipcie. Rezultat tego spotkania będzie się liczył w drugiej rundzie, w której zagrają obie drużyny. Awansowała także Hiszpania, która wcześniej we wtorek pokonała Tunezję 36:30.

 

O wysokiej wygranej zdecydował okres znakomitej gry po przerwie. Po niecałym kwadransie w drugiej połowie biało-czerwoni wygrywali 25:15 i potem już tylko umiejętnie pilnowali wyniku, szanowali piłkę i z uśmiechami na twarzach, może trochę zdekoncentrowani, oczekiwali na końcową syrenę.

 

Za najlepszego gracza spotkania fachowcy uznali polskiego bramkarza Adama Morawskiego, który odbijał prawie wszystkie piłki. Miał też znakomite wsparcie w obronie. W ataku w pierwszej części gra podopiecznych trenera Patryka Rombla momentami pozostawiała jeszcze sporo do życzenia, jednak w drugiej ich dominacja była bezdyskusyjna.

 

Spustoszenie w szeregach rywali siali przede wszystkim Szymon Sićko i bezbłędny egzekutor rzutów karnych Arkadiusz Moryto, który został uznany MVP dwóch poprzednich pojedynków Polaków (z Tunezją 30:28 i Hiszpanią 26:27). Obaj zdobyli po sześć goli. O jedno trafienie mniej zaliczył Maciej Gębala, a z czterema na koncie zakończył Maciej Majdziński.

 

Na początku oba zespoły grały bardzo uważnie w obronie i pierwszego gola w tym meczu zdobył w 4. minucie Maciej Gębala. Sporo kłopotów polskiej defensywie sprawiał Jose Toledo – były rozgrywający Orlenu Wisły Płock (2015-2019).

 

Pierwsze trafienie Brazylijczycy zaliczyli dopiero w siódmej minucie, ale potem się poprawili i w 11. wyrównali na 3:3. Sześć minut później biało-czerwoni prowadzili 8:5, ale po reprymendzie brazylijskiego selekcjonera, rywale błyskawicznie odrobili straty.

 

Potem rywalizacja toczyła się gol za gol i dopiero w samej końcówce pierwszej połowy Polacy wykorzystali błędy przeciwników i do szatni schodzili wygrywając 13:11.

 

Po zmianie stron Polacy zaczęli od znakomitych parad Morawskiego i goli spółki Sićko-Majdziński. W 44. minucie prowadzili różnicą dziesięciu bramek i widać było, że zeszło w tym momencie całe napięcie. Brazylijczycy próbowali różnych wariantów taktycznych, ale nie mogli już nic zrobić, ich rywale całkowicie dominowali na boisku.

 

Teraz drużyny z grupy B – Polska Hiszpania i Brazylia – w drugiej rundzie rywalizować będą z Niemcami, Węgrami i Urugwajem z gr. A.

 

W MŚ po raz pierwszy występują 32 zespoły. Z każdej z ośmiu grup do drugiej rundy awansowały po trzy drużyny. W ten sposób powstały cztery grupy po sześć ekip, z których po dwie najlepsze zagrają w ćwierćfinale. Tytułu broni Dania.

 

Finał zaplanowano na 31 stycznia w Kairze. Mecze odbywają się bez publiczności.

 

Brazylia – Polska 23:33 (11:13)

 

Polska: Adam Morawski, Piotr Wyszomirski – Michał Olejniczak 2, Przemysław Krajewski 2, Patryk Walczak 2, Szymon Sićko 6, Maciej Majdziński 4, Jan Czuwara 1, Maciej Pilitowski, Arkadiusz Moryto 6, Michał Daszek 1, Maciej Gębala 5, Rafał Przybylski 1, Dawid Dawydzik 1, Tomasz Gębala 2, Piotr Chrapkowski.

 

Brazylia: Maik Santos, Rangel da Rosa – Henrique Teixeira 1, Joao Silva, Guilherme Torriani 2, Jose Toledo 3, Rogerio Moraes 2, Fabio Chiuffa 3, Vinicius Teixeira 2, Arthur Patrianova 1, Leonardo Dutra, Jose Luciano 2, Thiago Ponciano, Haniel Langaro 4, Rudolph Hackbarth, Gustavo Rodriguas 3.

(PAP)

co/ krys/

Lider Republikanów w Senacie: Trump sprowokował atak zwolenników na Kapitol „karmiąc ich kłamstwami”

0

Lider Republikanów w Senacie Mitch McConnell oświadczył we wtorek, że odchodzący prezydent Donald Trump sprowokował atak swoich zwolenników na Kapitol 6 stycznia, „karmiąc ich kłamstwami”.

 

Zamieszki „zostały sprowokowane przez prezydenta i inne potężne osoby”, a „motłoch został nakarmiony kłamstwami” – powiedział w Senacie McConnell.

 

Zdaniem przywódcy senackich Republikanów zwolennicy Trumpa „chcieli wykorzystać agresję i strach, aby powstrzymać konkretne procedury części władz federalnych”.

 

McConnell obiecał, że inauguracja nowego prezydenta Joe Bidena będzie „bezpieczna i udana”.

 

Oznajmił też, że równo podzielony Senat nie daje Demokratom mandatu do przeprowadzenia „radykalnych, ideologicznych zmian” w polityce.

 

Demokraci i Republikanie będą mieli po 50 senatorów w wyższej izbie Kongresu; w wypadku nierozstrzygniętych głosowań, prawo do przełamania remisu będzie miała wiceprezydent Kamala Harris.

 

Jeszcze we wtorek McConnell będzie rozmawiał z przywódcą Demokratów w Senacie Chuckiem Schumerem, aby omówić dalsze plany pracy senatorów – podaje Associated Press, powołując się na osoby zaangażowane w aranżowanie tego spotkania.

 

W ubiegłym tygodniu McConnel powiedział swoim współpracownikom, że jego zdaniem Trump zasługuje na impeachment i cieszy się, że Demokraci rozpoczynają tę procedurę.

 

Według „New York Timesa” McConnell, druga osoba u Republikanów po ustępującym prezydencie, uważa, że procedura impeachmentu ułatwi pozbycie się Trumpa z partii.

 

Relacje między przywódcą większości w Senacie a prezydentem, dwoma najpotężniejszymi osobami w Partii Republikańskiej, całkowicie się załamały i, jak donosiły amerykańskie media, McConnell jest wściekły na Trumpa po ataku na Kapitol, uważa też stał się on obciążeniem dla swej partii.

 

Politycy podobno nie są ze sobą w kontakcie od grudnia i głosowania Kolegium Elektorów. Relacjom nie pomogła porażka Republikanów w dwóch styczniowych senackich wyborach w Georgii, które spowodują że GOP straci kontrolę nad izbą wyższą amerykańskiego parlamentu.

 

(PAP)

fit/ mal/

Tiffany Trump, najmłodsza córka prezydenta Donalda Trumpa, jest zaręczona

0

Najmłodsza córka prezydenta USA Donalda Trumpa, Tiffany, we wtorek, w ostatnim pełnym dniu urzędowania jej ojca, ogłosiła na Instagramie, że jest zaręczona – poinformowała agencja AP.

 

27-latka opublikowała zdjęcie, na którym widać ją z narzeczonym Michaelem Boulosem w kolumnadzie prowadzącej do Zachodniego Skrzydła Białego Domu.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Tiffany Ariana Trump (@tiffanytrump)

„Zaszczytem było świętowanie wielu kamieni milowych, wydarzeń historycznych i tworzenie wspomnień z moją rodziną tutaj, w Białym Domu, nie bardziej niż moje zaręczyny z moim niesamowitym narzeczonym Michaelem!” – napisała Tiffany Trump, dodając, że „nie może się doczekać kolejnego rozdziału”.

 

23-letni Boulos również udostępnił zdjęcie na swoim koncie na Instagramie. „Zaręczyłem się miłością mojego życia! Nie mogę się doczekać naszego następnego wspólnego rozdziału” – napisał.

 

Tiffany Trump jest córką prezydenta z Marlą Maples, jego drugą żoną.

(PAP)

kib/

Jakimowicz o poważnych zarzutach karnych: Podejmę kroki prawne dla ochrony moich dóbr osobistych

0

Przedstawiona przez Piotra Krysiaka wersja wydarzeń w Hotelu Parisel Palac w Klimkach jest przekłamaniem. Post Krysiaka godzi w moje dobre imię i cześć i w związku z tym podejmę kroki prawne dla ochrony moich dóbr osobistych – napisał Jarosław Jakimowicz we wtorek.

Oświadczenie Jakimowicza opublikował na Twitterze Jarosław Olechowski szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI), informując również, że dyrekcja TAI przeprowadziła postępowanie wyjaśniające, dotyczące internetowych informacji na temat jednego ze współpracowników TVP Info. „Nie stwierdzono nieprawidłowości w funkcjonowaniu redakcji publicystyki TVP Info” – podał.

 

Oświadczenie Jakimowicza, zostało przekazane dyrekcji TAI.

 

Piotr Krysiak napisał w czwartek na Facebooku, że „gwiazda publicystyki TVP INFO miała zgwałcić´ uczestniczkę? konkursu Miss Generation 2020. Tak utrzymuje kobieta, kto´ra uciekła ze zgrupowania i zgłosiła sprawę? policji”. „Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie, ale nie przesłuchała jeszcze +gwiazdora+” – podał. Według Krysiaka, zdarzenie miało mieć miejsce w hotelu Parisel Palace w Klimkach pod Łukowem. Krysiak poinformował, że ofiara jest dyrektorka? marketingu i PR w jednej z brytyjskich firm. Dodał, że sprawę bada prokuratura w Łukowie, podlegająca prokuraturze w Lublinie. Według cytowanej przez Krysiaka prokurator Agnieszki Ke?pki, rzeczniczki prokuratury okre?gowej w Lublinie, postępowanie jest w tej chwili zawieszone, ponieważ˙ prokurator czeka na informacje? od brytyjskiej policji.

 

„W odpowiedzi na post Pana Piotra Krysiaka z dnia 18 stycznia 2021 r. opublikowany na portalu Facebook uprzejmie wyjaśniam, że zamieszczony opis +gwiazdy publicystyki TVP Info+ może sugerować, że sprawa dotyczy mojej osoby – Jarosława Jakimowicza. Zaznaczam, że prawdą jest, iż rok temu brałem udział w imprezie Miss Generation 2020 na zaproszenie organizatora, jako gość specjalny” – napisał Jakimowicz.

 

Jak dodał, „opisywane zdarzenia przez Pana Piotra Krysiaka, a przekazane mu przez anonimową osobę w jego publikacji mijają się z prawdą”. „Przedstawiona przez niego wersja wydarzeń w Hotelu Parisel Palac w Klimkach ewidentnie jest przekłamaniem, atakiem na moją osobę i ma na celu wyeliminowanie mnie z życia publicznego, w tym ze współpracy z Telewizją Polską, na co nadzieję wyraził sam autor kończąc swój post” – podkreślił.

 

„Informuję, również, że nic nie jest mi wiadomo o pozostałych zdarzeniach, które miały mieć miejsce poza hotelem. Nie mam też żadnej wiedzy, dotyczącej jakiegokolwiek postepowania wyjaśniającego prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Lublinie. Do dnia opublikowanego postu nikt ze mną w tej sprawie się nie kontaktował” – podał Jakimowicz.

 

„Reasumując powyższe post Pana Piotra Krysiaka godzi w moje dobre imię i cześć i w związku z tym podejmę kroki prawne dla ochrony moich dóbr osobistych” – napisał.

 

(PAP)

 

Autor: Olga Łozińska

 

oloz/ pat/ pko/

Fundacja Nawalnego opublikowała materiał o „pałacu dla Putina”

0

Fundacja Walki z Korupcją (FBK) Aleksieja Nawalnego opublikowała we wtorek materiał o posiadłości w Gelendżyku na południu Rosji, którą nazywa „pałacem dla (prezydenta Władimira) Putina”. Nawalny w tym filmie nazywa Putina „najbogatszym człowiekiem świata”.

Materiał wideo, ogłoszony na stronie internetowej Nawalnego, trwa dwie godziny. Relację rozpoczyna sam Nawalny z Drezna, gdzie opowiada o początkach kariery Putina jako funkcjonariusza KGB na placówce w ówczesnych Niemczech Wschodnich. Nawalny m.in. zadaje pytanie, „jak zwykły radziecki oficer stał się szaleńcem zwariowanym na punkcie pieniędzy i luksusu?”. Nazywa także Władimira Putina „najbogatszym człowiekiem w Rosji”. 

W materiale podano, że posiadłość pod Gelendżykiem, którą przypisywano biznesmenowi Aleksandrowi Ponomarience, w istocie jest własnością otoczenia rosyjskiego prezydenta. Według FBK posiadłość ta kosztowała 100 mld rubli (obecnie – ponad 1,3 mld USD). Pokazane zostały szkice architektoniczne tego obiektu; FBK zapewnia, że dzięki publikacji „miliony Rosjan mogą znaleźć się u Putina w domu”. Przy tym, w materiale nie ma żadnych zdjęć, które pokazywałyby rosyjskiego prezydenta na terenie owej rezydencji.

https://youtu.be/ipAnwilMncI

 

Pałac, według FBK, zajmuje 18 tys. metrów kwadratowych. W materiale zapewniono, że w posiadłości są dziesiątki rozmaitych pokoi, teatr i kasyno, jak również ogromna oranżeria, amfiteatr i podziemny tunel prowadzący na brzeg morza. FBK twierdzi, iż w budowie obiektu uczestniczyły wielkie firmy, którymi kierują ludzie z otoczenia przywódcy Rosji. 

Wiele miejsca w publikacji poświęcono osobom, z którymi Putin rozpoczynał karierę i którzy potem, gdy doszedł do władzy, znaleźli się w jego najbliższym otoczeniu.

 

Choć Nawalny mówi, że posiadłość zbudowano tak, by nie można było się do niej zbliżyć ani od strony lądu, ani od morza, to autorzy materiału publikują ujęcia, które – jak wyjaśnili – sfilmowali przy użyciu drona po trzech nieudanych próbach.

 

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zaprzeczył, by posiadłość w Gelendżyku należała do Putina. Dodał, że wnioski zawarte w materiale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

 

W 2010 roku o tym obiekcie jako o „daczy Putina” – jakoby zbudowanej dla rosyjskiego prezydenta nad Morzem Czarnym – mówił biznesmen Siergiej Kolesnikow, oceniając jego wartość na 1 mld USD. Sprawa stała się głośna, po czym Ponomarienko ogłosił, że jest właścicielem tego obiektu. FBK twierdzi, że transakcja sprzedaży biznesmenowi tej posiadłości jest fikcyjna.

 

Materiał FBK powstał przed powrotem Nawalnego z Niemiec do Rosji i jego zatrzymaniem na lotnisku Szeremietiewo. Film został opublikowany dzień po aresztowaniu opozycjonisty, który przebywa teraz w areszcie śledczym Matrosskaja Tiszyna w Moskwie.

 

FBK wcześniej publikowała materiały o domniemanym majątku rosyjskiej elity rządzącej, ale nie dotyczyły one bezpośrednio Putina.

 

Z Moskwy Anna Wróbel (PAP)

 

awl/ mal/