20.6 C
Chicago
poniedziałek, 6 maja, 2024
Strona główna Blog Strona 1407

LN siatkarzy. Kubiak: Trzeba się cieszyć z tego drugiego miejsca

0

Polscy siatkarze wrócili do kraju z Rimini, gdzie zajęli drugie miejsce w Lidze Narodów po przegraniu finału z Brazylijczykami 1:3. „Trzeba się cieszyć z tego wyniku, To niewątpliwie sukces” – zaznaczył kapitan biało-czerwonych Michał Kubiak.

„Cieszymy się z tego drugiego miejsca, choć jak przegrywa się finał, to na pewno nie jest to miłe uczucie. Ale wykonaliśmy tam dużą pracę na treningach. Zrealizowaliśmy zakładany plan. To drugie miejsce to niewątpliwie sukces. Trzeba się z tego cieszyć. Mamy nadzieję, że za kilka tygodni będziemy się cieszyć z wygranego finału” – zaznaczył Kubiak, nawiązując do zbliżających się igrzysk w Tokio.

 

Biało-czerwoni dostali teraz cztery dni wolnego, a później mają się stawić na zgrupowaniu w Spale. Następnie wezmą udział w Memoriale Huberta Wagnera w Krakowie, a potem udadzą się do Japonii. (PAP)

 

an/ krys/

Chiny: Uruchomiono gigantyczne turbiny drugiej największej elektrowni wodnej świata

0

W południowo-zachodnich Chinach podłączono w poniedziałek do sieci dwie pierwsze gigantyczne turbiny elektrowni wodnej Baihetan, która po osiągnięciu pełnej mocy 16GW będzie drugą pod względem wielkości hydroelektrownią świata – podały państwowe media.

Przywódca ChRL Xi Jinping określił projekt jako ważny krok na drodze do powstrzymania wzrostu emisji gazów cieplarnianych i osiągnięcia celu neutralności klimatycznej do 2060 roku. Obrońcy przyrody od lat ostrzegali jednak, że budowa zapór zagraża środowisku naturalnemu – zauważa agencja AFP.

 

Według państwowej telewizji CCTV elektrownia Baihetan po trzydniowym okresie próbnym zaczęła w poniedziałek wytwarzać prąd. Uruchomiono dwie turbiny o mocy 1GW, a docelowo w elektrowni ma ich pracować 16. Będą zdolne wytwarzać 62 TWh prądu rocznie, co ma się przyczynić do obniżenia emisji CO2 o 52 mln ton.

 

Projekt siłowni Baihetan na granicy prowincji Syczuan i Junnan wyceniany jest na 220 mld juanów (34 mld dolarów). Jej pełne uruchomienie zaplanowano na lipiec 2022 roku. Będzie wówczas drugą pod względem wytwarzanej mocy elektrownią wodną świata, po Zaporze Trzech Przełomów, która również położona jest na Jangcy, najdłuższej rzece Chin.

 

Chiny nasiliły w ostatnich latach budowę elektrowni wodnych, co wiązane jest z rosnącym zapotrzebowaniem na energię elektryczną i dążeniem do ograniczenia wzrostu emisji CO2. Uruchomienie pierwszych turbin elektrowni Baihetan zbiega się w czasie z zaplanowanymi na czwartek uroczystymi obchodami 100-lecia Komunistycznej Partii Chin (KPCh).

 

Organizacje obrońców środowiska przestrzegają jednak, że budowa zapór zakłóca siedliska rzadkich roślin i zwierząt, w tym krytycznie zagrożonego wyginięciem morświnka bezpłetwego z Jangcy. Projekty wiążą się również z wysiedlaniem tysięcy lokalnych społeczności, a planowane i działające zapory na chińskim odcinku Mekongu wywołują obawy w krajach ościennych – przekazała AFP.

 

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)

 

anb/ tebe/

Skradł 150 samochodów, 22 lata siedział w celi, teraz chce otworzyć biuro doradztwa prawnego

0

Sąd w Opocznie ponownie zajął się sprawą Rafała Sadły, skazanego w sumie na 28,5 roku więzienia za kradzież 150 samochodów i trzy ucieczki. Mężczyzna po 22 latach spędzonych w więzieniu został właśnie z niego warunkowo zwolniony i zamierza otworzyć biuro doradztwa prawnego.

Skazany oraz jego obrońcy wnioskowali do sądu o połączenie w jeden wyrok kar, które Rafał Sadło (zgadza się na podawanie nazwiska – PAP) otrzymał na przestrzeni wielu lat. Dotyczyły one kradzieży aut, których dokonywał nagminnie w latach 90. oraz trzech ucieczek. Obecnie na mężczyźnie ciąży kara 28,5 roku pozbawienia wolności, a jak wskazuje obrona i sam skazany, według aktualnie obowiązujących przepisów wyrok łączny nie może być wyższy niż 20 lat. To oznacza, że w przypadku jego zastosowania był już w pełni wolnym człowiekiem, m.in. bez nadzoru kuratora i z możliwością opuszczania kraju.

 

W poniedziałek Sąd Rejonowy w Opocznie, gdzie Sadło popełnił ostatnie wykroczenie, ponownie zajął się wnioskiem skazanego o wydanie wyroku łącznego. Wcześniej uznał, że nie ma do tego podstaw, z czym nie zgodził się Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim, uchylając postanowienie I instancji.

 

Po ponownym rozpatrzeniu sprawy sąd umorzył postępowanie. Jak tłumaczył sędzia Michał Dębowski, takie orzeczenie związane jest z warunkowym przedterminowym zwolnieniem skazanego z odbywania reszty kary obowiązującej do grudnia 2026 r. Sąd brał jednak pod uwagę jedynie połączenie aktualnie ciążących na mężczyźnie dwóch wyroków – 8 lat i 5,5 roku pozbawienia wolności.

 

„W ocenie sądu z punktu widzenia skazanego za najkorzystniejszą należy uznać sytuację, w której warunkowe zwolnienie z odbycia kary biegnie nieprzerwanie. Jakakolwiek ingerencja, tj. wydanie nowego wyroku łącznego wymagałoby ponownego orzekania co do warunkowego przedterminowego zwolnienia od odbywania kary pozbawienia wolności orzeczonej właśnie tym nowym wyrokiem. To stwarza ryzyko, że nowe rozstrzygnięcie może nie być dla skazanego pozytywne” – zaznaczył.

 

Sadło od miesiąca przebywa na wolności. Na jego warunkowe zwolnienie 24 maja zgodził się Sąd Okręgowy w Kielcach. Tam skazany przebywał w zakładzie karnym. Jak zapewnił obrońca mec. Łukasz Wiwat, po poniedziałkowym orzeczeniu, jego klientowi nie grozi powrót do więzienia, jeśli będzie on przestrzegał warunków zwolnienia oraz prawa.

 

Sam Sadło przyznał, że w związku z tym prawdopodobnie nie będzie odwoływał się od tego orzeczenia.

 

„Po warunkowym zwolnieniu nie ma to dla mojej sytuacji większego znaczenia. Najważniejsze, że wreszcie mogę przebywać na wolności i zapewniam, że nie zrobię nic, by wrócić do więzienia. Spędziłem w nim 22 lata. W przeszłości święty nie byłem, ale siedziałem bardzo długo za dość pospolite przestępstwa, a niektórzy za zabójstwa spędzają za kratami mniej czasu. Z nawiązką odpokutowałem za swojej winy. Dostałem nauczkę i teraz nie zamierzam nikogo zawieść” – powiedział PAP.

 

Czas spędzony przez niego w więzieniu nie był jednak do końca stracony. Sadło, działając w swojej sprawie, w celi studiował bowiem kodeksy i podręczniki prawa.

 

„Dużo się z nich nauczyłem. Jestem w trakcie otwierania własnej działalności gospodarczej. Będzie to biuro pisania podań i doradztwa prawnego. W zakładzie karnym w tym aspekcie pomagałem skutecznie m.in. funkcjonariuszom służby więziennej oraz osadzonym. Może siedząc tyle lat w więzieniu przegrałem życie, ale nie do końca poszło to na marne. Obok sądu w Radomiu wynająłem już lokal i chciałbym teraz pomagać osobom, których nie stać na adwokata” – zadeklarował.

 

42-letni obecnie Rafał Sadło przebywał w więzieniu niemal nieprzerwanie od 1999 roku. Pierwszy raz trafił za kraty przed ukończeniem 18 lat. Przed różnymi sądami przyznał się do 150 kradzieży samochodów. Trzykrotnie próbował też uciekać, m.in. z sądu w Starachowicach i z komendy policji w Skarżysku-Kamiennej. Po zsumowaniu wszystkich kar miał spędzić w więzieniu ponad 32 lata, które sąd w Starachowicach w 2017 r. w wyroku łącznym zamienił na 28,5 roku. Już wówczas obowiązywał przepis, że wyrok łączny nie może być wyższy niż 20 lat, lecz sąd kierował się przepisami z okresu, kiedy Sadło popełniał przestępstwa i dostawał wyroki. Wtedy górna granica wyroku łącznego wynosiła 30 lat. Ostatnia z ciążących jeszcze na nim kar pozbawienia wolności zakończy się pod koniec 2026 roku. (PAP)

 

autor: Bartłomiej Pawlak

 

bap/ lena/

Gaz-System rozpoczął układanie gazociągu Baltic Pipe na Morzu Bałtyckim

0

Jeden ze statków morskich rozpoczął układanie Baltic Pipe na Morzu Bałtyckim – podał w poniedziałek Gaz-System. Pełnomocnik Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej Piotr Naimski dodał, że Baltic Pipe jest inwestycją realizowaną krok za krokiem i w założonych terminach.

„W dniu 27 czerwca Castorone – jeden ze statków morskich odpowiedzialnych za ułożenie gazociągu podmorskiego między Polską, a Danią, rozpoczął układanie Baltic Pipe na Morzu Bałtyckim” – podała w komunikacie spółka.

 

Układanie rozpoczęło się w miejscu znajdującym się niedaleko połowy trasy całego gazociągu podmorskiego, tj. na wodach duńskich, w pobliżu wyspy Bornholm – czytamy. Jak dodano, statek Castorone sukcesywnie będzie przesuwał się wzdłuż trasy gazociągu, w kierunku północno-zachodnim.

 

Cytowany w komunikacie Pełnomocnik Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej Piotr Naimski powiedział, że „Baltic Pipe jest inwestycją realizowaną krok za krokiem i w założonych terminach. Pogody i inne okoliczności, na które nie mamy wpływu, bywają zmienne, ale my nie zwalniamy tempa i robimy swoje”.

 

„Dziś Gaz-System rozpoczyna układanie podmorskiego odcinka, by cały projekt mógł być ukończony i uruchomiony z pełną przepustowością w 2022 r. Baltic Pipe będzie wówczas jednym z głównych elementów, gwarantujących bezpieczeństwo energetyczne Polski” – dodał Naimski.

 

Prezes Gaz-Systemu Tomasz Stępień stwierdził, że spółka osiągnęła „kolejny ważny etap” w realizacji Baltic Pipe.

 

„Po pięcioletnim okresie prowadzenia uzgodnień, projektowania i wyboru wykonawców rozpoczęło się układanie pierwszego w historii polskiego gazownictwa przesyłowego gazociągu podmorskiego” – powiedział.

 

Jak dodał, do końca tego roku Gaz-System planuje zespawać i ułożyć na dnie Bałtyku 275 km gazociągu, który połączy wybrzeża Polski i Danii.

 

Firma Gaz-System podała, że gazociąg podmorski Baltic-Pipe będzie układany przez trzy pływające jednostki montażowe: Castorone, Castoro Sei oraz Castoro 10.

 

Prace na najgłębszych wodach będą wykonywane przez jeden z największych specjalistycznych statków tego typu na świecie – jednostkę Castorone. Statek ten korzysta z systemu dynamicznego pozycjonowania, dzięki czemu możliwe jest manewrowanie nim z dużą dokładnością – czytamy.

 

Castorone ma ponad 300 metrów długości i prawie 40 metrów szerokości, a na pokład może zabrać nawet 700 osób. Statek dysponuje również lądowiskiem dla śmigłowców i kilkoma stanowiskami do spawania odcinków rur i łączenia ich w docelowy gazociąg, który opuszczany jest na dno morza z użyciem specjalnej rampy zlokalizowanej na rufie. Rampa ta składa się z trzech części, które poprzez regulację nachylenia pozwalają na instalację rurociągu na różnych głębokościach.

 

„Układanie prawie 275-kilometrowego gazociągu podmorskiego będzie trwało kilka najbliższych miesięcy” – poinformowała firma Gaz-System. „Jeśli pozwolą na to warunki pogodowe, cały proces zakończy się jeszcze w tym roku” – dodano.

 

Baltic Pipe to strategiczny projekt, który ma utworzyć nową drogę dostaw gazu ziemnego z Norwegii na rynki duński i polski oraz do użytkowników końcowych w krajach sąsiednich. Gazociąg będzie mógł przesyłać 10 mld m sześc. gazu ziemnego rocznie do Polski oraz 3 mld m sześc. z Polski do Danii. Inwestorami są operatorzy przesyłowi: duński Energinet i polski Gaz-System. Według planów ma zacząć działać 1 października 2022 r.(PAP)

 

mfr/ je/

Girzyński: My nie zakładamy już startu z list tzw. Zjednoczonej Prawicy

0

Przyjrzymy się uzasadnieniu wotum nieufności dla ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, ale będziemy bardzo poważnie rozważać jego poparcie – zapowiedział w poniedziałek poseł Zbigniew Girzyński (Wybór Polska).

Były poseł Prawa i Sprawiedliwości został zapytany w radiu TOK FM o jego udział w kongresie Porozumienia oraz o ewentualny start w wyborach z list ugrupowania Jarosława Gowina. „My nie zakładamy już startu z list tzw. Zjednoczonej Prawicy” – podkreślił Girzyński.

 

„Na kongresie byłem jako reprezentant naszego środowiska politycznego, jako gość, ponieważ jeżeli jesteśmy zapraszani, a chcemy współpracować w parlamencie ze wszystkimi siłami parlamentarnymi, to staramy się uczestniczyć i rozmawiać” – oświadczył.

 

Poinformował też, że ma zamiar startować w przyszłych wyborach, oczywiście – jak mówił – „z listy, którą będzie współtworzyło moje środowisko polityczne”. „Te wybory będą za jakiś czas. Nawet gdyby były przyspieszone, to będzie pewna perspektywa czasowa. Jak ta lista będzie się wówczas nazywała, zobaczymy” – powiedział.

 

„Będziemy ciężko pracowali przez najbliższe tygodnie, miesiące a pewnie i lata, aby nasz start w wyborach był samodzielny. To jest nasz cel, a jeżeli on się nie powiedzie, wówczas będziemy szukali innych sprzymierzeńców na scenie politycznej, ale nie sądzę, aby oni byli w obozie Zjednoczonej Prawicy” – podkreślił.

 

Podczas rozmowy Girzyński został zapytany również o poparcie wotum nieufności dla ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, które zapowiada opozycja. „Przyjrzymy się uzasadnieniu tego wotum, ale będziemy bardzo poważnie rozważać jego poparcie” – zapowiedział.

 

„Nasze zastrzeżenia, od początku zresztą sygnalizowaliśmy to w różnego rodzaju rozmowach wewnętrznych, budzi sposób komunikowania się pana ministra ze środowiskiem oświatowym, które w naszej opinii jest niewłaściwe” – mówił.

 

Z kolei na pytanie, czy koło poselskie Wybór Polska poprze koncepcję ponownej kandydatury dr hab. Marcina Wiącka na Rzecznika Praw Obywatelskich, odpowiedział, że jest na to „duża szansa”. „Jeszcze nie rozmawialiśmy w całym naszym kołem parlamentarnym, ale z tych rozmów, które prowadziliśmy między sobą, jest duża szansa, żeby nasze koło parlamentarne poparło zarówno podpisami, jak i w głosowaniu pana profesora Marcina Wiącka” – przekazał.

 

„Namawiam (do tego) koleżankę i kolegę, chociażby z tego względu, że ja już za pierwszym razem takiego poparcia pisemnego udzieliłem” – dodał.

 

Koło poselskie Wybór Polska tworzy troje byłych posłów PiS: oprócz Girzyńskiego są to: Arkadiusz Czartoryski i Małgorzata Janowska.(PAP)

 

Autor: Bartłomiej Figaj

 

bf/ itm/

Szef Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych: Szczepionki dla dzieci są bezpieczne

0

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że szczepionki dla dzieci są bezpieczne; w przypadku Delty 22 proc. najmłodszych ma objawy, a to znaczy, że również i ich trzeba chronić – mówi szef Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych Grzegorz Cessak w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.

Cessak w rozmowie z „DGP” wyjaśnia, że o bezpieczeństwie i skuteczności szczepionek dla dzieci może mówić na podstawie pełnych badań klinicznych przedłożonych do EMA. „Badanie kliniczne dotyczące szczepionki Comirnaty – które było podstawą rozszerzenia wskazań o populację dzieci i młodzieży – obejmowało 2260 osób w wieku 12–15 lat i wykazało 100-proc. skuteczność preparatu w ochronie przed hospitalizacją i ciężkim przebiegiem choroby” – zaznaczył prezes URPL.

 

Dodał, że działania niepożądane „nie były inne jak u dorosłych, a nawet miały łagodniejszy przebieg – uczucie zmęczenia, ból głowy, ból w miejscu wstrzyknięcia, ból stawów, mięśni, gorączka, dreszcze”. „Przede wszystkim – przy takiej samej dawce – skuteczność była wyższa niż u dorosłych. A to dlatego, że odporność immunologiczna młodszych jest większa. Mniejsza dawka będzie dla dzieci poniżej 12. roku życia. Dla tej grupy spodziewamy się wyników badań klinicznych we wrześniu” – poinformował Cessak.

 

Dopytywany, czy kilkuletnie dzieci też będą szczepione odparł: „Czekamy na wyniki badań. Jeśli chodzi o szczepionkę Comirnaty, będzie podział na dwie–trzy grupy. Przypuszczalnie w dawce dla dzieci w wieku od 5 do 12 lat zawartość substancji czynnej będzie trzykrotnie zmniejszona: 10 mikrogramów. A w dawce dla dzieci do 5. roku życia to będą nawet 3 miligramy, a więc dziesięciokrotnie pomniejszona”.

 

Szef URPL przypomina, że dzieci przechodzą COVID-19 łagodnie lub umiarkowanie. „Jednak teraz coraz bardziej popularny jest nowy wariant Delta, który dzieci przechodzą dużo ciężej. 22 proc. najmłodszych ma objawy, a to znaczy, że również je trzeba chronić. Poza tym dane dotyczące PIMS – stanu zapalnego po przejściu COVID-19 – pokazały, że do sześciu miesięcy po przebyciu choroby 52 proc. dzieci ma problemy neurologiczne. Zawroty głowy, omamy wzrokowo-słuchowe, drgawki, zaburzenia pamięci” – ostrzega.

 

Wyjaśnił też, że PIMS nie musi dotyczyć dzieci, które ciężko przechorowały koronawirusa i były w szpitalu. „Także umiarkowany i bezobjawowy przebieg COVID-19 może powodować PIMS. A 33 proc. wśród badanych dzieci ma zaburzenia echokardiografczne, czyli z sercem. U dorosłych wiemy, że przebieg COVID-19 może spowodować problemy sercowo-naczyniowe. Dlatego warto zastanowić się, czy chronić dzieci. Poza tym mogą roznosić wirusa. Jeśli chcemy zahamować epidemię, musimy szczepić jak największą część populacji” – podkreślił Cessak.(PAP)

 

krz/ par/

Cyberprzestępcy mogli mieć nieograniczony dostęp do poczty szefa Kancelarii Premiera aż przez dziewięć miesięcy

0

Pierwsze włamanie na konto ministra Michała Dworczyka miało miejsce już 22 września ub.r., a cyberprzestępcy mogli mieć nieograniczony dostęp do poczty szefa Kancelarii Premiera aż przez dziewięć miesięcy – pisze w poniedziałek „Rzeczpospolita”.

Według dziennika, cyberprzestępcom udało się pozyskać login i hasło do skrzynki Dworczyka na wp.pl poprzez oszustwo phishingu – infekując pocztę ministra fałszywym oprogramowaniem, które „otworzyło” dostęp do komputera.

 

Pierwsza udana próba, jak ustaliła „Rzeczpospolita”, miała miejsce 22 września ubiegłego roku, potem takich wejść było co najmniej kilka. „Jak ustaliliśmy, wejście na konto FB żony ministra, od którego zaczęła się +afera mailowa+, było już tylko tego efektem, a nie kanałem, którym hakerzy dotarli do ministra. Dworczyk nie wiedział, że jego maile są cały czas czytane, bo nie było złamania loginu i hasła – hakerzy uzyskali bowiem poprawne dane, jakich używał minister. To dlatego przez wiele miesięcy nikt nie wiedział o ataku, a holding wp.pl zaprzeczał, by doszło do włamania – takiego incydentu nie odnotowano. Sprawa wyszła na jaw, dopiero kiedy ukradzione materiały zaczęły być publikowane. Ukradzione Dworczykowi maile z prywatnej poczty są publikowane od 8 czerwca na rosyjskim komunikatorze Telegram” – czytamy w „Rz”.

 

Według gazety, ABW i SKW ustaliły, że wejść hakerów do poczty Dworczyka było kilka. Poprzez fałszywe oprogramowanie próbowano wejść także do e-dziennika córki ministra. „Według służb sprawa Dworczyka, podobnie jak wcześniejsze ataki na konta posłów PiS, m.in. Arkadiusza Czartoryskiego czy Joanny Borowiak, miały miejsce w tym samym czasie i dokonała tego ta sama grupa cyberszpiegów – UNC1151 w ramach operacji +Ghostwriter+, której celem jest destabilizacja sytuacji politycznej w krajach Europy Środkowej. Rzeczywiście, zdaniem ekspertów od cyberprzestępczości, +Ghostwriter+ działa w +interesie Rosji+, ale dotychczas nikt nie pokusił się o konkretne nazwiska osób, które za tym stoją. Zdaniem naszych rozmówców, którzy znają kulisy sprawy Dworczyka, służby mają już konkretne ustalenia – i dlatego nie obawiają się sformułowań, że grupa o nazwie UNC1151 jest +powiązana ze służbami specjalnymi Rosji+” – podaje „Rz”.

 

Jak zaznaczono, poczta Dworczyka zawierała setki maili. Dotychczas ujawniono kilka. „Część z nich jest publikowana w sprokurowanych formach, np. doklejane są osoby, które miały być w grupie korespondencyjnej, lub dopisywane są akapity. Kancelaria Premiera i sam Dworczyk nie komentują tych informacji. Czy PiS boi się, co było na prywatnej poczcie szefa KPRM, a co może jeszcze wypłynąć? – Było tam wiele informacji o Rosji. Omawiano np. szczegóły wystąpień, stanowisk rządu – mówi nasze źródło” – podają dziennikarze gazety.

 

Zwracają też uwagą, że cyberprzestępcy nie złamali dostępu do domeny gov.pl nikogo z ministrów, co jest dowodem na to, że są one dobrze chronione. „Oficjalnie KPRM tłumaczy fakt przesyłania służbowej korespondencji na prywatną okresem pandemii, która spowodowała, że wielu urzędników administracji publicznej pracowało z domu. To tylko pół prawdy – służbowe smartfony, laptopy i tablety mają bowiem możliwość pracy z serwerami gov.pl.” – podkreślają. (PAP)

 

autor: Krzysztof Kowalczyk

 

krz/ par/

„Przynęta” na wirusa

0

Wykonane z ludzkich komórek sferoidalnych płuc (LSC) bardzo małe “przynęty” mogą wiązać się z wirusem SARS-CoV-2 i neutralizować go, zmniejszając uszkodzenie płuc. O rozwiązaniu z potencjałem pod kątem stworzenia nowej terapii, informuje “Nature Nanotechnology”.

Wirus SARS-CoV-2 wnika do komórki, gdy jego białko kolca wiąże się z receptorem enzymu konwertującego angiotensynę 2 (ACE2) na powierzchni komórki. Komórki LSC – naturalna mieszanina komórek macierzystych nabłonka płuc i komórek mezenchymalnych – również wyrażają ACE2, dlatego są idealnym nośnikiem do oszukiwania wirusa.

 

„Jeśli pomyślisz o białku kolca jako o kluczu, a receptorze ACE2 w komórce jako o zamku – to to, co robimy z nanoprzynętami, to przytłaczanie wirusa nadmiarem fałszywych zamków, aby nie mógł znaleźć tych, które pozwalają mu dostać się do komórek płuc” – mówi prof. Ke Cheng, autor korespondencyjny badań. – „Fałszywe zamki wiążą i zatrzymują wirusa, zapobiegając infekowaniu komórek i replikacji, a układ odpornościowy zajmuje się resztą”. Cheng jest profesorem medycyny regeneracyjnej na North Carolina State University i profesorem na wspólnym wydziale inżynierii biomedycznej NC State/UNC-Chapel Hill.

 

Cheng i jego współpracownicy z NC State i UNC-CH przekształcili poszczególne LSC w nanopęcherzyki z receptorami ACE2 i innymi białkami specyficznymi dla komórek płuc na powierzchni. (Takie komórki-pułapki określane są jako “nanodecoy”, ze względu na ich bardzo mały rozmiar).

 

W trakcie badań białko kolca rzeczywiście wiązało się in vitro z receptorami ACE2 na nanowabikach. Pomyślne wyniki dały także testy z wirusem naśladującym SARS-CoV-2 na modelu mysim. Nanoprzynęty zostały dostarczone poprzez terapię inhalacyjną (wdychanie). U myszy nanoprzynęty po jednej dawce pozostawały w płucach przez 72 godziny i przyspieszyły usuwanie wirusa naśladujacego SAR-CoV-2.

 

Wreszcie przeprowadzono badanie pilotażowe na makakach. W ich przypadku terapia inhalacyjna przyspieszyła usuwanie wirusa oraz zmniejszyła stan zapalny i zwłóknienia w płucach. Chociaż nie stwierdzono toksyczności ani w badaniu na myszach, ani u makaków, konieczne będą dalsze badania, aby przełożyć tę terapię na testy na ludziach i dokładnie określić, w jaki sposób organizm usuwa nanoprzynety.

 

Dzięki naśladowaniu receptora, z którym wiąże się wirus, a nie celowaniu w samego wirusa, terapia nanowabikami może pozostać skuteczna wobec nowo pojawiających się wariantów SARS-CoV-2.

 

„Te nanoprzynęty są zasadniczo „duchami” komórek, a jeden LSC może wygenerować ich około 11 000” – mówi Cheng. – „Umieszczenie milionów tych wabików wykładniczo zwiększa powierzchnię fałszywych miejsc wiążących do wychwytywania wirusa, a ich mały rozmiar zasadniczo zamienia je w małe przekąski dla makrofagów, dzięki czemu są bardzo skutecznie usuwane”.

 

Naukowcy zwracają uwagę na trzy inne zalety nanopułapek LSC. Po pierwsze, mogą być dostarczane do płuc w sposób nieinwazyjny poprzez terapię inhalacyjną. Po drugie, ponieważ nie są żywe, można je łatwo konserwować i dłużej pozostają, stabilne, gotowe do użycia. Wreszcie, LSC są już używane w innych badaniach klinicznych, więc istnieje zwiększone prawdopodobieństwo, że będą nadawać się do wykorzystania w najbliższej przyszłości.

 

„Koncentrując się na obronie organizmu, a nie na wirusie, który będzie nadal mutował, mamy potencjał do stworzenia terapii, która będzie przydatna w dłuższej perspektywie” – mówi Cheng.

„Dopóki wirus musi przedostać się do komórki płucnej, możemy go oszukiwać”. (PAP)

 

Autor: Paweł Wernicki

 

pmw/ zan/

Holandia: Matka okradła własne dzieci i uciekła do Niemiec

0

W Holandii przez lata kobieta okradała własnych synów. Wzięła na nich kredyty studenckie na kwotę 160 tys. euro. Wcześniej oszukała także własną matkę na 60 tys. euro. Gdy sprawa wyszła na jaw wyjechała do Niemiec.

„Dziwacznie nieprawdopodobna” – tak opisuje historię rodziny Van Hoorn z miejscowości Nijverdal we wschodniej Holandii dziennik „Tubantia”.

 

Z relacji gazety wynika, że matka oszukała swoich trzech synów na ponad 160 tys. euro. W 2016 r. dowiadują się oni, że mają do spłacenia po około 57 tys. euro pożyczek studenckich, których nigdy nie zaciągnęli.

 

Zrobiła to za nich własna matka. Przez lata tuszowała oszustwo, chowając przed synami korespondencję i odłączając telefon domowy, aby wierzyciele nie mogli się dodzwonić do domu.

 

Skonfrontowana przez jednego z synów, do którego dzwonił się w końcu przedstawiciel firmy windykacyjnej, przyznała się do wszystkiego, po czym spakowała się i po prostu wyszła z domu.

 

Dziennik informuje, że zamieszkała w Niemczech. Z czasem wyszły na jaw jej inne oszustwa. Synowie powiedzieli gazecie, że oszukana została także ich babcia.

 

Matka zadzwoniła do banku i udając staruszkę poprosiła o przesłanie jej nowej karty do bankomatu. Okradła ją na 60 tys. euro. Niedługo po tym babcia zmarła.

 

Rok po tym jak synowie zgłosili sprawę do prokuratury, ta uznała, że ma zbyt mało dowodów na oszustwo i umorzyła śledztwo. Synowie zaś nadal spłacają swój „dług”. „Wspólnie spłaciliśmy już 22 tys. euro” – powiedział gazecie jeden z nich. Teraz rozważają jednak założenie matce sprawy cywilnej.

 

Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek (PAP)

 

apa/ sp/

Bilans ofiar śmiertelnych katastrofy na Florydzie wzrósł do dziewięciu

0

Liczba potwierdzonych dotychczas ofiar śmiertelnych zawalenia się apartamentowca w Surfside na Florydzie to obecnie dziewięć – poinformowała w niedzielę burmistrz hrabstwa Miami-Dade Daniella Levine Cava. 152 osoby uznawane są za zaginione.

Jak powiedziała Levine Cava, jedna z ofiar zmarła w szpitalu, zaś osiem zostało znalezionych martwych pod gruzami. W niedzielę udało się zidentyfikować ponadto cztery z ofiar.

 

„Dokładamy wszelkich starań, by zidentyfikować innych, którzy zostali odnalezieni, i by informować ich rodziny tak szybko jak to możliwe” – zapewniła polityk podczas konferencji prasowej.

 

W niedzielę członkom rodziny pozwolono odwiedzić miejsce katastrofy.

 

Burmistrz Surfside Charles Burkett powiedział na antenie telewizji CNN, że akcja ratunkowa trwa i mimo mijającego czasu „oczekuje jeszcze wielu cudów”. Dodał, że na miejsce przybył zespół ratowników z Izraela, zaś w poniedziałek ma dotrzeć także ekipa z Meksyku. Zaznaczył jednak, ratownikom brakowało dotąd nie środków, lecz szczęścia.

 

W reakcji na zawalenie się 40-letniego apartamentowca władze okolicznych miast i miejscowości, w tym miasta Miami, zapowiedziały ściślejsze kontrole stanu budynków położonych nad oceanem. (PAP)

 

osk/ sp/

Poznański Czerwiec: 65 lat temu w Poznaniu doszło do protestów robotniczych. Komuniści bali się rozlania buntu na całą Polskę

65 lat temu, 28 i 29 czerwca 1956 r., w Poznaniu doszło do robotniczych protestów, które przerodziły się w walki uliczne. Władze do ich stłumienia użyły wojska. W konsekwencji śmierć poniosło co najmniej 58 osób, rannych było ponad 600. Poznański Czerwiec był pierwszym polskim buntem robotniczym przeciwko niesprawiedliwości systemu komunistycznego.

Tuż po śmierci Stalina w marcu 1953 r. w wielu krajach kontrolowanych przez Związek Sowiecki narastało napięcie społeczne. Już w maju 1953 r. w czeskim Pilźnie wybuchł strajk w miejscowych zakładach zbrojeniowych. Wystąpienie zostało brutalnie stłumione przez siły bezpieczeństwa. Zaledwie kilkanaście dni później w Berlinie Wschodnim wybuchło powstanie robotnicze, które szybko rozlało się na wiele innych miast NRD. Protest stłumiły sowieckie czołgi.

 

Również protest poznańskich robotników w czerwcu 1956 r. wywołany był dramatycznymi warunkami życia skontrastowanymi z przywilejami, którymi cieszyła się elita władzy. Realizowany od kilku lat plan sześcioletni zakładał forsowną industrializację skoncentrowaną na rozwoju przemysłu ciężkiego. Ceną było zamrożenie płac przy jednoczesnym podwyższaniu surowych norm pracy. Szczególnie trudna sytuacja panowała w najwyżej rozwiniętych regionach kraju. Władze komunistyczne na inwestycje w Poznaniu i Wielkopolsce przeznaczały mniej środków niż w innych rejonach państwa, tłumacząc to koniecznością wspierania obszarów najbardziej zacofanych. Sytuację pogarszały próby kolektywizacji rolnictwa. Zakładanie spółdzielni rolniczych oznaczało spadek produkcji rolnej. Brakowało też węgla, który był przeznaczany głównie dla przemysłu ciężkiego.

 

Średnia płaca w Poznaniu była niższa o 8 proc. od średniej krajowej. Ogromnym problemem był brak mieszkań. Duży wpływ na postawę poznańskich robotników miały także tradycje protestów w tym regionie, sięgające nie tylko okresu międzywojennego, ale i zaborów. Nie bez znaczenia było też to, że większość pracowników zakładów przemysłowych Poznania była jego rdzennymi mieszkańcami.

 

Bezpośrednim powodem wystąpień robotniczych w czerwcu 1956 r. był trwający od dłuższego czasu konflikt w Zakładach im. Stalina (wcześniej Zakłady Hipolita Cegielskiego), zatrudniających ok. 13 tys. osób. Ich załoga domagała się zwrotu niewłaściwie naliczanych podatków od premii, obniżenia wyjątkowo wysokich norm produkcyjnych, poprawy warunków pracy oraz lepszej organizacji, która zlikwidowałaby wielogodzinne przestoje. Wśród postulatów pojawiły się także żądania podwyżki płac i obniżenia cen. Zaczęto grozić strajkiem ostrzegawczym.

 

Wobec narastającej frustracji 26 czerwca 1956 r. do Warszawy na rozmowy w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców wyjechała wybrana przez robotników delegacja. Minister Roman Figielski w rozmowach z jej przedstawicielami zgodził się z wieloma przedstawionymi mu postulatami. Jednak 27 czerwca, podczas wizyty w Zakładach im. Stalina w Poznaniu, nie potwierdził wobec zgromadzonej załogi swoich wcześniejszych deklaracji. Wywołało to oburzenie robotników.

 

O godz. 6.30 28 czerwca nad Zakładami im. Stalina zabrzmiała syrena. Robotnicy „Cegielskiego” ogłosili strajk i w pochodzie ruszyli w kierunku Miejskiej Rady Narodowej, która mieściła się przy placu Mickiewicza (wówczas noszącego imię Stalina). W trakcie marszu przyłączali się do nich pracownicy innych zakładów.

 

Jeden ze świadków tych wydarzeń, Józef Wielgosz, tak je wspominał: „Jeszcze dziś w pamięci wielu poznaniaków wyraziście odżywają obrazy z tego niesamowitego pochodu. Oto jeden z nich. W tym czasie wszyscy pracownicy fizyczni nosili obuwie drewniane, zwane wówczas kujonami lub okulakami. Pochód więc z tej racji słychać było z daleka przez głuchy stukot drewniaków o bruk. Scena ta uparcie kojarzyła się z jakimś obozem pracy. Ten przejmujący stukot, zacięte twarze, zaciśnięte pięści i nędzny roboczy strój dopełniał obrazu jakby żywcem wziętego z tragicznych dla Polski lat okupacji. W pierwszych szeregach szły kobiety, które w fabryce wykonywały ciężką, prawie katorżniczą pracę. […[ Przechodnie na ulicy, a zwłaszcza kobiety na ich widok płakały. Najprawdziwsza prawda wyszła na ulicę, by pokazać miastu swe prawdziwe oblicze”. Idący demonstranci skandowali hasła: „Precz z normami”, „My chcemy chleba dla naszych dzieci”, „Precz z czerwoną burżuazją”, „Precz z komunistami”, „Wolności”, „Precz z niewolą, precz z Ruskami, precz z siedemnastoma latami niewoli”, „Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej”. Część manifestantów, która weszła do budynków publicznych, wyrzucała na zewnątrz czerwone flagi, a także niszczyła portrety i popiersia sowieckich oraz polskich przywódców. Demonstranci wtargnęli również do budynku Komendy Wojewódzkiej MO.

 

Po pojawieniu się plotki o aresztowaniu delegatów, którzy prowadzili w imieniu robotników negocjacje w Warszawie, grupa manifestantów ruszyła w kierunku więzienia przy ul. Młyńskiej i przechodząc przez mur, otworzyła jego bramy. Strażnicy nie stawiali oporu. Wypuszczono ponad 250 więźniów i zabrano broń z więziennej zbrojowni. Inni demonstranci dostali się do sąsiadującego z aresztem budynku Sądu Rejonowego i prokuratury. Wyrzucaną przez nich dokumentację palono na ulicy. Część protestujących przeszła też na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Dzięki temu o protestach dowiedzieli się goszczący w mieście obywatele innych krajów.

 

Pierwsze strzały w Poznaniu padły tego dnia przy ul. Kochanowskiego, gdzie mieścił się Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP), który około południa został oblężony przez tłum. Byli zabici i ranni, według relacji świadków strzelano z budynku do kobiet i dzieci.

 

Wśród robotników był jeden z późniejszych symboli Poznańskiego Czerwca, trzynastoletni Romek Strzałkowski, który przejął flagę narodową niesioną przez tramwajarki. Kilka godzin później jego ciało zostało znalezione w pozycji siedzącej, przywiązane do krzesła na terenie garażów należących do Urzędu Bezpieczeństwa. Zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. W liście skierowanym do prokuratury generalnej we wrześniu 1957 r. jego ojciec napisał: „Mój syn odegrał w wypadkach poznańskich rolę symboliczną. W ogniu walki, wśród gradu kul pochwycił on leżący na ziemi skrwawiony sztandar narodowy i rozwinął go przed ziejącymi ogniem oknami gmachu WUBP. […] syn nasz nie poległ w walce ani nie padł od zbłąkanej kuli. Dziecko nasze zostało zamordowane – samotne i bezbronne w budynku WUBP. Bezlitośni siepacze wzięli na nim odwet za to, że na oczach zgromadzonych tłumów ono rozwinęło polską chorągiew narodową, ten symbol wolności”.

 

Walki wokół WUBP stawały się coraz bardziej zaciekłe, dochodziło do wymiany strzałów. Przysłana pracownikom bezpieczeństwa z pomocą kompania z Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych została rozbrojona. W innych częściach miasta również dochodziło do starć.

 

W zaistniałej sytuacji Biuro Polityczne KC PZPR zatwierdziło decyzję o pacyfikacji miasta z wykorzystaniem wojska. Dowodzenie akcją powierzono wiceministrowi obrony narodowej gen. Stanisławowi Popławskiemu, sowieckiemu oficerowi od 1944 r., delegowanemu do Ludowego Wojska Polskiego. Do Poznania wysłano także delegację rządową z Warszawy z Józefem Cyrankiewiczem, Wiktorem Kłosiewiczem i Jerzym Morawskim.

 

28 czerwca ok. godz. 14.00 po przylocie do Poznania gen. Popławski wydał rozkaz opanowania sytuacji pod budynkiem WUBP. Mniej więcej dwie godziny później do centrum miasta weszła 19. Dywizja Pancerna Śląskiego Okręgu Wojskowego. Wieczorem dołączyły do niej jednostki Sudeckiej 10. Dywizji Pancernej oraz 4. i 5. Dywizji Piechoty. Żołnierzy wysyłanych do miasta dowódcy przekonywali, że będą tłumić rozruchy wywołane przez zachodnioniemieckich agentów.

 

W tym czasie w Poznaniu skoncentrowano ponad 10 tys. żołnierzy, 359 czołgów, 31 dział pancernych i blisko 900 samochodów oraz motocykli. W krwawej pacyfikacji obok wojska brali udział funkcjonariusze UB, MO i żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego. W trakcie walk bojownicy poznańscy zniszczyli lub uszkodzili kilkadziesiąt czołgów.

 

Wieczorem 29 czerwca premier Józef Cyrankiewicz w przemówieniu radiowym wygłosił słowa, które przeszły do historii dyktatury komunistycznej w Polsce: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”. „[…] wielką mowę palnął przez radio, z której wszyscy się tylko wyśmiali. Była to woda plugawa, a nie mowa, gdyż do ludu pracującego, walczącego o swoje prawa, nie wygłasza się mowy z pogróżkami odrąbania ręki, która przeciwko nim, moskiewskim pachołkom, się podnosi […]. My, poznaniacy, jesteśmy bohaterami i przejdziemy do historii, a to, co wasze gazety piszą, to wszystko się psu na budę zda” – pisał anonimowy nadawca listu do Polskiego Radia.

 

Ostatnie walki zakończyły się rankiem 30 czerwca. Ich bilans był tragiczny. Śmierć poniosło co najmniej 58 osób, rannych było ponad 600. Wśród zabitych było 50 cywilów, 4 żołnierzy, 3 funkcjonariuszy UB oraz 1 funkcjonariusz MO.

 

Nad aresztowanymi znęcali się funkcjonariusze UB i MO, maltretując ich fizycznie i psychicznie. Na lotnisku Ławica utworzony został punkt filtracyjny, do którego skierowano ponad 700 zatrzymanych. Spośród nich ok. 300 zatrzymano pod zarzutem napadów lub kradzieży. Procesy robotników były śledzone przez korespondentów zagranicznych i przedstawicieli ambasad krajów zachodnich. W ich relacjach przewija się postać Stanisława Hejmowskiego, jednego z najwybitniejszych poznańskich adwokatów, który podjął się obrony sądzonych. Niemal do końca życia był z tego powodu represjonowany i inwigilowany przez bezpiekę. Część procesów oskarżonych została przerwana w październiku 1956 r.

 

Przez kolejne ćwierć wieku mówienie o wydarzeniach z czerwca 1956 r. było zakazane. Już rok po masakrze „wygaszający” odwilż Władysław Gomułka nakazał otoczyć dramat robotników „żałobną kurtyną milczenia”.

 

Zupełnie inaczej postępowały środowiska emigracyjne oraz Kościół. Już w pierwszych dniach po tragedii arcybiskup poznański Antoni Baraniak nakazał odprawianie nabożeństw za poległych, rannych i ich rodziny. Zbierano również środki na pomoc materialną. W październiku 1957 r. przy poznańskiej kurii zorganizowano Referat Miłosierdzia Chrześcijańskiego, który opiekował się tymi, którzy po czerwcu znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji.

 

W 1971 r. nakładem paryskiej „Kultury” ukazała się pierwsza monografia wydarzeń czerwca autorstwa Ewy Wacowskiej, która była świadkiem dramatu. Wielu innych uczestników protestów potajemnie zbierało relacje i próbowało rekonstruować przebieg wydarzeń, mając nadzieję, że nadejście kolejnej „odwilży” pozwoli na ich opublikowanie.

 

Przełomem w walce o pamięć o zbrodniach reżimu komunistycznego okazało się powstanie „Solidarności”. Niemal natychmiast po zarejestrowaniu związku zawodowego robotnicy podjęli starania o budowę pomnika upamiętniającego zryw sprzed ćwierć wieku. Mimo wielu trudności stwarzanych przez władze, dzięki wysiłkowi robotników „Cegielskiego”, kilka dni przed rocznicą udało się ukończyć monument na placu Mickiewicza. Uroczystość jego odsłonięcia odbyła się 28 czerwca 1981 r., w 25. rocznicę buntu. Szacuje się, że na placu zgromadził się tłum liczący ok. 200 tys. osób. Wśród zaproszonych byli m.in. Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz. Odsłonięcia dokonał uczestnik Czerwca ’56 Stanisław Matyja. Po uroczystości odbyła się msza, podczas której odczytano telegram od Jana Pawła II.

 

Od 1991 r. trwa śledztwo związane z przestępczymi czynami funkcjonariuszy państwa komunistycznego, sprowadzającymi się m.in. do pozbawienia życia szeregu osób, spowodowania obrażeń ciała, bezprawnych pozbawień wolności i znęcania się nad zatrzymanymi uczestnikami protestu. Prowadząca postępowanie Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu przesłuchała dotąd 1,4 tys. osób.

 

W ostatnich latach dzięki weryfikacji źródeł archiwalnych udało się ustalić, że zatrzymanych i aresztowanych w związku z Czerwcem było co najmniej 1 113 osób – 274 osób aresztowanych i 839 zatrzymanych. Do tej pory przyjmowano łączną liczbę przynajmniej 746 osób.

 

Poznański Czerwiec 1956 r. był pierwszym „polskim miesiącem”. Masowe wystąpienie robotników przeciwko komunistycznym władzom w poważnym stopniu przyspieszyło zmiany polityczno-gospodarcze w PRL. Zdaniem części historyków zapobiegło również zbrojnemu i dramatycznemu zrywowi w październiku 1956 r. Był to ostatni w dziejach PRL przypadek, w którym protestujący zwrócili broń przeciwko przedstawicielom władzy, co sprawia, że bunt ten jest uznawany za ostatnie polskie powstanie zbrojne. Kolejne wielkie protesty robotnicze – w latach 1970/1971, 1976, 1980, 1988 – miały charakter pokojowy.

 

https://dzieje.pl/

 

Michał Szukała (PAP)

 

Kalendarium Poznańskiego Czerwca 1956

 

 

65 lat temu, 28 i 29 czerwca 1956 r., doszło do pierwszego robotniczego buntu przeciwko niesprawiedliwości systemu komunistycznego. Poznański Czerwiec był pierwszym „polskim miesiącem”. Masowe wystąpienie w poważnym stopniu przyspieszyło zmiany polityczno-gospodarcze w PRL.

1955

 

Kwiecień

 

Zgodnie z decyzją Ministerstwa Przemysłu Maszynowego dyrekcja poznańskich Zakładów Przemysłu Metalowego im. Stalina (wcześniejsze im. H. Cegielskiego) rozpoczęła ograniczanie przyznawania premii za wyniki w pracy. Oznaczało to obniżenie pensji nawet o kilkanaście procent.

 

Do Warszawy udała się pierwsza delegacja robotników „Cegielskiego” wyłoniona przez Radę Zakładową. Rozmowy dotyczące wysokości norm i premii prowadzone z Zarządem Głównym Związku Zawodowego Metalowców (ZZM) i Ministerstwem Przemysłu Maszynowego nie przyniosły żadnych rezultatów.

 

16–21 czerwca

 

W Zakładach im. Stalina przeprowadzono strajk ostrzegawczy.

 

Listopad

 

Załoga dowiedziała się, że w poprzednich latach błędnie naliczano obciążenia podatkowe płac. Błąd dotyczył ok. 1/3 robotników.

 

1956

 

Styczeń

 

Raporty poznańskiej bezpieki poświęcone nastrojom wśród poznańskich robotników mówiły o szybkim wzroście niezadowolenia z płac i warunków pracy.

 

Luty

 

Dyrekcja ZISPO otrzymała od władz w Warszawie wytyczne dotyczące „dyskusji” na temat realizacji planu pięcioletniego, które zakładały wzrost wydajności pracy o niemal 10 proc. W połączeniu ze wzrostem produkcji działania władz oznaczały spadek wysokości płac robotników.

 

Marzec i kwiecień

 

Delegacja zakładów po raz drugi i trzeci wyjechała na rozmowy do Warszawy. Jej postulaty nie zostały spełnione.

 

Maj

 

Robotnicy z oddziału W-3 ZISPO spotkali się z przedstawicielami Centralnej Rady Związków Zawodowych. Spotkanie przebiegało w burzliwej atmosferze.

 

8 czerwca

 

Podczas spotkania z załogą W-3 przedstawiciel Ministerstwa Przemysłu Maszynowego obiecał spełnienie postulatów robotników, szczególnie zwrotu niesłusznie zapłaconego podatku.

 

16 czerwca

 

W zakładzie W-3 doszło do krótkich strajków.

 

21 czerwca

 

W trakcie zebrania w W-3 robotnicy wybrali przedstawicieli do prowadzenia kolejnych negocjacji z władzami.

 

Poznańska bezpieka poinformowała władze o kolejnym wzroście napięcia w ZISPO oraz innych dużych zakładach pracy w Poznaniu.

 

22 czerwca

 

Do Poznania z Warszawy przybyła delegacja Centralnej Rady Związków Zawodowych i Ministerstwa Przemysłu Maszynowego.

 

23 czerwca

 

Podczas kolejnego wiecu robotników W-3 I sekretarz zakładowych struktur PZPR zapowiedział wyłonienie delegacji reprezentującej całą załogę ZISPO.

 

25 czerwca

 

W niemal wszystkich fabrykach należących do ZISPO odbyły się wybory delegatów do rozmów w Warszawie. W W-3 władze zwołały własne zebranie robotników, aby nie pozwolić im na dołączenie do inicjatywy. Wiec protestacyjny odbył się także w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym.

 

26 czerwca

 

W Warszawie odbyły się rozmowy delegacji ZISPO z ministrem przemysłu maszynowego Romanem Fidelskim i przewodniczącym CRZZ Wiktorem Kłosiewiczem. Władze zgodziły się na zwrot niesłusznie pobranego podatku od wynagrodzeń. Rozmowy miały być kontynuowane następnego dnia w Poznaniu.

 

27 czerwca

 

Po przybyciu przedstawicieli władz rozmowy z robotnikami były kontynuowane w siedzibie Komitetu Zakładowego PZPR. Żądania delegacji nie zostały przyjęte.

 

Rozpoczął się strajk robotników Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego. Jeden z przywódców strajku został aresztowany.

 

28 czerwca

 

O godz. 6.00 rozpoczynająca pracę załoga W-3 zebrała się na wiecu w jednej z hal produkcyjnych. Podjęto decyzję o włączeniu do strajku pozostałych wydziałów.

 

O 6.35 robotnicy kilku wydziałów ZISPO udali się w stronę centrum miasta. Po drodze do marszu dołączali robotnicy z innych zakładów, m.in.: MPK, Poznańskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego, Zakładów Graficznych im. Marcina Kasprzaka, Wytwórni Sprzętu Mechanicznego, Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych, Państwowej Wytwórni Papierosów i POMET-u. Pochód dotarł do siedziby Miejskiej Rady Narodowej. Delegacja została przyjęta przez przewodniczącego MRN. Protestujący zażądali przyjazdu do Poznania premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Wśród demonstrujących pojawiła się plotka o aresztowaniu członków delegacji.

 

O 10.00 robotnicy zerwali czerwone flagi z siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR oraz weszli do Komendy Wojewódzkiej MO, gdzie namawiali milicjantów do przyłączenia się do protestu. Dowódca miejscowego pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozkazał przygotować się do obrony Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego. W tym samym czasie z dachu gmachu ZUS zostały zrzucone urządzenia do zagłuszania Radia Wolna Europa i pozostałych rozgłośni wolnego świata.

 

Tuż przed 11.00 protestujący rozpoczęli szturm na bramy więzienia. Wypuszczono część więźniów i zdobyto ok. 80 sztuk broni. W tym samym czasie budynek bezpieki został obrzucony kamieniami. Ubecy odpowiedzieli strumieniami wody z hydrantów, a następnie strzałami. Zajęty został również budynek Sądu Powiatowego i prokuratury. Znajdujące się tam archiwa zostały podpalone.

 

Przed 12.00 w Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych rozpoczęła się mobilizacja studentów. W kierunku centrum skierowano czołgi, które po drodze zostały podpalone butelkami z benzyną. Dwa kolejne pojazdy zostały rozbrojone. Godzinę później, po rozmowie komendanta Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Jerzym Bordziłowskim, do Poznania wyruszyły czołgi z poligonu w Biedrusku. Po 14.00 dowodzenie nad siłami w Poznaniu przejął przybyły samolotem sowiecki generał w mundurze LWP Stanisław Popławski. W tym czasie najcięższe walki toczyły się wokół siedziby bezpieki, a część demonstrujących rozbrajała kolejne posterunki milicji oraz siedziby studiów wojskowych przy uczelniach wyższych. Po 16.00 do Poznania zaczęły wkraczać oddziały 10. Dywizji Pancernej.

 

Mieszkańcy Środy Wielkopolskiej próbowali powstrzymać kolumny pancerne i samochodowe jadące do Poznania, ale zostali rozpędzeni przez MO. Strajki wybuchły w Kostrzynie, Luboniu i Swarzędzu.

 

29 czerwca

 

O poranku do Poznania wjechało ok. 70 czołgów II Korpusu Armijnego. Do wieczora zlikwidowano wszystkie punkty oporu robotników. Śmierć poniosło co najmniej 79 osób, rannych było ponad 600. Zginęło również 5 żołnierzy WP, 1 żołnierz KBW, 3 funkcjonariuszy UB oraz 1 funkcjonariusz MO. Tego samego dnia bezpieka rozpoczęła masowe aresztowania.

 

O 19.30 w poznańskim radiu premier Józef Cyrankiewicz ostrzegł, że „wrogowie władzy ludowej” zostaną ukarani „odrąbywaniem rąk”.

 

30 czerwca

 

Zakończyły się ostatnie strajki. Na Cytadeli odbyły się pogrzeby funkcjonariuszy bezpieki, milicji i LWP. Część jednostek LWP wycofała się z miasta. Kilka dni później wszystkie obiekty strategiczne w Poznaniu przestały być ochraniane przez wojsko.

 

8 lipca

 

Według zachowanych danych do tego dnia władze aresztowały 658 osób. Ostatecznie do sądów skierowano 185 oskarżeń.

 

Wrzesień–listopad

 

Procesy oskarżonych. Większość z nich nie zakończyła się wydaniem wyroków.

 

19–21 października

 

Podczas VIII Plenum KC PZPR nowy I sekretarz Władysław Gomułka stwierdził: „Robotnicy Poznania chwytając za oręż strajku i wychodząc manifestacyjnie na ulicę w czarny czwartek czerwcowy, zawołali wielkim głosem: Dosyć! Tak dalej nie można! […] Robotnicy Poznania nie protestowali przeciwko Polsce Ludowej, przeciwko socjalizmowi, kiedy wyszli na ulice miasta. Protestowali oni przeciwko złu, jakie szeroko rozkrzewiło się w naszym ustroju społecznym i które ich również boleśnie dotknęło, przeciwko wypaczeniom podstawowych zasad socjalizmu, który jest ich ideą”.

 

W trakcie wieców poparcia dla przemian politycznych robotnicy w Poznaniu domagali się zmiany nazwy ZISPO na Zakłady im. 28 Czerwca.

 

14 listopada

 

Władze wydały decyzję o zmianie nazwy ZISPO na Zakłady Przemysłu Metalowego H. Cegielski – Poznań.

 

1957

 

6 czerwca

 

Władysław Gomułka spotkał się z robotnikami „Cegielskiego”. W przemówieniu stwierdził: „Na pobojowisku żerują nieraz szakale. Na czarnym poznańskim czwartku usiłuje żerować czarna reakcja. Tego żeru należy ją pozbawić. […] Zdarzają się nawet w rodzinach tragiczne wypadki. I chociaż rodzina dotknięta takim nieszczęściem nigdy o nim zapomnieć nie może, to zawsze stara się jak najgłębiej zapuścić nad swoją tragedią żałobną kurtynę milczenia”.

 

1981

 

Dzięki wysiłkom NSZZ „Solidarność” odsłonięto w Poznaniu Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956. W uroczystości wzięło udział ok. 200 tys. osób. Aktu odsłonięcia dokonał uczestnik Czerwca ’56 Stanisław Matyja. Po uroczystości na placu odbyła się msza, podczas której odczytano telegram skierowany przez papieża Jana Pawła II.

 

https://dzieje.pl/

 

Michał Szukała (PAP)

 

Dr R. Spałek: w czerwcu 1956 r. komuniści bali się rozlania buntu na całą Polskę

 

Komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących – mówi PAP historyk dr Robert Spałek z IPN.

Polska Agencja Prasowa: Po śmierci Stalina na szczycie reżimu PRL stoi triumwirat: Bierut-Berman-Minc. Jaka jest ich pozycja w pierwszych miesiącach odwilży?

 

Dr Robert Spałek: Pierwszej poważnej klęski Bierut doznał w listopadzie 1954 r. Został wtedy skrytykowany na zebraniu gromadzącym setkę najważniejszych aktywistów i działaczy partyjnych z kraju. Kilkudziesięciu mówców w sposób jawny lub zawoalowany stwierdziło, że Bierut i jego współpracownicy nie konsultują się z nikim i w swej pracy nie reprezentują członków PZPR, tylko siebie. To był niemal bunt. Bierut z nerwów nie wiedział, co odpowiedzieć, bo dotychczas tylko on miał prawo rugać innych. W tym samym czasie ppłk bezpieki Józef Światło, który uciekł na Zachód, ujawniał na falach Radia Wolna Europa sekrety z życia prywatnego elity PZPR i opowiadał o jej mafijno-przestępczych metodach sprawowania władzy. To były dla Bieruta ciosy. Ze stresu zaczął nadużywać alkoholu i podupadać na zdrowiu. Jego wpływy polityczne pozostały realnie niezagrożone, wciąż miał pełne poparcie Moskwy, ale przestał być nietykalny.

 

Jeśli zaś chodzi o stosunki z Sowietami, to triumwirowie z PZPR – czyli Bierut, Berman i Minc – najwyraźniej zgubili po śmierci Stalina polityczny azymut. Sowieci nieco zliberalizowali swoją politykę wewnętrzną, tymczasem ta trójka wręcz ją miejscami zaostrzyła. Bierut nie wierzył w trwałe złagodzenie systemu. Kiedy więc w ZSRS zwalniano więźniów z łagrów, on sam obrał kierunek przeciwny – zadecydował o aresztowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego, o wszczęciu procesu bp. Czesława Kaczmarka, aresztowaniu komunistycznego marszałka i dawnego agenta NKWD Michała Żymierskiego oraz Zenona Kliszki – byłego współpracownika Gomułki.

 

Gdy przy jakiejś okazji szef partii sowieckiej Nikita Chruszczow zapytał Bieruta i Bermana, dlaczego wciąż trzymają tylu ludzi w więzieniu, a zachowywał się przy tym tak, jakby wcześniejsze naciski Sowietów na wzmożenie aresztowań w Polsce nie wydarzyły się, Berman natychmiast pojął, że w PRL musi dojść do liberalizacji, a Bierut przeciwnie – zaciął się w sobie i nie chciał zmian. Na przełomie 1955 i 1956 r. stał się więc dla Moskwy niewygodnym hamulcowym reform.

 

Wielu decydentów PZPR było gotowych do ustępstw, czy to politycznych, czy symbolicznych, do dalszego zluzowania represji, zmian w kulturze, nawet do wypuszczenia więźniów politycznych. Bierut zapewne bał się, że takie zmiany w końcu doprowadzą także do rozliczenia jego osobistych nadużyć, a być może do ujawnienia całej skali zbrodni w powojennej Polsce. Nikt nie wiedział, gdzie ta raczkująca liberalizacja się zatrzyma. Co przy tym ważne, działacze partii średniego szczebla zaczęli jawnie dopominać się o powrót Władysława Gomułki do władzy, zarazem żądali wytłumaczenia, za co był on przetrzymywany przez trzy lata w tajnym więzieniu przez ekipę Bieruta. Doły partyjne w nieco stadny sposób zaczęły dostrzegać w Gomułce remedium na wszystkie kłopoty partii i państwa.

 

Z kolei w pierwszym i drugim szeregu „góry partyjnej” krystalizowały się i ujawniały podziały towarzysko-klikowe. Dwie grupy szykowały się do walki o stanowiska i wpływy. Pierwsza widziała swój sukces w głoszeniu haseł o suwerenności PZPR, czy szerzej – w liberalizacji systemu, w otwarciu się na inteligencję i młodzież, i szukaniu w tych kręgach głównego poparcia – a druga klika liczyła na uzyskanie wsparcia od ludzi z awansu: robotników i biurokracji partyjnej. Recepta tych drugich na sukces była prosta: zwalić całą winę za stalinizm w Polsce na Żydów, wprowadzić rządy mocnej ręki, zaostrzyć cenzurę, a robotnikom dać podwyżki. Pierwszą z wymienionych klik nazywa się w piśmiennictwie „puławianami”, bądź czasem „Żydami”, drugą zaś „natolińczykami” lub „chamami”.

 

PAP: Co zmienia śmierć Bieruta oraz wygłoszenie przez Chruszczowa tajnego referatu, który szybko stał się jawny i wpłynął na nastroje w partii?

 

Dr Robert Spałek: Jedno było związane z drugim. Bierut dogorywał ciężko chory w Moskwie – pojechał na zjazd partii sowieckiej i tam po wysłuchaniu tajnego wystąpienia Chruszczowa zrozumiał ostatecznie, że jego samego też dopadnie ręka sprawiedliwości, że jako „polski Stalin” zostanie rozliczony przez swoich. I zapadł na zdrowiu, w końcu zmarł. Wbrew do dziś krążącym plotkom Sowieci mu w tym nie pomogli. Relacje świadków i dokumentacja medyczna taki mord wykluczają. Bierut pojechał do ZSRS po niezaleczonym zapaleniu płuc i grypie, zmarł tam na zator serca.

 

Jego ciało wystawiono na katafalku w moskiewskim Domu Sowietów. Co ważne, Sowieci poprosili wówczas Jakuba Bermana przebywającego w Moskwie, aby zajął miejsce w zwyczajowej warcie przy zwłokach, ale w ostatnim szeregu. To był znak, że Kreml cofnął poparcie dotychczasowemu układowi władzy w PRL.

 

Natomiast referat, w którym Chruszczow ukazał skalę terroru i zbrodni Stalina, był początkowo teoretycznie tajny. Jednak tuż po zjeździe patii sowieckiej Chruszczow zdecydował o rozesłaniu go do wszystkich, z czasem także najniższych komórek partii sowieckiej. W rezultacie odczytywano go nawet w sowieckich szkołach. W Polsce o rozpowszechnieniu referatu zadecydował Edward Ochab, następca Bieruta, ale w istocie wiemy, że nakłaniał go do tego właśnie sam Chruszczow, który zresztą potem miał pretensję do Polaków o zbyt masową skalę rozpowszechnienia tego sensacyjnego tekstu. Było więc w tym działaniu trochę niekonsekwencji. Chcę przy tym podkreślić, że w pozostałych partiach bloku moskiewskiego referatu nie upubliczniano.

 

U nas kopiowano go chałupniczo niczym zakazany kryminał i sprzedawano nawet na bazarach, był rozchwytywany. Referat był manipulacją, zbrodnie komunizmu i komunistów przypisano w nim jednemu człowiekowi – Stalinowi. Tym samym partia sowiecka i komunizm miały być nieskalane, a jedynie przez Stalina „wypaczone”. Nikt tego jednak wówczas tak nie niuansował. W Polsce wybuchała euforia patriotyzmu. Ludzie rozdyskutowani, rozgorączkowani, brali udział w niekończących się wiecach, zebraniach, ujawniali nastroje wręcz narodowowyzwoleńcze, czasem antykomunistyczne. Roztrząsano sprawę Katynia, Powstania Warszawskiego, a także najazdu ZSRS na polskie Kresy w 1939 r., pytano o los prymasa. Dotychczasowa władza straciła wymuszony krwawo autorytet i legitymację do sprawowania rządów. W prasie zaczęto pisać o AK, o niesłusznie więzionych ludziach, również o absurdach gospodarki i biurokracji, krytykowano sztukę socrealistyczną. Doszło do wielkiej przemiany nastrojów społecznych. A wśród działaczy PZPR do dezorientacji. To, co wczoraj było wychwalane, dziś okazywało się błędem, a nawet zbrodnią. Jak to powiedział jeden z aktywistów komunistycznych: „Boga nie ma, Stalina też już nie ma, to co my mamy mówić młodym”?

 

W ostatnich miesiącach przed śmiercią Bieruta kierownictwo partii sprawiało wrażenie sparaliżowanego i wyczekującego. Dopiero po jego śmierci zaczęto permanentnie obradować, kłócić się, wprowadzać zmiany. W kwietniu 1956 r. każdy tydzień przynosił przełom w polityce albo w społecznej mentalności. W rezultacie uchwalonej amnestii więzienia opuściło 35 tys. osób, w tym 4,5 tys. więźniów politycznych, w tym czasie upadł Kominform, ostatecznie usunięto z kręgów władzy byłego ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, odwołano prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości i ministra kultury, aresztowano dwóch ważnych oficerów bezpieki – wcześniejszego wiceministra Romana Romkowskiego i szefa byłego Departamentu X MBP Anatola Fejgina. Chwilę później z kierownictwa PZPR odszedł Berman.

 

PAP: Czy wiosną 1956 r. władze zdawały sobie sprawę z ryzyka wybuchu niezadowolenia?

 

Dr Robert Spałek: Władza była zajęta sobą. Komuniści wiedzieli o narastającym niezadowoleniu wśród robotników na Śląsku, w Łodzi, czy w Warszawie, uważali je jednak za przejściowe. Od połowy czerwca Edward Ochab otrzymywał codziennie informacje o cyklicznych przestojach w pracy i masówkach protestacyjnych, do których dochodziło w zakładach w Poznaniu. Ponoć je lekceważył. Uznał zapewne, że na krótkich strajkach i pokrzykiwaniu robotników się skończy. Dzień przed wybuchem protestu wysłał do Poznania młodego wówczas sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka z poleceniem: „Jedź tam i miej oczy i uszy otwarte”. Nazajutrz szef poznańskiej bezpieki domagał się od Gierka zezwolenia na użycie broni. Młody sekretarz kazał mu dzwonić w tej sprawie do Ochaba, który zgodę wydał.

 

PAP: W tak przełomowym momencie na czele PZPR stał być może najbardziej nijaki przywódca w jej dziejach. Na ile Ochab był człowiekiem mogącym wywierać wpływ na procesy, które podskórnie prowadziły do czerwca 1956 r., a później na kolejne miesiące, które doprowadzą do przełomu październikowego?

 

Dr Robert Spałek: Bierut też był bezbarwny, a ile lat rządził… Stalin o Ochabie mówił – „charoszyj bolszewik”, a Chruszczow miał go za szczerego przyjaciela Moskwy. To był rzeczywiście człowiek zsowietyzowany, rozkochany w micie bolszewickiej rewolucji, sowieckich pieśniach. Przed wojną miał nawet wątpliwości co do swojej polskiej tożsamości, a jednak już zasiadając w gremiach kierowniczych PZPR, czuł się bardziej patriotą „peerelowskim” niż sowieckim. Mówiono, że Ochab jest „nieskazitelnie uczciwym fanatykiem komunizmu”. Nie miał zajadłych wrogów po żadnej ze stron konfliktów personalnych w PZPR i nie miał wybujałych ambicji osobistych, wydawał się działać zespołowo i to wystarczyło. Chruszczow osobiście dopilnował, by wybrano go na szefa PZPR. Ale to nie był kreator polityki, on tylko próbował reaktywnie nastawiać żagle do wiatrów zmian wiejących ze Wschodu i z głębi kraju. Bardzo zależało mu na tym, żeby władza w partii nie przeszła w ręce Gomułki, bo uważał go za skrajnego despotę i komunistę o duszy socjaldemokraty, co miało być dla Gomułki dyskwalifikujące.

 

PAP: Jesteśmy w stanie dobrze zrekonstruować proces decyzyjny w grudniu 1970 r. Czy można podjąć się podobnej rekonstrukcji przebiegu podejmowania decyzji w Warszawie 28 czerwca 1956 r.?

 

Dr Robert Spałek: Trochę wiemy. Ochab już o godzinie siódmej odebrał telefon, że robotnicy wyszli w Poznaniu na ulice. Zwołał więc na dziesiątą posiedzenie wierchuszki władzy, czyli Biura Politycznego. Dziesięciu ludzi dyskutowało i jednocześnie odbierało kolejne meldunki z Poznania – o tym, że demonstranci zaatakowali lokalny Urząd Bezpieczeństwa, przedarli się do sądu i więzienia. Minister obrony narodowej marsz. Konstanty Rokossowski już wcześniej informował Ochaba, że sama milicja i bezpieka nie dadzą sobie z demonstrantami rady, dlatego trzeba użyć do tłumienia cywilnego protestu siły wojska. Ochab na to przystał. To jest jedna ze znanych nam wersji. Mamy i drugą, przeciwną: według niej Rokossowski jednak przestrzegał przed użyciem broni, natomiast domagał się tego Ochab, gdy zorientował się, że demonstranci są zdesperowani, wykrzykują hasła wrogie komunistom i łatwo się nie poddadzą. Nie wiem, co jest prawdą. I sekretarz PZPR wprowadził blokadę telekomunikacyjną Poznania i wysłał do miasta specjalną delegację z premierem Józefem Cyrankiewiczem na czele. Szef rządu 29 czerwca wieczorem grzmiał przez radio, że ten, kto podniesie rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że władza mu tę rękę odrąbie „w interesie klasy robotniczej”. Straszył, bo w istocie to komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących.

 

Bunt został ostatecznie krwawo zdławiony. Według ustaleń śledczych IPN zginęło 58 osób, a ok. 800 zostało rannych. Są jednak historycy, którzy twierdzą, że ofiar śmiertelnych było nie mniej niż 73.

 

PAP: Co zmienia czerwiec na szczytach PZPR?

 

Dr Robert Spałek: Kilka dni po pacyfikacji buntu Ochab stwierdził, że trzeba ukrócić liberalizację prasy, z kolei „natolińczycy” domagali się wzięcia ludzi „za mordę”, a „puławianie” odwrotnie: przekonywali, że szansą na uspokojenie nastrojów będzie dalsza liberalizacja polityczna.

 

Moskwa była doskonale poinformowana o szczegółach tragedii w Poznaniu. Chruszczow ponoć znał takie fakty z przebiegu protestu, o których nie miał pojęcia nawet Ochab. Co ciekawe, za główną przyczynę społecznego buntu sowiecki przywódca uważał biedę i kiepskie warunki życia polskich robotników, a dopiero w dalszej kolejności doszukiwał się w tych wydarzeniach inspiracji „imperialistów zachodnich”. Mimo to robotniczy bunt w Poznaniu wpłynął na czasowe usztywnienie Kremla w polityce międzynarodowej, Sowieci uznali, że agenci Zachodu nie zakopali broni i konflikt dwubiegunowego świata trwa. A z PRL podpisali 11 lipca umowę o pomocy gospodarczej, by PZPR miała szansę przezwyciężyć trudności ekonomiczne.

 

W lipcu 1956 r. w dzienniku „Le Monde” pisano, że od czasu walki Stalina z Trockim, Zinowiewem i innymi żadna partia komunistyczna nie była tak bardzo podzielona i skłócona wewnętrznie, jak polska. Pomału do decydentów PZPR docierało, że nie uda się zażegnać kryzysu w kraju bez powrotu do władzy Gomułki, gdyż wielu Polaków uważało go za „swojaka”, za prawdziwie polskiego komunistę, do tego za ofiarę reżimu Bieruta, któremu „Ruscy” przed kilku laty nie pozwolili rządzić. Co więcej, niektórzy decydenci – np. Cyrankiewicz, a w końcu i Ochab – zrozumieli, że jeżeli oni sami nie przywrócą Gomułce członkostwa w partii, to powstanie społeczno-narodowy problem, rozpęta się ogólnonarodowa walka o powrót „Wiesława” do władzy, do której włączą się zagranica i wrogowie wewnętrzni PRL.

 

https://dzieje.pl/

 

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

 

szuk / skp /

 

 

Amerykanka Sydney McLaughlin ustanowiła rekord świata na 400 m przez płotki

0

Sydney McLaughlin ustanowiła rekord świata w biegu na 400 metrów przez płotki. Wynik 51,90 uzyskała w amerykańskich zawodach kwalifikacyjnych do igrzysk w Tokio, które odbyły się w Eugene. Poprzedni najlepszy rezultat był gorszy o 0,26 s.

Posiadaczką poprzedniego najlepszego wyniku na świecie była Amerykanka Dalilah Muhammad. Czasem 52,16 w 2019 roku wywalczyła złoty medal mistrzostw świata w Dausze. Wówczas druga i o zaledwie 0,07 s wolniejsza była McLaughlin.

 

W niedzielę 21-latka zrewanżowała się dziesięć lat starszej rodaczce. W Eugene Muhammad była druga (52,42 s) i także uzyskała prawo startu w Tokio, gdzie będzie broniła tytułu wywalczonego w 2016 roku w Rio de Janeiro.(PAP)

 

wkp/

Czarnek dla „Sieci”: Koniec z praniem mózgów dzieci

0

Nowe prawo oświatowe ma dać większe bezpieczeństwo tym rodzicom, dla których jest ważny system wartości, który chcą przekazać. Będą mieć większą pewność, że za ich plecami nie będą przekazywane treści, których nie akceptują – mówi Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki w rozmowie z tygodnikiem „Sieci”.

Minister edukacji i nauki w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” porusza kwestię wolności i tolerancji w kontekście organizowania parad równości. Zdaniem ministra, to osoby ze skrajnej lewicy i niosące na sztandarach symbole LGBT posuwają się do wykluczania osób inaczej myślących.

 

„Ci ludzie wychodzą na ulicę, w wulgarny sposób obrażają katolików, wykrzykują niecenzuralne hasła, zachowują się obscenicznie i to ma być w porządku? Natomiast gdy nasza strona mówi, że to nie jest zachowanie normalne, a wręcz demoralizujące, to wtedy się okazuje, że jesteśmy wrogami świata postępu i równości. Tak być nie może. Albo mamy równość i każdy może powiedzieć, co myśli, albo tej równości nie ma. W przypadku skrajnych środowisk lewicowych, liberalnych, wielu rzekomych reprezentantów społeczności LGBT nie ma mowy o tolerancji” – podkreślił Czarnek.

 

Na pytanie jak więc rozumie równość i tolerancję szef MEiN stwierdza, że choć każdy człowiek jest równy wobec prawa i równy „w godności osoby ludzkiej”, to nie mamy takich samych uprawniań, bo te zależą od naszych zachowań. „Człowiek, który zachowuje się obscenicznie i wulgarnie, nie może mieć takiego samego prawa do spaceru po mieście, jak człowiek, który zachowuje się normalnie i spaceruje z dzieckiem. Ktoś, kto zakłóca porządek, sieje zgorszenie, demoralizuje innych, pozbawia się sam tego prawa” – zaznaczył minister.

 

Pytany o tragedie młodych ludzi, którzy mają problem z identyfikacją płciową Czarnek zauważył, że do takich tragedii dochodzi „dlatego, że pozwala się na demoralizowanie młodzieży, która później nie radzi sobie z piętrzącymi się przez to problemami”. „Receptą jest wychowanie na wartościach, a nie nihilizm i etyka +róbta, co chceta+. Nie ma wolności bez odpowiedzialności” – podkreślił. „Mamy dziś problem oderwania młodzieży od wartości i serwowania kłamstwa pod postacią prawdy, a zła pod płaszczykiem dobra. (…) Często się zastanawiam, dlaczego ludzie zamiast mówić prawdę, wolą wejść do szafy i siedzieć cicho. Jeśli przemilczymy zło, to ono będzie się rozprzestrzeniać, a zło rozprzestrzenia się dlatego, że ludzie dobrzy są bierni – dodał.

 

Czarnek odniósł się też do zmian w prawie oświatowym. „Ta ustawa daje większe bezpieczeństwo tym rodzicom, dla których jest ważny system wartości, który chcą przekazać. Będą mieć większą pewność, że za ich plecami nie będą przekazywane treści, których nie akceptują. Bez zgody kuratora nic poza podstawami programowymi przekazywane nie będzie” – podkreślił minister. (PAP)

 

krz/ par/

„Black Trans Lives Matter” – Marsz „Dumy Bez Uprzedzeń” przeszedł ulicami Chicago

0

Grupa demonstrantów – domagająca się lepszej ochrony dla osób LGBTQ+ oraz społeczności Black and Brown – przemaszerowała w niedzielę przez Lakeview.

„Jesteśmy tutaj, aby odzyskać naszą dumę. ‘Duma Bez Uprzedzeń’ jest tutaj, aby zapewnić, że włączymy tutaj każdą pojedynczą społeczność, nie tylko białą społeczność w Boystown czy North Halsted” – powiedział Fredy Roberts Ramirez.

Akcja była o tyle nietypowa – chociaż odbywała się w typowym dniu roku dla parad równości – że nie była zwykłą paradą równości, ale „paradą równości bez uprzedzeń”. Wspierano w niej także kolorowych mieszkańców Chicago.

Przemarsz zakończył się na Broadwayu i Halsted – wiecem wokół transpłciowej flagi dumy. Organizatorzy powiedzieli, że chcą także dołączyć swój głos wsparcia dla innych demonstracji i osób, które walczą z przemocą policji.

Red. JŁ

Pierwsza dama USA promuje szczepienia w Arizonie i Teksasie – będzie zwiedzać tamtejsze punkty szczepień na COVID-19

Pierwsza dama USA – Jill Biden – odwiedzi w przyszłym tygodniu Phoenix w Arizonie. Złoży tam wizytę oraz będzie zwiedzać centrum szczepień COVID-19 na terenie gimnazjum w Phoenix. Wizyta w Phoenix jest częścią rajdu pierwszej damy, która kolejno odwiedza najistotniejsze punkty szczepień. Wcześniej Jill Biden odwiedzi punkty w Texasie.

„Pierwsza dama i drugi dżentelmen odwiedzą miejsca szczepień COVID-19 w Teksasie i Arizonie oraz zachęcą wszystkich w tych społecznościach do zaszczepienia się” – oświadczył Biały Dom. „Wyjazdy te są częścią ogólnokrajowej trasy Administracji, która ma dotrzeć do milionów Amerykanów, jacy wciąż potrzebują ochrony przed wirusem. Ma także podkreślić łatwość szczepienia i zmobilizować oddolną edukację dotyczącą szczepionek oraz zapewnić działania informacyjne”.

Statystyki wskazują, że pandemia w przypadku Arizony słabnie. Urzędnicy stanowi zgłosili 475 przypadków i 11 zgonów w sobotę, w porównaniu z 587 przypadkami i 28 zgonami ogłoszonymi w piątek.

Ponad 6,4 miliona dawek szczepionki COVID-19 podano ponad 3,5 milionom mieszkańców Arizony – 49,3% populacji stanu – którzy otrzymali co najmniej jeden zastrzyk. Z kolei 3,1 miliona mieszkańców Arizony jest już w pełni zaszczepionych.

Red. JŁ

Gubernator Michigan uruchomiła Centrum Operacji Kryzysowych w sprawie podtopień w Detroit

0

Gretchen Whitmer uruchomiła w sobotę Centrum Operacji Kryzysowych Michigan, aby przeciwdziałać oraz zwalczać skutki powodzi, które nawiedziły metropolię Detroit.

Piątkowy, ulewny deszcz doprowadził do wielu podtopień na obszarze Detroit, głównie w hrabstwie Wayne. Woda zalała piwnice, a na drogach można było zobaczyć setki podtopionych samochodów, z kierowcami w środku.

Whitmer powiedział, że centrum operacji ratunkowych będzie wykorzystywane do kierowania zasobów do osób, które ucierpiały na skutek podtopień.

Spodziewa się, że to jeszcze nie koniec ulewnych deszczy w tym rejonie, w najbliższym czasie.

Red. JŁ

60. mecz Ronaldo

0

Piłkarz reprezentacji Portugalii Cristiano Ronaldo rozegrał 60. w karierze mecz w mistrzostwach Europy, wliczając kwalifikacje, i wyśrubował własny rekord pod tym względem. Tego wyniku 36-letni gwiazdor może już jednak nie poprawić, bo jego zespół odpadł z turnieju.

Do Ronaldo należy wiele innych rekordów, w tym liczby bramek w ME (i wliczając kwalifikacje, i wyłącznie w turniejach finałowych) oraz w ważnych imprezach (turniejach finałowych ME i MŚ).

 

W niedzielę Portugalia przegrała z Belgią 0:1 w 1/8 finału, więc słynny „CR7” już tych osiągnięć nie poprawi, a gdy rozpocznie się następna edycja ME, będzie miał 39 lat…

 

Tak czy inaczej Ronaldo zapisał się na wiele sposobów w historii światowego futbolu, a w ME pod wieloma względami nie ma sobie równych.

 

Rekordowe osiągnięcia Ronaldo:

 

5 – w tylu turniejach finałowych ME uczestniczył Portugalczyk. Zadebiutował w 2004 w ojczyźnie, kiedy gospodarze niespodziewanie przegrali w meczu o trofeum z Grecją. Grał też w Austrii i Szwajcarii w 2008 oraz w Polsce i na Ukrainie w 2012, a we Francji w 2016 sięgnął po trofeum. W tym roku został jedynym w historii piłkarzem z udziałem w pięciu turniejach ME.

 

5 – w każdym z turniejów, w których wystąpił, Ronaldo zdobył przynajmniej jedną bramkę (dwie w 2004, jedną w 2008, po trzy w 2012 i 2016, pięć w 2021). Nikt inny nie trafił do siatki w więcej niż trzech turniejach finałowych.

 

14 – Ronaldo ma już łącznie 14 bramek w turniejach finałowych ME i jest także pod tym względem niezrównany. Przed rozpoczęciem tegorocznej edycji dzielił rekord dziewięciu strzelonych goli z Francuzem Michelem Platinim.

 

21 – tyle bramek zdobył Ronaldo w wielkich turniejach (finałowych MŚ lub ME). W tym roku wyprzedził dotychczasowego rekordzistę Niemca Miroslava Klosego, który miał 19 goli.

 

25 – Portugalczyk wystąpił w tylu meczach turnieju finałowego ME i już teraz jest pod tym względem rekordzistą.

 

45 – Ronaldo zdobył dotychczas 45 goli w turniejach ME, wliczając kwalifikacje, i pod tym względem również nie ma sobie równych. Drugi w klasyfikacji wszech czasów jest Szwed Zlatan Ibrahimovic – 25. Robert Lewandowski ma 23.

 

60 – w tylu meczach ME wystąpił słynny „CR7”, wliczając też kwalifikacje. Poprawił tym samym rekord należący do włoskiego bramkarza Gianluigiego Buffona – 58 występów. Dotychczasowy bilans Ronaldo: 37 zwycięstw, 13 remisów, 10 porażek.

 

109 – tyle goli zdobył Ronaldo w oficjalnych występach w drużynie narodowej. To wyrównanie rekordu wszech czasów należącego do irańskiego napastnika Ali Daeia. Ten dorobek Portugalczyk może poprawić choćby w tegorocznych meczach eliminacji mistrzostw świata.

 

mm/ co/

Czechy i Belgia kolejnymi ćwierćfinalistami, Portugalia nie obroni tytułu

0

Czechy niespodziewanie pokonały Holandię 2:0, a Belgia wygrała z broniącą tytułu Portugalią 1:0 w niedzielnych meczach 1/8 finału piłkarskich mistrzostw Europy. Radość Belgów zmąciła jednak kontuzja Kevina De Bruyne, który musiał opuścić boisko w 48. minucie.

Czesi nie byli faworytami meczu w Budapeszcie. Musieli zagrać bez kontuzjowanego kapitana Vladimira Daridy i pauzującego za kartki lewego obrońcy Jana Borila. Na dodatek Holendrzy spisywali się wcześniej znakomicie – w fazie grupowej zdobyli komplet punktów i aż osiem bramek.

 

Na stadionie w stolicy Węgier stawiło się ponad 50 tysięcy kibiców, w tym bardzo wielu z Czech.

 

Dopingowani głośno podopieczni Jaroslava Silhavego odwdzięczyli się świetną grą, pozwalając na niewiele faworyzowanym rywalom.

 

Bardzo ważna dla przebiegu meczu okazała się 55. minuta, gdy czerwoną kartkę (po interwencji VAR i sprawdzeniu sytuacji na monitorze) za zagranie ręką przed polem karnym zobaczył holenderski obrońca Matthijs de Ligt.

 

Od tego momentu Czesi jeszcze odważniej ruszyli do przodu, co przyniosło efekty. W 68. minucie po odegraniu piłki głową przez Tomasa Kalasa do siatki trafił z bliska – również głową – Tomas Holes.

 

W 80. minucie Holes znów pokazał się ze świetnej strony. Pobiegł lewą stroną i podał do bardzo skutecznego w tym turnieju Patrika Schicka, który pewnym strzałem podwyższył prowadzenie swojej drużyny. To czwarty gol napastnika Bayeru Leverkusen w ME 2021.

 

„Jestem naprawdę dumny z zespołu. Pokonaliśmy świetnego przeciwnika – wszyscy moi zawodnicy zagrali znakomicie taktycznie” – cieszył się trener Silhavy.

 

W ćwierćfinale 3 lipca w Baku rywalem jego drużyny będzie Dania, która dzień wcześniej wygrała z Walią 4:0.

 

Wieczorem w Sewilli doszło do szlagierowo zapowiadającego się meczu 1/8 finału z udziałem broniącej tytułu Portugalii i uznawanej przez wielu fachowców za jednego z faworytów imprezy Belgii.

 

O losach meczu przesądził gol zdobyty w 42. minucie po strzale z dystansu Thorgana Hazarda, brata również występującego w tym meczu Edena.

 

Chwilę potem ostro sfaulowany przez Joao Palhinhę został jeden z najlepszych obecnie piłkarzy w Europie Kevin De Bruyne (prawdopodobnie kontuzja stawu skokowego). Po interwencji lekarzy dotrwał do przerwy i wybiegł nawet na drugą połowę, ale chwilę później poprosił o zmianę.

 

Mimo braku zawodnika Manchesteru City i ambitnej gry m.in. słynnego Cristiano Ronaldo Belgowie utrzymali do końca korzystny wynik.

 

W ćwierćfinale zmierzą się z kolejną piłkarską potęgą, tym razem z reprezentacją Włoch, która pozostaje niepokonana od 31 meczów. To spotkanie zaplanowano na 2 lipca w Monachium.

 

Portugalczycy nie obronią więc zdobytego w 2016 trofeum, a Ronaldo zakończył udział w tegorocznym turnieju z pięcioma golami, co na razie wciąż daje mu pozycję lidera klasyfikacji strzelców.

 

Na poniedziałek zaplanowano kolejne dwa mecze 1/8 finału. Chorwacja, m.in. bez zakażonego koronawirusem doświadczonego Ivana Perisica, zmierzy się w Kopenhadze z Hiszpanią, natomiast wieczorem Francja zagra w Bukareszcie ze Szwajcarią.

 

Brak Perisica to spore osłabienie Chorwatów. 32-letni pomocnik zdobył dwie z czterech bramek tej reprezentacji w fazie grupowej.(PAP)

 

bia/ co/

Wygrana Belgii 1:0 oraz awans do 1/4 finału z Portugalią

0

W tegorocznych mistrzostwach Europy nie ma już obrońców tytułu, nie zagra już w nich również kapitan – Cristiano Ronaldo. Portugalia przegrała w Sewilli z liderem światowego rankingu Belgią 0:1.

Spotkanie zapowiadało się jako być może najciekawsze spośród wszystkich meczów 1/8 finału, ale zamiast wielu akcji i bramek kibice zobaczyli niewiele ciekawej gry, za to dużo fauli. Szczególnie bezbarwna była pierwsza połowa, w której obie strony miały po jednej szansie.

W 25. minucie Ronaldo uderzył z rzutu wolnego, ale za blisko środka bramki. Thibaut Courtois i tak miał spore problemy z obroną tego strzału i wybił piłkę przed siebie, ale dobitka Joao Palhinhi była za słaba.

Belgia pierwszy celny strzał oddała w 42. minucie… i od razu cieszyła się z gola. Z ok. 20 metrów mocno na bramkę strzelił Thorgan Hazard, a nieco zasłonięty portugalski bramkarz zareagował za późno. Jak się później okazało, było to jedyne celne uderzenie „Czerwonych Diabłów” i jedyny gol tego meczu.

Po zmianie stron gra się zaostrzyła, ale dogodnych okazji było niewiele. Agresywne krycie rywali odczuł na swojej skórze przede wszystkim kluczowy gracz Belgii i Manchesteru City Kevin De Bruyne, który z powodu kontuzji opuścił boisko.

Dwie szanse zmarnował Diogo Jota, kiedy uderzał nad poprzeczką z niewielkiej odległości. Najbliżej wyrównania Portugalia była między 82. a 83. minutą – najpierw po dośrodkowaniu z rzutu rożnego potężne uderzenie głową oddał Ruben Dias, ale prosto w Courtois, a kilka chwil później Raphael Guerreiro uderzył technicznie z okolicy linii pola karnego, jednak trafił w słupek.

Łącznie Portugalczycy oddali 23 strzały, ale większość z nich była niecelna i niegroźna.

„Nie miałem dużo pracy w poprzednich trzech meczach, ale wiedziałem, że z Portugalią będzie inaczej. Jestem dumny ze swoich kolegów, bronili bardzo dobrze” – skomentował Courtois, cytowany na oficjalnej stronie UEFA.

Belgia o wstęp do półfinału zagra z niepokonaną od 31 meczów reprezentacją Włoch.

„Włochy będą trudnym rywalem, ale pokazaliśmy dzisiaj, że jesteśmy gotowi” – zapewnił Courtois.

Spotkanie z Italią „Czerwone Diabły” rozegrają 2 lipca w Monachium.(PAP)

mm/ co/

Zaskakująca przegrana Holendrów z Czechami 0:2

0

Czesi przystąpili do meczu w Budapeszcie osłabieni. Z powodu kontuzji odniesionej na treningu nie mógł wystąpić kapitan Vladimir Darida (opaskę przejął Tomas Soucek), a za żółte kartki pauzował lewy obrońca Jan Boril, którego zastąpił Pavel Kaderabek.

Akurat Kaderabek miał dobre wspomnienia z rywalizacji z Holendrami – zdobył bramkę w poprzednim spotkaniu z tym zespołem, wygranym 3:2 w 2015 roku.

„Pomarańczowi” byli faworytami niedzielnego meczu nie tylko z racji osłabień wśród rywali. Do tej pory Holendrzy spisywali się w turnieju znakomicie – w fazie grupowej zdobyli komplet punktów i aż osiem bramek, czyli najwięcej spośród wszystkich uczestników.

Mecz był rozgrywany w upale, w momencie rozpoczęcia zawodów temperatura wynosiła 31 stopni. W czasie spotkania sędzia dwukrotnie zarządził przerwę na uzupełnienie płynów.

Na stadionie w Budapeszcie kibice w trakcie ME 2021 mogą wypełniać trybuny w komplecie. Tak było również w niedzielne późne popołudnie. Z Holandii przybyło wielu fanów, ale Czesi mogli liczyć na wsparcie jeszcze liczniejszej grupy kibiców, którzy mieli dość blisko do stolicy Węgier.

„Kdo neskače, neni Čech, hop, hop, hop! (Kto nie skacze, nie jest Czechem”)” – śpiewało wiele tysięcy kibiców pieśn znaną od lat na europejskich stadionach, gdy gra reprezentacja tego kraju.

W pierwszej połowie czescy piłkarze sprawiali bardzo korzystne wrażenie. Nie pozwalali Holendrom praktycznie na nic, a sami co jakiś czas próbowali groźnie atakować. Najbliżej powodzenia byli w 38. minucie, gdy po składnej akcji w dogodnej sytuacji znalazł się Antonin Barak, ale kopnął nad poprzeczką.

Ciekawiej na boisku zrobił się po przerwie. Po indywidualnej akcji Donyella Malena Holendrzy powinni byli objąć prowadzenie, ale bramkarz Tomas Vaclik nie dał się pokonać w sytuacji sam na sam.

Chwilę potem, po drugiej stronie boiska, piłkę ręką przed polem karnym zagrał Matthijs de Ligt. Początkowo rosyjski sędzia Siergiej Karasiew pokazał mu żółtą kartkę, ale po interwencji VAR podbiegł do monitora, zobaczył jeszcze raz tę sytuację i zmienił decyzję. Holenderski obrońca został ukarany czerwoną kartką (55. minuta), co – jak się okazało – miało duże znaczenie dla dalszych losów meczu.

Czesi jeszcze odważniej ruszyli do przodu i to przyniosło efekty. W 68. minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Baraka i odegraniu piłki głową przez Tomasa Kalasa do siatki trafił z bliska – również głową – Tomas Holes.

W 80. minucie Holes znów pokazał się ze świetnej strony. Pobiegł lewą stroną i podał do bardzo skutecznego w tym turnieju Patrika Schicka, który pewnym strzałem podwyższył prowadzenie swojej drużyny. To czwarty gol napastnika Bayeru Leverkusen w ME 2021.

Czesi do końca kontrolowali przebieg wydarzeń i wynik już się nie zmienił.

Teoretycznie to spora niespodzianka, ale z przebiegu meczu drużyna trenera Jaroslava Silhavego zasłużyła na sukces.

Tytuł najlepszego piłkarza spotkania otrzymał Holes.

W ćwierćfinale 3 lipca w Baku rywalem Czechów będzie Dania, która dzień wcześniej wygrała z Walią 4:0. (PAP)

bia/ co/

Czterech Polaków w Drużynie Marzeń. Kurek i Wallace MVP Ligi Narodów 2021

0

Bartosz Kurek i Brazylijczyk Wallace De Souza dostali wspólnie nagrodę dla najbardziej wartościowego zawodnika (MVP) tegorocznej Ligi Narodów oraz najlepszego atakującego. W Drużynie Marzeń tej edycji rozgrywek znalazło się łącznie czterech polskich siatkarzy.

 

W niedzielnym finale LN Brazylijczycy pokonali Polaków 3:1. To właśnie zawodnicy tych dwóch ekip podzielili między sobą po równo nagrody indywidualne.

Polecamy: Srebrny medal Polski po finałowej porażce z Brazylią w Lidze Narodów

Z biało-czerwonych – poza Kurkiem – wyróżniono także: Michała Kubiaka wśród przyjmujących, Mateusza Bieńka wśród blokujących i Fabiana Drzyzgę na rozegraniu. Za grę na przyjęciu doceniono też Yoandry Leala, a na środku siatki Mauricio Souzę. Najlepszym libero został zaś Thales Hoss.

Drużyna Marzeń Ligi Narodów 2021:

Przyjmujący: Yoandry Leal, Michał Kubiak

Środkowi: Mauricio Souza, Mateusz Bieniek

Rozgrywający: Fabian Drzyzga

Libero: Thales Hoss

Atakujący i MVP: Wallace De Souza, Bartosz Kurek
(PAP)

an/ co/

Srebrny medal Polski po finałowej porażce z Brazylią w Lidze Narodów

0

Polscy siatkarze zajęli drugie miejsce w Lidze Narodów, przegrywając w finale z Brazylijczykami 1:3 (25:21, 23:25, 16:25, 14:25). To pierwszy triumf „Canarinhos” w tych rozgrywkach, które w tym roku z powodu koronawirusa miały postać miesięcznego turnieju w Rimini.

 

W niedzielę Polacy i Brazylijczycy po raz pierwszy w tej edycji LN usłyszeli przed meczem hymny narodowe. Wcześniej organizatorzy zrezygnowali z tej tradycji, tłumacząc się względami bezpieczeństwa związanymi z pandemią.

 

W finale zmierzyły się dwie najlepsze drużyny fazy zasadniczej. W niej w pojedynku tych ekip dwa tygodnie temu zdecydowanie lepsi byli „Canarinhos”. Z podstawowego składu w ekipie z Ameryki Południowej brakowało wówczas tylko Lucasa Saatkampa, który do zespołu dołączył później ze względów rodzinnych. U biało-czerwonych nie zagrali wtedy Bartosz Kurek, Paweł Zatorski, Piotr Nowakowski, a Wilfredo Leon pojawił się na boisku jedynie na chwilę. Tym razem wszyscy byli w wyjściowej „szóstce”, a kibice obejrzeli obu pochodzących z Kuby przyjmujących, którzy zaliczani są do ścisłej światowej czołówki. Leon od dwóch lat występuje w biało-czerwonych barwach, a Yoandry Leal w tym samym czasie wzmocnił brazylijską kadrę.

 

Zespoły te mierzyły się m.in. w finale dwóch ostatnich edycji mistrzostw świata i w obu tych meczach górą byli Polacy. Tak samo zakończył się ich pojedynek o trzecie miejsce poprzedniej edycji LN sprzed dwóch lat (ubiegłoroczna została odwołana z powodu pandemii COVID-19). „Canarinhos” z kolei cieszyli się ze zwycięstwa w pojedynku w ramach Pucharu Świata 2019.

 

W niedzielę w pierwszym secie obie drużyny dobrze spisywały się w obronie, czego efektem były długie akcje. Skuteczne kontry pomogły biało-czerwonym objąć prowadzenie 8:6. Wówczas atakujący obu ekip – Kurek i Wallace de Souza – zamienili swoje tradycyjne koszulki na różowo-fioletowe, na których dodatkowo mieli na plecach nazwisko siatkarki, która występuje z takim samym numerem jak oni. Grali w nich do drugiej przerwy technicznej, a było to częścią akcji Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej promującej równość płci.

 

W trakcie tej odsłony kilkakrotnie podopieczni Vitala Heynena odskakiwali, ale rywale odrabiali. Od stanu 20:20 już jednak na to nie pozwolili, w czym udział miał serwujący Leon. Ostatni punkt tej odsłony zdobył Kurek.

 

Kolejną lepiej zaczęli Brazylijczycy, którzy często zatrzymywali mistrzów świata blokiem (3:6). W połowie tej partii zaczęły się pojawiać dodatkowe emocje, przedłużały się dyskusje z sędziami. Wydaje się, że w pewnym momencie wpłynęło to na skupienie Polaków. Spadła też efektywność w ataku Kurka, a po drugiej stronie uaktywnił się Leal, którego wcześniej biało-czerwoni nieco wyłączyli z gry. Podopieczni Heynena stopniowo jednak odrabiali straty, w czym pomogła im m.in. zagrywka Fabiana Drzyzgi oraz powrót lepszej skuteczności reprezentacyjnego atakującego (18:18). Potem znów błysnął Leal, a na koniec tej partii Leon zepsuł serwis.

 

Zawodnicy Carlosa Schwanke (zastępował w Rimini głównego szkoleniowca Brazylijczyków Renana Dal Zotto, który wciąż dochodzi do siebie po ciężkim przejściu zakażenia koronawirusem) poszli za ciosem. Regularnie nękali Polaków trudnymi zagrywkami, z którymi ci mieli duże kłopoty. Przy stanie 7:10 Heynen w miejsce Leona posłał do gry na nieco dłużej Kamila Semeniuka.

 

Nieco później dokonał kolejnych roszad – pojawili się Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka i Grzegorz Łomacz. Do zmiany nie doszło na środku – podczas sobotniego półfinału kłopot z mięśniami brzucha zgłosił Jakub Kochanowski i szkoleniowiec w niedzielę dał mu odpocząć. Mimo pojawienia się na boisku nowych graczy sytuacja się nie zmieniła – mistrzowie świata nadal nie radzili sobie w ofensywie.

 

Na początku czwartego seta biało-czerwoni wrócili do wyjściowego ustawienia, ale to również nie dało rezultatu. Rozpędzeni „Canarinhos” punktowali bez problemu, wciąż nakładając dużą presję swoimi zagrywkami na rywali. Tym ostatnim zaś wyraźnie brakowało energii. Gdy Brazylijczycy wypracowali bezpieczną przewagę (18:12, 22:14), to ich rezerwowi zaczęli już powoli fetować triumf. Polacy nie byli w stanie zrobić nic, by im to uniemożliwić.

 

Obie ekipy przygotowują się do zbliżających się igrzysk w Tokio. Heynen po fazie zasadniczej podał nazwiska jedenastu graczy z „12”, którą zabierze na turniej olimpijski. Decyzję dotyczącą libero ma podać po zakończeniu LN. O ostatnie miejsce w składzie walczyli Zatorski i Damian Wojtaszek. Zarówno w półfinale, jak i w finale wystąpił pierwszy z nich.

 

Była to trzecia edycja LN. W tej pierwszej sprzed trzech lat Polacy zajęli piąte miejsce, a rok później trzecie. Brazylijczycy w przeszłości dwukrotnie plasowali się na czwartej pozycji.

 

Rozgrywki te zastąpiły w siatkarskim kalendarzu Ligę Światową. W niej biało-czerwoni triumfowali w 2012 roku, a „Canarinhos” rekordowe dziewięć razy.

 

W rozgrywanym wcześniej w niedzielę meczu o trzecie miejsce w tej edycji LN Francuzi pokonali Słoweńców 3:0.(PAP)

 

an/ co/

Trump: Wybory 2020 r. zostały skradzione i były „zbrodnią stulecia”

1

Podczas pierwszego powyborczego wiecu były prezydent USA Donald Trump podtrzymał swoje okarżenia na temat przegranych przez siebie wyborów w 2020 r., nazywając je „skradzionymi” i „zbrodnią stulecia”. Zaprzysiągł też, że nigdy nie porzuci „walki o prawdę”.

 

„Wygraliśmy te wybory z ogromną przewagą. Ja to wiem, wy to wiecie i fake news media też to wiedzą” – mówił Trump w sobotę wielotysięcznemu tłumowi zgromadzonemu w Wellington, w stanie Ohio, na przedmieściach Cleveland. Jak dodał, uważa przegrane przez siebie wybory za „zbrodnię stulecia” i „hańbę”. „Ze względu na „wszystkie złe rzeczy, które później się stały…ludzie giną na granicy” – mówił.

 

Trump zapowiedział, że „nigdy nie porzuci walki o prawdę” na temat wyborów, bo bez tego Republikanie nie będą mogli wygrać.

 

„W 2024 r. być może nie będziemy mieli już w ogóle kraju” – ciągnął Trump. Przez kilkadziesiąt minut wymieniał rzekome przypadki fałszerstw wyborczych, powołując się m.in. na rzekome ustalenia Mike’a Lindella, szefa firmy produkującej poduszki MyPillow. Lindell, wobec którego toczą się pozwy o zniesławienie dwóch firm produkujących maszyny i oprogramowania do głosowania, jest obecnie czołowym głosicielem teorii spiskowej na temat wyborów. Twierdził też, że Trump zostanie jeszcze w tym roku przywrócony na urząd prezydenta.

 

Trump twierdził, że 5 miesięcy po objęciu rządów, administracja Bidena jest „totalną i kompletną katastrofą”. „Przestępczość szybuje w górę, nielegalni imigranci zalewają nasze granice (…) szkoły (…) są lewicowymi obozami indoktrynacji (…) Chiny, Rosja i Iran upokarzają nas. Biden niszczy nasz kraj na naszych oczach” – przekonywał były prezydent.

 

Poza kwestią rzekomo sfałszowanych wyborów, Trump najwięcej uwagi poświęcił kwestii imigracji i największego od lat przypływu osób próbujących nielegalnie przekroczyć granicę. Oskarżał Bidena o „rozmontowanie obrony naszej pięknej granicy” i „oddanie suwerenności”, oraz wpuszczanie do kraju „morderców i dilerów narkotykowych”.

 

„Inne kraje otwierają swoje więzienia, wysyłając ludzi na naszą granicę, bo tam nawet nikt ich nie sprawdza” – zarzucał były prezydent. Cytując znany z poprzednich wieców wiersz „Wąż”, porównał imigrantów do węża, który ugryzł kobietę, która przyjęła go do domu.

 

Trump zarzucał nowej administracji, że daje się upokarzać państwom, które ponownie śmieją się z USA. Podkreślał, że za jego rządów Ameryka była „szanowana”, a on sam miał „świetne relacje” z Władimirem Putinem, Xi Jinpingiem i Kim Dzong Unem, który podczas jego rządów „mówił o nas piękne rzeczy”, lecz po zmianie rządów w USA już tego nie robi.

 

Odniósł się też do kwestii Nord Stream 2, przypominając swoje słowa skierowane do Angeli Merkel podczas szczytu NATO. „Powiedziałem jej – mieliśmy dobre relacje, ona jest twarda i mądra, ale mieliśmy dobre relacje – Angela. Bronimy cię przed krajem, któremu płacicie miliardy i miliardy dolarów…Ona tylko się uśmiechała, bo wiedziała” – opowiadał były prezydent.

 

Wiec w Wellington był pierwszym kampanijnym wystąpieniem Trumpa po opuszczeniu Białego Domu w styczniu. Pretekstem jego wystąpienia było udzielenie poparcia w republikańskich prawyborach Maksowi Millerowi przeciwko kongresmenowi Anthony’emu Gonzalezowi. Gonzalez był jednym z nielicznych Republikanów, którzy zagłosowali za impeachmentem Trumpa. Były prezydent nazwał go „zdrajcą, sprzedawczykiem i nieudacznikiem”.

 

Niedzielne przemówienie było pierwszym w serii planowanych wystąpień Trumpa w najbliższym czasie. Następne ma odbyć się w Sarasocie na Florydzie 3 lipca, dzień przed amerykańskim Świętem Niepodległości.

 

 

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)

 

 

osk/ jm/

Niemcy nie trenują dodatkowo rzutów karnych przed meczem z Anglią

0

We wtorek w Londynie w jednym z najciekawszych meczów 1/8 finału mistrzostw Europy Anglia zagra z Niemcami. Kai Havertz zapewnił, że razem z kolegami nie trenuje dodatkowo rzutów karnych. „Zamierzamy wygrać po 90 minutach” – powiedział niemiecki piłkarz.

Niemcy wygrali wszystkie konkursy rzutów karnych na mistrzostwach świata, a na Euro przegrali w takich okolicznościach tylko raz – w finale ME 1976 z Czechosłowacją. Po serii „jedenastek” wyeliminowali m.in. Anglię w półfinale Euro 96.

 

„Turniej jest na takim etapie, że spotkanie może się zakończyć rzutami karnymi, więc musimy być gotowi. Oczywiście po treningu oddajemy po kilka prób, aby zobaczyć komu lepiej wychodzą. W sytuacji meczowej najtrudniejsze jest jednak to, że ma się za sobą 120 minut wysiłku, a także pojawia się presja” – powiedział Havertz.

 

„Zaczniemy mecz z zamiarem wygrania go po 90 minutach” – dodał.

 

Niemcy zajęły drugie miejsce w grupie F. Przegrały z Francją 0:1, pokonały Portugalię 4:2 i zremisowały z Węgrami 2:2. Anglia wygrała grupę D i nie straciła jeszcze gola. Zanotowała zwycięstwa po 1:0 z Chorwacją oraz Czechami i zremisowała 0:0 ze Szkocją.

 

„Znamy Anglię bardzo dobrze i byłoby błędem zlekceważenie jej. Ma kilku świetnych piłkarzy, którzy w dodatku wciąż robią postępy. Dla mnie i całej reprezentacji to będzie wyjątkowy mecz” – podkreślił Havertz, który jest piłkarzem Chelsea Londyn. (PAP)

 

wkp/ af/

NBA: Suns o krok od wielkiego finału

0

Koszykarze Phoenix Suns pokonali na wyjeździe Los Angeles Clippers 84:80 w sobotnim meczu finału Konferencji Zachodniej ligi NBA. W rywalizacji do czterech zwycięstw „Słońca” prowadzą już 3-1.

To był mecz, w którym obie ekipy raziły nieskutecznością. Clippers trafili 32,5 proc. rzutów z gry, a Suns niewiele więcej – 36 proc.

 

Goście mieli dobrą pierwszą połowę, po której prowadzili 50:36. Później jednak, w obliczu strzeleckiej niemocy, w pełni koncentrowali się na obronie.

 

Clippers zdołali przebudzić się w trzeciej częściej gry. Zmniejszyli stratę do zaledwie trzech punktów, ale na więcej nie było ich stać. W ostatniej kwarcie znów pudłowali.

 

„12 razy mieliśmy okazję, aby objąć prowadzenie, ale nie daliśmy rady. Piłka po prostu nie chciała wpaść do kosza” – powiedział trener Clippers Tyronn Lue.

 

W ostatnich pięciu minutach Suns trafili tylko jeden rzut z gry. Minimalną przewagę udało im się utrzymać dzięki skutecznie wykonywanym rzutom wolnym.

 

„To był szalony, pełen emocji mecz” – powiedział Chris Paul. Rozgrywający Suns przypieczętował wygraną swojej ekipy na 1,3 s przed końcem.

 

„W takich chwilach możesz polegać tylko na grze w obronie i psychicznej odporności” – podkreślił trener „Słońc” Monty Williams.

 

W jego zespole najlepszy był Devin Booker, który zdobył 25 punktów. Deandre Ayton dołożył 19 pkt, 22 zbiórki i cztery bloki.

 

Wśród pokonanych na wyróżnienie zasługuje Paul George – 23 pkt i 16 zbiórek.

 

Kolejny mecz odbędzie się w poniedziałek w Phoenix. Suns mogą wówczas wywalczyć pierwszy od 1993 roku awans do wielkiego finału. Mistrzostwa NBA ta drużyna nigdy nie zdobyła.

 

W finale Konferencji Wschodniej Atlanta Hawks remisuje z Milwaukee Bucks 1-1. (PAP)

 

wkp/ af/