19.1 C
Chicago
wtorek, 29 kwietnia, 2025
Strona główna Blog Strona 1229

Minister Maląg zwraca się do inspekcji pracy o wzmożone kontrole handlu w niedzielę. Reakcja na ruch „Biedronki”?

0

O przeprowadzenie przez Państwową Inspekcję Pracy wzmożonych kontroli przestrzegania ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele i w święta zwróciła się do głównej inspektor pracy Katarzyny Łażewskiej-Hrycko minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg. To już kolejne pismo MRiPS w tej sprawie.

Ustawa z 2018 r. wprowadziła zakaz handlu w niedziele i święta. Jednocześnie w ustawie wskazano ponad 30 przypadków, w których zakaz ten nie obowiązuje ze względu na rodzaj działalności – gdy prowadzenie handlu uzasadnia użyteczność społeczna i codzienne potrzeby ludności.

 

Według MRiPS część przedsiębiorców stale podejmuje próby nadużywania tych przepisów, interpretując wyjątki niezgodnie z celem ustawy, a niejednokrotnie ewidentnie ją łamiąc.

 

W tej sytuacji minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg wystąpiła do głównego inspektora pracy Katarzyny Łażewskiej-Hrycko z prośbą o objęcie sprawy ograniczenia handlu szczególnym nadzorem i przeprowadzenie wzmożonych kontroli przestrzegania przepisów ustawy.

 

Według resortu rodziny „przedsiębiorcy zamierzają podejmować kolejne próby działań wbrew istocie wprowadzonego zakazu handlu w niedziele”.

 

„Z informacji posiadanych przez resort wynika, że w najbliższym czasie handel w niedziele miałby być prowadzony w placówkach handlowych przekształconych w tym celu w placówki medyczne bądź czytelnie” – napisała minister w piątkowym piśmie do głównej inspektor pracy Katarzyny Łażewskiej-Hrycko.

 

Minister Maląg poprosiła o przekazanie informacji o wynikach przeprowadzonych kontroli w tym zakresie. Wcześniejsze pismo w tej sprawie minister skierowała do GIP w lutym br.

 

Stwierdzenie, czy doszło do naruszenia ustawy jest możliwe tylko po kontroli przeprowadzonej przez inspektora pracy, który ocenia zastany w trakcie kontroli stan faktyczny przez pryzmat obowiązujących przepisów. (PAP)

 

Autorka: Katarzyna Herbut

 

kh/ joz/

Gubernator J.B. Pritzker zwiększa refundację świadczeń zdrowotnych za usługi aborcyjne

0

Gubernator J.B. Pritzker ogłosił rozszerzenie stanowego funduszu na reprodukcyjną opiekę zdrowotną. Pritzker powiedział, że od 1 września Illinois zwiększy o 20 procent stawki refundacji świadczeń Medicaid za usługi aborcyjne.

 

Stanowy departament zdrowia publicznego przeznaczy ponadto 2 miliony dolarów na pomoc w planowaniu rodziny. „Bez względu na to jak źle inne stany traktują kobiety i ich autonomię cielesną, dopóki będę gubernatorem będę wspierał opiekę reprodukcyjną” – powiedział Pritzker.

Zaznaczył, że stanowe fundusze zapewnią mieszkańcom Illinois dostęp do usług związanych z planowaniem rodziny w tym testów ciążowych czy na STD, badań przesiewowych oraz w zakresie płodności.

 

BK

FBI poszukuje sprawcy napadu na bank w Evanston

0

FBI zwróciło się do mieszkańców z prośbą o pomoc w ustaleniu tożsamości mężczyzny, który obrabował bank w Evanston. Do napadu doszło w środę około 5:45 po południu w   oddziale Huntington Bank przy   2400 West Howard.

 

FBI opublikowało zdjęcie poszukiwanego i podało rysopis: to biały mężczyzna w wieku 30-35 lat, wysoki na 5.5 – 5.9 stóp, włosy koloru blond i prawdopodobnie ma zarost. Napastnik miał na sobie czapeczkę z daszkiem, ciemne okulary i maseczkę, ubrany był w ciemną bluzę, niebieskie spodnie.

Podczas napadu kasjerowi groził nożem. Nie wiadomo jaką sumę pieniędzy zrabował. Trwają poszukiwania rabusia. Informacje na jego temat można zostawić na stronie tips.fbi.gov

 

BK

Lori Lightfoot uzyskała pierwsze polityczne poparcie przed wyborami na burmistrza

0

Ubiegająca się o reelekcję na burmistrza Chicago, Lori Lightfoot uzyskała poparcie demokratycznej senator reprezentującej Illinois w Waszyngtonie, Tammy Duckworth. To pierwsze poparcie tak wpływowego polityka dla Lightfoot.

 

„Witam tu senator Tammy Duckworth i jestem dumna udzielając poparcia mojej dobrej przyjaciółce, Lori Lightfoot w jej reelekcji” – powiedziała Demokratka w opublikowanym w czwartek nagraniu.

Gubernator Illinois, J.B. Pritzker zapytany przez dziennikarzy czy udzieli wsparcia Lightfoot odpowiedział wymijająco. Stwierdził, że obecnie jest bardzo zaangażowany w swoją kampanię przed listopadowymi wyborami. Dodał, że wszyscy którzy mieszkają w Chicago wiedzą, że dopiero po wyborach, które odbędą się  za prawie 3 miesiące skupimy się na tym kto będzie włodarzem Wietrznego Miasta.

Z kolei biuro burmistrz w wydanym oświadczeniu zaznaczyło, że Lori Lightfoot także poświęca dużo uwagi wyborom na gubernatora Illinois, który jest ważnym partnerem Chicago zwłaszcza w tak ciężkim czasie.

Lightfoot i Pritzker nie pałają do siebie sympatią co można było zauważyć podczas pandemii koronawirua i podejmowanych wówczas decyzji czy tych związanych z walką z przestępczością w Chicago. Wybory na burmistrza Chicago odbędą się w 2023 roku.

 

BK

Ile trzeba zarabiać, żeby pozwolić sobie na wynajem?

0

Przeciętny mieszkaniec Illinois musi zarabiać ponad 22 dolary na godzinę, aby móc pozwolić sobie na wynajem dwupokojowego mieszkania. Tak wynika z najnowszego raportu Out of Reach, który przeanalizował dane z całych USA.

Nie oznacza to oczywiście, że wszędzie jest tak drogo. Wysokie zarobki potrzebne są przede wszystkim planującym mieszkań w Chicago i najbliższych okolicach. Średnia stawka dla powiatu Cook to blisko 26 dolarów za godzinę. Nie lepiej jest w powiatach Kendall i Grundy – tam potrzeba 25 dolarów za godzinę.

Mniej zarabiający mają do wyboru powiaty oddalone od Chicago. To między innymi Peoria, gdzie stawka godzinowa pozwalająca na wynajem mieszkania kształtuje się na poziomie niecałych 16-tu dolarów.

Rodzina świń grasuje w Wayne. Policja bezskutecznie próbuje je zatrzymać

0

Policja próbuje ustalić właścicieli świń krążących po Wayne w Illinois. Rodzina składająca się z czterech świń od paru dni pojawia się w różnych rejonach miejscowości położonej ponad 36 mil od Chicago.

 

We wpisie opublikowanym w czwartek na Facebooku lokalny departament policji podał, że widziano je na Army Trail Road w pobliżu Robin Lane. „Dziś rano nasz patrol nieskutecznie próbował zaciągnąć tą grupkę „bandytów”, która uciekła i schowała się na zalesionym terenie” – czytamy w policyjnym komunikacie.

Jednocześnie policja apeluje do właściciela świń by się zgłosił i pomógł w ich ujęciu.

 

BK

Mniejsza aktywność policji z Evanston

0

Policja z Evanston jasno deklaruje mniejsze zaangażowanie w dochodzenia w sprawach najmniej poważnych wykroczeń. To efekt dotkliwych braków kadrowych.

Jak czytamy w komunikacie lokalnego departamentu policji, obecnie jest tam 26 wakatów. Do tego dochodzą jeszcze funkcjonariusze, którzy nie mogą obecnie wypełniać swoich obowiązków. Jednostka stara się rotować obsadą, ale już teraz zapowiada, że trudno liczyć na pełne zaangażowanie w każde śledztwo.

Policja w Evanston zapowiedziała, że nie będzie rutynowo badać spraw związanych z kradzieżami wykroczeniami, wtargnięciami i przestępstwami finansowymi, o ile sprawca nie zostanie wcześniej zidentyfikowany.

Kaczuszki popłynęły rzeką Chicago

0

Tysiące ludzi obserwowały 75 tysięcy gumowych kaczek płynących w dół rzeki Chicago. We czwartek już po raz 17-ty zorganizowano Ducky Derby.

Impreza, jak co roku ma na celu zbiórkę na rzecz Olimpiad Specjalnych Illinois. Tegoroczna przyniosła dochód w wysokości 400 tysięcy dolarów. Fundusze te wspierają 21,000 sportowców Olimpiad Specjalnych startujących w regionalnych, stanowych, krajowych i międzynarodowych zawodach.

Są też nagrody dla sponsorów. Właściciel zwycięskiej kaczki otrzyma nowego Chevy Equinoxa.

Dolton zapłaci miliony za tragiczny pościg policyjny

0

Ponad 33 miliony dolarów trafi do dwóch rodzin, których bliscy ucierpieli w wypadku po policyjnym pościgu na ulicach Dolton. Zdarzenia rozegrały się w 2016 roku, ale dopiero teraz Ława Przysięgłych powiatu Cook wydała wyrok w sprawie odszkodowania.

Policja ścigała samochód, którym jechali John Kyles i Duane Dunlap. W pewnym momencie prowadzący uciekający pojazd stracił nad nim panowanie doprowadzając do zderzenia z przeszkodami na drodze. W skutek wypadku Kyles zginął, a Dunlap odniósł bardzo poważne obrażenia.

Policja z Dolton i lokalne władze zostały oskarżono o nieumyślne spowodowanie śmierci i zaniedbania, które doprowadziły do tragedii. Ława przysięgłych przyznała rodzinom 33,5 miliona dolarów.

Czy wodę z deszczu można pić czyli co można znaleźć w wodzie deszczowej i śniegu?

0

Deszczówka jest niezdatna do spożycia już na całym globie; nawet na obszarach tak mało dotkniętych działalnością człowieka jak Antarktyda czy Wyżyna Tybetańska – podaje pismo „Environmental Science & Technology”.

Przyczyną szkodliwości pochodzącej z opadów wody jest zawartość w niej związków PFAS, czyli substancji per- i polifluoroalkilowych. Są to niebezpieczne dla zdrowia chemikalia wytwarzane przez człowieka, które łatwo rozprzestrzeniają się w atmosferze. Można je znaleźć w wodzie deszczowej i śniegu nawet w najbardziej odległych zakątkach Ziemi.

 

W ciągu ostatnich 20 lat wytyczne odnośnie zawartości PFAS w wodzie pitnej, wodach powierzchniowych i glebie drastycznie spadły ze względu na nowe dowody naukowe dotyczące ich toksyczność. Efektem jest to, że aktualnie obserwowane stężenia PFAS w różnych typach wód wyraźnie przekraczają dopuszczalne poziomy.

 

Najnowszy artykuł naukowców z Uniwersytetu Sztokholmskiego i ETH Zurich opublikowany w „Environmental Science & Technology” (https://pubs.acs.org/doi/10.1021/acs.est.2c02765) sugeruje, że kolejna granica zanieczyszczenia środowiska została przekroczona.

 

„W ciągu ostatnich 20 lat nastąpił zdumiewający spadek wartości norm dla PFAS w wodzie pitnej. Na przykład wytyczne dotyczące jednej, bardzo dobrze poznanej substancji z rodziny PFAS, a mianowicie rakotwórczego kwasu perfluorooktanowego (PFOA), spadły w USA 37,5 mln razy!” – mówi prof. Ian Cousins z Wydziału Nauk o Środowisku Uniwersytetu Sztokholmskiego, główny autor badania.

 

„W oparciu o te najnowsze wytyczne, woda deszczowa powinna być dosłownie wszędzie uznana za niebezpieczną do picia. I chociaż w świecie zachodnim rzadko pijemy deszczówkę, wiele osób na całym świecie jednak właśnie w taki sposób z niej korzysta mając nadzieję, że jest zdatna do spożycia” – dodaje.

 

Zespół prof. Cousinsa przez ostatnich 10 lat prowadził badania laboratoryjne i terenowe dotyczące obecności i rozprzestrzeniania się PFAS w atmosferze ziemskiej. Naukowcy zauważyli, że stężenia niektórych związków z tej grupy nie spadają znacząco nawet pomimo ich wycofania przez ich głównego producenta, firmę 3M, już dwie dekady temu. Wiadomo jednak, że PFAS są bardzo trwałe, a dodatkowo ich ciągła obecność w atmosferze może wynikać także z tego, że potrafią stale migrować z powierzchni do atmosfery i z powrotem.

 

„Ekstremalna trwałość i ciągła cyrkulacja niektórych związków z rodziny PFAS prowadzą do tego, że normy są stale przekroczone – zaznacza kolejny autor badania prof. Martin Scheringer. – Substancje te rozprzestrzeniły się po całym świecie, a my możemy zrobić bardzo niewiele, aby zmniejszyć to zanieczyszczenie. Pewna granica została przekroczona”.

 

Autorzy artykułu wyjaśniają, że PFAS to zbiorcza nazwa dla per- i polifluorowanych substancji alkilowych lub substancji wysoko fluorowanych, które mają podobną strukturę chemiczną. Wszystkie PFAS wyjątkowo trwałe i niezwykle długo utrzymują się w środowisku, co przyniosło im przydomek „forever chemicals”.

 

Związki te powodują wiele poważnych szkód zdrowotnych, w tym raka, problemy z nauką i zachowaniem u dzieci, niepłodność i powikłania ciąży, podwyższony poziom cholesterolu i problemy z układem odpornościowym.

 

Dr Jane Muncke, dyrektor zarządzająca Fundacji Food Packaging Forum w Zurychu w Szwajcarii, mówi: „Nie może być tak, że niektóre grupy odnoszą korzyści ekonomiczne zanieczyszczając wodę pitną, z której korzystają miliony ludzi i powodując poważne problemy zdrowotne. Ogromne kwoty, które będzie kosztować nas eliminacja PFAS z wody pitnej do poziomów bezpiecznych dla człowieka, muszą zostać pokryte przez producentów i przemysł wykorzystujący te toksyczne chemikalia. Nadszedł czas na działanie”.(PAP)

 

Katarzyna Czechowicz

 

kap/ agt/

Psycholog o niemieckiej kadrze kierowniczej: „Co najmniej połowa jest lekko szalona, ale są też ciężkie przypadki”

0

Duża część niemieckiej kadry kierowniczej nie nadaje się do zarządzania personelem, twierdzi psycholog Juergen Hesse. „Co najmniej połowa jest lekko szalona, ale są też ciężkie przypadki”, mówi w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Spiegel” psycholog zajmujący się toksycznymi szefami.

Psycholog Juergen Hesse wraz ze swoim kolegą Hansem Christianem Schraderem, opublikował ponad 200 poradników i książek na temat życia zawodowego, aplikacji o pracę i kariery. Nowa książka duetu autorów „Mein Chef ist irre – Ihr auch?” dotyczy typologii toksycznych menedżerów.

 

Pytany czy naprawdę jesteśmy otoczeni przez szefów szaleńców Hesse stwierdza: „Mówiąc kolokwialnie: co najmniej połowa jest lekko szalona, ale są też ciężkie przypadki. Duża część osób, którym powierzono odpowiedzialność za zarządzanie ludźmi, po prostu się do tego nie nadaje. Około 44 procent pracowników boi się rozmawiać o problemach z szefem. Już samo to mówi wiele”. Jednak „są też całkiem fantastyczni szefowie. Może jedna trzecia” – zauważa Hesse.

 

Zdaniem psychologa „gdybyśmy byli bardziej ostrożni w doborze menedżerów, mielibyśmy mniej nieznośnych szefów”.

 

Na pytanie co robić, mając „nieznośnego szefa” Hesse odpowiada, że „oczywiście można najpierw porozmawiać z trudnym szefem”. Zazwyczaj jednak szybko przekonamy się, że tak naprawdę nie chce on z nami negocjować.

 

Oczywiście można też „porozmawiać z przełożonym szefa, ale nawet to zwykle nie ma większych szans na powodzenie. Przecież ta osoba prawdopodobnie powierzyła mu odpowiedzialność.”

 

W swojej książce Hesse opisuje historię urzędniczki, której przełożony dopuścił się napaści seksualnej. Zgłosiła incydent – i wtedy zaproponowano jej rozwiązanie umowy o pracę. Szef mógł zostać. „To jest nie do zniesienia” – przyznaje psycholog. „Ale z tej historii można się dowiedzieć, że prawdopodobieństwo otrzymania wsparcia jest niestety dość nikłe. Należy wtedy zadać sobie pytanie: czy chcę się zaangażować w tę walkę? Czy mógłbym znieść, a przede wszystkim przeżyć, brak wygranej?”

 

Niektórzy szefowie mają też skłonność do szantażu emocjonalnego. „Często można spotkać takie typy w administracji publicznej. Osoby o depresyjnej strukturze charakteru (…), którzy budują ciśnienie emocjonalne. To również może być bardzo stresujące” – podkreśla Hesse.

 

Pytany dlaczego wśród złych szefów jest dużo więcej mężczyzn niż kobiet, stwierdza: „My też zadaliśmy sobie to pytanie. Mężczyźni z góry wydają się być przygotowani do gwałtownego stawiania na swoim. Zdarzyło się to nawet mnie” – przyznaje Hesse, który zawsze myślał, że jest dobrym szefem, a potem w rozmowie ze współpracownikiem wybuchnął gniewem. „Przeprosiłem następnego dnia. Każdy popełnia błędy. Ale trzeba stworzyć kulturę, która promuje refleksję, która zachęca ludzi do przyznania się do własnych niepowodzeń i do chęci zrobienia czegoś lepszego”.

 

Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)

 

bml/ kgod/

Na rynkach ropy w USA dawno nie było takiego tygodnia – ceny pospadały o 10 proc.

0

Ceny ropy w USA są poniżej 89 USD za baryłkę, a notowania tego surowca spadły w tym tygodniu o prawie 10 proc. w reakcji na coraz więcej sygnałów z globalnej gospodarki, że spowolnienie gospodarcze wpływa na spadek popytu – informują maklerzy.

Baryłka ropy West Texas Intermediate w dostawach na IX kosztuje na NYMEX w Nowym Jorku 89,02 USD, wyżej 0,49 proc., ale w tym tygodniu staniała do tej pory o ok. 10 proc., do najniższego poziomu od 6 miesięcy.

 

Brent na ICE w dostawach na X wyceniana jest po 94,38 USD za baryłkę, w górę o 0,28 proc.

 

Oficjalne dane z USA pokazały, że w Stanach Zjednoczonych rosną zapasy paliw.

 

Zapasy ropy naftowej w ubiegłym tygodniu wzrosły w USA o 4,47 mln baryłek – wynika ze środowych danych Departamentu Energii (DoE) USA.

 

Zapasy benzyny wzrosły w tym czasie o 163 tys. baryłek, czyli o 0,07 proc. do 225,3 mln baryłek.

 

Obecnie średnia 4-tygodniowa zużycia benzyny w USA jest o ponad 1 mln baryłek dziennie niższa niż sezonowa norma z czasów sprzed Covid – wynika z danych DoE.

 

„Rynek wciąż boryka się z pogarszającym się obrazem popytu na paliwa w USA, do tego spada nacisk na zdolności produkcyjne amerykańskich rafinerii” – mówi Stepohen Innes, partner zarządzający SPI Asset Management.

 

Przejście na znacznie bardziej restrykcyjną politykę monetarną w wielu krajach na świecie wzbudza tymczasem obawy wśród inwestorów, że wzrost gospodarczy w czołowych gospodarkach spowolni, zagrażając perspektywom zużycia energii. W czwartek Bank Anglii podwyższył koszt pieniądza o 50 pb. i dodatkowo ostrzegł, że Wielką Brytanię czeka ponad rok recesji.

 

Po gwałtownych wzrostach cen ropy w pierwszych 5 miesiącach tego roku zwyżki notowań przeszły w spadki, a te pogłębiły się jeszcze w sierpniu, po spadkach już w czerwcu i lipcu.

 

Jednak doświadczeni analitycy rynków paliwowych wskazują, że nadal są mocne argumenty za tym, aby ceny skoczyły do 100 USD za baryłkę w przyszłym roku.

 

Paul Sankey, „weteran” w branży paliwowej, ocenia, że na starcie przyszłego roku ropa Brent może kosztować 100 USD/b.

 

„Nie sądzę jednak, żebyśmy z biegiem czasu osiągnęli znacznie powyżej 150 USD za baryłkę, bo elastyczny popyt i efekt mocnego kursu USD utrzymają cenę ropy poniżej tego poziomu” – powiedział Sankey w Bloomberg TV.

 

Sankey powstrzymuje się przed określeniem ceny ropy w krótkiej perspektywie, ale zauważa, że analitycy techniczni wskazują na 80 USD za baryłkę.(PAP Biznes)

 

aj/ ana/

Bayern Monachium będzie oszczędzał energię. Koniec z z długim oświetlaniem stadionu, podgrzewaniem gazem murawy i z ciepłą wodą w toaletach

0

Rezygnacja z długiego oświetlania stadionu, podgrzewania gazem murawy na boisku czy z ciepłej wody w toaletach na terenie obiektu to część działań wprowadzonych przez władze piłkarskiego mistrza Niemiec Bayernu Monachium, które mają na celu zredukowanie wykorzystania energii.

Oszczędności, na które zdecydowali się włodarze mistrza Niemiec, mają związek z sytuacją po agresji Rosji na Ukrainę i ograniczeniami w dostawach surowców energetycznych z Rosji do Europy.

 

Czas podświetlania korony Alianz Areny w charakterystycznym czerwonym kolorze został zredukowany o 50 procent – z sześciu do trzech godzin od zapadnięcia zmroku – poinformował dziennik „Bild”. Wprowadzono także wiele innych decyzji, które obowiązywać będą od początku sezonu 2022/23 rozpoczynającego się w piątek.

 

Murawa na boisku podgrzewana do tej pory przez gaz, będzie ocieplana za pomoca pomp ciepła. Oszczędności dotkną także klimatyzacji latem i ogrzewania zimą wszystkich pomieszczeń klubowych, w tym lóż sponsorskich VIP. Energia do oświetlania pozyskiwana będzie w części z paneli słonecznych zamontowanych na stadionie.

 

Ponadto we wszystkich toaletach na terenie stadionu będzie płynęła wyłącznie zimna woda.

 

„Naszą ambicją jest zredukowanie wykorzystania energii w całym obiekcie. W obliczu obecnego kryzysu jesteśmy zdeterminowani, by ponownie zintensyfikować te działania” – powiedział wicedyrektor finansowy Bayernu Jan-Christian Dreessen.

 

Bayern, potęga klubowa Bundesligi i Europy, w minionym sezonie zdobył z Robertem Lewandowskim w składzie po raz 10. z rzędu mistrzostwo kraju. W lipcu Polak po długiej „transferowej sadze” odszedł do Barcelony, opuszczając klub z Bawarii jako drugi najskuteczniejszy strzelec w historii (344 bramki w 375 meczach o stawkę, wyprzedza go tylko Gerd Mueller).(PAP)

 

olga/ sab/

Francja/ Chętni do wspinaczki na Mont Blanc muszą wpłacić kaucję na pokrycie kosztów ratunku i pogrzebu

0

Chętni do wspięcia się na najwyższy szczyt Alp, Mont Blanc, najpierw będą musieli wpłacić kaucję w wysokości 15 tys. euro, z której pokryte mają zostać koszty ewentualnej akcji ratunkowej i pogrzebu. Zdecydowały tak władze miejscowości Saint-Gervais-les-Bains u podnóża góry, które skarżą się na nieodpowiedzialne zachowanie wielu „pseudoalpinistów”.

Kaucja będzie wymagana od wspinaczy próbujących wejść na Mont Blanc popularną trasą we Francji, wiodącą przez miejscowość Gouter. Jean-Marc Peillex, burmistrz Saint-Gervais-les-Bains, nazwał nieprofesjonalne próby dotarcia na szczyt „grą w rosyjską ruletkę”.

 

Przewodnicy zawiesili pracę na trasie w połowie lipca z powodu opadów skalnych, a lokalne władze niejednokrotnie odradzały korzystanie z tego wejścia. Intensywna, przedłużająca się fala upałów sprawiła, że warunki na górze stały się jeszcze bardziej niebezpieczne – opisał brytyjski dziennik „Guardian”.

 

W oświadczeniu opublikowanym na Twitterze Peillex napisał, że wielu „pseudoalpinistów” zignorowało te ostrzeżenia. Przytoczył historię pięciu turystów z Rumunii, którzy próbowali wspiąć się na Mont Blanc „w szortach, adidasach i słomkowych kapeluszach”, i zostali zawróceni przez strażników górskich.

 

„Ludzie chcą się wspinać ze śmiercią w plecakach. Przewidujmy więc koszty ich ratowania i pochówku, ponieważ niedopuszczalne jest, aby francuscy podatnicy płacili za nich rachunek” – przekazał Peillex.

 

Debata na temat bezpieczeństwa podczas górskich wypraw nasiliła się w Europie na początku lipca, po śmierci 11 osób na skutek oderwania się fragmentu lodowca od masywu Marmolada, najwyższego szczytu włoskich Dolomitów. Po wypadku burmistrzowie okolicznych miast zamknęli kluczowe wejścia na masyw górski ze względów bezpieczeństwa, ale znaleźli się wspinacze, którzy próbowali obejść zakaz.

 

Mont Blanc o wysokości 4807 m n.p.m., nazywany także Dachem Europy, znajduje się na pograniczu włosko-francusko-szwajcarskim.(PAP)

Import używanych samochodów spadł do poziomu nie notowanego od blisko dwóch dekad

0

Import używanych samochodów spadł do poziomu nie notowanego od blisko dwóch dekad. Mimo tego zwalnia wzrost cen – pisze weekendowy „Puls Biznesu”.

Jak czytamy w „PB”, w lipcu 2022 r. zarejestrowano w Polsce niespełna 62,8 tys. sprowadzonych z zagranicy używanych samochodów osobowych i dostawczych (o dmc do 3,5 t). „Wynik ten jest o jedną czwartą (23,9 proc.) gorszy od zanotowanego rok wcześniej” – zauważa dziennik.

 

Prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar Wojciech Drzewiecki cytowany przez „PB” zauważa, że to najbardziej drastyczny spadek w tym roku, a jednocześnie najniższy wynik lipcowy od momentu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r.

 

Z informacji dziennika wynika, że łącznie od początku tego roku do Polski sprowadzono 466 tys. samochodów, czyli o 16,3 proc. mniej niż w analogicznym okresie 2021 r. O ponad 25 proc. stopniał import z Niemiec. To z tego kraju pochodzi większość używanych aut sprowadzanych do Polski (52 proc.).

 

„PB” podaje, że wzrost cen aut i kosztów finansowania ich zakupu odbija się również na wieku najczęściej kupowanych aut. Powoduje to, że średni wiek importowanych samochodów rośnie.(PAP)

 

szz/ mark/

Polacy zrozpaczeni wysoką inflacją [BADANIE]

0

Wraz ze wzrostem inflacji 44 proc. badanych Polaków skarży się na pogorszenie zdrowia psychicznego. Inflacja będzie najbardziej odczuwalna, ponieważ ostatecznie dotknie wszystkich dorosłych Polaków, bez wyjątku – powiedział współautor badania UCE RESEARCH i platformy ePsycholodzy.pl Michał Pajdak.

44 proc. badanych deklaruje pogorszenie zdrowia psychicznego i samopoczucia w związku ze wzrostem inflacji, podwyżkami cen w sklepach oraz rat kredytów i spadku wartości dochodów. Z kolei 44 proc. badanych jest przeciwnego zdania, a 12 proc. nie potrafi tego określić – wynika z najnowszego badania UCE RESEARCH i platformy ePsycholodzy.pl.

 

Badanie zostało przeprowadzone metodą CAWI (Computer Assisted Web Interview) przez platformę analityczno-badawczą UCE RESEARCH i platformę ePsycholodzy.pl wśród 1034 Polaków w wieku 18-80 lat. Próba była reprezentatywna pod względem płci, wieku, wielkości miejscowości, zarobków, wykształcenia oraz regionu.

 

„Analiza badania pokazuje, że stan psychiczny społeczeństwa ewidentnie się pogarsza. Zeszłoroczne badanie, dotyczące całego okresu pandemii, wykazało, że blisko 38 proc. Polaków doświadczyło pogorszenia zdrowia psychicznego. Teraz jest gorzej, bo zarówno pandemia, wojna w Ukrainie, jak i inflacja wpływają podobnie na samopoczucie rodaków” – skomentował współautor badania Michał Pajdak z platformy ePsycholodzy.pl. Jego zdaniem inflacja będzie najbardziej odczuwalna, „ponieważ dotknie ostatecznie wszystkich dorosłych Polaków, bez wyjątku”.

 

Na spadek kondycji psychicznej częściej wskazują kobiety (48 proc.) niż mężczyźni (40 proc.). Wśród badanych mających od 18 do 22 lat pogorszenie stanu zdrowia psychicznego deklaruje 54 proc., 23-35 lat – 52 proc., 36-55 lat – 41 proc., a 56-80 lat – 35 proc. „Inflacja najbardziej odczuwalna będzie przez młode osoby, z określonymi potrzebami i niskimi jeszcze zarobkami. Dla wielu z nich oznacza odsunięcie w nieznane marzeń, na przykład o mieszkaniu na kredyt czy zakupie samochodu” – wyjaśnił psycholog Michał Murgrabia z platformy ePsycholodzy.pl. Jego zdaniem, osoby starsze mają gdzie mieszkać, co jeść i w co się ubrać. „Nie są tak podatni na modę, mniej korzystają z rozrywki czy mediów elektronicznych. Co więcej, w przeciwieństwie do młodszego pokolenia, posiadają oszczędności” – dodał.

 

Na pogorszenie kondycji psychicznej wskazują przede wszystkim osoby zarabiające w przedziale od 5 do 7 tys. zł, którzy stanowią 52 proc. Za nimi są Polacy zarabiający poniżej 1000 zł – 44 proc. Na końcu zestawienia znajdują się respondenci zarabiający ponad 9 tys. zł – 36 proc.

 

Uwzględniając poziom edukacji badanych ankietowani z wykształceniem wyższym stanowią 46 proc. Dalej są osoby, które ukończyły szkołę podstawową lub gimnazjum – 44 proc., badani z wykształceniem średnim – 42 proc., i z zasadniczym zawodowym – 38 proc. „Osoby z wyższym wykształceniem zazwyczaj lepiej zarabiają, odkładają pieniądze i inwestują je. Wiele z nich jest zdecydowanie bardziej świadomych mechanizmów i konsekwencji podwyżek. Oznacza to, że to właśnie tych Polaków szczególnie przejmuje spadek wartości pieniądza. To oni najszybciej odczują wzrost rat kredytowych i wydatków” – stwierdził Pajdak.

 

Wśród objawów dotyczących pogorszenia stanu zdrowia psychicznego respondenci najczęściej wskazywali na stres – 50 proc., częstsze uczucie niepokoju – 40 proc., obniżenie nastroju – 39 proc., lęk – 28 proc., zaburzenia snu – 27 proc., spadek odczuwania przyjemności – 25 proc., zmniejszenie aktywności, brak energii – 23 proc., problemy z motywacją i koncentracją – 20 proc.

 

Jak zauważył Pajdak dla większości młodych osób inflacja jest zupełnie nową sytuacją. „Starsi ludzie wiedzą, czym kończą się obietnice bez pokrycia i dodruk pieniądza. Dzisiejsza inflacja, w przeciwieństwie do poprzedniej, nie jest lokalna. Jest wręcz globalna i wynika pośrednio z zaburzonych pandemią oraz wojną łańcuchów logistycznych, sytuacji na rynku energetycznym czy też cen produktów rolnych” – podsumował Pajdak.(PAP)

 

Autorka: Agnieszka Gorczyca

 

Inflacja zmienia kontrakty

W dobie sięgającej 15,5 proc. inflacji coraz więcej firm stara się wpisać do umów z kontrahentami i zwykłymi klientami klauzule indeksacyjne. Mają one chronić ich wynagrodzenia przed spadkiem wartości – pisze piątkowa „Rzeczpospolita”.

Jak zauważa dziennik, robi tak już część obecnych na naszym rynku telekomów, a pozostałe się do tego przymierzają. Po to narzędzie sięgają także inne firmy, choćby prowadzące dla klientów księgowość.

 

„W umowie z firmą księgową znalazł się zapis o waloryzacji wynagrodzenia, które jej płacę. Ma być indeksowane dwa razy w roku: 31 stycznia i 31 lipca wskaźnikiem wzrostu cen towarów i usług” – opowiada „Rz” jej czytelnik.

 

Podobne zjawisko można od dłuższego czasu zauważyć w budownictwie – pisze „Rz” – gdzie wzrost cen materiałów i robocizny uderzał w rentowność zapisanych na sztywno kontraktów. Jak podkreśla gazeta, teraz jednak zjawisko się nasila i obejmuje kolejne branże.

 

„W pojawieniu się klauzul indeksacyjnych nie ma nic zaskakującego, bo gwałtownie rosną koszty prowadzenia działalności gospodarczej, produkcji, usług” – skomentował dla dziennika Andrzej Malinowski, honorowy prezydent Pracodawców RP.

 

Z kolei według ekonomistki Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek cytowanej przez dziennik, sytuacja zacznie się powoli uspokajać, gdy przyjdzie istotne globalne osłabienie gospodarcze, spadnie popyt na surowce i materiały, nastąpi ograniczenie wzrostu cen.(PAP)

Z komórek skóry uzyskano mysie zarodki o bijących sercach

0

Wykorzystując wyłącznie komórki macierzyste skóry, izraelscy naukowcy wyhodowali – składające się z ponad miliona komórek – mysie zarodki z mózgami i o bijących sercach – informuje pismo „Cell”.

Dzięki pracom zespołu prof. Jacoba Hanny z Weizmann Institute of Science (w którego skład wchodzą zarówno, żydowscy, jak i arabscy obywatele Izraela oraz doktorant z Palestyny) po raz pierwszy uzyskano zarodki jakiegokolwiek gatunku w tak zaawansowanym stadium rozwoju, wykorzystując tylko komórki macierzyste.

 

Osiem dni, przez które rozwijały się zarodki, to około jednej trzeciej typowej mysiej ciąży. Wcześniej udawało się dojść tylko do stadium blastocysty (blastocysta to „zlepek komórek”, składający się z trofoblastu, czyli pojedynczej warstwy komórek na obwodzie zarodka, z której utworzy się łożysko, oraz węzła zarodkowego, z którego przy pomyślnym rozwoju powstanie organizm płodu. Zarodki używane do in vitro są właśnie w stadium blastocysty).

 

Zdaniem wypowiadających się w mediach specjalistów w podobny sposób – używając komórek macierzystych skóry – można by w przyszłości etycznie uzyskiwać zastępcze ludzkie narządy do przeszczepów, bez korzystania z plemników czy komórek jajowych.

 

Jak wskazał prof. Hanna w wypowiedzi dla „The Times of Israel”, uzyskane przez niego zarodki przypominają zarodki zwykłe, ale nie nadają się do implantacji. Być może w przyszłości pacjenci będą mogli przekazywać skórę lub komórki krwi do tworzenia sztucznych struktur podobnych do embrionów, które z kolei mogą dostarczyć komórek potrzebnych do wzrostu narządów.

 

Kluczem do osiągnięcia Hanny jest specjalny system inkubacji. Każdy zarodek znajduje się w butelce z płynem – obracanej, aby się do niej nie przyczepił. Inkubator zapewnia warunki do rozwoju zarodka: odpowiedni poziom tlenu, ciśnienie i temperaturę. Płyn — opracowany w tym samym laboratorium — dostarcza zarodkom potrzebnych im składników odżywczych, hormonów i cukrów.

 

W marcu 2021 r. laboratorium Hanny wykorzystało inkubator do wyhodowania – wychodząc od 250-komórkowych embrionów – płodów myszy, które miały w pełni uformowane narządy. Użyto do tego sztucznych macic.

 

„Różnica między tymi badaniami, a tym, co osiągnęliśmy teraz, polega na tym, skąd pochodzą embriony” – wyjaśnił Hanna. – „W poprzednim badaniu były to naturalne zarodki pochodzące z komórek jajowych zapłodnionych przez plemniki. Teraz embriony są zbudowane wyłącznie z komórek macierzystych”.

 

„Pytaliśmy w czasie poprzedniego badania, co by się stało, gdybyśmy pobrali tylko komórki macierzyste i włożyli je do tej maszyny – dodał Hanna. – Teraz znamy odpowiedź: embriony z wczesnymi narządami, w tym – wczesnym mózgiem, bijącym sercem, komórkami macierzystymi krwi. Naśladują nawet cały zarodek, a otaczające go tkanki obejmują łożysko i woreczek żółtkowy. Nikt nigdy nie stworzył zaawansowanych embrionów z komórek macierzystych, więc jest to znaczące. Pozwoli zarówno lepiej zrozumieć komórki macierzyste i narządy ssaków, jak i prawdopodobnie będzie miało praktyczne znaczenie w przyszłości”.

 

Więcej – w publikacji na łamach „Cell” (DOI:https://doi.org/10.1016/j.cell.2022.07.0). (PAP)

 

Autor: Paweł Wernicki

 

pmw/ zan/

II wojna światowa: Rzeź Woli czyli jak doszło do zorganizowanej masakry ludności cywilnej Warszawy

0

Między 5 a 7 sierpnia 1944 r. na ulicach, w podwórzach, domach, fabrykach i szpitalach Woli doszło do bezprzykładnej w dziejach II wojny światowej, zorganizowanej masakry ludności cywilnej. Akcja wyniszczania miasta była odpowiedzią na wybuch Powstania Warszawskiego, ale jej przyczyny tkwią w ideologii niemieckiego nazizmu.

Wieczorem 1 sierpnia 1944 r. wieść o wybuchu powstania w Warszawie dotarła do Berlina. O tym wydarzeniu poinformował Hitlera Reichsführer SS Heinrich Himmler: „Powiedziałem: Mein Führer, moment jest niesympatyczny. Z punktu widzenia historycznego jest jednak błogosławieństwem, że ci Polacy to robią. W ciągu pięciu–sześciu tygodni pokonamy ich. Ale wtedy Warszawa – stolica, głowa, inteligencja tego niegdyś szesnasto-, siedemnastomilionowego narodu Polaków – będzie starta. Tego narodu, którzy od siedmiuset lat blokuje nam Wschód i od pierwszej bitwy pod Tannenbergiem ciągle nam staje na drodze. Wtedy polski problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas – nie będzie dłużej żadnym wielkim problemem historycznym”.

 

Konsekwencją rozmowy między Hitlerem a Himmlerem był wydany jeszcze tego samego dnia jednoznaczny rozkaz: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.

 

W myśleniu Reichsführera SS splotło się kilka kluczowych wątków obecnych w propagandzie narodowosocjalistycznej. Polska traktowana była jako przeszkoda w realizacji idei zdobycia przestrzeni życiowej na wschodzie. Ważnym celem Niemców byli Polacy rozsiani na Śląsku i w tzw. Kraju Warty. Zniemczenie tych obszarów miało poprzedzić pełną germanizację Generalnego Gubernatorstwa. Lokalne działania machiny niemieckiego terroru, takie jak masowe mordy i wysiedlenia Polaków z Pomorza Gdańskiego czy Zamojszczyzny, mogą być traktowane jako przykład realizacji tych idei oraz zapewnienia sobie trwałego panowania na Wschodzie. Jak zauważał twórca pojęcia ludobójstwa Rafał Lemkin, dążeniem niemieckiego narodowego socjalizmu było zdobycie „przewagi biologicznej”, która oznaczałaby zwycięstwo, nawet w wypadku klęski w toczonej właśnie wojnie. Tym samym konflikt stawał się wojną totalną, w której jednym z głównych środków mogły być masowe zbrodnie ludobójstwa.

 

W trakcie II wojny światowej Niemcy oraz ich sojusznicy popełnili wiele zbrodni, które stały się symbolem brutalności reżimu narodowosocjalistycznego. Do najbardziej znanych należą te popełnione w niewielkich miasteczkach – czeskich Lidicach i francuskim Oradour-Sur-Glane. 10 czerwca 1942 r. w ramach represji po zamachu na protektora Czech i Moraw Reinharda Heydricha Niemcy wymordowali dwustu mężczyzn i wywieźli do obozu koncentracyjnego dzieci oraz kobiety zamieszkujące wieś. Dokładnie dwa lata później podobna zbrodnia powtórzyła się w Oradour-Sur-Glane. 10 czerwca 1944 r. esesmani z dywizji Das Reich zamordowali 642 osoby. Mężczyzn rozstrzelano, kobiety i dzieci natomiast zamknięto w kościele i spalono żywcem. Niemcy przeprowadzili operację kilka dni po wylądowaniu wojsk alianckich w Normandii, by zastraszyć mieszkańców tych terenów, oraz w ramach represji za zabicie przez francuski ruch oporu oficera SS.

 

W latach 1939–1945 los Lidic i Oradour-Sur-Glane podzieliło wiele miejscowości w całej Europie. W okupowanej Polsce spacyfikowanych zostało około 230 wsi. W blisko 900 wsiach doszło do zbrodni, w których zamordowano od kilku do kilkuset mieszkańców. Setki innych padło ofiarą ludobójstwa zorganizowanego przez ukraińskich nacjonalistów. Mordów dokonywały również oddziały Armii Czerwonej i NKWD. Jednak żadna z masowych zbrodni ludobójstwa w okupowanych miastach Europy nie może być pod względem skali porównana z wydarzeniami, które do historii przeszły jako Rzeź Woli.

 

Jak zauważył Piotr Gursztyn w wydanych przez Instytut Pileckiego „Zapisach terroru”, określenie „rzeź” może być mylące dla osób pragnących zrozumieć charakter tych wydarzeń. „Słowo +rzeź+ sugeruje eksplozję spontanicznej, niekontrolowanej przemocy. Nic takiego nie miało miejsca na Woli. Mieszkańcy byli wypędzani ze swych domów, ulica po ulicy. Bez szczególnego pośpiechu. Potem byli gromadzeni w miejscach zdatnych do rozstrzelania, a następnie zabijani z broni maszynowej. Oprawcy starali się dobić z broni krótkiej tych, co przeżyli. Po wymordowaniu ludzi z jednej okolicy, przesuwali się dalej i tam mordowali” – pisze Gursztyn.

 

Przedwojenna Wola była dzielnicą o bardzo zróżnicowanej zabudowie. Wysokie kamienice czynszowe sąsiadowały z parterowymi lub piętrowymi drewniakami, które stanowiły pamiątkę po dawnym, przedprzemysłowym i podmiejskim okresie dziejów tego rewiru miasta. Domy te zamieszkiwała stosunkowo uboga ludność robotnicza zatrudniona w licznych fabrykach, które dominowały w krajobrazie dzielnicy. Zatrudnieni w nich pracownicy mieli bogate doświadczenia walki z władzą. Zasilali szeregi rewolucjonistów 1905 r., uczestniczyli w strajkach robotniczych międzywojnia, pod okupacją niemiecką prowadzili liczne akcje sabotujące produkcję na rzecz machiny wojennej III Rzeszy. W latach 1939–1943 w dzielnicy doszło do wielu egzekucji mających być karą za kradzieże produktów wytwarzanych w miejscowych fabrykach lub włamania do niemieckich pociągów towarowych. W miejscach ulicznych kaźni mieszkańcy Woli ryzykując życie, składali kwiaty i zapalali świece. Byli także naocznymi świadkami dramatu warszawskiego getta. Udzielali pomocy w nim przebywającym, m.in. przekazując żywność wykradającym się Żydom lub dając im schronienie. „Skończą z nimi, wezmą się za nas” – usłyszał od swojej babci jeden z młodych mieszkańców Woli, gdy wiosną 1943 r. niedaleko płonęło getto.

 

Bilans sił polskich i niemieckich na Woli wypadał szczególnie źle dla powstańców. 26 lipca na peryferiach dzielnicy rozlokowano pododdziały elitarnej Dywizji Hermann Göring. Część z nich zajęła gospodarstwo ogrodnicze Ulrichów, gdzie ukryte były znaczące arsenały broni należącej do Armii Krajowej. Między innymi z tego powodu dowódca II Rejonu Obwodu AK Wola kpt. Wacław Stykowski „Hal” podczas odprawy trzy godziny przed wybuchem powstania odmówił przystąpienia do walki. Do zmiany zdania przekonała go dopiero postawa pozostałych. Sam dowódca Obwodu Wola mjr Jan Tarnowski „Waligóra” informację o planowanym zrywie otrzymał dopiero o godz. 7:00 1 sierpnia. To opóźnienie sprawiło, że w ciągu kolejnych dziesięciu godzin udało się zmobilizować zaledwie 1050 żołnierzy z obwodu liczącego 2700. Spośród nich uzbrojonych było około dwustu. Niemal zupełnie nie posiadali jednak ciężkich i ręcznych karabinów maszynowych. Dlatego część żołnierzy natychmiast odesłano do oddziałów zgrupowanych w Puszczy Kampinoskiej. W późniejszym okresie powstania wzięli oni udział w niezwykle krwawym ataku na Dworzec Gdański.

 

Przeciwko nim pierwszego dnia walki mogło stanąć ok. 3500 Niemców – od doskonale wyszkolonych i dysponujących blisko 20 czołgami żołnierzy pododdziałów Dywizji Hermann Göring aż po słabo uzbrojoną straż zakładów przemysłowych i żandarmerię.

 

Znacząca przewaga liczebna i dominacja techniczna przeciwników doprowadziły do klęski powstańców podczas prób zajęcia kluczowych obiektów dzielnicy. Nie udało się również opanować kolejowej linii obwodowej, którą w kolejnych dniach kursował niemiecki pociąg pancerny ostrzeliwujący najbliższe barykady. Mimo porażek powstanie na Woli nie wygasło dzięki masowej pomocy ludności cywilnej. Wiele rejonów dzielnicy udało się całkowicie oczyścić z sił niemieckich. Tam wydawało się, że Wola jest obszarem stosunkowo bezpiecznym. Świadczyły o tym także powiewające wszędzie biało-czerwone flagi. W innych częściach dzielnicy już 1 sierpnia dochodziło do rozstrzeliwania ludności cywilnej.

 

2 sierpnia Niemcy przystąpili do systematycznego zabijania mieszkańców Woli. Tego dnia w kościele parafii św. Wojciecha założyli swoisty „obóz filtracyjny”. Przez kolejne dni więzieni w nim mieszkańcy Woli byli przesłuchiwani. Podejrzewanych o udział w powstaniu rozstrzeliwano w najbliższej okolicy. Pozostałych wysyłano do obozów pracy w Niemczech.

 

Sytuację oddziałów powstańczych na Woli i Powązkach poprawiły pierwsze zrzuty broni z brytyjskich halifaxów obsadzonych polskimi załogami w nocy z 4 na 5 sierpnia. Niemal dokładnie w tym samym czasie na najdalsze obszary dzielnicy zaczęły przybywać siły niemieckiej „odsieczy”. 2 sierpnia podczas zorganizowanej w Poznaniu narady z udziałem Himmlera i gauleitera Arthura Greisera podjęto decyzję o stworzeniu specjalnej grupy bojowej przeznaczonej do likwidacji sił powstańczych i pacyfikacji miasta. Dowodzenie nią Himmler powierzył Wyższemu Dowódcy SS i Policji w Kraju Warty, SS-Gruppenführerowi Heinzowi Reinefarthowi. W jej skład wchodziły: pułk z brygady SS Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA), dowodzony przez SS-Brigadeführera Bronisława Kamińskiego – ok. 2 tys. żołnierzy; Pułk Specjalny SS dowodzony przez SS-Standartenführera Oskara Dirlewangera (dwa bataliony, 3381 ludzi), 2. Azerbejdżański Batalion „Bergmann”, dwa bataliony 111. Pułku Azerbejdżańskiego i 3. Pułk Kozaków – razem ok. 2,8 tys. ludzi; 608. Pułk Ochrony z Wrocławia płk. Willy’ego Schmidta – ok. 600 ludzi. Nie były to oddziały elitarne, zdolne do walki na pierwszej linii frontu. Wykazywały się jednak brutalnością, bezwzględnością i determinacją. W wielu przypadkach Niemcy liczyli, że walki uliczne pozwolą im na szybkie „pozbycie się” dużej części niewygodnych sojuszników-kolaborantów i kryminalistów, z których złożone były oddziały Dirlewangera.

 

Rano 5 sierpnia siły podległe Reinefarthowi rozpoczęły atak na Wolę. Prawdopodobnie podczas odprawy dowódców o poranku SS-Gruppenführer zacytował rozkaz Himmlera o zniszczeniu miasta lub (według innych świadków) uzasadnił mordowanie ludności cywilnej i powstańców koniecznością szybkiego udzielenia pomocy „dzielnicy rządowej” w okolicy Alei Ujazdowskich oraz informacjami o rzekomym brutalnym mordowaniu jeńców. Atak na Wolę poprzedziły również naloty Luftwaffe, która dzięki doskonałej pogodzie mogła bez żadnych przeszkód operować nad Warszawą.

 

Do największych egzekucji doszło koło wału kolejowego przy ul. Moczydło w rejonie ul. Górczewskiej, a także przy Wolskiej, w parku Sowińskiego oraz w fabrykach „Ursus” i Franaszka przy Wolskiej. Cywilów mordowano z broni maszynowej lub wrzucano granaty do zamieszkanych domów, które później podpalano. Osoby, którym udało się uciec, zabijano, a zwłoki wrzucano do płonących budynków. Wielu mieszkańców schroniło się w piwnicach kościoła św. Wawrzyńca i cerkwi św. Jana Klimaka na Wolskiej. Egzekucje przeprowadzano też przy starym wale fortecznym oraz na cmentarzu prawosławnym. W pierwszych dniach Rzezi Woli rozstrzelanych zostało również co najmniej dwudziestu wychowanków prawosławnego sierocińca.

 

Większości zbrodni dokonywano jednak w kamienicach lub na ich podwórkach. „5 sierpnia Niemcy weszli na nasze podwórze w liczbie kilkunastu, a kilku weszło do naszego domu i kazali wychodzić. Wielu sąsiadów z naszego posłuchało tego rozkazu, ale ktokolwiek z nich pokazał się na podwórzu, zaraz otrzymywał strzał w głowę i walił się na ziemię. Znajdując się w swoim mieszkaniu, zauważyłem to i zdecydowałem się nie spieszyć” – zeznawał w 1946 r. Stanisław Raczyński zamieszkały przy Wolskiej 109. Jemu i jego rodzinie udało się przeżyć. Uratowała ich dobra znajomość języka niemieckiego. Jeden z oficerów rozkazał rodzinie pogrzebać zwłoki około stu ich sąsiadów. Po kilku dniach część rodziny trafiła do obozu w Pruszkowie, a następnie jednego z obozów pracy przymusowej w głębi Niemiec.

 

Egzekucje przy ul. Młynarskiej tak wspominała ówczesna mieszkanka Woli Janina Rozińska: „Razem z dziećmi znalazłam się w zajezdni [tramwajowej – przyp. red.] w tłumie ok. 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci oraz kobiet ciężarnych […]. Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej grupy. Po pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli się podnosić ranni, a wówczas Niemcy rzucali w tłum granaty ręczne […]. Aż do zmroku podchodzili do leżących Niemcy, celując do poruszających się równocześnie z żartami i śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony”.

 

W tej i innych egzekucjach na terenie całej Woli zginęły tysiące dzieci. Jedna z wypędzonych w relacji dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego wspominała moment śmierci swojej matki oraz cudownego ocalenia. „Jesteśmy wszyscy na chodniku i w pewnym momencie widzimy, że stoją trzy karabiny maszynowe pod naszym domem. Jeden stoi przy domu Hankiewicza, ale bliżej ulicy Ordona, drugi stoi przy naszej bramie wejściowej i trzeci stoi już nie tam przy Prądzyńskiego na końcu, tylko tak mniej więcej ze dwadzieścia metrów dalej, może piętnaście, trzy karabiny. Zanim żeśmy się zorientowali, to poszła salwa strzałów z tych karabinów maszynowych. Poszła jedna salwa, poszła druga salwa i cisza. […] Oczywiście, wszyscy padli i trupy zabitych… Ukucnęłam, właściwie tak siadłam, o w ten sposób [bokiem], i tu nogi. Za mną była moja mamusia, koło mnie. Po pierwszej salwie słyszałam, jak mówiła, bo już się zaczęły jęki, już ludzie zabici byli, a podobno karabin maszynowy ma to do siebie, że jeden dostanie trzy kule, a drugi obok nic, więc tam było różnie wtedy. +Danusia, żyjesz? Żyjesz?+. „Żyję, mamo”. Byłyśmy w takim kontakcie, nie widziałyśmy się, bo też upadła, wszyscy ludzie upadli, jak zaczęli strzelać, i te trupy też. Mówię: +Żyję, żyję+. Jak przyszła druga salwa, to już po drugiej salwie mamusia mnie nie pyta, jest cisza, tylko ja pytam: „Mamusiu, żyjesz?”. Nic, cisza. Już wiedziałam, że nie żyje. […] I tak leżeliśmy w ich krwi” – wspominała Daniela Karcher-Serafińska. Po wielu godzinach popijający wódkę Niemcy pozwolili wstać tym, którzy przeżyli. Mimo obietnicy darowania życia zastrzelony został jeszcze dziewięcioletni chłopiec. Pozostała piątka ocalonych trafiła do kościoła św. Wawrzyńca, a następnie do obozu w Pruszkowie. W tej, jednej z setek masowych egzekucji, zginęło około sześciuset mieszkańców kamienic.

 

Symbolem zbrodni, nawet w czasach gdy Rzeź Woli była niemal przemilczana, stała się Wanda Lurie, nazywana Polską Niobe. W trakcie pacyfikacji Powstania Warszawskiego, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, przeżyła egzekucję i rozstrzelanie trójki swoich dzieci. Kolumna uchodźców, w której znalazła się Wanda Lurie, została skierowana na ul. Wolską, pod numer 55, do fabryki „Ursus”, z której słychać było salwy.

 

„W grupie, w której byłam, było wiele dzieci po 10–12 lat, często bez rodziców. […] Błagałam otaczających nas Niemców, by ratowali dzieci i mnie. Któryś z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu trzy złote pierścionki. Wziął je, lecz kierujący egzekucją oficer kazał mnie dołączyć do grupy idącej na rozstrzelanie. Zaczęłam go błagać o życie dzieci, mówiłam o honorze oficera. Odepchnął mnie tak, że się przewróciłam. Widział, że jestem w ostatnim miesiącu ciąży. Potem uderzył i pchnął mojego starszego synka, wołając: prędzej, prędzej, ty polski bandyto! Podeszłam w ostatniej czwórce wraz z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji […]. Dzieci szły, płacząc. Starszy widząc zamordowanych, krzyczał, że nas zabiją. W pewnym momencie oprawca stojący za nami strzelił starszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci. Potem strzelano do mnie. Przewróciłam się na lewy bok” – zeznawała Wanda Lurie w 1946 r. przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Niemieckich.

 

Kula trafiła ją w kark, przeszła przez dolną część czaszki i wyszła przez prawy policzek, wybijając kilka zębów. Podczas dobijania otrzymała trzy postrzały – w obie nogi. Ciężarną Wandę Lurie przywaliła sterta trupów. Pod wieczór żołnierz niemiecki szukając kosztowności, stanął na jej ciele, uszkadzając lewą kostkę i krusząc obojczyk. Po wielu godzinach dzięki pomocy innych ocalonych dotarła do kościoła św. Wojciecha, a następnie do obozu w Pruszkowie i szpitala w Leśnej Podkowie. 20 sierpnia urodziła syna. W 1945 r. liczbę ofiar tej egzekucji oszacowano na 8 tys. Na miejscu znaleziono ponad tonę spalonych szczątków.

 

Eksterminacja mieszkańców Woli trwała również na terenie Szpitala Wolskiego. Niemcy zamordowali dyrektora placówki dr. Józefa Piaseckiego, chirurga prof. Janusza Zeylanda i kapelana szpitala ks. Kazimierza Ciecierskiego. Pozostałych pracowników i pacjentów wypędzono na ulicę, skąd w eskortowanej kolumnie zostali skierowani do hal na terenie warsztatów kolejowych przy ul. Moczydło. Większość została później rozstrzelana na znajdującym się w pobliżu nasypie kolejowym. Łącznie zginęło wówczas ok. 360 osób.

 

Szpital przy Wolskiej był też sceną podziału łupów grabionych przez uczestniczących w rzezi Niemców. „W czasie przebywania na naszym terenie gen. Dirlewangera przynieśli mu żołnierze dużą ilość srebra, sądząc na oko około 100 kg, i zsypali je przed drzwiami kwatery. Pan generał zrobił inspekcję zdobyczy i kazał wszystko przenieść do swojego pokoju. W związku z tym jeden z pracowników [szpitala – przyp. red.] nawiązał rozmowę z ordynansem generała, ten oznajmił, że zawsze odbywa się podział łupów, a sam już dostarczył generałowi trzydzieści kilo pierścionków” – zeznawał kierownik gospodarczy szpitala Włodzimierz Włodarski. Do pozyskiwania cennego kruszcu wykorzystywano także Polaków siłą werbowanych do komand zajmujących się paleniem zwłok, tzw. Verbrennungskommando, i przeszukiwaniem popiołów.

 

W szpitalu dochodziło również do wielu gwałtów i morderstw. Do niektórych z nich doszło już po zakończeniu rzezi. „8 sierpnia SS-mani grupy bojowej gen. Dirlewangera przyprowadzili na teren szpitala dwóch powstańców (w wieku ok. 18 lat), kazano im zdjąć buty, porwano na nich mundury wojskowe polskie i zerwano czapki z orzełkami. Uczyniwszy z nich w ten sposób oberwańców, kazano im trzymać między sobą flagę czerwoną z białym orłem, po czym fotografowano ich, a następnie zostali powieszeni na drzewie między kuchnią a oddziałem dla chorych i znowu fotografowani. Zdjęci zostali dopiero po kilku godzinach, po kilkukrotnej interwencji polskiej dyrekcji szpitala” – wspominał cytowany już świadek zbrodni.

 

Po południu 5 sierpnia do Warszawy przyjechał mianowany szefem sił pacyfikacyjnych gen. Erich von dem Bach. SS-Obergruppenführer miał ogromne doświadczenie w prowadzeniu działań o charakterze terrorystycznym i pacyfikacyjnym. Już jesienią 1939 r. dowodził akcjami wymierzonymi w polskie elity na Górnym Śląsku oraz wysiedleniami ludności z terytoriów przeznaczonych do zniemczenia. Był jednym z inicjatorów utworzenia obozu koncentracyjnego Auschwitz. Po agresji na ZSRS został dowódcą SS i Policji w obszarze działania Grupy Armii „Środek”. Nadzorował eksterminację ludności żydowskiej. W czerwcu 1943 r. został mianowany przez Heinricha Himmlera pełnomocnikiem ds. zwalczania partyzantki w okupowanej Europie. Podległe mu formacje SS zwalczające ruch partyzancki są odpowiedzialne za śmierć ok. 230 tys. partyzantów i osób cywilnych w krajach bałtyckich, Białorusi i wschodniej Polsce.

 

Sam von dem Bach zeznając jako oskarżony przed Trybunałem w Norymberdze, twierdził, że w Warszawie pojawił się 13 sierpnia. Dążył w ten sposób do oczyszczenia się z zarzutów uczestnictwa w ludobójstwie. Dopiero w latach sześćdziesiątych przyznał, że był w polskiej stolicy już 5 sierpnia. Bez wątpienia to właśnie w tym czasie wydał rozkaz zaprzestania masakr kobiet i dzieci. Po 12 sierpnia ustało także masowe rozstrzeliwanie mężczyzn. Prawdopodobnie z tego powodu von dem Bach kłamał na temat swojej obecności w Warszawie. Ograniczenie zbrodniczej działalności sił niemieckich budziło sprzeciw części jego podwładnych, jednak generał wyjaśnił im motywy swojej diecezji.

 

„Von dem Bach oświadczył, że wszyscy zdolni do pracy ludzie zostaną odtransportowani do Niemiec do pracy. Na moje odezwanie się, by zaniechał tego rodzaju środków, von dem Bach w stanie podniecenia powiedział dosłownie: Czy chce się pan przeciwstawić rozkazowi Führera? (po czym nastąpił szereg obraźliwych słów pod moim adresem). Führer powiedział: 500 tys. sił roboczych w Rzeszy równa się wygranej bitwie” – zeznawał szef policji i SS w Warszawie Paul Otto Geibel. On sam odpowiedzialny był za egzekucje ok. 10 tys. mieszkańców miasta zamieszkałych w okolicach Alei Ujazdowskich. Von dem Bach brał też pod uwagę swoje doświadczenia z obszaru ZSRS, gdzie zauważył, że „nadmierna” brutalność prowadziła do nasilenia oporu miejscowej ludności.

 

Von dem Bach polecił gromadzić mieszkańców i kierować do powstającego w Pruszkowie na terenie warsztatów kolejowych obozu przejściowego, tzw. Dulagu nr 121, a stamtąd do obozów koncentracyjnych lub obozów pracy przymusowej w Niemczech. W związku ze zbyt małym rozmiarem Dulagu pod miastem powstały również inne obozy przejściowe: w hucie szkła w Ożarowie, zakładach metalowych w Ursusie, fabryce „Era” we Włochach i fabryce gumowej w Piastowie.

 

Dokładna liczba ofiar Rzezi Woli pozostaje wciąż nieznana. Według szacunków historyków mogło to być od 40 do 60 tys. osób. Wedle szacunków opartych na zeznaniach i dokumentach zgromadzonych w archiwach Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w sobotę 5 sierpnia na Woli zamordowano 45 500 osób. Następnego dnia: 10 100. 7 sierpnia na terenach Woli sąsiadujących ze Śródmieściem (lub niekiedy zaliczanych do Śródmieścia) Niemcy zabili 3800 osób. Ustalenie dokładnej liczby ofiar nigdy nie będzie możliwe m.in. ze względu na zatarcie śladów zbrodni przez palenie ciał.

 

Wiosną 1945 r. rozpoczęły się ekshumacje pomordowanych mieszkańców Woli. Dokumenty Miejskiego Zakładu Pogrzebowego oraz Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich wymieniają w miarę dokładnie ilość popiołów odnalezionych w miejscach masowych egzekucji lub palenia ciał. W drugą rocznicę rzezi na Cmentarzu Powstańców Warszawy złożono 12 ton prochów. Niemal przez trzydzieści lat teren cmentarza był zaniedbany, a jedynym upamiętnieniem była metalowa tablica ustawiona obok kurhanu z napisem: „Tu spoczywają prochy tysięcy ofiar faszyzmu hitlerowskiego zamordowanych i spalonych w Warszawie 1944 r.”.

 

Warto dodać, że w 1946 r. po raz pierwszy użyto określenia „Rzeź Woli”. Jego autorami są redaktorzy wydanego przez Instytut Zachodni w Poznaniu zbioru zeznań świadków zbrodni z sierpnia 1944: „Zbrodnia niemiecka w Warszawie”.

 

W okresie PRL także inne miejsca pamięci o Rzezi Woli były niedostatecznie upamiętnione. Większość punktów masowych egzekucji oznaczono tzw. tablicami Tchorka. Wiele zamieszczonych na nich informacji jest nieprecyzyjnych lub pozbawionych kontekstu. Dopiero w 2004 r. odsłonięto Pomnik Ofiar Rzezi Woli na skwerze przy rozwidleniu alei Solidarności i ulicy Leszno. Dziesięć lat później, 5 sierpnia 2014 r., odsłonięto nowy, okazały pomnik na obszarze masowych egzekucji przy Górczewskiej 32 (5 sierpnia 1945 r. z inicjatywy ocalałych z egzekucji pracowników Szpitala Wolskiego postawiono tam krzyż). W roku 2010 Rada Warszawy ustanowiła 5 sierpnia Dniem Pamięci Mieszkańców Woli.

 

Reinefarth, von dem Bach i Dirlewanger zostali po stłumieniu powstania uhonorowani przez Hitlera. Wódz III Rzeszy nadał im wysokie odznaczenia wojskowe: von dem Bach-Zelewski i Dirlewanger otrzymali Krzyże Rycerskie Krzyża Żelaznego, a Reinefarth – Liście Dębowe do Krzyża Rycerskiego Krzyża Żelaznego. Poza Dirlewangerem, który w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany po wzięciu do francuskiej niewoli, żaden z głównych odpowiedzialnych za zbrodnie popełnione na Woli nie poniósł jakiejkolwiek odpowiedzialności. Von dem Bacha skazano za inne zbrodnie, m.in. zabójstwa niemieckich komunistów i udział w nocy długich noży. Inaczej potoczyły się losy Reinefartha: już w 1951 r. został burmistrzem miasteczka Westerland na wyspie Sylt, a potem posłem do Landtagu. Zmarł w roku 1979.(PAP)

 

https://dzieje.pl/

 

(arch.)

 

Autor: Michał Szukała

 

szuk/ skp/

Grzegorz Braun na cenzurowanym

0

Partia posła posądzanego o prorosyjskie poglądy posiadała kilkadziesiąt kont w bankach i nie było pewności, kto wpłacał jej pieniądze – ustaliła piątkowa „Rzeczpospolita”.

„Konfederacja Korony Polskiej miała w 2020 roku aż 43 rachunki bankowe. Jakie wykonywano na nich operacje? W większości nie wiadomo – to jedno z ustaleń kontroli finansów tej partii przez Państwową Komisję Wyborczą” – czytamy w „Rz”.

 

Jak przypomina gazeta, partię zarejestrował Grzegorz Braun na początku 2020 r., a sprawozdanie finansowe za ten rok złożyła ona jak wszystkie inne ugrupowania. Jednak 1 sierpnia zostało ono odrzucone przez PKW.

 

„Z uchwały wynikają wątpliwości komisji co do finansów partii. Np. zdaniem PKW sprawozdanie partii głosiło, że ma ona tylko jedno konto, a nie 43, jak wyszło na jaw w czasie kontroli. Do czego służyły, nie udało się ustalić, bo – jak pisze PKW – +partia przesłała historie operacji wyłącznie czterech jej rachunków bankowych, a w przypadku pozostałych 39 jedynie potwierdzenie sald na koniec 2020 r.+” – pisze „Rz”.

 

Kolejne wątpliwości – jak podaje dziennik – dotyczą wpłat od osób fizycznych, które były głównym źródłem dochodów partii w 2020 roku.

 

„Ugrupowanie miało też m.in. zapomnieć wykazać przyjęcia wartości niepieniężnych, np. użyczenia lokalu” – wylicza dziennik.

 

Skarbniczka partii Kamila Jezierska wyjaśniła „Rz”, że KKP miała w 2020 r. 43 konta bankowe, w tym jedno podstawowe, jedno konto VAT i 41 rachunków pomocniczych, które miały służyć do ewidencjonowania przychodów i wydatków związanych z aktywnością partii w danym okręgu. „Większość z tych rachunków nie była wykorzystana w 2020 r. ze względu na brak aktywności w okręgach im przypisanych. Takie też wyjaśnienie zostało złożone w PKW” – dodała. Jak przekazała Jezierska dziennikowi, obecnie partia ma dwa konta.(PAP)

 

szz/ mark/

3. runda kwalifikacji Ligi Konferencji: Lech Poznań pokonany przez „wikingów”. „Na Islandii nie gra się codziennie z takimi przeciwnikami, jak Lech Poznań”

0

Piłkarze Lecha Poznań przegrali na wyjeździe z Vikingurem Reykjavik 0:1 (0:1) w pierwszym meczu 3. rundy kwalifikacji Ligi Konferencji. Rewanż rozegrany zostanie za tydzień w stolicy Wielkopolski.

Vikingur Reykjavik – Lech Poznań 1:0 (1:0)

 

Bramki: 1:0 Ari Sigurpalsson (45).

 

Żółte kartki – Vikingur Reykjavik: Julius Magnusson. Lech Poznań: Radosław Murawski, Joel Pereira, Pedro Rebocho.

 

Vikingur Reykjavik: Ingvar Jonsson – Karl Gunnarsson, Oliver Ekroth, Kyle McLagan, Logi Tomasson – Julius Magnusson, Pablo Punyed, Birnir Ingason (46. Danijel Djuric) – Ari Sigurpalsson (53. Viktor Andrason), Erlingur Agnarsson, Helgi Gudjonsson (86. David Atlason).

 

Lech Poznań: Filip Bednarek – Joel Pereiera, Barry Douglas, Filip Dagerstal, Pedro Rebocho – Michał Skóraś, Radosław Murawski, Joao Amaral (74. Filip Szymczak), Jesper Karlstroem (61. Nika Kwekweskiri), Kristoffer Velde (61. Giorgi Citaiszwili) – Mikael Ishak.

 

Sędziował Juxhin Xhaja (Albania). Widzów: ok. 1200.

 

Mistrz Polski wciąż bez formy. W stolicy Islandii lechici skompromitowali się nie po raz pierwszy już w tym sezonie i zasłużenie przegrali z Vikingurem. To już piąta porażka „Kolejorza” w ósmym oficjalnym meczu pod wodzą trenera Johna van den Broma.

 

Osiem lat temu poznaniacy prowadzeni przez Mariusza Rumaka sensacyjnie przegrali w dwumeczu (0:1) w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Europy z innym islandzkim zespołem Stjarnan Gardabaer. To była jedna z najbardziej wstydliwych porażek Lecha w europejskich pucharach; teraz poznański klub może dopisać kolejne spotkanie.

 

Gospodarze przystąpili do meczu bez dwóch czołowych graczy ofensywnych – Kristalla Mani Ingasona, który niedawno został sprzedany do Rosenborga Trondhiem oraz króla strzelców z poprzedniego sezonu Nikolaja Hansena. Tymczasem to gospodarze od początku spotkania sprawiali lepsze wrażenie. Już w 4. minucie Julius Magnusson sprawdził dyspozycję Filipa Bednarka, który z trudem wybił piłkę na rzut rożny. Islandczycy, gdy atakowali bramkę gości, czynili to dużą liczbą zawodników i dość łatwo gubili defensywę rywali. Ari Sigurpalsson posłał piłkę nad poprzeczką i było to kolejne ostrzeżenie dla poznańskiej drużyny.

 

Podopieczni van den Broma po 25 minutach zaczęli przejmować kontrole nad meczem i częściej byli w posiadaniu piłki. Piłkarze Vikingura sprawiał wrażenie nieco zmęczonych intensywnością pierwszej połowy, ale bronili się bardzo mądrze. Inna sprawa, że Mikael Ishak i Joao Amaral w ogóle nie przypominają zawodników, którzy siali postrach na boiskach ekstraklasy.

 

Tuż przed końcem pierwszej odsłony goście egzekwowali rzut rożny. Po zamieszaniu w polu karnym Vikingura, po chwili Islandczycy wyprowadzili kontratak. Sigurpalsson przejął piłkę jeszcze na swojej połowie, przebiegł z nią blisko 50 metrów i choć obrońcy Lecha zdążyli wrócić po swoje pole karne, 19-letni napastnik przymierzył idealnie zza pola karnego i Bednarek był bezradny.

 

Po zmianie stron Lech zaczął dość obiecująco. Amaral jednak zmarnował znakomitą sytuację w polu karnym, a Kristoffer Velde trafił w poprzeczkę. Później to gospodarze byli bardziej kreatywanym i konkretnym zespołem, choć krótko po przerwie stracili strzelca gola.

 

W Lechu mógł podobać się jedynie Joel Pereira, portugalski obrońca był bardzo aktywny w akcjach ofensywnych swojej drużyny, ale z jego podań nie skorzystali partnerzy.

 

Mistrz Islandii w ostatnim kwadransie przejął inicjatywę i lechici mogli cieszyć się, że nie stracili więcej goli. Już w doliczonym czasie gry Danijel Djuric był bliski podwyższenia wyniku, ale Bednarek sparował piłkę na rzut rożny.

 

Rewanż odbędzie się za tydzień Poznaniu. Zwycięzca tego dwumeczu w czwartek rundzie zmierzy się z przegranym z pary 3. rundy kwalifikacji Ligi Europy Malmoe FF (Szwecja) – F91 Dudelange (Luksemburg). Pierwsze spotkanie wygrali Szwedzi 3:0. (PAP)

 

autor: Marcin Pawlicki

 

Van den Brom: zeszliśmy od bohatera do zera

Po meczu 3. rundy kwalifikacji Ligi Konferencji Vikingur Reykjavik – Lech Poznań (1:0) powiedzieli:

 

Arnar Gunnlaugsson (trener Vikingura): „Trudno nie być zadowolonym, skoro wygrywa się 1:0 i to z tak dobrym zespołem. Na Islandii nie gra się codziennie z takimi przeciwnikami, jak Lech Poznań. Musieliśmy rozegrać perfekcyjne spotkanie, aby wygrać i to nam się udało. Notujemy najlepsze wyniki od lat. Patrząc jednak na przebieg spotkania, mogliśmy strzelić więcej goli, lecz mieliśmy do czynienia z bardzo silną drużyną, więc akceptuję ten wynik. Moi zawodnicy pokazali dużą determinację zostawiając na boisku dużo serca. Z postawy piłkarzy jestem bardzo usatysfakcjonowany”.

 

John van den Brom (trener Lecha): „Po każdym meczu mogę mówić to samo. Cały czas szukamy kontroli nad meczem, której znowu zabrakło. W końcówce pierwszej połowy mogliśmy strzelić gola, ale przez brak tej kontroli, to przeciwnik zdobył bramkę. Dziś przegraliśmy, ale w Poznaniu mamy jeszcze szanse, by wszystko odbudować. Brakowało nam dziś ostatniego podania czy wykończenia. Zawsze jestem pozytywnie nastawiony i wierzę w siebie i w swój zespół. Jako mistrzowie Polski zeszliśmy od bohatera do zera. Musimy teraz znaleźć drogę, by wrócić. Mecze weryfikują wszystko, wszystkie nasze plany. Musimy dążyć jako cała drużyna do tego, by osiągać lepsze wyniki.

 

– Nie ma co dyskutować o zawodnikach, którzy nie zagrali. Afonso Sousa nie pojawił się na boisku, bo taka była moja decyzja. Wystąpił Radosław Murawski, z którego jestem zadowolony. Piłkarze, którzy grali w tym meczu, byli wystarczająco dobrzy, abyśmy wygrali. Zmieniłem za to Kristoffera Velde, bo nie byłem zadowolony z jego postawy”. (PAP)

 

lic/ sab/

Mija 60 lat od śmierci Marilyn Monroe

0

Marilyn ma w sobie coś z Charliego Chaplina i Grety Garbo. To pierwsza w pełni świadoma i autentyczna aktorka od czasów Garbo. Marilyn to kino w czystej postaci – pisał biograf Maurice Zolotow. W piątek mija 60 lat od śmierci amerykańskiej artystki.

Zapytana kiedyś przez dziennikarza, czy czuje się szczęśliwa, odpowiedziała, że czasami udaje jej się odnaleźć szczęście. „Kiedy mogę realizować się twórczo, zbliżam się do bycia szczęśliwą. To się dzieje tylko w chwilach, kiedy pracuję i mogę wypełnić scenę zgodnie z tym, co mam w sercu. Nauka nowych rzeczy jest bardzo stymulująca” – podkreśliła. Nigdy jednak nie brała szczęścia za pewnik. Urodziła się 1 czerwca 1926 r. w Los Angeles jako Norma Jeane Mortenson. Jej matką była Gladys Pearl Baker, montażystka z Hollywoodzkiej Wytwórni Filmowej Consolidated Film Industries. Ojca nigdy nie poznała. Z powodu problemów psychicznych matki wychowywała się w sierocińcu i rodzinach zastępczych. Tam prawdopodobnie doświadczyła molestowania seksualnego i przemocy psychicznej.

 

Ponure realia, w jakich dorastała Norma, spowodowały, że zaczęła uciekać w świat wyobraźni. Najchętniej bawiła się w dom, bo dzięki temu mogła przenieść się na chwilę do bezpiecznej przystani, której łaknęła. „Mogłam wymyślać różne postacie i sytuacje. Kiedy dowiedziałam się, że na tym polega aktorstwo, postanowiłam związać z nim moją przyszłość. Chciałam się bawić. Ale kiedy dorastasz, uświadamiasz sobie, że inni bardzo utrudniają ci tę zabawę. Niektóre z moich rodzin zastępczych wysyłały mnie do kina, żebym na trochę wyszła z domu. Potrafiłam spędzić w nim cały dzień i noc. Mały dzieciak w pierwszym rzędzie przed wielkim ekranem. Uwielbiałam wszystko, co tam pokazywali, i nie przegapiłam niczego” – wspomniała w rozmowie z magazynem „Life” z 1962 r.

 

Kiedy miała 16 lat, przybrana rodzina zaaranżowała dla niej małżeństwo. Jej mężem został 21-letni James Dougherty, który wkrótce wstąpił do marynarki wojennej. Norma zaś rozpoczęła pracę w fabryce samolotów. W 1945 r. zastał ją tam fotograf David Conover, który zasugerował, że powinna zostać modelką. Jej małżeństwo chyliło się już wtedy ku upadkowi i liczyła się z tym, że niebawem zostanie bez środków do życia. Postawiła więc na karierę. Zaczęła od współpracy z Conoverem. Następnie przefarbowała włosy na platynowy blond, związała się z Blue Book Model Agency i została dziewczyną z okładek czasopism. W 1946 r. podpisała kontrakt ze studiem filmowym 20th Century Fox. W 1947 r. zadebiutowała na wielkim ekranie w „Dangerous Years” Arthura Piersona. Wtedy też zaczęła przedstawiać się jako Marilyn Monroe. „Norma jest złamana, miała okropne dzieciństwo i pragnie normalnego życia. Marilyn jest gwiazdą. Prawie nie myśli o swojej przeszłości i żyje życiem, o jakim wiele osób marzy. Te dwie osoby czasem się spotykają i potrafią być albo wrzodem na tyłku, albo totalnym słodziakiem. Ale obie są immanentną częścią mnie” – stwierdziła aktorka w 1960 r. na łamach „Marie Claire”.

 

Rozkwit jej kariery przypadł na początek lat pięćdziesiątych. Zagrała wówczas m.in. „Asfaltowej dżungli” Johna Hustona, „Opowieści z rodzinnych stron” Arthura Piersona i „Na krawędzi” Fritza Langa. Status utalentowanej aktorki komediowej zapewniły jej filmy „Pamiętniki Don Giovanniego” Josepha M. Newmana, „Mężczyźni wolą blondynki” Howarda Hawksa oraz „Jak poślubić milionera” Jeana Negulesco. W styczniu 1954 r. Monroe poślubiła baseballistę Joego DiMaggio. Związek przetrwał zaledwie kilka miesięcy, a proces rozwodowy zbiegł się w czasie z rosnącym niezadowoleniem ze współpracy z 20th Century Fox, która kontrolowała każdy aspekt kariery aktorki. Dla Monroe, która coraz bardziej marzyła o złożonych, dramatycznych rolach, stało się to nie do zniesienia. Kiedy pewnego dnia szefostwo wytwórni podsunęło jej scenariusz kolejnej komedii „The Girl in Pink Tights”, czara goryczy została przelana. Marilyn odrzuciła propozycję, a 20th Century Fox zawiesiło kontrakt z nią. „Jestem po stronie jednostki. Tak to już jest, że jednostka jest słabsza i za każdym razem, kiedy korporacja czegoś chce, jednostka dostaje po łbie. Artysta jest niczym. To prawdziwa tragedia” – zwróciła uwagę, cytowana w książce „Marilyn na Manhattanie. Najradośniejszy rok życia” Elizabeth Winder.

 

Pomocną dłoń wyciągnął do niej zaprzyjaźniony fotograf Milton Greene, który zaproponował jej wspólny wyjazd do Nowego Jorku i założenie wytwórni Marilyn Monroe Productions. W listopadzie 1954 r. aktorka wprowadziła się do posiadłości Greene’a w Weston w stanie Connecticut. Kilka miesięcy później wynajęła apartament w hotelu przy Park Avenue i rozpoczęła studia w Actors Studio Lee Strasberga, gdzie spotkała m.in. Ellen Burstyn i Paula Newmana. Zajęcia napełniły ją wiarą we własne możliwości. Pod koniec grudnia 1955 r. renegocjowała warunki umowy z 20th Fox Century. W końcu mogła zacząć decydować o tym, w jakich filmach wystąpi. Na rezultaty artystycznej swobody nie trzeba było długo czekać. Rola piosenkarki Cherie w „Przystanku autobusowym” Joshui Logana zapewniła jej uznanie sceptycznych jak dotąd krytyków. „Wraz z deklaracją niepodległości w 1955 r. Marilyn stała się inną osobą. Zagrała Cherie, utrzymując się w tym delikatnym obszarze pomiędzy komedią a tragedią. A to najtrudniejsze, co można zrobić. Bardzo niewiele gwiazd kina to potrafi. Chaplin to umie. Garbo. I wiecie co? Myślę, że Marilyn ma w sobie coś z nich obojga – to pierwsza w pełni świadoma i autentyczna aktorka od czasów Garbo. Marilyn to kino w czystej postaci” – pisał biograf aktorki Maurice Zolotow, cytowany przez Winder.

 

W tamtym okresie aktorka zaczęła spotykać się z dramaturgiem Arthurem Millerem, którego po raz pierwszy spotkała kilka lat wcześniej na planie filmu „As Young as You Feel” Harmona Jonesa. Jak przyznała, była to miłość od pierwszego wejrzenia. „Nigdy nie zapomnę dnia, w którym powiedział, że powinnam występować na scenie. I śmiechu ludzi, którzy byli wokół nas. Ale on zaznaczył: +mówię bardzo poważnie+. Sposób, w jaki to powiedział, wskazywał, że był wrażliwą osobą i traktował mnie jako wrażliwą istotę. Trudno to opisać, ale to jest dla mnie najważniejsze” – stwierdziła w rozmowie z Georgesem Belmontem, opublikowanej w książce „Marilyn Monroe and the Camera”. W lipcu 1956 r. Marilyn i Arthur pobrali się. Kilkanaście dni później aktorka rozpoczęła pracę na planie „Księcia i aktoreczki” Laurence’a Oliviera, gdzie często odwiedzał ją mąż. Jego uwagi na temat pracy Marilyn zapoczątkowały serię małżeńskich kłótni, a także poważny konflikt z reżyserem. Kiedy film ujrzał światło dzienne, okazał się finansową klapą i początkiem końca współpracy producenckiej Monroe z Miltonem Greene’em.

 

W 1959 r., zachęcona przez męża, zgodziła się wystąpić w komedii „Pół żartem, pół serio” Billy’ego Wildera. Rola Sugar Kane zapewniła jej kolejny sukces komercyjny oraz Złoty Glob dla najlepszej aktorki, ale stała w sprzeczności z jej ambicjami. Ostatnim obrazem ukończonym przed śmiercią Marilyn byli „Skłóceni z życiem” Johna Hustona wg scenariusza Millera. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia aktorki praca na planie przeciągała się. Monroe – coraz bardziej samotna w małżeństwie i nieusatysfakcjonowana w życiu zawodowym – pogrążała się w uzależnieniu od środków nasennych, amfetaminy i alkoholu. Z Arthurem rozwiodła się w 1961 r. i bardzo szybko rozpoczęła pracę nad kolejnym filmem – „Something’s Got to Give” George’a Cukora. 19 maja 1962 r. urwała się z planu, aby zaśpiewać „Happy Birthday” prezydentowi Stanów Zjednoczonych Johnowi F. Kennedy’emu, z którym – jeśli wierzyć plotkom – miał łączyć ją romans.

 

5 sierpnia 1962 r. około godz. 3 w nocy została znaleziona martwa w swojej sypialni. Oficjalną przyczyną zgonu było przedawkowanie barbituranów. Zdaniem przyjaciół artystki – zupełnie przypadkowe. Szybko jednak zaczęły pojawiać się teorie spiskowe. Jedna z nich zakładała, że gwiazda popełniła samobójstwo. Inne z kolei, że w jej śmierć były zaangażowane osoby trzecie. FBI? CIA? Mafia? Służba? Lekarze? Żadnej z tych hipotez nie potwierdzono. „Była polem dzikich kwiatów, szczeniakiem dokazującym na podwórku, różowym, czerwcowym zachodem słońca. Była cudowna, a my nie mogliśmy przestać na nią patrzeć. Czy to był talent? Nie interesuje mnie to. To była magia. A później zniknęła. Czy jest z tego jakiś morał? Tak. Wszystko się kończy” – podsumował w jednym z wywiadów Marlon Brando.

 

Losy i osobowość Monroe do dziś pozostają inspiracją dla twórców. W 2009 r. w warszawskim Teatrze Dramatycznym Krystian Lupa zrealizował spektakl „Persona. Marilyn”, w którym rozłożył na czynniki pierwsze mit ikony popkultury. „W przedstawieniu pokazujemy woltyżerkę jej osobowości. Sandra Korzeniak gra siebie prywatnie; aktorkę, która ma zagrać Marilyn Monroe, i Marilyn Monroe, która ma zagrać Gruszeńkę z +Braci Karamazow+. Biografowie piszą, że Marilyn marzyła o roli Gruszeńki. Grane postaci traktowała tak głęboko, że było to na pograniczu rozdwojenia jaźni. Te postaci były przyczyną jej emocjonalnego cierpienia i jednocześnie ratunkiem przed narastającą pustką” – powiedział Lupa, cytowany przez Dziennik Teatralny. Kilka dni temu nakładem wydawnictwa Znak Literanova ukazało się nowe wydanie biografii „Bogini. Tajemnica życia i śmierci Marilyn Monroe” autorstwa Anthony’ego Summersa. A już za parę tygodni podczas festiwalu filmowego w Wenecji odbędzie się światowa premiera „Blondynki” Andrew Dominika, opartej na powieści biograficznej Joyce Carol Oates. (PAP)

 

Autorka: Daria Porycka

 

dap/ skp/

Rosja: Nauczycielka skazana za antywojenną wypowiedź po donosie ucznia

0

Nauczycielka angielskiego z Penzy na zachodzie Rosji została skazana na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu za antywojenną wypowiedź – pisze w czwartek niezależny portal Mediazona. Na kobietę doniósł uczeń, który nagrał jej słowa.

45-letnia Irina Gien została skazana za „szerzenie nieprawdziwych informacji o armii rosyjskiej w oparciu o polityczną nienawiść”. Zakazano jej również prowadzenia działalności pedagogicznej przez trzy lata.

 

Nauczycielka w marcu, wyjaśniając uczniom klasy VIII, dlaczego nie mogą pojechać na zawody do Czech, powiedziała, że Rosjanie ostrzelali szpital położniczy w Mariupolu, bombardują zachodnią Ukrainę, chcieli obalenia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i rządu w Kijowie.

 

Jej wypowiedź nagrał dyktafonem jeden z uczniów i przekazał nagranie organom ścigania. Po 10 dniach wszczęto wobec kobiety sprawę karną. (PAP)

 

ndz/ ap/

Dochody Rosji z transakcji z Niemcami wciąż rosną. „Putin nie został rzucony na kolana, przynajmniej na razie”

0

Pomimo embarg nałożonych m.in. na węgiel, złoto czy stal, dochody Rosji z transakcji z Niemcami wciąż rosną. Płatności z Niemiec wystarczają na sfinansowanie znacznej części wydatków wojennych Putina – komentuje w czwartek portal dziennika „Welt”.

„Artykuł wstępny w +Sueddeutsche Zeitung+ poinformował niedawno zdumionych czytelników, że polityka sankcji Zachodu wobec Rosji +nigdy nie polegała na rzuceniu Putina na kolana, lecz na wysłaniu sygnału przeciwko wojnie+” – pisze „Welt”, przyznając, że „rzeczywiście, Władimir Putin nie został rzucony na kolana, przynajmniej na razie”.

 

UE ograniczyła lub zapowiedziała wprowadzenie ograniczeń na import wielu towarów z Rosji – od węgla, stali, drewna, cementu i alkoholu począwszy, a skończywszy na złocie. „Ale to wszystko jest w widoczny sposób nadmiernie rekompensowane, przynajmniej w przypadku Niemiec, przez dobrze prosperujący handel rosyjskim gazem. Spadające ilości dostaw są tu z nawiązką rekompensowane przez rosnące ceny” – zauważa „Welt”.

 

Najnowsze dane Federalnego Urzędu Statystycznego pokazują, że tylko czerwcu br. od niemieckich klientów popłynęło do Rosji 3,5 mld euro. Mimo wojny i sankcji był to prawie 5-procentowy wzrost w porównaniu z majem tego roku. Natomiast w porównaniu z majem 2021 roku wzrost wyniósł 39 proc.

 

W całym pierwszym półroczu rosyjskie przychody ze sprzedaży towarów do Niemiec wyniosły 22,6 mld euro – to więcej, niż w rekordowym do tej pory roku 2012.

 

Oczywiście rosnące zyski Rosji wynikają głównie ze zmian cenowych. Import mierzony w tonach był o ok. 30 proc. niższy od poziomu z poprzedniego roku.

 

„Nie zmienia to faktu, że Putin i jego poplecznicy zarabiają w tym roku więcej na biznesie z Niemcami. Do tego wciąż więcej gazu zostaje niewydobyte z ziemi, i można go pozostawić na sprzedaż w późniejszym czasie. Aby jeszcze więcej miliardów popłynęło z Niemiec do Rosji” – podsumowuje „Welt”.

 

Marzena Szulc (PAP)

 

mszu/ mal/

Pentagon przesunął test rakiety międzykontynentalnej, by nie zaogniać relacji z Chinami

0

Minister obrony USA Lloyd Austin wydał rozkaz przełożenia planowanej na ten tydzień rutynowej próby pocisku balistycznego o zasięgu międzykontynentalnym (ICBM) Minuteman III, by uniknąć eskalacji napięć z Chinami – podał w czwartek „Wall Street Journal”.

Gazeta powołała się na źródła w Pentagonie. Według cytowanego oficjela, siły zbrojne USA miały przeprowadzić próbę rakiety w kalifornijskiej bazie Vandenberg.

 

„To jest od dawna planowany test, ale został przełożony, by uniknąć jakichkolwiek nieporozumień, biorąc pod uwagę działania ChRL wokół Tajwanu” – powiedział rozmówca „WSJ”, odnosząc się do chińskich ćwiczeń wojskowych, w tym wystrzelenia rakiet nad Tajwanem w reakcji na wizytę spikerki Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych Nancy Pelosi w Tajpej.

 

Jak przypomina dziennik, Austin podjął podobną decyzję – o przełożeniu rutynowej próby rakietowej – w marcu, niedługo po tym, gdy prezydent Rosji ogłosił postawienie jej sił strategicznych w stan podwyższonej gotowości.

 

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)

 

osk/ mal/

 

Turniej ATP w Montrealu: Djokovic nie wystąpi z powodu braku szczepienia

0

Tenisista Novak Djokovic nie zagra w turnieju ATP 1000 na kortach twardych w Montrealu. Serb nie może wjechać do Kanady, ponieważ nie jest zaszczepiony przeciwko COVID-19.

By móc wjechać do Kanady trzeba być w pełni zaszczepionym, czyli być co najmniej 14 dni po przyjęciu drugiej dawki szczepionki przeciwko COVID-19. Djokovic jej nie przyjął i nie zamierza tego zrobić. Mimo tego widniał na liście startowej turnieju w Montrealu, ogłoszonej w połowie lipca.

 

W czwartek organizatorzy poinformowali jednak o wycofaniu się Serba z rywalizacji. Poza nim z turnieju wycofał się także Niemiec Oscar Otte. Dzięki temu finalista tegorocznego Wimbledonu Australijczyk Nick Kyrgios oraz Francuz Benjamin Bonzi awansowali do turnieju głównego.

 

Serb, który triumfował ostatnio w Wimbledonie, w lutym zapowiedział, że jest gotowy zrezygnować z gry w turniejach Wielkiego Szlema, jeżeli będzie zmuszany do zaszczepienia się przeciwko COVID-19. W styczniu przyjechał do Australii, aby wystąpić w wielkoszlemowym turnieju w Melbourne, lecz po kilku dniach został deportowany z powodu braku szczepienia.

 

Djokovic wciąż widnieje na liście startowej US Open, choć organizatorzy już dawno zapowiedzieli, że tylko zaszczepieni zawodnicy będą mogli zagrać w Nowym Jorku. Turniej rozpocznie się 29 sierpnia.(PAP)

 

msl/ sab/