11.4 C
Chicago
piątek, 26 kwietnia, 2024

Od kuchni, czyli Euro 2016 jakiego nie zobaczyliście w TV

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Mistrzostwa Europy we Francji dobiegają końca. Z czym Euro 2016 będzie się nam kojarzyło po latach? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć nasz wysłannik, który towarzyszył polskiej reprezentacji i oglądał ten turniej od kuchni.

 
Miesiąc we Francji dla dziennikarzy oznaczał przede wszystkim podróże. Baza w La Baule mogłaby bowiem stanowić centrum drugiej części znakomitej francuskiej komedii „Jeszcze dalej niż północ”, tyle że z kierunkiem zachodnim. Od miast, w których biało-czerwoni rozgrywali swoje mecze, dzieliło nas od kilkuset do ponad tysiąca kilometrów. A to oznaczało prawdziwe bogactwo doświadczeń transportowych: lotniczych, kolejowych i przede wszystkim samochodowych. Sami kadrowicze, których głównym środkiem lokomocji był wyczarterowany samolot LOT-u, a podręcznym autokar z hasłem „Łączy nas piłka”, też zresztą na nich nie poprzestali, bo wracając z Marsylii ze względu na pogodę wylądowali w Rennes i do swojego hotelu wracali taksówkami. Nawiasem mówiąc nie była to jedyna lotnicza przygoda biało-czerwonych: w Paryżu niemal już na płycie lotniska przegrali z Niemcami (jednak są bogatsi, bo pozwolili sobie na dwa samoloty: jeden tylko dla piłkarzy, drugim przesyłano sprzęt) i musieli ustąpić im pierwszeństwa przy starcie. No cóż, nie od dziś jednak wiadomo, że właśnie podróże kształcą, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Warto więc wspomnieć o ciemniejszych stronach ME, tym co działo się pomiędzy meczami i golami, a czego nie pokazywano w telewizyjnych przekazach.

 

Bezpieczeństwo

 

Przed rozpoczęciem mistrzostw tematem numer jeden była obawa przed zamachami. Problemu nie unikali najważniejsi ludzie w państwie, przyznając, że ryzyko istnieje i jest trudne do zneutralizowania. Wyjeżdżając do Francji spodziewałem się więc czegoś w rodzaju stanu wyjątkowego. Tymczasem zaskoczenie – owszem, policjanci z bronią na ulicach bywali widoczni, ale luk w systemie było sporo. To przez nie przedostali się rosyjscy i angielscy kibole, którzy szybko pokazali słabość francuskiej prewencji, nieradzącej sobie nawet z wnoszeniem rac. W oczy rzucał się przede wszystkim brak jednolitych procedur. Zarówno na poszczególnych lotniskach, jak i przy wejściach do centrów prasowych, a zwłaszcza przy wjazdach do parkingów na stadionach, kierowano się własnymi, odmiennymi zasadami, których ofiarą padła np. moja pasta do zębów, skonfiskowana w Marsylii, a niebudząca podejrzeń w Nicei. Najściślejsze procedury obowiązywały przy hotelu Polaków w La Baule – tylko tam za pomocą specjalnych lusterek sprawdzano podwozia samochodów. Profesjonalnie było także przy wejściach do stref kibica, gdzie już na kilkadziesiąt metrów przed wejściem pomiędzy uniemożliwiające wbiegnięcie do środka labirynty barierek, należało rozpiąć kurtkę i podnieść ręce. Kontroli bagażu nie było natomiast ani na dworcach, ani w metrze. W tym ostatnim, w Paryżu, postawiono za to na zaskakujące i wprowadzające olbrzymi chaos wśród kibiców wracających z meczu działania, polegające na niezapowiedzianym zamykaniu poszczególnych wejść lub peronów.

 

Imigranci

 

Z tematyką bezpieczeństwa, przynajmniej częściowo, powiązany był oczywiście problem imigrantów. I to właśnie wizyty w Paryżu czy w Marsylii pozwalają naocznie się przekonać o jego skali. Momentami wręcz szokującej. W stolicy Francji wyraźnie zaciera się granica między centrum a peryferiami. Przybysze z Afryki dominują już nie tylko z dala od wieży Eiffla, ale – zwłaszcza po zmroku – także pod nią samą. To właśnie w jej bezpośrednim otoczeniu rozstawili swoje skrzynki oszuści naciągający turystów (przy mnie trafiło akurat na Szwajcarów) w grze w trzy karty, a tuż obok afrykańscy handlarze oferowali alkohol w plastikowych butelkach sprzedawanych z reklamówek tuż pod okiem uzbrojonych po zęby zwartych oddziałów policji. W Saint-Denis, gdzie położony jest francuski stadion narodowy, mniejszości narodowe stały się już zdecydowaną większością – z wyraźnym ścisłym podziałem wpływów. Prowadzenie sklepów przejęli Arabowie, transport Azjaci, uliczny handel i warsztaty samochodowe Afrykanie, a żebranie na ulicach, pod mostami i na skrzyżowaniach, oparte jest na „rodzinach pozostawionych w Syrii”. W Marsylii postawiono na rozwiązania kompleksowe – muzułmanie samodzielnie rządzą w całych dzielnicach, do których nie zagląda ani policja, ani służby miejskie.

 

Ceny

 

Bezpieczeństwo oczywiście jest bezcenne, ale za wszystko inne trzeba już zapłacić. W przypadku kurortu La Baule czy modnej Nicei oznacza to kwoty stanowiące cztero-, pięciokrotność polskich cen. Przelicznik przyznacie dość bolesny. Dla kibiców znad Wisły dość zaskakującym zjawiskiem było także preferowane przez gospodarzy serwowanie piwa – najpopularniejszą objętością jest ta niemal odpowiadająca kieliszkowi wina. Podobnie niezauważalne były gadżety z mistrzostw. W porównaniu do Euro 2012, gdzie jednak przegrzano koniunkturę, tym razem zdecydowano się na wariant minimalistyczny. Poza stadionowymi sklepikami dla fanów z koszulkami (20 euro), czapeczkami (15), piłeczkami (15) czy breloczkami (5) pamiątki pojawiały się rzadko i głównie na stacjach benzynowych, gdzie dominowały jednak gadżety typowo kibicowskie – gwizdki, smycze, dmuchane łapki i kolorowe peruki.

 

Niewidoczność

 

Całe te mistrzostwa we Francji były zresztą średnio zauważalne poza bezpośrednim otoczeniem stadionów. Generalnie życie toczyło się nie w rytm mistrzostw, a obok nich. W miastach, na ulicach i autostradach (horrendalnie zresztą drogich, większość odcinków to wydatek co najmniej 25 euro) trwały w najlepsze remonty, a w centrum La Baule mecze Euro można było zobaczyć tylko w jednym – i to irlandzkim, ale prowadzonym przez Niemkę – pubie. Pozostałe lokale sportowo uaktywniały się przede wszystkim podczas spotkań rugby. W jednym ze swoich felietonów porównałem ME do gejzerów – gorący było tylko w ich centrach, im dalej w miasto czy kraj, tym bardziej efekt oddziaływania turnieju zanikał.

 

Bałagan

 

Obserwując z bliska francuskie mistrzostwa nie sposób było uciec od porównań z turniejem, jaki w 2012 wspólnie organizowali Polacy z Ukraińcami. I ocena ta wypada zdecydowanie na korzyść naszej imprezy, która była traktowana w kategoriach historycznej szansy i skoku cywilizacyjnego. Obecni gospodarze niespecjalnie ukrywali, że dla nich piłkarskie mistrzostwa Europy to tylko jedno z wielu wielkich wydarzeń, w dodatku w przeciwieństwie do tenisa czy kolarstwa zdecydowanie mniej eleganckie. I na domiar złego rodzące nie tylko problemy związane z zabezpieczeniem, ale i przyciągające elementy chuligańskie, których ofiarą padł na przykład Stary Port w Marsylii. Wiele wokółfutbolowych zjawisk stanowiło zresztą dla Francuzów wyraźne zaskoczenie: na przykład wnoszenie na stadiony pirotechniki czy bójki wewnątrznarodowe (przede wszystkim chorwackie, ale również, na znacznie mniejszą na szczęście skalę, polskie). Życie we Francji toczyło się właściwie obok piłkarskich mistrzostw. Nikomu nie spędzały snu z powiek prace drogowe czy budowlane prowadzone w centrach miast, a nawet w bezpośrednim otoczeniu stadionów. Bałagan panował także w rozwiązaniach komunikacyjnych – fatalne oznakowanie dróg wiodących na parkingi, nieskoordynowane działania policjantów próbujących kierować ruchem przy wyłączonych z niejasnych przyczyn sygnalizatorach plus zdecydowana dominacja wśród wolontariuszy ludzi posługujących się wyłącznie językiem francuskim potęgowały wrażenie chaosu. Dosłowną kropką nad i były ustawione przy stadionach mapy, na których czasami brakowało właśnie kropki oznaczającej zajmowaną przez zdezorientowanych kibiców pozycję, a także standardowe problemy z automatami biletowymi w metrze, które zdawały się żyć własnym życiem zarówno podczas planowania podróży, jak i wydawania reszty. Trzeba też pamiętać, że kraj nad Sekwaną przeżywa duże problemy socjalno-polityczne, których wyrazem były m.in. strajki stanowiące wyzwanie dla uczestników imprezy. We znaki dawały się zwłaszcza protesty pilotów Air France i służb komunalnych wywożących śmieci w Paryżu.

 

Paparazzi

 

Największymi wygranymi Euro, poza zespołem, który zatriumfuje w niedzielnym finale, byli… paparazzi. Żaden news – nawet o rekordowym transferze Grzegorza Krychowiaka do PSG – nie odbił się takim echem, jak zdjęcia Roberta Lewandowskiego na romantycznym spacerze z żoną Anną, obrazki z rowerowej wycieczki Wojciecha Szczęsnego z poślubioną niedawno Mariną czy zakupów, na jakie udał się Arkadiusz Milik ze swoją narzeczoną Jessicą Ziółek. Pod tym kątem La Baule i sąsiedni port w Le Pouliguen okazały się idealnym miejscem ze względu na niewielką powierzchnię, nieliczne kafejki i czytelne szlaki komunikacyjne. Nie da się też ukryć, że w większości przypadków piłkarzom wystające zza krzaków obiektywy wyraźnie nie przeszkadzały.

 

Historia

 

Bez względu na wszystko, jedno jest pewne: francuskie Euro to jeden z historycznych momentów dla piłki. Zarówno w skali makro (liczebność i czas trwania turnieju), jak i mikro (np. dla Polski, która po raz pierwszy wyszła z grupy, czy rewelacyjnych Islandii i Walii). Za cztery lata pękną jednak kolejne bariery, bo za sprawą Platiniego mistrzostwa dostali już właściwie wszyscy chętni.

TS/Rafał Musioł (aip), Fot. Bartek Syta

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520