Trzy małe wiewiórki znalazły pomoc w Fundacji Dzika Ostoja. Są bardzo malutkie, ale z dnia na dzień wyglądają coraz lepiej.
W tym roku Marzenę Białowolska z Dzikej Ostoi można będzie śmiało nazwać wiewiórczą mamą. W zeszłym roku uratowała kilkadziesiąt jeży, a w tym wiewiórki. Trzy wiewiórki do Fundacji trafiły na początku tygodnia. Były bardzo słabe i wyziębione. – Po ich ciałkach chodziły dziesiątki pcheł – opowiada Marzenia. – Były wszędzie wychodziły z buzi, uszu, noska.
Maluchy były odwodnione i wykazywały minimalne reakcje na dotyk. Nie potrafiły jeść z butelki, nawet nie miały na to siły. Musieliśmy delikatnie je karmić, żeby nie zrobić krzywdy. Dzisiaj są już wyleczone i o wiele silniejsze. Mają apetyt, wydają z siebie już jakieś dźwięki. – To niesamowite jak one z karmienia na karmienie się zmieniają – śmieje się Marzena.
Dwie wiewiórki cały czas są przy „cioci Marzenie”; w pracy, w domu. Trzecia z nich, najsilniejsza jest już w ośrodku, przy mamie zastępczej. – Trochę się baliśmy, że karmiąca wiewióra odtrąci nowego malucha, ale wszystko jest dobrze. Samica ma już młode, więc jeden dodatkowy jej wystarczy – dodaje. Chociaż nie są to pierwsze wiewiórki w Fundacji, to przyrodnicy i tak pogłębiają swoją wiedzę na temat tego, jak się nimi opiekować i jak je karmić, bo nie jest to tak oczywiste jakby się wydawało. – Właśnie ta obserwacja uświadamiała mi, że złe karmienie oseska przez kilka dni równe jest złemu karmieniu dziecka, dlatego nie róbmy tego na własną rękę – prosi Marzena.
Celina Wojda (aip), Fot. Sebastian Wołosz