Ciemne chmury zbierają się nad prezesem zarządu Chicago Public Schools Seanem Hardenem. Urzędnik mierzy się z krytyką po tym, jak zażądał dla siebie służbowego auta z kierowcą. Z wyliczeń wynika, ta zachcianka miałaby kosztować podatników ponad 150 tysięcy dolarów.
Sam pojazd wymarzony przez Hardena to wydatek rzędu 76 tysięcy dolarów, a roczna pensja kierowcy to kolejne 78 tysięcy. Takich pieniędzy nie ma w budżecie CPS, co oznacza, że w celu spełnienia żądania prezesa trzeba by sięgnąć po pieniądze podatników. Problem polega na tym, że jak na razie niewiele osób widzi uzasadnienie dla takich wydatków. Samochody służbowe w Szkołach Publicznych posiadają co prawda dyrektor generalny i dyrektor ds. edukacji, ale oni często podróżują pomiędzy szkołami. Funkcja prezesa zarządu wiąże się raczej z pracą biurową.
Dodatkowego „smaczku” sprawie dodaje fakt kiepskiej sytuacji finansowej CPS i prowadzonych w dalszym ciągu negocjacji z CTU. W obliczu żądań nauczycieli, Szkoły Publiczne mogą mierzyć się z dodatkowymi kosztami w wysokości nawet 2,5 miliarda dolarów w przeciągu najbliższych czterech lat. Wystąpienie Hardena sprawia, że przedstawiciele związku zawodowego jeszcze mniej wierzą w kłopoty z pieniędzmi w CPS.