Trzynaście lat temu 28 stycznia wypadł we wtorek. To był drugi dzień ferii zimowych i drugi dzień pobytu w Tatrach młodzieży z „Kruczka”. Pierwszego dnia Rysy zdobyła jedna część grupy, drugiego miała na szczyt pójść druga.
– Kiedy wracaliśmy, tuż przed schroniskiem dwie czy trzy pary raków się zepsuły i śmialiśmy się, że następnego dnia nikt nie pójdzie na szczyt, bo nie będzie sprzętu – opowiadał nam jeden z uczestników tej wyprawy, Michał Lubos, który był w grupie, jaka Rysy zdobyła dzień wcześniej.
– Ale wieczorem zdołaliśmy je naprawić i wszystko było gotowe na następny dzień. Spać położyliśmy się dość późno, bo nie mogliśmy się nagadać o tym, jak się chodziło po Tatrach. Było wesoło. Śmialiśmy się, wygłupiali. Rano obudziliśmy się po dziewiątej (ONI wyszli około siódmej). Nie było za pięknie, ale nie martwiliśmy się o kolegów, bo w górach pogoda zmienna jest i niekoniecznie ta sama w różnych miejscach. Kiedy my szliśmy przez Morskie Oko, to była mgła, a trochę dalej czyste niebo. Tak to jest. Około dziesiątej wpadliśmy na pomysł, żeby wyjść kolegom naprzeciw.
Zdjęcie tragicznie zmarłych umieszczone na płycie „Requiem”. Brakuje Przemka, który zmarł 2.5 miesiąca później
I nagle huk potężny, nie do opisania. Lawina. Wszystko leci. Panika. Nasz opiekun kazał nam natychmiast schodzić w dół (do schroniska nie było daleko, tylko przejść przez Morskie Oko), sam został i wezwał toprowców. Ze schroniska obserwowaliśmy przez lornetkę stok. Zobaczyliśmy, że ktoś schodzi, więc pojawiła się nadzieja, iż może ich to ominęło. A potem warunki bardzo się pogorszyły, zaczął sypać śnieg i pozostało już tylko czekanie. Czekanie jest najgorsze. Lepiej wiedzieć od razu i zacząć żyć z tą wiadomością, próbować się ustawić do nowej sytuacji niż czekać.
– Należało wejść na szczyt jednego dnia, raz z jedną grupą, raz z drugą, jak na Mont Blanc – mówił wtedy nauczyciel, który wycieczkę zorganizował. W Tatrach (i nie tylko) był nie raz. Dokładnie rok wcześniej drogę na szczyt odbył z kilkoma uczniami. Wśród nich byli Przemek i Ewa, jedni z tych, których w roku 2004 porwała lawina. – Ewa zrezygnowała na sto metrów przed celem, usiadła i czekała na nas. Przemek stanął na szczycie – mówił nauczyciel. – Ten wyczyn stał się głośny w szkole. Dlatego następnego roku liczba chętnych urosła do dwudziestu…
Wieść o lawinie lotem błyskawicy obiegła cały kraj. Radio i telewizja w tamten pamiętny wtorek mówiły tylko o tym. Pod „Kruczkiem” zapłonęły znicze. W pierwszą rocznicę tragedii w szkole została odsłonięta tablica pamiątkowa z napisem: „Daj nam wiarę w mrok i świt/ daj hart tatrzańskich skał”. Są tam też nazwiska wszystkich ofiar lawiny.
Lawina, która 28 stycznia 2003 zeszła z Rysów porwała siedmiu licealistów z „Kruczka” oraz ich dwóch opiekunów. Przeżyła tylko jedna dziewczyna, która została wydobyta z niewielkimi obrażeniami. Jej kolega, Przemek Kwiecień, był w tak ciężkim stanie, że zmarł w szpitalu po dwóch i pół miesiącu. Prócz nich ratownicy wydobyli tego dnia również ciało 22-letniego Łukasza Matyśkiewicza.
Resztę ofiar Tatry zaczęły oddawać dopiero po ponad trzech miesiącach: 13 maja Szymona Lenartowicza, 5 czerwca Artura Rygulskiego, 7 czerwca Ewę Pacanowską i Andrzeja Matyśkiewicza, 8 czerwca Tomasza Zbiegienia (drugi opiekun), 17 czerwca Justynę Narloch.
Jolanta Pierończyk (aip)