W miasteczku przy południowej granicy trwa stan wyjątkowy. Burmistrz ogłosił go po tym, jak Straż Graniczna postanowiła lokować tam nielegalnych imigrantów – gdzie nie ma w ogóle warunków i placówek tego typu. Drastycznie wzrosła ilość przestępstw.
Chris Riggs, burmistrz przygranicznego miasta Gila Bend, ogłosił wczoraj stan wyjątkowy z powodu kryzysu migracyjnego, który uderzył w tę miejscowość. Riggs w wywiadzie dla FOX Business powiedział, że jego miasto nie jest przygotowane do obsługi takiej liczby osób, które przybywają do miasta – zwłaszcza w czasie pandemii.
„Straż graniczna poinformowała nas, że będą lokować migrantów, przetrzymywanych przez 72 godziny, w naszym mieście, czego tak naprawdę nie zrozumieliśmy, ponieważ nie mamy tu nic. Nie mamy organizacji charytatywnych, które mogą pomóc, żadnych organizacji pozarządowych – które wiele większych miast i miasteczek posiada – aby móc pomagać tym ludziom” – powiedział Riggs.
Burmistrz dodaje także, że jego miasto – liczące zaledwie 2000 mieszkańców – nie otrzymało żadnej wsparcia – ani federalnego, ani stanowego, ani jakiegokolwiek innego. Brzmi to poważnie, gdyż miasto nie ma środków, aby zapewnić migrantom schronienie. Pieszo przybywa ich tam około 20 osób dziennie – a chcą ich zwozić busami. Burmistrz policzył iż samo testowanie 2 autobusów tygodniowo, przez rok, kosztowałoby co najmniej 600 000 USD – nie ma na to funduszy. Riggs skarży się także na gwałtowny wzrost brutalnych przestępstw w miasteczku, w ostatnim czasie.
Red. JŁ