15.8 C
Chicago
sobota, 11 maja, 2024

100 lat temu urodził się Gustaw Holoubek

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

100 lat temu, 21 kwietnia 1923 r., urodził się Gustaw Holoubek. „Z zawodu był magikiem i czarodziejem” – mówił o nim Stanisław Dygat. „Niepodobny do nikogo innego. Aktor diabelnie inteligentny” – podkreślał Andrzej Wajda.

Gustaw Holoubek urodził się 21 kwietnia 1923 r. w Krakowie jako syn Czecha – Gustawa seniora, i Eugenii Estreicher. Kim był? Długo by wymieniać: ikoną polskiego teatru, wybitnym aktorem i reżyserem, pedagogiem, dyrektorem artystycznym najważniejszych teatrów w Polsce, prezesem Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu, senatorem I kadencji (1989–1991). A przecież na tym nie koniec.

 

Dzieciństwo spędził w środowisku drobnomieszczańsko-inteligenckim. Jego ojciec ukończył akademię wojskową – w czasie I wojny światowej służył w Brygadzie Legionów Polskich. Młody Gustaw w 1939 r. zgłosił się na ochotnika i uczestniczył w kampanii wrześniowej. Trafił do obozu jenieckiego w Magdeburgu, potem przeniesiono go do fortu w Toruniu. Do domu miał wrócić, ważąc 46 kg. Chorował na gruźlicę, z którą zmagał się jeszcze przez wiele lat.

W czasie okupacji należał do konspiracyjnego kółka teatralnego. W 1947 r. ukończył naukę w Studiu Dramatycznym przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.

 

Debiutował w marcu 1947 r. niewielką rolą w sztuce „Odys u Feaków” Stefana Flukowskiego. Następnie pojawił się na scenie krakowskiej w również inspirowanym „Odyseją” Homera dramacie „Horyzont Afrodyty” (reż. Józef Karbowski, 1947) u boku Aleksandry Śląskiej, Danuty Kwiatkowskiej i Haliny Gryglaszewskiej. Rolę pierwszoplanową zagrał wówczas Władysław Woźnik, ale już wtedy krytycy zauważyli potencjał początkującego aktora. „Woźnik jako Odys mówił tekst wybornie. […] Spośród jego otoczenia wyróżnił się znacznie Holoubek doskonałym swoistym i samorodnym komizmem” – odnotowano w recenzji na łamach „Tygodnika Powszechnego” (wszystkie cytaty pochodzą z biografii „Gustaw. Opowieść o Holoubku” autorstwa Zofii Turowskiej, 2021).

 

Choć początkowo grał role poślednie, od razu zyskał poklask. „Tuż po wojnie w Krakowie spotkało się dwóch młodych ludzi, którzy określili style i format powojennego aktorstwa: Tadeusz Łomnicki i Gustaw Holoubek. O pierwszym można było mówić: temperament w stanie wrzenia. I choć pierwszemu natura nie poskąpiła intelektu, a drugiemu temperamentu, to zasadnicze rozróżnienie daje się utrzymać w mocy. Obaj o aktorstwie wiedzieli wszystko, lecz inny z niego robili użytek” – przytacza słowa krytyczki teatralnej i autorki książek Elżbiety Baniewicz Zofia Turowska.

 

Koledzy po fachu i tuzy świata artystycznego mówili, że „w postaciach, które grał, wiedział ciut więcej” (Janusz Głowacki), że „z zawodu był magikiem i czarodziejem” (Stanisław Dygat), że „eliminuje postać widza. Gra sam dla siebie z poczuciem samouwielbienia wynikającym z wybornego grania i trafności swej kreacji” (Adolf Rudnicki).

 

„Niepodobny do nikogo innego. Aktor diabelnie inteligentny, przenikliwy, zdający sobie doskonale sprawę nie tylko, w czym gra, ale w jakiej scenie występuje. Ta niezwykła cecha musiała sprawiać trudność reżyserom” – oceniał Andrzej Wajda.

 

Sam Holoubek wyznawał po latach: „Cholera wie, skąd wziąłem się w teatrze. Gdybym nie był aktorem, to co by było? Nic by nie było. Kimś innym świadomie nie mógłbym być. Zaczęło się od zarania, od pierwszego bicia serca na scenie”.

 

Już w 1954 r. aktor został dyrektorem artystycznym w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Zagrał tam m.in. w „Balladynie” Słowackiego. Tam też zaczął reżyserować sztuki teatralne, m.in. „Trzydzieści srebrników” Howarda Fasta (1952).

 

Ze scenami warszawskimi związał się w 1958 r. Najpierw w Teatrze Polskim, gdzie grał w latach 1958–1959 w spektaklu „Trąd w pałacu sprawiedliwości” w reżyserii Marii Wiercińskiej. Już za pierwszą rolę na deskach stołecznego teatru zebrał entuzjastyczne recenzje.

 

Jak czytamy w książce Turowskiej, Holoubek podsumowując swoją ewolucję jako aktora, opowiadał: „Do premiery warszawskiej moje aktorstwo polegało na rozmaitych próbach robienia tego, co nazywamy sztuką naśladowczą. […]. Zaczynałem od tego, żeby być niepodobnym do siebie, a podobnym do każdego z tych, których kolejno odtwarzałem; skorzystać z okazji, jaką może być każda rola, żeby powiedzieć to, co ja osobiście mam do powiedzenia za pośrednictwem postaci […]; powiedzieć, jaki jest mój pogląd na świat, na życie, na moralność, jaka jest moja estetyka – do tego celu służy mi aktorstwo. Mój bunt polegał na tym, żeby powiedzieć Warszawce, że tak się nie gra”.

 

Karierę zawodową Holoubek kontynuował w Teatrze Dramatycznym (1959–1963) i Narodowym. Przez 11 lat – od roku 1971 do 1982 – był dyrektorem Dramatycznego.

 

Jako aktor na scenie Dramatycznego grał główne role m.in. w spektaklach „Diabeł i Pan Bóg” Jeana-Paula Sartre’a (1960) i „Król Edyp” Sofoklesa (1961) w reżyserii Ludwika René, oraz „Płatonow” Antoniego Czechowa w reżyserii Adama Hanuszkiewicza (1962). Występował tam też w spektaklach reżyserowanych m.in. przez Jerzego Jarockiego – u którego zagrał wysoko ocenione role w „Rzeźni” Sławomira Mrożka (1975) i „Królu Learze” (1977) Williama Szekspira – oraz Jerzego Antczaka, Jerzego Grzegorzewskiego, Andrzeja Łapickiego i Macieja Prusa.

 

Przełomem w jego karierze była jednak rola Gustawa-Konrada w „Dziadach” w reżyserii Kazimierza Dejmka (1967) w Teatrze Narodowym. O jego genialnej interpretacji Mickiewiczowskiej „Wielkiej Improwizacji”, jak przytacza Turowska, opowiadano:

 

Tadeusz Konwicki: „Jeśli ktoś się zna na poezji w Polsce, to zna się Gucio Holoubek. Dlaczego? Bo on ją musi powiedzieć. Jak poezja jest marna, on to czuje, bo ona przez niego przechodzi chropowato, zacina się, zakręca. Gdybyście go zapytali, jak powie +Wielką improwizację+, odpowiedziałby: Nie wiem, nie wiem…”.

 

Erwin Axer: „W wykonaniu Holoubka to był piorun z jasnego nieba”.

 

Jan Englert: „Byłem wtedy aktorem Teatru Polskiego. Miałem akurat wolny wieczór. Na premierę +Dziadów+ poszedłem, ba, wepchnąłem się. Już wtedy pojawiły się głosy, że trzeba zobaczyć spektakl jak najszybciej, bo nie wiadomo, ile razy pójdzie. Jeszcze przed premierą się o tym mówiło, że to będzie wydarzenie. Odbiór spektaklu był niesamowity. Może dwa–trzy razy w życiu czułem coś podobnego w teatrze. Trudna do nazwania wspólnota totalna. +Dziady+ stały się symbolem tego, czym teatr może być, choć nie musi. Zdarza się teatrowi być trybuną, zdarza się być kościołem. Zdarza się być trybuną i konfesjonałem jednocześnie”.

 

Inscenizacja została przez władze odebrana jako antyrządowa i antyradziecka, i wkrótce zdjęta z afisza. Władysław Gomułka nazwał spektakl „nożem w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej”. Swoją rolę w „Dziadach” wspominał Holoubek po latach tak: „Straciłem wtedy poczucie podziału na widownię i scenę, przepływała między nimi pozytywna, uwznioślająca energia”. Sprawa „Dziadów” Dejmka stała się impulsem do protestów studenckich w 1968 r.

 

W latach 1982–1989 Holoubek był aktorem stołecznego Teatru Polskiego. Grał tam m.in. w spektaklach „Ja, Michał z Montaigne” Józefa Hena (reż. Jan Bratkowski), „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego (reż. Dejmek) i „Romulus Wielki” Friedricha Dürrenmatta (reż. Dejmek).

 

Z warszawskim Teatrem Ateneum artysta był związany od 1989 r. Od roku 1996 jako jego dyrektor artystyczny.

 

Na scenie na Powiślu zagrał m.in. w: „Kupcu weneckim” Szekspira (1996, reż. Waldemar Śmigasiewicz), „Garderobianym” Ronalda Harwooda (1997, reż. Krzysztof Zaleski), „Domu wariatów” Marka Koterskiego (1998, reż. Marek Koterski).

 

Karierę aktora filmowego Holoubek rozpoczął w 1953 r. Debiutował rolą w filmie „Żołnierz zwycięstwa” Wandy Jakubowskiej.

 

Później wystąpił m.in. w filmach: „Pętla” Wojciecha Jerzego Hasa (1957), „Wspólny pokój” Hasa (1959), „Gangsterzy i filantropi” Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego (1962), „Prawo i pięść” Hoffmana i Skórzewskiego (1964), „Rękopis znaleziony w Saragossie” Hasa (1964), „Salto” Tadeusza Konwickiego (1965), „Marysia i Napoleon” Leonarda Buczkowskiego (1966), „Gra” Jerzego Kawalerowicza (1968), „Jak daleko stąd, jak blisko” Konwickiego (1971), „Sanatorium pod Klepsydrą” Hasa (1973), „Jezioro Bodeńskie” Janusza Zaorskiego (1985), „Lawa” Konwickiego (1989) oraz „Ogniem i mieczem” Hoffmana (1999). Zagrał też Władysława Jagiełłę w serialu telewizyjnym „Królewskie sny” Grzegorza Warchoła (1988).

 

W latach 1972–1980 sprawował funkcję prezesa Zarządu Głównego SPATiF- u.

 

Stolik w „Czytelniku”, przy którym przez długie lata zasiadał Holoubek, był swoistą „placówką kulturalną”. Gromadziła się przy nim artystyczna Warszawa. Holoubkowi i Tadeuszowi Konwickiemu towarzyszyli często m.in. Edward Stachura, Arnold Mostowicz, Jarosław Marek Rymkiewicz, Zbigniew Herbert, małżeństwo Morgensternów, Andrzej Kijowski, Jonasz i Krystyna Kofta, Ryszard Marek Groński, Andrzej Łapicki, Janusz Głowacki, Michał Komar.

 

Z czasem „stolik” przeniósł się do kawiarni „Nowy Świat”, później stałym miejscem sobotnich spotkań Holoubka, Konwickiego i Łapickiego była kawiarnia Bliklego.

 

Mandat posła na Sejm PRL otrzymał Holoubek w 1976 i 1980 r. Zrezygnował z niego po wybuchu stanu wojennego.

 

W latach 1989–1991 był senatorem I kadencji wybranym z ramienia Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Od 1992 do 1993 r. zasiadał w Radzie ds. Kultury przy prezydencie.

 

Wśród licznych nagród przyznanych aktorowi są m.in.: Nagroda Państwowa I stopnia za wybitne osiągnięcia w teatrze i filmie (1966), Super Wiktor 1994 – nagroda Akademii Telewizyjnej, Nagroda „Gwiazda Telewizji Polskiej” z okazji 50-lecia TVP (2002); Wielka Nagroda Fundacji Kultury za rok 2004 oraz złoty medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, przyznany przez ministra kultury (2005).

 

W zorganizowanym w 1998 r. plebiscycie tygodnika „Polityka”, w którym czytelnicy mieli wyłonić najlepszych w historii polskiego kina aktorów i aktorki, Holoubek zajął drugie miejsce. Więcej głosów zdobył Tadeusz Łomnicki.

 

Gustaw Holoubek zmarł 6 marca 2008 r. w Warszawie.(PAP)

 

Autorzy: Malwina Wapińska, Agata Zbieg

 

M. Zawadzka o G. Holoubku: uważał intelektualizm za domenę rozumu, a inteligencję za domenę zmysłów (wywiad)

Myślał o sobie jako o aktorze inteligentnym, a nie intelektualnym. Uważał intelektualizm za domenę rozumu, a inteligencję za domenę zmysłów – mówi PAP w 100. rocznicę urodzin Gustawa Holoubka jego żona, aktorka Magdalena Zawadzka.

Polska Agencja Prasowa: Obchodzimy setną rocznicę urodzin wybitnego aktora, reżysera, dyrektora teatrów i pedagoga, Gustawa Holoubka. Przez 35 lat byli państwo małżeństwem, dlatego zapytam najbliższą mu osobę: co stanowiło tajemnicę jego twórczości?

 

Magdalena Zawadzka: Tajemnicą jego twórczości były ogromna mądrość i wybitny talent, który zdarza się może raz na sto lat. W każdym razie on był dotknięty ręką Boga; to nie był po prostu jeden z wielu znakomitych aktorów. Gustaw był Mistrzem!

 

PAP: Wielu krytyków i historyków teatru oraz filmu podkreślało, że Gustaw Holoubek wykreował nowy, niepowtarzalny typ aktorstwa – tzw. aktorstwo intelektualne. W swoich postaciach niejednokrotnie ucieleśniał rozterki i dylematy polskiego inteligenta. Mówi się także, że był człowiekiem zdystansowanym i cechował go wręcz stoicyzm. Jakie były najważniejsze jego cechy charakteru w życiu codziennym?

 

M. Z.: Rzeczywiście, był stoikiem, a jego stoicyzm wynikał z tego, iż uważał, że można przejmować się rzeczami i sprawami ważnymi, fundamentalnymi. Omijał drobiazgi. Był bardzo dobrze wychowany, w związku z tym nie objawiał swoich fochów i nastrojów. Poza tym był bardzo skromnym człowiekiem i dlatego nie chciał nikomu swoją osobą zawracać głowy. Starał się być jak najbardziej normalny.

 

Natomiast jeśli mowa o tym intelektualizmie – to on by gwałtownie zaprzeczył, ponieważ myślał o sobie jako o aktorze inteligentnym, a nie intelektualnym. Uważał intelektualizm za domenę rozumu, a inteligencję za domenę zmysłów. Zawsze twierdził, że można spotkać człowieka bardzo inteligentnego i w ogóle niewykształconego – i odwrotnie: bardzo wykształconego, lecz nieinteligentnego. W związku z tym nie czuł się aktorem intelektualnym. Bywał również żywiołowy. Jego kreacje są rolami jak najbardziej prawdziwymi, żywymi, pełnymi emocji. Ale te emocje nie były puste, lecz wynikały z rozumu. Uważał słowo za klucz do wszystkiego. Dlatego nie przebierał się, nie charakteryzował. Po prostu chciał prezentować swój światopogląd przez postacie, które grał – a nie udawać kogoś innego.

 

Taka była jego koncepcja twórczości.

 

PAP: Gustaw Holoubek stworzył wiele pamiętnych ról w wielu teatrach, a zwłaszcza w tych najważniejszych dla niego, czyli stołecznym Dramatycznym, Narodowym, Polskim i Ateneum. Kreował postaci w spektaklach m.in. Jerzego Jarockiego, Kazimierza Dejmka, Jerzego Antczaka, Adama Hanuszkiewicza, Andrzeja Łapickiego, Macieja Prusa czy Krzysztofa Zaleskiego. Czy był twórca – a może lepiej powiedzieć partner artystyczny – z którym najchętniej podejmował współpracę?

 

M. Z.: Z każdym z wymienionych tu reżyserów zawsze pracowało mu się wspaniale. Było też wielu innych, których również szanował i z którymi dobrze mu się pracowało zarówno w filmie, jak i w teatrze oraz telewizji. Natomiast kilka razy oddał rolę, ale wynikało to z jego skromności, gdyż nie chciał swoją osobą przeszkadzać w pracy artystycznej. Jak mówię, zdarzyło się to tylko parę razy, gdy nie był w stanie porozumieć się reżyserem, który mówił i przedstawiał takie koncepcje, że nawet Gustaw nie bardzo wiedział, o co mu chodzi.

 

PAP: W sumie sto kilkadziesiąt ról i reżyserii w teatrze, sto kilkadziesiąt ról w Teatrze Telewizji, pamiętne kreacje w wielu filmach fabularnych. Chyba tylko w Teatrze Polskiego Radia zagrał i reżyserował więcej, bo ponad 200 spektakli. Nie mogę nie zapytać, czy Gustaw Holoubek miał ulubioną dziedzinę twórczości?

 

M. Z.: Tak, to był żywy teatr. Wszystko inne, co robił, starał się zagrać i realizować najlepiej, jak umiał, ale uważał jednak, że domeną aktorstwa jest żywy teatr, ponieważ w nim pracuje się nad całością roli. Chodziło mu o ciągłość pracy o to, że wchodząc na scenę, aktor musi psychicznie i fizycznie udźwignąć cały bagaż merytoryczny i uczuciowy danej roli. Gustaw twierdził, że tylko wtedy można rozwijać się, być coraz lepszym. Każdy następny spektakl do czegoś zobowiązuje – jest inna widownia, a osoba kreująca daną postać też jest inna. Może być tego dnia szczęśliwa lub nieszczęśliwa, słabsza czy silniejsza.

 

Uważał, że dopiero to jest prawdziwa szkoła aktorstwa, a nie film, w którym można także stworzyć wspaniałą rolę, ale który jednak jest domeną reżysera, operatora, montażysty… tysiąca osób, które potem nad tym pracują. W teatrze po procesie prób ostatecznie za swoją rolę odpowiada tylko i wyłącznie aktor, kreujący postać w sztuce.

 

PAP: Gustaw Holoubek bywał przewrotny. Mawiał, że „reżyser to taki człowiek, któremu nie powiodło się w aktorstwie, a aktor to taki człowiek, któremu nie powiodło się w życiu”. Czy to poczucie humoru, ale także dystans do życia i do sztuki, pielęgnował w życiu?

 

M. Z.: Był człowiekiem pełnym poczucia humoru, które jednak nie było męczące i dręczące, bo czasem ci „wesołkowie” są nie do zniesienia. On po prostu wiedział, kiedy odezwać się, kiedy coś spuentować żartem lub żartobliwie rozpocząć żarliwą dyskusję. Zdarzało się, że używając żartu, anegdoty, rozwiązywał konflikty.

 

Ze swojego doświadczenia wiem, że poczucie humoru u ludzi i tych najmądrzejszych, jak i najgłupszych, jest czymś, co otwiera ludzkie serca. Dlatego, że nudny mędrzec jest okropny, a głupek nudny – jeszcze gorszy.

 

PAP: Przez 35 lat byli państwo małżeństwem i można powiedzieć, że w środowisku artystycznym wiele osób zazdrościło państwu tak udanego i trwałego związku. Co było jego sekretem?

 

M. Z.: Miłość i taki sam system wyznawanych wartości. Obok miłości w naszym związku istniał rodzaj lubienia się nawzajem; lubienia nawet wad tego drugiego człowieka. Przymykaliśmy na nie oko i działało to w obie strony.

 

W jakiś sposób byliśmy bardzo do siebie podobni – mimo różnicy o pokolenie wiekiem, różnicy zaplecza, miejsca, gdzie spędziliśmy dzieciństwo. Przypomnę, że Gustaw był z Krakowa, a ja z Warszawy. Rozumieliśmy się w okamgnieniu – a to jest już głębiej sięgające porozumienie, które można nazwać porozumieniem dusz.

 

A poza tym Gustaw był człowiekiem czarującym, dobrym, skromnym i pełnym życiowej, cudownej mądrości połączonej z chłopięcą naiwnością. Za to nie tylko ja go kochałam, ale też wszyscy nasi przyjaciele, jego znajomi, którzy po prostu radowali się na jego widok czy na samą myśl, że znajdzie się gdzieś obok w towarzystwie.

 

Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)

 

Autor: Grzegorz Janikowski

 

gj/ skp/

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520