Po wygraniu dużych pieniędzy na loterii życie nie musi stać się łatwiejsze, ale o wiele trudniejsze. Pewien mieszkaniec Florydy udowodnił, że życie loteryjnego milionera może być nie tylko trudniejsze, ale wręcz… szybko się skończyć. „Lepiej by było, gdybym był spłukany. Mówił mi to cały czas” – powiedział jego brat.
Życie wówczas 43-letniego Abrahama Lee Shakespeare’a zmieniło się z dnia na dzień, kiedy w 2006 roku wygrał na loterii główną nagrodę. Po zryczałtowanej wypłacie jego przypadkowa fortuna wynosiła 30 mln dolarów w gotówce. Problem w tym, że wówczas nazwiska zwycięzców loterii były podawane na Florydzie do wiadomości publicznej.
Kłopoty zaczęły się bardzo szybko. Pod dom 43-latka, który do tej pory pracował jako asystent kierowcy ciężarówki, przychodziły tłumy lokalnych mieszkańców, proszących go o jałmużnę. Budynek w Plant Town, na wschód od Tampy, w którym Shakespeare mieszkał z matką, był permanentni oblężony.
„Myślałem, że ci wszyscy ludzie są moimi przyjaciółmi, ale potem zdałem sobie sprawę, że wszystko, czego chcą, to tylko pieniądze” – wspominał słowa Shakespeare’a jego przyjaciel, którego znał od dzieciństwa, pan Jones.
To jednak nie było najgorsze, bo w tym wypadku roztrwonienie gotówki byłoby happyendem. Prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy przypadkowy milioner poznał pewną kobietę – Dorice Donegan Moore, znaną jako „Dee Dee”. „Przypadkowo” Shakespeare poznał ją zaraz po tym, kiedy kupił dom za milion dolarów w Lakeland, w Polk County.
Moore wmówiła mu, że chce napisać książkę o jego życiu. Być może robiła to, ale tylko w formie notatek, które miały posłużyć zupełnie innemu celowi. Kobieta pozyskiwała o nim informacje, a jednocześnie zdobywała jego zaufanie. W końcu stała się dla niego swego rodzaju „doradcą majątkowym”.
Miesiąc później założyła firmę, aby przyjąć od Shakespeare’a gotówkę w wysokości 1 mln dolarów. Jak się potem okazało – wykorzystała pieniądze na zakup Hummera, Corvetty oraz innego pojazdu. Część przeznaczyła ponadto na luksusowe wakacje.
W kwietniu 2009 roku 43-latek zniknął. Moore utrzymywała, że Shakespeare zrobił to na własną prośbę – chciał uciec od świata. Byłoby to zrozumiałe, z racji problemów ze zbytnią popularnością jego majątku. Przez kolejne miesiące Moore kontaktowała się z rodziną milionera w jego imieniu. Zapłaciła nawet jednemu z jego krewnych 5000 dolarów, aby przekazał matce Shakespeare’a kartkę urodzinową. Korzystała z jego telefonu, wysyłając SMS-y do najbliższych – pozorowała w ten sposób utrzymywanie kontaktu z rodziną i znajomymi oraz usypiała ich czujność.
Prawda była jednak inna – przerażająca. 25 stycznia 2010 roku Abraham Lee Shakespeare został znaleziony martwy w swoim ogrodzie. Jego ciało miało ranę postrzałową. Zwłoki zakopano w głębokim dole, który następnie zakopano a na powierzchni wylano beton.
Pierwsze podejrzenia padły na Moore. Nie przyznała się do zabójstwa Shakespeare’a – twierdziła, że zrobili to handlarze narkotykami. Kluczowe okazały się zeznania męża kobiety – do tej pory nieistotnego w całej historii. Powiedział śledczym, że żona kazała mu pewnego dnia wykopać koparką dół w ogrodzie, a następnie zakopać go po zachodzie słońca. Stwierdził, że nie miał pojęcia, że na dnie dołu są zwłoki. Ostatecznie śledczy wykluczyli go z udziału w morderstwie.
W 2012 roku ława przysięgłych uznała Moore za winną morderstwa pierwszego stopnia, a sędzia skazał ją na dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego. Została osadzona w Lowe Correctional Facility w Ocala na Florydzie.
Red. JŁ
Źródło: The Mirror