„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” to próba spojrzenia na klasycznego bohatera przez pryzmat współczesności – powiedział reżyser James Mangold. Film, w którym Harrison Ford po raz ostatni powraca do roli archeologa poszukującego przygód, w piątek trafia do kin.
Piąta i zarazem ostatnia część przygód Indiany Jonesa była jednym z najbardziej oczekiwanych filmów tegorocznego, 76. festiwalu w Cannes. Dla widzów pokaz ten oznaczał spotkanie z ich ulubionym bohaterem po piętnastu latach od premiery „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki”. Dla Harrisona Forda stanowił pożegnanie z legendarną rolą i przypieczętowanie Honorowej Złotej Palmy, którą odebrał z rąk prezeski festiwalu Iris Knobloch. Z kolei dla debiutującego w roli reżysera tej serii Jamesa Mangolda był sprawdzianem, czy może godnie zastąpić Stevena Spielberga. Twórca „Spaceru po linie” początkowo wątpił, czy podoła wyzwaniu, ale postanowił spróbować. „Mogłem trafić na milion min lądowych. Ale sam pomysł, że znajdę się tak blisko moich bohaterów i będę pracować z Harrisonem i Stevenem, wydał mi się poruszający. Ile osób ma szansę nakręcić film z tymi ludźmi?” – zapytał retorycznie w wywiadzie dla „Variety”.