11.8 C
Chicago
poniedziałek, 21 kwietnia, 2025

„Wstyd” siedzi w nas, Polakach

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

– W sztuce „Wstyd”, którą będziemy mieli okazję zaprezentować Państwu w Chicago, Connecticut i New Jersey, dużo jest o nas, Polakach i o podziale, w jakim żyjemy od pokoleń. Ten spektakl jest prawdziwą sinusoidą emocji – mówi Anna Dereszowska, polska aktorka, która razem z Marietą Żukowską, Szymonem Bobrowskim i Wojciechem Zielińskim przyjeżdża do USA ze spektaklem komediowym „Wstyd” Marka Modzelewskiego w reżyserii Wojciecha Malajkata. Bilety na występy w Chicago, New Jersey i Connecticut można kupić za pośrednictwem portalu www.mojbilet.com.

Jesteś nie tylko niezwykle utalentowaną aktorką, ale też artystką potrafiącą zrobić wspaniały użytek ze swojego głosu. A niestety młode pokolenie ma z tym problem, co słychać szczególnie w najnowszych polskich produkcjach filmowych.

Bardzo dziękuję za komplementy. Ale myślę, że to nie jest tylko kłopot młodego pokolenia aktorskiego. Generalnie, o ile mamy od wielu lat fantastycznych operatorów, o tyle z dźwiękiem często bywały u nas w filmach problemy. Wielokrotnie przy okazji scen bardzo delikatnych, intymnych, gdzie trzeba było coś zaszeptać, dźwiękowcy podchodzili do mnie i mówili: „Możesz troszeczkę głośniej?”. Odpowiadałam, że reżyser prosił, żebym szeptała. „Ale może troszkę głośniej? Może tak półgłosem? Bo wiesz, nie będzie cię słychać”. Trudno jest walczyć wtedy z techniką. Więc nie do końca myślę, że jest to wina młodego pokolenia.

Ale technika mowy i dykcja nie jest chyba szczególnie lubianym przedmiotem w akademiach teatralnych?

Nie jest i nigdy nie była! Dopiero po czasie człowiek zaczyna doceniać tych profesorów, którzy rzeczywiście wymagali od nas absurdalnych – jak się wydawało – rzeczy, czyli mówienia pełnym głosem, mówienia „szeroko” i bardzo wyraziście. Ja sobie myślałam: „Boże, co to jest za idiotyzm? Co to za archaiczne podejście do zawodu?!”. A potem na trzecim roku studiów wyszłam na ogromną scenę w Teatrze Dramatycznym i momentalnie doceniłam to, czego wymagano ode mnie na zajęciach.

Pamiętam połowę lat 90-tych i Teatr Dramatyczny – to było moje pierwsze zetknięcie ze sztuką. „Czekając na Godota”, w roli głównej Jarosław Gajewski…

Mój profesor!

…to, co on wyczyniał, to było niesamowite! Kilka lat później poszedłem do Teatru Wielkiego, na jakąś sztukę, w której grał Mariusz Bonaszewski. Siedziałem na balkonie, a on tak ryknął, że aż podskoczyłem. Tego teraz nie ma.

Być może rzadziej się z tym spotykamy. Częściej aktorzy, realizatorzy spektaklu, reżyserzy posiłkują się mikroportem, co my, aktorzy mojego pokolenia i odrobinkę starsi, niespecjalnie lubimy. Ja nie lubię grać na mikroporcie, choć zdarza mi się to. Ale mnie ten mikroport przeszkadza, wolę używać wyłącznie mojego aparatu mowy. I cieszę się, że on – póki co – całkiem nieźle działa.

Co ciekawe, to ty ten aparat głosowy uruchomiłaś chyba nieco później? Najpierw było pianino w twoim rodzinnym Mikołowie?

Tak, będąc jeszcze w szkole podstawowej i potem w liceum chodziłam na lekcje pianina. To nie była szkoła muzyczna i dzisiaj bardzo żałuję, że nie kontynuowałam tych lekcji, albo że właśnie nie skoczyłam szkoły muzycznej, bo z całą pewnością te umiejętności przydałyby mi się w zawodzie. Już nawet nie tylko jako aktorce, ale też w tej mojej „gałęzi wokalnej”. Tak czy siak, troszkę tej muzyki poznałam, nuty czytam, więc jestem bardzo wdzięczna przede wszystkim mojemu tacie, że mnie popchnął w tym kierunku.

To faktycznie bardzo ważne, by rodzice pozwalali dzieciom rozwijać się w wielu kierunkach.

Tacy rodzice, którzy pomagają dzieciom doświadczać różnych rzeczy, smakować świata na różne sposoby, chodzić na różne zajęcia – nawet jeśli dziecko się zniechęca – dają możliwość znalezienia pasji, to wielki skarb. Ja też, razem z moim partnerem, staramy się być takimi rodzicami. I takim rodzicem był mój tata. Pozwalał mi szukać, doświadczać. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna, bo dzięki niemu jeżdżę na nartach, gram w tenisa, jeżdżę konno, śpiewam. Koniec końców, zostając aktorką, spełniłam – zupełnie nieświadomie – jego studenckie marzenia o tym, żeby być aktorem. Był w studenckim teatrze, myślał o aktorstwie, ale jego rodzice nieszczególnie byli przekonani do tego pomysłu. I wymogli na nim, żeby wybrał „konkretny” zawód. Nie wiem, czy kiedykolwiek żałował, bo jest fantastycznym lekarzem, ginekologiem, położnikiem.

Porozmawiajmy trochę o „Wstydzie”. Wstyd jest w nas, Polakach, zakorzeniony.

Bardzo!

Właściwie z dziada, pradziada to się pogłębia. Gdzieś tam może być kamuflowany, ale gdy przychodzi co do czego, to wybucha z nawiązką.

To prawda, dużo takich trudnych emocji w sobie nosimy. Chociaż myślę, że młode pokolenie na szczęście z naszych pokoleniowych traum zaczyna się wygrzebywać. Oni tego wstydu mają w sobie chyba troszeczkę mniej, są bardziej kosmopolityczni, niż nasze pokolenie. Nie mają już w pamięci tego odosobnienia, zamknięcia za żelazną kurtyną. To jest moje doświadczenie dzieciństwa – pamiętam święta, kiedy człowiek cieszył się z mandarynki. Na Śląsku przyklejaliśmy się do szyb sklepów górniczych i patrzyliśmy na klocki LEGO, takie piękne, kolorowe. A w sklepach, do których szary człowiek miał dostęp, wszystko było szare. Myślę więc, że tego wstydu jest już w nas na szczęście troszkę mniej. Ale w tekście, który będziemy mieli okazję zaprezentować Państwu w Connecticut, New Jersey i Chicago – kolejno 25, 26 27 kwietnia – dużo jest o nas, Polakach i o podziale, w jakim żyjemy od wielu, wielu lat. My ten nasz „Wstyd” gramy w całej Polsce i – jak się okazuje – również za oceanem, z czego bardzo się cieszymy i gorąco zapraszamy na nasze występy.

Ta polaryzacja czasem jest silniej widoczna, czasem odrobinkę mniej, ale wciąż jest.

Zgadza się. To taki bardzo, bardzo, bardzo „polski” tekst. Obnaża nasze zakłamanie, właśnie nasz głęboko zakorzeniony wstyd, takie trudne emocje, które nosimy w sobie. Oczywiście to jest komedia, więc emocje są pokazane w dość wyolbrzymiony sposób. Zdarza się, że niektórzy widzowie, którzy być może mają odrobinkę mniej dystansu do rzeczywistości, potrafią się poczuć dotknięci. Ale to z drugiej strony znaczy, że tekst działa. Bo sztuka po to jest, żeby nas dotykać, bulwersować, wzruszać, bawić. I dokładnie tak jest w tym tekście, on jest niezwykle zabawny. Naprawdę w niektórych momentach widownia niemalże rechocze. A z drugiej strony są też momenty absolutnej ciszy, która aż dzwoni w uszach – mnie dzwoni, bo akurat w takim momencie ja z Wojtkiem Zielińskim jesteśmy na scenie. Kiedy mówimy o bardzo trudnych dla naszych postaci rzeczach, doświadczeniach i emocjach. Ta sinusoida emocji, którą przedstawiamy na scenie, jest bardzo duża. Mam nadzieję, że będą Państwo z nami i że sami będziecie mogli tego doświadczyć. I oczywiście liczymy na Wasze recenzje! Będziemy u Was po raz pierwszy, ale mam nadzieję, że nie po raz ostatni. Bilety możecie kupić Państwo na stronie www.mojbilet.com.

Pochodzenie społeczne, status majątkowy, mentalność – mijają pokolenia, mijają dekady, a to się w Polakach kompletnie nie zmieniło.

Tak jest, to jest bardzo głęboko zakorzenione w nas. Marek Modzelewski jest naprawdę genialnym obserwatorem i wspaniale to opisał. Mówimy teksty, ludzie się śmieją, a potem wychodząc z teatru myślą: „Z czego się śmiejesz? Z samego siebie się śmiejesz”. Taki jest ten tekst. I choć jest niezwykle zabawny, to tak naprawdę jest bardzo dotkliwy.

Możemy troszkę zdradzić, o co w tej sztuce chodzi?

Zastajemy taką sytuację, że są dwie pary dwojga przyszłych teściowych. Ale do ślubu ich dzieci ostatecznie nie dochodzi. Kiedy już miało paść sakramentalne „tak” przed ołtarzem, pan młody powiedział, że on jednak nie da rady. Coś poszło nie tak. W trakcie spektaklu dowiadujemy się wielu rzeczy o nas samych. I tu tak naprawdę o parę młodą, o dzieci nie chodzi. One są tylko pretekstem do rozmowy o tym, co bardzo polskie.

Przypomniał mi się tekst słynnej piosenki: „Mój dom murem podzielony, po lewej stronie łazienka, po prawej stronie kuchenka…”.

Nieprawdopodobnie aktualny tekst. Nic się nie zmieniło. Ale też – nawiązując do tej młodzieży, która ma w sobie mniej wstydu – mam wrażenie, że oni są inni. Naprawdę wyrywają się z tych okowów, które przez lata nosiliśmy. I po prostu bardziej żyją w tej wielkiej globalnej wiosce.

We „Wstydzie” są wspaniałe listy dialogowe, bardzo konkretne, jest walka słowna…

Jest wszystko, co Państwo lubią! Jest mięso!

Jak mocno jesteś związana z tą sztuką, jak mocno się z nią utożsamiasz i co zrobić, żeby z tym nie przesadzić?

Oj, oczywiście, można przesadzić! Zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Aktora niesie, kiedy widownia się śmieje, więc wtedy jest pokusa, żeby jeszcze trochę „podkręcić”. Ale nasz reżyser Wojtek Malajkat fantastycznie nas poprowadził. A poza tym w naszym teamie – to mi się zdarza po raz kolejny w pracy, podobnie jest przy „Bogu mordu” w Teatrze 6.piętro – my się bardzo trzymamy. Gdy ktoś przesadzi, to od razu jest odpowiednia reakcja od zespołu i to bardzo pomaga.

Jak wyglądają wasze podróże?

Jesteśmy bardzo zdyscyplinowaną ekipą, jeździmy po Polsce busikiem. I bardzo dobrze się dogadujemy. Co bardzo ważne, wyznajemy takie same wartości, jeśli chodzi o pracę i to jest naprawdę wspaniała sprawa, móc pracować z takimi ludźmi. Fajnie uprawiać taki zawód, który się lubi i który sprawia, że spotyka się na swojej drodze fajnych ludzi.

Autor: Adam Dobrzyński

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

👇 P O L E C A M Y 👇

Koniecznie zobacz nowy Polonijny Portal Społecznościowy "Polish Network v2,0"