11.9 C
Chicago
wtorek, 20 maja, 2025
Strona główna Blog Strona 2010

PO upomina się o Krajowy Plan Odbudowy po pandemii COVID-19

0

Lider PO Borys Budka i europoseł Radosław Sikorski upomnieli się w środę o to, by rząd zaprezentował Krajowy Planu Odbudowy po pandemii COVID-19, który jest warunkiem, by Polska mogła otrzymać środki z unijnego funduszu odbudowy. To niezbędny tlen dla polskiej gospodarki – przekonywali.

Budka (a wcześniej także marszałek Sejmu Elżbieta Witek) poinformował, że Sejm wysłucha w czwartek, na wniosek klubu Koalicji Obywatelskiej, informacji na temat Krajowego Planu Odbudowy.

 

Lider Platformy zwrócił uwagę na środowej konferencji prasowej, że Polska ma otrzymać z unijnego funduszu odbudowy blisko 250 mld złotych. „To niezbędny tlen, nie tylko dla polskiej gospodarki, ale również polskiej służby zdrowia, pracowników i samorządów” – podkreślił szef Platformy.

 

Przypomniał, że klub KO złożył w Sejmie projekt uchwały, która miałaby zobowiązać premiera Mateusza Morawieckiego do zaprezentowanie Krajowego Planu Odbudowy. „Niestety ten projekt nie znalazł się w porządku obrad dzisiejszego posiedzenia. Na szczęście jutro, na wniosek Koalicji Obywatelskiej, będzie specjalna informacja bieżąca, na której będziemy domagać się, by rząd przedstawił rozwiązania, które później zostaną wysłane do Brukseli” – zaznaczył Budka.

 

Były szef MSZ Radosław Sikorski zauważył, że na fundusz odbudowy czeka cała Europa. „Sukcesem opozycji jest to, że zmusiła premiera Morawieckiego do zawarcia porozumienia – z własnego obozu miał naciski, aby je wetować” – dodał europoseł PO.

 

Przypomniał też procedurę uruchomienia środków z funduszu. „Wtedy, gdy fundusz będzie ratyfikowany we wszystkich krajach członkowskich, Komisja Europejska wypuści obligacje. Te obligacje trafią do wielkich funduszy emerytalnych i innych instytucji finansowych; dopiero wtedy te pieniądze będzie można przekazać państwom członkowskim w formie pożyczek i grantów” – powiedział Sikorski.

 

Jak zaznaczył, w polskim interesie jest to, żeby spłata tego funduszu pochodziła z ogólnoeuropejskich podatków, np. podatku od plastiku, czy podatku od transakcji finansowych. „Rację mają więc ci w koalicji rządzącej i poza nią, którzy mówią, że to jest nie federalizacja, ale krok ku niej. I zapamiętajmy ten moment, że rząd PiS jest za dokonaniem tego kroku, żeby potem nikt nie mówił, że nie wiedzieli, co czynią” – dodał b. szef MSZ.

 

Zwrócił ponadto uwagę, że wypłata środków z funduszu odbudowy uzależniona jest od przestrzegania zasad praworządności. „Polski rząd, poza ratyfikacją, ma jeszcze jedną ważną decyzję do dokonania. Czy naprawdę łamiąc praworządność, łamiąc traktaty europejskie, chce wystawić na ryzyko te 250 mld złotych, które się należą Polakom i polskiej gospodarce?” – zastanawiał się Sikorski.

 

Ironizował też: „ja się tak prywatnie zastanawiam, co oni z tego mają, że sobie podporządkowali trybunał pani magister Przyłębskiej po to, żeby na telefon z Nowogrodzkiej mógł zaostrzać aborcję?”. „A w zamian za to ryzykują możliwość wydawania 250 mld złotych. Czy to naprawdę jest tego warte?” – pytał europoseł. Zaapelował do rządu „o refleksję”.

 

Dziennikarze pytali polityków PO o wypowiedź byłego wiceministra aktywów państwowych Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski, który w wywiadzie dla „DGP” skrytykował rządowy program gospodarczy „Nowy Ład”. Według niego niektóre z jego punktów wyglądają „jak przepisane z programu PO z 2011 r.”.

 

„To chyba wielki komplement dla premiera Morawieckiego ze strony pana posła Kowalskiego, bowiem to oznacza, że pan premier Morawiecki nie zapomniał dobrej szkoły Donalda Tuska (Kowalski w przeszłości należał do PO – PAP); szkoda, że tylko w niektórych elementach o niej pamięta” – ironizował Budka.

 

Jego zdaniem to dzięki programowi gospodarczemu Platformy Polska „suchą nogą” przeszła poprzedni kryzys gospodarczy. „Byliśmy najlepszym krajem w UE i dobrze, że premier Morawiecki, jak mówi pan Kowalski, chce czerpać z tego gospodarczego dorobku. Niestety robi to w sposób wybiórczy” – zaznaczył lider PO.

 

Wyraził przy tym obawę, że „Nowy Ład” będzie planem scentralizowania gospodarki, pomocy dla „państwowych molochów zarządzanych przez PiS-iewiczów”, ograniczeniem roli samorządów, a jego celem będzie utrzymanie władzy PiS, a nie rozwój Polski”.

 

Sikorski również wyraził zadowolenie, że Janusz Kowalski „coś zapamiętał z czasów, gdy był w PO”. „Ale dzisiaj byśmy go do organizacji chyba nie przyjęli, bo eurofobów nie bierzemy” – dodał.

 

Rzecznik rządu Piotr Müller poinformował w środę, że jeszcze w tym tygodniu – w czwartek lub w piątek – Krajowy Plan Odbudowy trafi do konsultacji krajowych, które potrwają 30 dni.

 

W ramach unijnego Funduszu Odbudowy Polska będzie miała do dyspozycji ponad 57 mld euro. Podstawą do sięgnięcia po te środki będzie Krajowy Plan Odbudowy (KPO), który musi przygotować każde państwo członkowskie. (PAP)

 

autor: Marta Rawicz

 

mkr/ par/

Tatry: Oblegane szlaki turystyczne; tłumy nad Morskim Okiem

Od momentu zluzowania obostrzeń i otwarcia hoteli obserwowany jest duży ruch na tatrzańskich szlakach. Szczególnym powodzeniem cieszy się Morskie Oko, gdzie dociera nawet kilka tysięcy turystów dziennie. Wyjątkowo duży ruch na tym szlaku panuje w weekendy – powiedział PAP Jan Krzeptowski Sabała z Tatrzańskiego Parku Narodowego.

„W minionym tygodniu na szlakach turystycznych w Tatrach było bardzo wielu turystów, co jest efektem otwarcia hoteli, ale także dobrej pogody, bo w Tatrach panuje słońce. Największą popularnością wśród turystów cieszy się tradycyjnie Morskie Oko” – powiedział Krzeptowski Sabała.

 

Dodał on, że nad słynnym tatrzańskim jeziorem zdarzają się sytuacje, kiedy turyści wychodzą na zamarzniętą taflę, jednak takie sytuacje są niebezpieczne z kilku powodów. „Po pierwsze możemy znaleźć się w zasięgu lawiny, ponieważ bezpośrednio do Morskiego Oka schodzi potężny żleb, który w historii zasłynął wieloma niebezpiecznymi lawinami” – podkreślił.

 

„Te lawiny w przeszłości często powodowały, że tafla jeziora pękała, bo jest to olbrzymi ciężar śniegu i trzeba sobie zdawać sprawę, że schodząc nad brzeg jeziora już jesteśmy w terenie zagrożonym lawinami” – wyjaśnił przyrodnik.

 

Zwyczajowo w zimie, przy grubej pokrywie lodu, przez środek Morskiego Oka jest przed deptana ścieżka, alternatywna do szlaku prowadzącego brzegiem jeziora nad Czarny Staw pod Rysami i dalej na Rysy.

 

„Wchodząc na wydeptaną ścieżkę trzeba mieć świadomość, że wchodzenie na taflę to mimo wszystko ryzyko, bo nigdy nie jesteśmy pewni, jaka jest grubość lodu na Morskim Oku. Jest ona bowiem zróżnicowana. Inna jest bliżej brzegu, a inna na środku jeziora. Z Morskiego Oka wypływa też strumień, co powoduje ruch wody, więc tam też pokrywa lodu jest cieńsza” – wyjaśnił Krzeptowski Sabała.

 

Przyrodnik przekonuje, że jeżeli nie wybieramy się nad Czarny Staw i nie musimy korzystać z zimowego wariantu szlaku, to lepiej pozostać na brzegu i podziwiać panoramę Mięguszowieckich Szczytów. Przy większym zagrożeniu lawinowym w ogóle nie powinniśmy schodzić nad brzeg jeziora. Informują o tym liczne tablice ustawione już przy drodze do Morskiego Oka oraz przy samy brzegu jeziora. Często są tam także pracownicy TPN, którzy upominają turystów. Niestety, zdarzają się niebezpieczne sytuacje. Pod koniec ubiegłego roku lód załamał się pod grupą turystów z Ukrainy. Na szczęście było to blisko brzegu i skończyło się na zmoczeniu odzieży.

 

Mimo pięknej, zimowej aury w Tatrach, na szlakach w wielu miejscach jest niebezpiecznie. W Tatrach obowiązuje drugi, umiarkowany stopień zagrożenia lawinowego. Wcześniej występowały tu intensywne opady śniegu i wiał silny wiatr, który utworzył depozyty śniegu i tak zwane nawisy śnieżne na graniach. W ostatnich dniach w Tatarach obserwowane były liczne lawiny, który wyzwalały się samoistnie.(PAP)

 

autor: Szymon Bafia

 

szb/ jann/

Deloitte: Polacy w europejskiej czołówce pod względem gromadzenia zapasów

0

Polacy są nadal w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o gromadzenie zapasów – wynika z badania firmy doradczej Deloitte. Prawie połowa z nas, czyli najwięcej w Europie, poluje na okazje. Zmniejsza się też zainteresowanie dużymi markami na korzyść tzw. marek sklepowych.

Z badania „Global State of the Consumer Tracker” przeprowadzonego w Polsce po raz 12. przez firmę doradczą Deloitte wynika, że pandemia nadal budzi niepokój polskich konsumentów, ale „nastroje zdają się uspokajać z każdym miesiącem”, co znajduje odzwierciedlenie m.in. w zwyczajach zakupowych Polaków.

 

„Choć nadal jesteśmy w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o gromadzenie zapasów, to konsumentów, którzy się do tego przyznają ubyło w ciągu miesiąca o 5 p.p. Natomiast prawie połowa z nas, a więc najwięcej w Europie, poluje na okazje” – wskazano w środowej informacji poświęconej badaniu.

 

Dodano, że w ciągu miesiąca spadła też liczba tych, którzy obawiają się o własne zdrowie (-1 p.p.), a także o zdrowie bliskich, oszczędności i utratę pracy (po -3 p.p.). „Największy spadek, o 5 p.p., dotyczy obaw o spłaty zadłużenia kredytowego. Rośnie również nasze poczucie bezpieczeństwa w takich miejscach jak sklepy, hotele, a także podczas lotów, udziału w wydarzeniach masowych i korzystania z usług wymagających bezpośredniego kontaktu” – komentuje, cytowany w komunikacie, Michał Tokarski, partner w Deloitte.

 

Zgodnie z badaniem, od trzech miesięcy spada opracowany przez Deloitte tzw. indeks niepokoju (różnica netto między osobami, które zgodziły się ze zdaniem „Jestem bardziej zaniepokojony niż tydzień temu” oraz tymi, które temu zaprzeczyły). W najnowszej, przeprowadzonej na przełomie stycznia i lutego edycji wynosi 0.

 

„To mniej o 2 p.p. niż miesiąc wcześniej i aż o 34 p.p. niż w listopadzie, kiedy też osiągnął rekordowy dla Polski wynik” – zaznaczono. Teraz, razem z Francją, gdzie indeks niepokoju również wynosi 0, jesteśmy na 9. miejscu.

 

W badaniu wskazano na zainteresowanie Polaków dużymi markami. „O ile w poprzedniej fali ankiet eksperci Deloitte odnotowali spadek zainteresowania, tzw. store brands na korzyść znanych i dużych marek, w tym miesiącu można zaobserwować całkowite odwrócenie tego trendu” – czytamy.

 

Jak wyjaśniła Natalia Załęcka z Deloitte, produkty ze znaną i rozpoznawalną metką (tzw. name brands) wciąż cieszą się większym zainteresowaniem niż marki własne sieci handlowych (tzw. private labels), ale od ostatniego badania zauważalnie ono stopniało. O 5 p.p. ubyło konsumentów, którzy decydują się na ich zakup wybierając rzeczy do domu – to dziś 70 proc. konsumentów. Natomiast o 7 p.p. zmalała grupa tych Polaków, którzy kupują napoje znanych marek. Decyduje się na to tylko nieco połowa ankietowanych.

 

Odpowiednio zwiększyło się tym samym zainteresowanie markami sklepowymi (tzw. store brands). Jedna trzecia z nas sięga po nie podczas zakupów żywności, a od ostatniego badania takich odpowiedzi przybyło o 2 p.p. O 3 p.p. więcej niż miesiąc temu jest natomiast tych, którzy wybierają marki własne sklepów kupując środki higieny osobistej (29 proc.) i napoje (27 proc.), a o 4 p.p. przybyło konsumentów, którzy decydują się na to podczas zakupów rzeczy do domu.

 

Z badania wynika, że najczęściej wybieramy duże marki, bo bardziej im ufamy (35 proc.) oraz uważamy, że są to produkty lepszej jakości (34 proc.). O kupnie private labels w przypadku jednej trzeciej polskich konsumentów decyduje przekonanie, że ich jakość jest taka sama lub zbliżona do produktów znanych marek. Prawie jedna czwarta badanych odpowiedziała natomiast, że nie stać ich na zakup marek znanych, a więc często droższych – więcej o 5 p.p. niż miesiąc temu.

 

We wszystkich dotychczasowych edycjach badania polscy konsumenci są w czołówce, jeżeli chodzi o robienie zapasów. Jednak w ciągu miesiąca o 5 p.p. spadła w Polsce liczba konsumentów, którzy przyznają, że kupują więcej niż są w stanie zużyć na bieżąco.

 

„To znaczna zmiana w porównaniu ze styczniową edycją, kiedy pobiliśmy własny rekord. 41 proc. to nadal najwyższy wynik w Europie, ale dzielimy go z Brytyjczykami i Holendrami” – wskazano. Na świecie najwięcej osób robi zapasy w Indiach – 65 proc. O 3 p.p. przybyło natomiast od stycznia konsumentów, którzy polują na okazje. Odpowiedziała tak prawie połowa zapytanych, to najwyższy wynik w Europie. Globalnie najwięcej podobnych odpowiedzi było w Chinach – 59 proc.

 

Badanie reakcji i obaw konsumentów związanych z pandemią, „Global State of the Consumer Tracker”, przeprowadzono na przełomie stycznia i lutego. Ankiety wypełniło po tysiąc konsumentów z 18 krajów. PAP)

 

autor: Magdalena Jarco

 

maja/ mmu/

Na dachu Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego powstanie pasieka

Składająca się z pięciu uli pasieka powstanie wiosną na dachu Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego. Inicjatywa nosząca nazwę Beeblioteka UniLodz realizowana jest w ramach obchodzonego w ubiegłym roku 75-lecia uczelni oraz dobrych eko praktyk.

„Uniwersytet Łódzki staje się coraz bardziej +zielony+. To jeden z naszych priorytetów. Kampus to nie tylko miejsce nauki i pracy, ale również część terenu miejskiego, który powinien jak najlepiej współpracować z naturą, również dla naszego dobra. Już teraz zapraszam na otwarcie naszej pierwszej uniwersyteckiej pasieki” – zapowiedziała rektor uczelni prof. Elżbieta Żądzińska.

 

Pasieka powstanie na dachu popularnej BUŁ-y, czyli biblioteki uczelni. W lutym uniwersytet podpisał umowę ze Stowarzyszeniem Pszczelarzy Ziemi Łódzkiej. W jej ramach na początku kwietnia na dachu zostanie zainstalowanych pięć uli. Montaż pszczelich domów poprzedzą gruntowne porządki oraz specjalne zaadaptowanie przestrzeni.

 

Ule zasiedlone zostaną z kolei na przełomie kwietnia i maja, gdy na dworze zrobi się dostatecznie ciepło. Od tamtego momentu – jak zaznaczyła uczelnia – będą pod ścisłą opieką profesjonalnych pszczelarzy. Latem, w jednym ulu, pszczela rodzina może rozrosnąć się nawet do 80 tys. owadów.

 

„Jak przekonują pszczelarze, pszczoły nie są agresywne. Aby chciały nas zaatakować, same muszą czuć się zagrożone, więc dopóki nie przeszkadzamy im w ich pracy, możemy czuć się spokojni” – wyjaśniła Beata Gamrowska z Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego.

 

Miejskie ule mają się przyczynić do popularyzowania wiedzy na temat pszczół i pszczelarstwa wśród społeczności akademickiej i mieszkańców Łodzi. Za sprawą Beeblioteki możliwe będzie też uświadamianie, jak ogromne znaczenie mają te owady dla człowieka. Wskazano, że pszczoły zapylają miejskie rośliny, co umożliwia wydawanie nasion i owoców, które z kolei pozwalają na podtrzymywanie populacji pszczół.

 

„Zielone okolice biblioteki to idealne miejsce dla uli – szczególnie istotne jest w tym przypadku sąsiedztwo Parku im. Jana Matejki oraz okolicznych skwerów kampusu uniwersyteckiego” – zaznaczono.

 

Dodatkową korzyścią z hodowli mają być z miodobrania, które będą konfekcjonowane w zależności od potrzeb. Miejski miód, ze względu na bardzo różnorodne rośliny, ma wyjątkowy smak i kolor.

 

Pasieka UŁ powstanie w ramach dobrych eko praktyk oraz obchodzonego w ubiegłym roku 75-lecia uczelni. Wówczas nie udało się zrealizować tej inicjatywy ze względu na sytuację epidemiczną. (PAP)

 

autor: Bartłomiej Pawlak

 

bap/ agt/

W Katarze zmarło ponad 6,5 tys. robotników z Azji Płd. budujących stadiony na mundial

0

Ponad 6,5 tys. robotników z Azji Południowej, zatrudnionych przy budowie infrastruktury na mistrzostwa świata w piłce nożnej w Katarze, straciło życie od 2010 r., kiedy kraj otrzymał prawo do zorganizowania tej imprezy – wynika ze śledztwa dziennika „The Guardian”. Robotnicy pracują w złych warunkach i bez zabezpieczeń.

Mundial ma się odbyć w Katarze w 2022 roku.

 

Od grudnia 2010 r. co tydzień w Katarze umiera średnio 12 robotników z Indii, Nepalu, Pakistanu, Bangladeszu i Sri Lanki – wyliczyła brytyjska gazeta, opierając się na oficjalnych danych. W rzeczywistości liczba zmarłych podczas budowy stadionów i katarskiej infrastruktury może być znaczne wyższa.

 

Wśród ofiar śmiertelnych jest 1641 Nepalczyków. „Warunki pracy są bardzo ciężkie. Nie mamy odpowiednich zabezpieczeń na budowach, zwłaszcza pracując na wysokościach. Ludzie mdleją z gorąca” – tłumaczy PAP Sushil Shrestha, robotnik budowlany, który pracował w Katarze przez trzy lata.

 

Jego relację potwierdza m.in. śledztwo niemieckiej telewizji WDR z czerwca 2019 r. Dziennikarz stacji nagrał ukrytą kamerą warunki, w jakich mieszkali pracownicy firmy Design Maintenance, podwykonawcy przy budowie stadionu Al Thumama na 40 tysięcy widzów.

 

Nepalscy robotnicy gnieździli się w małych pokojach, a z jednej ubikacji korzystało 200 osób. Pracodawca zabrał im paszporty i przestał płacić. „Nie mogę już tego znieść. Chciałbym już tylko wrócić do domu. Nawet nie mogę zadzwonić do rodziny w Nepalu. Gdyby tylko firma zapłaciłaby nam należne pieniądze” – mówił Dil Prasad w nagraniu wideo.

 

Nagendra Yadav opowiadał jak siedmiu robotników zostało pobitych w biurze firmy Tawasol związanej z budową stadionu Al Bayt. „Kiedy chorowaliśmy, nie mogliśmy zostać w łóżku. Karano nas, przetrzymując na zewnątrz w upale” – opowiada.

 

„Pracownicy opowiadali nam o warunkach pracy przy stadionie Al Bayt bez zapłaty, wstrzymywanej miesiącami. To pokazuje, jak łatwo jest wykorzystywać robotników budujących jeden z +klejnotów koronnych+ mistrzostw świata” – cytuje tygodnik „Nepali Times” wypowiedź dyrektora sekcji sprawiedliwości ekonomicznej i społecznej Steve’a Cockburna z raportu organizacji Amnesty International. Raport opisuje przypadki zalegania z wypłatą sięgające 7 miesięcy.

 

Sushil Shrestha tłumaczy PAP, że katarscy pracodawcy mogli nie płacić swoim pracownikom przez tzw. system kafala. „Nie można było zmienić pracodawcy, bo jest się do niego przywiązanym pozwoleniem na pracę. Wtedy może zrobić ci wszystko” – zaznacza.

 

Sahiba Gill, amerykańska badaczka zajmująca się m.in. nepalskimi robotnikami migracyjnymi, w rozmowie z PAP podkreśla, że system kafala stawia pracowników w asymetrycznej relacji w stosunku do pracodawcy. „Żeby wyjechać do takiej pracy, robotnicy i tak płacą po kilka tysięcy dolarów pośrednikom” – dodaje.

 

Pośrednik z Katmandu, z którym rozmawiał PAP, przyznał, że stawka wynosi ok. 2-4 tys. USD. Według dziennika „The Kathmandu Post” za pracę w policji katarskiej należy zapłacić agencji 6 tys. USD. W ostatniej dekadzie do Kataru wyjeżdżało 20-120 tys. Nepalczyków rocznie. Aż 25 proc. PKB Nepalu pochodzi z przekazów pieniężnych przesyłanych do kraju przez robotników migracyjnych.

 

System pozwoleń kafala zniesiono dopiero pod koniec sierpnia 2020 r. Podwyższono minimalną pensję do 1 tys. rialów (ok. 1 tys. zł), a pracownik na tym samym pozwoleniu o pracę już może zmienić pracodawcę.

 

„Gdyby przez ostatnie 10 lat FIFA (Międzynarodowa Federacja Piłkarska) wykorzystała swoje wpływy i popchnęła Katar w stronę reform, nie słyszelibyśmy takich opowieści robotników ciepiących 2,5 roku przed rozpoczęciem mistrzostw” – uważa Cockburn z Amnesty.

 

Eksperci przypominają, że reforma systemu kafala nie oznacza automatycznie poprawy warunków na budowach. „Dwóch pracowników zmarło na stadionie na moich oczach. Byliśmy w szoku. Odmówiliśmy pracy, ale przełożony nas do niej zmusił” – opowiadał Nagendra Yadav telewizji WDR.

 

Sahiba Gill zwraca uwagę, że takie przypadki traktowane są przez władze Kataru jako zgony z przyczyn naturalnych. „The Guardian” wyliczył, że 69 proc. zgonów Indusów, Banglijczyków i Nepalczyków klasyfikuje się jako właśnie takie, tylko wśród Indusów – aż 80 proc. Władze Kataru nie przeprowadzają autopsji, a jako przyczynę śmierci wskazuje się zazwyczaj niewydolność oddechową lub atak serca.

 

„The Kathmandu Post” wyliczył, że przed pandemią na lotnisku w Katmandu codziennie lądowały trzy trumny z ciałami robotników migracyjnych z Zatoki Perskiej. „Jedziemy do pracy, ale tak jakby na wojnę” – mówi PAP Biju Gurung, który na początku pandemii wrócił z Kataru.

 

W połowie marca 2020 r. katarskie władze spędziły tysiące robotników do izolowanych obozów pod pretekstem przeprowadzania testów na koronawirusa. Amnesty International określiło warunki panujące w tych obozach jako „nieludzkie” – ludzie stłoczeni na małych przestrzeniach dostawali po kawałku chleba i trochę wody na cały dzień.

 

„Wysłano nas do Nepalu. Nie mogliśmy się spakować, nikt nie zapłacił nam zaległych pensji” – opowiada Gurung. „Czy wrócę? A jaką mam alternatywę w Nepalu? – mówi dodając jednak, że na razie nie ma na to pieniędzy.

 

Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)

 

pas/ akl/

Ekseprt: Mówienie o pierwszej, drugiej czy trzeciej fali pandemii bez sensu

0

„Nie ma sensu mówienie o pierwszej, drugiej czy trzeciej fali pandemii. Wirus nigdy nie przestał krążyć” – uważa wirusolog, szef włoskiej Agencji Leków Giorgio Palu. Jego zdaniem sytuacja we Włoszech jest stabilna.

„Teraz na pewnych obszarach krzywa zakażeń faktycznie wzrasta, ale na poziomie krajowym jest ona spłaszczona” – powiedział Palu w opublikowanym w środę wywiadzie dla dziennika „Corriere della Sera”. Tak skomentował doniesienia o początku trzeciej fali pandemii, napływające z okolic Brescii w Lombardii.

 

Przyznał zarazem, że krążące obecnie warianty koronawirusa reprodukują się o 40-50 procent szybciej niż pierwsza odmiana, wykryta w Wuhan w Chinach.

 

Nie jest natomiast pewne, że nowe warianty wywołują cięższy przebieg Covid-19 – wskazał ekspert.

 

„Moi koledzy na oddziałach nie sygnalizują obecnie pogorszenia się stanu klinicznego pacjentów” – dodał.

 

„Musimy przyzwyczaić się do myślenia o tym, że im bardziej SARS-CoV-2 krąży, tym bardziej mutuje, bo jego celem jest jak najwięcej się rozmnażać” – oświadczył rozmówca włoskiej gazety. Dlatego, jego zdaniem, wraz ze wzrostem liczby zakażeń zwiększa się ryzyko wystąpienia cięższych przypadków.

 

Szef Agencji Leków ocenił, że istnieje pewność co do skuteczności szczepionki w przypadku brytyjskiego wariantu.

 

„Jeśli chodzi o wariant brazylijski i południowoafrykański, wydaje się, że ochrona może być mniejsza, ale utrzymuje się skuteczność przeciwko wystąpieniu cięższych objawów” choroby – dodał.

 

Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)

 

sw/ akl/

Australia: Lekarz przedawkował dwóm osobom szczepionki na Covid-19

0

Australijski lekarz, który podał dwóm osobom w zaawansowanym wieku cztery razy za duże dawki szczepionki na Covid-19 firmy Pfizer, nie przeszedł odpowiedniego szkolenia – potwierdziły w środę władze Australii. U pacjentów nie stwierdzono niepokojących reakcji.

Dawki czterokrotnie większe od zalecanych otrzymali we wtorek 94-letnia kobieta i 88-letni mężczyzna, pensjonariusze domu opieki nad seniorami w mieście Brisbane, stolicy australijskiego stanu Queensland.

 

„Zasadniczo lekarz podał dwojgu pacjentów błędną dawkę (…) Ważne, żebyśmy byli szczerzy” – powiedział na konferencji prasowej minister zdrowia Australii Greg Hunt. Później potwierdził, że lekarz nie przeszedł wymaganego szkolenia w zakresie programu szczepień na Covid-19.

 

Minister Hunt zaznaczył, że nie odnotowano negatywnego wpływu zbyt dużych dawek na pacjentów. „Mają się dobrze (…) Nie było skutków niepożądanych. Pacjenci są pod nadzorem i nie wykazują żadnych oznak reakcji niepożądanej” – zapewnił.

 

88-latek spędził ostatnią noc w szpitalu, a 94-latka pozostała w domu opieki, ale również ona zostanie przewieziona do szpitala w celu monitorowania ewentualnych skutków ubocznych.

 

Byli to pierwsi pensjonariusze ośrodka, którzy mieli zostać zaszczepieni we wtorek rano. Przedawkowanie szczepionki zauważyła i zgłosiła pielęgniarka. Według dziennika „The Australian” po ujawnieniu błędu lekarz opuścił placówkę, nie komentując sytuacji i nie sprawdzając stanu zdrowia zaszczepionych.

 

Premier stanu Queensland Annastacia Palaszczuk uznała incydent za „bardzo niepokojący”. Oceniła, że całkowitą odpowiedzialność za program szczepień ponosi rząd Australii, który zatrudnił do podawania szczepionek prywatnych podwykonawców.

 

Lekarz i pielęgniarka, którzy szczepili mieszkańców ośrodka, są zatrudnieni przez firmę Healthcare Australia, której rząd zlecił podawanie szczepionek mieszkańcom domów opieki nad seniorami w całym kraju – podał „The Australian”.

 

Andrzej Borowiak (PAP)

 

anb/ tebe/

„Profesjonalny” komunikat ministra zdrowia: Nowe obostrzenia – od soboty, a może… nawet wcześniej

0

Sytuacja nie wygląda dobrze w tej chwili – przekroczyliśmy barierę 10 tys. zachorowań dziennie – według porannych danych mamy 12 146 nowych potwierdzonych zakażeń koronawirusem – powiedział w środę Minister Zdrowia Adam Niedzielski.

Niedzielski pytany był w środę w TOK FM m.in. o najnowsze dane dotyczące potwierdzonych zakażeń koronawirusem.

 

„Niestety nie wygląda dobrze sytuacja w tej chwili. Te poranne dane, które dotyczą dzisiejszego dnia pokazują, że przekroczyliśmy tę barierę 10 tys. i to nie tak nieśmiało tylko ten dokładny wynik to jest 12 146 nowych zachorowań” – powiedział.

 

Niedzielski dodał, że dzisiejsze dane należy odnosić przede wszystkim do wyniku, który był tydzień temu. „A tydzień temu to było 8,7 tys., czyli mamy bardzo dynamiczny wzrost też i z dnia na dzień i właśnie w stosunku do poprzedniego tygodnia, bo to jest prawie 3,5 tys. przypadków więcej niż tydzień temu”.(PAP)

 

 

Niedzielski: Nowe obostrzenia – od soboty, a może nawet wcześniej

Minister zdrowia Adam Niedzielski przekazał w środę, że od najbliższej soboty, a być może nawet wcześniej możemy spodziewać się wprowadzenia nowych obostrzeń lub ich zróżnicowania ze względu na poszczególne regiony kraju.

Niedzielski powiedział w radiu TOK FM, że na pewno wariant brytyjski koronawirusa jest obecny w Polsce; zwracał szczególną uwagę pod tym względem na województwo warmińsko-mazurskie.

 

Dopytywany był, od kiedy możemy spodziewać się wprowadzenia nowych obostrzeń choćby na Warmii i Mazurach lub zróżnicowania obostrzeń ze względu na regiony kraju.

 

„Od soboty, tutaj nie ma co czekać, być może nawet wcześniej, ale będziemy podejmowali tę decyzję dosłownie w ciągu najbliższych dwóch godzin, bo zarys mamy, ale ostatecznie chcemy też uwzględnić wyniki (liczby nowych zakażeń ) dzisiejsze” – powiedział Niedzielski.

 

Potwierdził, że te „te najbardziej radykalne obostrzenia” mają dotyczyć na razie jednego województwa.

 

„Cały czas jednak reprezentujemy takie podejście, że trzeba brać na siebie pewne ryzyko, mamy już jakąś cześć populacji, która już przechorowała koronawirusa, akcja szczepień idzie nam naprawdę dobrze na tle Europy, więc mamy coraz więcej elementów, które przemawiają za tym, że decyzje dotyczące luzowania obostrzeń powinny być coraz bardziej odważne i one były odważne” – mówił Niedzielski.

 

Dodał, że teraz, gdy sytuacja epidemiczne się odwraca, to oczywiście trzeba podejmować inne decyzje. (PAP)

 

autor: Karol Kostrzewa

 

Niedzielski: będziemy podejmować odważne decyzje, aby dzieci jak najszybciej wróciły do szkół

Jak tylko będą warunki, by odważniej otworzyć szkoły, to będziemy robili wszystko i podejmowali odważne decyzje, żeby dzieci jak najszybciej wróciły do szkół i nauka była w jak największym zakresie stacjonarna – powiedział w środę minister zdrowia Adam Niedzielski.

Niedzielski był pytany w radiu TOK FM o doniesienia, że firma AstraZeneca zmniejszy prognozowaną pulę dostaw szczepionki na drugi kwartał roku dla państw UE.

 

„To niestety nie oznacza, że AstraZeneca będzie miała problem, tylko my będziemy przede wszystkim mieli problem i to jest kolejna informacja, które niestety dotyczy firmy AstraZeneca, która nie dotrzymuje zobowiązań” – mówił Niedzielski.

 

Przypomniał, że wstępna deklaracja jeszcze w 2020 r. mówiła, że pierwsze dostawy szczepionek to będzie 5 mln dawek, a w pierwszym półroczu mieliśmy otrzymać 16 mln dawek.

 

„To oznacza, że nie będziemy mogli realizować takiego szybkiego tempa, które by nas satysfakcjonowało, ale niemniej jednak deklarując te ponad 3 mln (szczepień) minister Michał Dworczyk tak kalkulował (…) to my tę liczbę oczywiście osiągniemy i to osiągniemy wcześniej. Natomiast nie będziemy mogli zdecydowanie przyśpieszyć, a AstraZeneca dawała taką możliwość zdecydowanego przyśpieszenia akcji szczepień” – zapewnił szef MZ.

 

Niedzielski mówił też, że rząd „absolutnie będzie robił wszystko i podejmował odważne decyzje, aby dzieci jak najszybciej wróciły do szkoły”. Wskazywał, że brak normalnego chodzenia przez dzieci do szkoły skutkuje pogorszeniem ich stanu zdrowia psychicznego.

 

Nie wykluczył scenariusza, że jeszcze przed końcem roku szkolnego dzieci wrócą do nauki stacjonarnej. „Jak tylko będą warunki takie, że będzie można te szkoły odważniej otworzyć, to będziemy bardzo szybko wracali do tego, żeby nauka była w jak największym zakresie stacjonarna” – powiedział Niedzielski.

 

Pytany, kiedy szczepiona będzie grupa osób między 65. a 70. rokiem życia odparł, że na tę chwilę jedyną szczepionką, którą można „bardziej dowolnie dysponować”, tzn. jej dostawy nie zostały rozpisane na punkty szczepień to jest szczepionka firmy AstraZeneca.

 

„AstraZeneca ma dopuszczenie do 65. roku życia, ale trwa debata w Radzie Medycznej, żeby zwiększyć to dopuszczenie(…) podwyższyć tę granicę wieku do 70. roku życia. Wtedy jak tylko ta decyzje będzie podjęta, to będziemy tę grupę 65-70 szczepili” – podkreślił.

 

Dodał, że jeśli będzie pozytywna opinia ekspertów i naukowców, to grupa 65-70 może zostać nawet przesunięta przed grupę służb mundurowych. Niedzielski dodał, że służby mundurowe miały być szczepione od 20 marca i w to miejsce weszłaby grupa seniorów. Decyzja powinna być znana w ciągu tygodnia.(PAP)

 

Autor: Karol Kostrzewa

80 lat temu zmarł Emil Zegadłowicz, największy skandalista przedwojennej Polski

0

24 lutego 1941 roku zmarł w Sosnowcu Emil Zegadłowicz, poeta, prozaik, tłumacz i dramaturg, m.in. autor zaginionego dramatu, który jakoby – po zawłaszczeniu przez Leona Kruczkowskiego – stał się pierwowzorem głośnych „Niemców”.

„Klerykał, działacz sanacyjny czy działacz lewicowy? – oto pytanie, które nasuwa się przy analizie faktów z życia Zegadłowicza. Pytań takich jest więcej: nacjonalista, misjonarz ewangeliczny, słowianofil czy internacjonalista; pacyfista, piewca Piłsudskiego czy rewolucjonista?” – zastanawiał się badacz Leonard Neuger („Poeci dwudziestolecia międzywojennego”, pod red. Ireny Maciejewskiej, 1982). Zegadłowicz w swoim życiorysie połączył te sprzeczności.

 

W opinii Janusza Drzewuckiego, Zegadłowicz był jednym „z najoryginalniejszych i najpłodniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego” (blog.polona.pl). Uprawiał wszystkie rodzaje literackie: pisał wiersze rymowane i wolne, prozę poetycką, powieści i dzieła dramatyczne. Ponadto był publicystą, znawcą sztuki i tłumaczem. „W zasadzie każdy wadowicki gimnazjalista, w tym Karol Wojtyła, swoją artystyczną osobowość kształcił w kręgu regionalizmu kulturowego Emila Zegadłowicza. Jako Jan Paweł II, jeszcze kilka lat przed śmiercią cytował z pamięci utwory ulubionego poety” – przypomniał Zbigniew Jurczak na stronie Towarzystwa Miłośników Ziemi Wadowickiej.

 

U schyłku życia Zegadłowicz zanotował w „Dzienniku”, że matka urodziła go „w piątek, o szóstej po południu w Bielsku, przy ulicy Ratuszowej”. Było to 20 lipca 1888 r. „Ochrzczony w bielskim kościele św. Mikołaja otrzymał nazwisko panieńskie matki – Kaiszar, z adnotacją +adoptowany Zegadłowicz+ – Tytus i Elżbieta nie byli bowiem małżeństwem” – czytamy na stronie wadowice.pl. Ojciec Emila, Tytus Zegadłowicz, „Rusin z pochodzenia (…) był duchownym obrządku greckokatolickiego” – podał przyjaciel poety, Edward Kozikowski. Uczył w miejscowym gimnazjum m. in. języka niemieckiego, historii powszechnej i śpiewu, sam był skrzypkiem. Z kolei „Elżbieta Kaiszar, nauczycielka muzyki, córka rodowitego Czecha – Wacława, byłego kapelmistrza bardy wojskowej, byłego organisty z Kalwarii (…) to matka moja!” – przedstawił rodzicielkę Emil Zegadłowicz w liście, który odnalazła biografka poety, Krystyna Kolińska („Zegadłowicz. Podwójny żywot Srebrempisanego”, 1999).

 

Romans 66-letniego Tytusa i 32-letniej Elżbiety zaowocował narodzinami wątłego jedynaka. Chora na serce, uzależniona od swych rodziców Elżbieta po trudnym porodzie powróciła pod ich dach, zostawiając dziecko pod opieką ojca w jego dworku we wsi Gorzeń Górny. „Nic mu dać już nie umiała i nie mogła… Instynkt zamarł” – skomentował po latach Zegadłowicz („Godzina przed jutrznią”, 1927).

 

Zegadłowicz jako pisarz debiutował w 1908 r. Trzy lata później został nauczycielem. Gdy wybuchła Wielka Wojna, uniknął służby w wojsku austriackim. „Zawdzięczał to zwykłej przepuklinie, której się nabawił w niefortunnym skoku z dachu stodoły” – podał Kozikowski. W początkach wojny, jak twierdzi Kolińska, młody poeta, poszukując dodatkowych źródeł dochodu, zaczął w Gorzeniu wynajmować pokoje letnikom. W ten sposób poznał Marię Olimpię Kurowską, z którą w lipcu 1915 r. wzięli ślub. W sierpniu 1916 r. urodziła się im pierwsza córka – Halszka, młodsza – Atessa przyszła na świat w 1920 r.

 

Tuż po odzyskaniu niepodległości, Zegadłowicz podjął współpracę z dwutygodnikiem „Zdrój” z Poznania, który redagował grafik Jerzy Hulewicz. Kozikowski stwierdził, że właśnie „dobiegał żywot Młodej Polski”, a w Zegadłowiczu „został osad po tamtych czasach, w których uczył się poezji”. Nie czuł się jeszcze na siłach, aby pójść własną drogą, więc „przylgnął do wychodzącego wtedy ekspresjonistycznego +Zdroju+ i stał się wyznawcą modnego kierunku. Cocktail młodopolszczyzny i ekspresjonizmu musuje w każdym jego utworze z tamtego okresu” – ocenił.

 

Na przełomie maja i czerwca 1922 r., Zegadłowicz, z poetami Edwardem Kozikowskim i Janem Nepomucenem Millerem, złożyli grupę „Czartak – zbór poetów w Beskidzie”. Potem grupa powiększyła się o poetessę Janinę Brzostowską, córkę dyrektora Gimnazjum w Wadowicach Jana Dorozińskiego – oraz o profesora tej szkoły, Tadeusza Szantrocha – poetę, legionistę. Przesłaniem ideowym grupy był regionalizm beskidzki, nacechowany niechęcią do miejskiej cywilizacji. Jerzy Kwiatkowski dodał, że Czartak łączył mistycyzm religijny „z miłością do przyrody i pochwałą +prostaczka+”, który z nią obcuje” („Dwudziestolecie międzywojenne”, 2012).

 

W latach 20. w rodzinnym Gorzeniu powstały najbardziej znane utwory Zegadłowicza: „Powsinogi beskidzkie”, „Kolędziołki beskidzkie” i „Dom jałowcowy”. Wiosną 1923 r. Maria, żona snycerza Jędrzeja Wowro, zaoferowała Zegadłowiczom kilka jego prac. W ten sposób poeta odkrył kolekcjonerstwo – i został mecenasem sztuki ludowej. Postać i twórczość Wowry zainspirowała także innego młodego poetę – Karol Wojtyła napisał w Sonecie I: „Sobotkom się kłaniaj ode mnie/ i świątkom starego Wowra/post sprawującym po drogach:/ascetycznym, wychudłym świątkom”.

 

W kwietniu 1923 r. Kozikowski z Zegadłowiczem dokonali literackiej mistyfikacji. W nakładzie trzystu numerowanych egzemplarzy – jako zbiór tłumaczeń poezji murzyńskiej – wydali zbiór własnych utworów, stylizowanych na „afrykańskie” – ustaliła Dorota Wojda („Przestrzenie Teorii”, 19/2013). Autorzy zawczasu podali w prasie wiadomość o szykowanym zbiorze rzekomej poezji murzyńskiej. Zadbali też o autentyzm publikacji, „umieszczając w niej (…) objaśnienia dotyczące nazewnictwa, kultury materialnej i obrzędów Azande” – przypomniała Wojda. Wyglądało to dość autentycznie, choć plemię Azande nie uparawia kanibalizmu, co przypisali im polscy poeci. „Formalnie poezje te są po prostu nieprzetłómaczalne; wnętrze ich ponure, barwy krzepnącej krwi, niesamowite, hipnotyzujące jak oczy kobry, straszne jak moczar w ostępie puszczy” – napisali we wstępie do zatytułowanego „Niam niam. Antologia poezji murzyńskiej” tomiku „tłumacze”, wplatając w pastisz naukowej dysertacji absurdalne uwagi – np., że poezje murzyńskie są „jak zapadający się słup wycia palonej pantery”.

 

„Książkę rozesłałem nie tylko do redakcji pism, ale i do profesorów uniwersytetów, będąc ciekawy, jak też zareagują na ten apokryf i czy połapią się w naszych mistyfikatorskich zamysłach” – wspominał Kozikowski. Profesorowie: Józef Kallenbach, Juliusz Kleiner, Aleksander Brueckner i Jan Łoś, odpowiedzieli listami, w których nie kwestionowali prawdziwości przekładów i chwalili ich wierność. Jedynie prof. Tadeusz Sinko zachował trzeźwość umysłu. „Skądże oni umieją po murzyńsku? (…) to chyba mistyfikacja” – napisał w szkicu „Murzyni pod Giewontem” („Czas”, 179/1923).

 

W 1924 r. Zegadłowicz zadebiutował jako dramaturg. Nakładem oficyny Franciszka Foltina ukazała się „Lampka oliwna” niemal natychmiast wystawiona w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie przez Stanisławę Wysocką. Także następne dramaty („Alcesta”, „Głaz graniczny”, „Betsaba”, „Wigilie” oraz „Nawiedzeni”) szybko trafiły na sceny. W 1927 r. problemy finansowe zmusiły Zegadłowicza do podjęcia pracy w Poznaniu. Był kierownikiem literackim Teatru Polskiego (1927-30) i Radia Poznańskiego (1929-32). W kwietniu 1927 r. ukazała się powieść „Godzina przed jutrznią”, pierwsza część autobiograficznego cyklu „Żywot Mikołaja Srebrempisanego”. Dalsze tomy: „Spod młyńskich kamieni” i „Cień nad falami” wyszły w latach 1928-29.

 

Zegadłowicz nieustannie był celem bezlitosnej krytyki. W 1926 r. w „Zwrotnicy” Peipera, ukazał się tekst Juliana Przybosia pt. „Chamuły poezji”. Była to krytyka najnowszych produkcji Zegadłowicza, Wittlina i Kasprowicza. Felieton zawierał takie wyrażenia, jak „trywialna ludowość”, „ohydna rubaszność”, „absolutna próżnia poetycka”, „ordynarność połączona z tematami świętymi, skatologia z ewangelią”. Przyboś zakończył apostrofą: „Powroza na was, przekupnie, szwargocące w świątyni Pańskiej! Baty wam, chamy, chamuły!”

 

„Antyintelektualizm autora, muzyczność monotonna i ubóstwo wątku poetyckiego przy nieprawdopodobnej gadatliwości sprawiły, że szybko uczynił nas nieczułymi na swój talencik” – napisał krytyk Stefan Kołaczkowski („Współczesna literatura polska”, 1930), zarzucając Zegadłowiczowi także bezkrytycyzm i megalomanię. Zmiażdżył też wielotomową autobiografię Zegadłowicza. „Rozwlekły ten wytwór rozpanoszonego i bezkarnego – wobec braku opinii publicznej i niekompetencji wydawców – grafomaństwa ciekawym jest tylko jako signum temporis. Bezideowy mistycyzm wobec wszystkiego jest tylko inną, odwróconą stroną nihilizmu” – ocenił.

 

Rok później Zegadłowicz wykonał ostry skręt w lewo. W nr 1 „Dwutygodnika Literackiego” opublikował list otwarty, podpisany „Emilencja”, datowany „8 grudnia w Klechistanie”, który stanowił frontalny atak na „rezerwat średniowieczny” w Poznaniu, „gdzie świętość stała się kramarstwem, świątynia – bankiem, a celem – syty kałdun”.

 

Uchwałą wadowickiej Rady Miejskiej, z 23 maja 1933 r. dla uczczenia 25-lecia pracy twórczej, Emil Zegadłowicz otrzymał honorowe obywatelstwo miasta, a ul. Tatrzańską nazwano jego imieniem. Gdy jednak wydano w sierpniu 1935 r. „Zmory”, Wadowice, rozpoznawszy w powieści swoją karykaturę w „cesarsko-królewskim wolnym mieście Wołkowice”, odebrały Zegadłowiczowi honory. A wtedy Zegadłowicz zaczął otaczać się komunizującymi przyjaciółmi – z Wandą Wasilewską na czele.

 

Następna jego powieść nie weszła do księgarń: 15 listopada 1937 r. zostały skonfiskowane dwutomowe „Motory”, zilustrowane przez Stefana Żechowskiego. Referent prasowy starostwa grodzkiego w Krakowie, po przejrzeniu książki odbijanej w Drukarni Literackiej „zdecydował się na zajęcie 64 egzemplarzy (…) i zasugerował, aby oszczędzić dalszych kosztów, przerwanie druku” – napisał Czesław Brzoza („Z dziejów cenzury w międzywojennym Krakowie”, 2010).

 

Dodał, że „prawdopodobnie prokurator był jedyną osobą, która przeczytała książkę w całości. Zajęło mu to cztery dni”. „Cała treść powyższej książki jest ustawicznym, ciągłym zohydzaniem, lżeniem, wyszydzaniem Państwa i Narodu Polskiego, jego historii i wysiłków w walkach o niepodległość, przy czym autor rozszerza o Państwie Polskim cały szereg nieprawdziwych wiadomości, przedstawiających wszystko co polskie w jak najgorszym świetle, (np. ustęp z I tomu str. 127)” – czytamy w prokuratorskim uzasadnieniu z 19 listopada 1937 r. „Równocześnie autor twierdzi, że smutne stosunki panujące w Polsce, oparte na wyzysku chłopa i robotnika, będą mogły ulec zmianie jedynie przez rewolucję i wprowadzenie dyktatury proletariatu, która dopiero doprowadzi ludzkość do +upojnego, odurzającego piękna nowego, prawego, jasnego życia wschodzącego dnia+ (II tom, str. 333). Zdaniem autora musi się dzisiaj stanąć +albo po stronie reakcji fundowanej na kapitalizmie, na wszelkich faszyzmach, kryptofaszyzmach, albo po stronie frontu pracy, pełnego wyrównania sprawiedliwości, nowego człowieka+ (II tom, str. 332)” – oceniła prokuratura.

 

Obecnie panuje przeświadczenie, że „Motory” zostały skonfiskowane ze uwagi na pornograficzne treści lub ilustracje, ale z akt konfiskaty wynika, że motyw był jednoznacznie polityczny. W obronie Zegadłowicza i książki stanął jeden z nowych przyjaciół, dr Józef Putek z Choczni koło Wadowic, adwokat i antyklerykał, nazywany „osobistym nieprzyjacielem Pana Boga”. Sąd utrzymał konfiskatę w mocy. Błyskawiczna rozprawa odbyła się z wykluczeniem jawności, ale sąd pozwolił na pozostanie na sali dwóm osobom – jedną z nich był literat Leon Kruczkowski.

 

W początkach II wojny okazało się, że Zegadłowicz cierpi na raka gruczołów limfatycznych. Musiał wyjechać do Sosnowca, bo tylko tam mógł się poddać naświetlaniom. Ostatni kwartał życia zrekonstruowała Grażyna Kuźnik: poeta spędził go bez dochodów, w małym mieszkanku kilka przecznic od szpitala, u boku Marii Koszyc-Szołajskiej, którą poślubił w obrządku mariawickim – nie rozwodząc się przedtem z żoną („Jak wyglądało życie Emila Zegadłowicza w Sosnowcu?”, 2012). „Forsy ani-ani, żyjemy jak ptakowie biblijni. Różnie się myśli, gdy się jest w tak posępnym miejscu” – napisał do przyjaciela. W Sosnowcu pisał m.in. „Dziennik”, nowelę, która rozliczała klęskę Września – „Domek z kart” oraz dramat „Sind Sie, Jude?”, o którego treści pozostały niejasne, sprzeczne informacje.

 

W tamtym czasie odwiedziła Zegadłowicza Monika Warneńska, później znana reporterka. „Nijakie meble, trochę książek, ośnieżone gałęzie za oknami i widok na pusty, cichy ogród” – wspominała („Ekspres Zagłębiowski”, 104/1999). „Dzień jego śmierci, 24 lutego 1941 r. był bardzo mroźny. Pisarz miał tylko 52 lata” – napisała Kuźnik. Do trumny dostał ilustracje do „Motorów”.

 

Warneńska podała, że Koszyc powierzyła jej w depozyt plik dokumentów – „Dziennik”, „Domek z kart”, odpis przekładu „Hiawathy” Longfellowa, a także „manuskrypt dramatu +Sind Sie, Jude?+ pisany na kartkach zeszytu bez okładki, przy tym znaczna część manuskryptu była pisana zielonym atramentem ręką Zegadłowicza, a część ołówkiem ręką Marii Koszyc. Manuskrypt robił wrażenie brudnopisu” – wspominała Wareńska, która w 1945 r. zdeponowała dokumenty u Kazimierza Czachowskiego, w latach 1946-47 prezesa Związku Literatów Polskich.

 

W 1949 r. ówczesny podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki – oraz prezes ZLP – Leon Kruczkowski, opublikował dramat „Niemcy”. Od razu pojawiły się oskarżenia o zawłaszczenie „Sind Sie, Jude?”. Kwestia nie jest udokumentowana przez naukowców, nie są też prowadzone badania na ten temat. Ale są relacje wiarygodnych osób. „Oczywiście wiedzieliśmy, że napisany w Sosnowcu tuż przed śmiercią rękopis dramatu +Sind Sie, Jude?+ zniknął w niejasnych okolicznościach. Ale lata 50-te nie sprzyjały rozwiązywaniu takich historii. Z biegiem czasu sprawa przycichła, od lat nikt do niej nie wraca” – powiedziała Ewa Wegenke, wnuczka Emila Zegadłowicza, Bogdanowi Szpili z portalu beskidzka24.pl. „Zaprzyjaźniony z naszym domem Edward Kozikowski opowiadał, że stolica huczy od plotek, jakoby +Niemcy+, to zaginione podczas wojny dzieło mojego dziadka” – dodała.

 

Kozikowski, oddelegowany do poszukiwań zaginionych prac Zegadłowicza przez ZLP, ustalił, że krytyk Kazimierz Czachowski (1890-1948) wiosną 1945 r. posiadał rękopis „Sind Sie, Jude?” – i nosił się z zamiarem opublikowania poszczególnych scen w +Odrodzeniu+. „Prosiłem Czachowskiego, aby użyczył mi na kilka dni manuskrypt (…) Odpowiedział – pamiętam: +Kiedy dałem już do przejrzenia Kruczkowskiemu. Ale gdy zwróci, chętnie użyczę tobie…+” – napisał Kozikowski. „Leon Kruczkowski kategorycznie zaprzeczył, jakoby otrzymał od Czachowskiego do przejrzenia manuskrypt +Sind Sie, Jude?+ i oświadczył, że w ogóle żadnych rękopisów Zegadłowicza nie wypożyczał od Czachowskiego i nawet ich nie oglądał” – podkreślił Kozikowski. Czachowski nie mógł nic dodać, gdyż latem 1948 r. został znaleziony martwy na ulicy w Krakowie.

 

„Był tam rękopis dramatu +Sie sind, Jude?+ (Oni są Żydami), który wysłano do Związku Literatów w Warszawie (zeznanie M. Słomczyńskiego). Tam rękopis zaginął. Prezesem krajowego Zarządu ZLP był wtedy L. Kruczkowski, pisarz lewicowy, działacz państwowy i partyjny, którego najgłośniejszy dramat +Niemcy+ ukazał się w rok później” – napisał na blogu Maciej Zembaty, który dorastał w Wadowicach. Według niego, część środowiska literackiego na podstawie „analizy okoliczności, konstrukcji dramatu (+Domek z kart+) oraz języka” – przypisywała autorstwo dramatu Zegadłowiczowi. „Sprawy jednak nie wyjaśniono, a pisarz (Kruczkowski) zmarł kilka lat później jako autor +Niemców+, któremu pierwotnie nadał tytuł +Niemcy są ludźmi+” – zakończył Zembaty.

 

„Mają teksty genialne tę nadprzyrodzoną właściwość, że czy wyjdą spod pióra nazisty Hamsuna, czy stalinisty Kruczkowskiego (o ile nie polegają na prawdzie pogłoski, jakoby faktycznym autorem +Niemców+ był Emil Zegadłowicz, a Kruczkowski jedynie przywłaszczył sobie i doszlifował rękopis), wyrastają ponad ludzką miarę” – napisała Danuta Szaflarska, która zagrała Ruth Sonnenbruch w prapremierze „Niemców” w Teatrze Współczesnym w Warszawie w 1949 r. (Gabriel Michalik, „Danuta Szaflarska. Jej czas”, 2018).

 

Swoje odkrycia spisał też wnuk poety, Adam Emil Zegadłowicz. „Informację tę przywiózł do Gorzenia i przekazał mojej babci Marii Zegadłowiczowskiej aktor warszawski Pawłowski. Twierdził on, że bezpośrednio po premierze +Niemców+ w środowisku artystycznym i intelektualnym stolicy zaczęto powszechnie uważać, że to plagiat” – zanotował. W latach 60. ustalił, iż Maria Koszyc – w obawie przed śmiercią lub aresztowaniem – zaczęła powierzać rękopisy Emila Zegadłowicza zaufanym osobom. „Na ogół każdy rękopis był w kilku odpisach co miało gwarantować, że przynajmniej jeden egzemplarz przetrwa wojnę” – napisał Adam Zegadłowicz.

 

Ewa Wegenke podała, że i wśród literaturoznawców toczono spór o autorstwo „Niemców”. „Jerzy Ziomek, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu opowiadał, że w latach sześćdziesiątych był promotorem pracy magisterskiej, w której poddano w wątpliwość, że to Kruczkowski napisał dramat +Niemcy+. Autor dowodził, że jest to jedyna sztuka Kruczkowskiego napisana z wyobraźni, a wszystkie pozostałe dzieła są efektem przeżyć osobistych, zapisem wydarzeń, których był świadkiem” – wspominała. Kruczkowski wojnę spędził w oflagach, więc nie miał pojęcia o realiach okupacji.

 

Starania Szpili, aby odnaleźć autora i jego pracę w archiwach poznańskiego uniwersytetu okazały się bezowocne. „Jeżeli twierdzenie Adama Zegadłowicza, że +Maria Koszyc przekazywała rękopisy Emila Zegadłowicza różnym osobom+ jest prawdziwe, nie można wykluczyć, że gdzieś zachował się +odpis+ rękopisu +Sind Się Jude?+. Gdyby taki dokument ujrzał światło dzienne, historię literatury polskiej trzeba by napisać od nowa” – podsumował Szpila.

 

Iwona L. Konieczna (PAP)

 

ilk/ pat/ aszw/

Czy dojdzie do pogłębionej integracji Rosji z Białorusią?

0

Na spotkaniu w Soczi z Władimirem Putinem Alaksandr Łukaszenka przypomniał o pogłębionej integracji Rosji z Białorusią, co źle wróży białoruskiej suwerenności – mówi PAP ekspert Alaksandr Kłaskouski. Według politologa Walera Karbalewicza Łukaszenka wystąpił jako zwycięzca, który zdławił protesty w swoim kraju.

„Czy ceną za wsparcie Rosji dla Alaksandra Łukaszenki podczas białoruskich protestów będą ustępstwa na rzecz Moskwy w planach integracji obu krajów?” – zastanawiają się białoruscy eksperci, komentując poniedziałkowe spotkanie obu przywódców.

 

„W czasie rozmów w Soczi Łukaszenka nieoczekiwanie podniósł temat +map drogowych integracji+. Tych samych, na których sojusznicy jak na skórce od banana poślizgnęli się w 2019 r.” – mówi PAP Kłaskouski, białoruski publicysta, komentator niezależnego portalu Naviny.by.

 

W cieniu rosyjsko-białoruskiego sporu o kształt integracji obu państw w ramach państwa związkowego upłynął cały 2019 r., a potem sprawa przycichła, m.in. na tle kampanii wyborczej i protestów przeciwko Łukaszence w 2020 r.

 

Kłaskouski podejrzewa jednak, że Moskwa nie zrezygnowała z planów silniejszego wciągnięcia Mińska w swoją orbitę, w tym – wprowadzenia wspólnej waluty i wspólnych struktur ponadrządowych.

 

Zdaniem eksperta Kreml powrócił do tematu na tle białoruskich protestów, kiedy osłabiony Łukaszenka potrzebował rosyjskiego wsparcia i je otrzymał. „Jak można było nie wykorzystać osłabionej pozycji narowistego partnera, który wcześniej kręcił nosem?” – zauważa analityk.

 

Wynikało to z poniedziałkowych wypowiedzi Łukaszenki, który dopiero teraz przyznał, że sprawę „map drogowych integracji” poruszono już podczas poprzednich rozmów w cztery oczy w Soczi we wrześniu, a obecnie kontynuowane są negocjacje na ten temat.

 

W poniedziałek sześciogodzinnym rozmowom w Soczi i wspólnej przejażdżce na nartach towarzyszyły raczej skąpe komentarze obu liderów. Łukaszenka powiedział jednak, że „pozostało sześć-siedem map, nad którymi pracują rządy” obu krajów.

 

„Wszystkie pozostałe w sumie są gotowe do podpisania. Mamy plan działań” – oświadczył białoruski lider.

 

„Dlaczego społeczeństwo praktycznie nic nie wie o tych nowych zadaniach rządu? Nie wiadomo nawet, jak nazywają się te nowe mapy, nie mówiąc już o ich treści” – wskazuje Kłaskouski.

 

Przypomina, że w 2020 r. Łukaszenka sam zarzucał Moskwie, że jej plan integracji to de facto plan „połknięcia Białorusi”.

 

„W Moskwie myślenie raczej się nie zmieniło, a zmieniła się sytuacja Łukaszenki. Po ubiegłorocznych wyborach (prezydenckich) i późniejszych wstrząsach jego legalność ucierpiała, a zależność od Kremla – poważnie wzrosła” – wskazuje Kłaskouski, konstatując, że nowa wersja pogłębionej integracji „nie wróży nic dobrego dla białoruskiej suwerenności”.

 

Z kolei politolog Waler Karbalewicz uważa, że Łukaszenka ma obecnie więcej argumentów, by „zweryfikować” wcześniejsze ustalenia z Putinem w sprawie reformy konstytucyjnej i stopniowego oddawania władzy na Białorusi.

 

„Przyjechał do Soczi jako zwycięzca, będzie przekonywać, że zdusił protesty bez żadnych kompromisów” – ocenia Karbalewicz w rozmowie z PAP. Dlatego też jego zdaniem nie ma już potrzeby, by realizować plan (według ekspertów – raczej pozornych) przemian, na który nalegał Kreml, by rozładować polityczne i społeczne napięcie na Białorusi.

 

Obecny plan Łukaszenki ma według Karbalewicza polegać na „rozciągnięciu przekazania władzy na dłużej, zapewne na pięć lat, do 2025 r.”. „I okazuje się, że to w istocie nie jest żadne przekazanie władzy, bo Łukaszenka dał do zrozumienia (podczas Ogólnobiałoruskiego Zjazdu Ludowego – PAP), że nie zamierza władzy oddawać, chce zostać, ale nie na stanowisku prezydenta, lecz np. lidera Zjazdu, który mógłby przejąć szereg funkcji państwowych” – uważa politolog.

 

Ten plan ma szanse, bo Putin jest obecnie zajęty protestami we własnym kraju. Do dialogu ze społeczeństwem nie może namawiać, bo sam go nie prowadzi.

 

„Jak tu można rozmawiać o sprawie Wiktara Babaryki (aresztowanego niedoszłego oponenta Łukaszenki w wyborach prezydenckich – PAP), skoro Putin swojego głównego przeciwnika też wsadził do więzienia?” – wskazuje analityk.

 

„Przez ostatnie pół roku relacje Rosji z Zachodem bardzo się zaostrzyły. Putin i Łukaszenka siedzą w jednym okopie. Innych tak oddanych sojuszników w walce z Zachodem Rosja z pewnością nie ma” – dodaje Karbalewicz.

 

Justyna Prus (PAP)

 

just/ akl/ jar/

Włochy: Czy zakażenie się koronawirusem po odmowie szczepionki to wypadek w pracy?

0

Czy zakażenie się koronawirusem przez pielęgniarkę, która odmówiła przyjęcia szczepionki, można uznać za wypadek w miejscu pracy – orzeczenie w tej sprawie wyda włoski Instytut Ubezpieczeń od Wypadków w Pracy. Sprawa 15 pielęgniarek i pielęgniarzy z Genui to precedens.

Tyle osób z personelu pielęgniarskiego z tamtejszej polikliniki San Martino zaraziło się wirusem po tym, gdy w przeciwieństwie do zdecydowanej większości pracowników nie zaszczepiło się przeciwko koronawirusowi.

 

Dyrektor administracyjny tej największej placówki szpitalnej w regionie Liguria uznał, że odmowa ta jest poważnym naruszeniem zasad przez pracowników służby zdrowia. Spośród zatrudnionych tam 3120 pielęgniarzy, pielęgniarek oraz techników 592 osoby, a więc jedna piąta personelu, nie chciały się zaszczepić.

 

15 pielęgniarek i pielęgniarzy zaraziło się następnie wirusem. Ich sprawą zajęła się dyrekcja oddziału służby zdrowia w Genui, która skierowała ją następnie do Instytutu w Rzymie prosząc o wydanie orzeczenia, czy przysługuje zakażonym odszkodowanie za zachorowanie w miejscu pracy czy też należy uznać wyłącznie ich zwolnienie lekarskie. Ponadto zwrócono się o rozstrzygnięcie, czy trzeba rozgraniczyć odmowę szczepienia bez powodów uzasadnionych stanem zdrowia od sytuacji, gdy był on tego przyczyną.

 

Kwestia jest o tyle skomplikowana, zauważył dziennik “Il Fatto Quotidiano”, że szczepionka przeciwko koronawirusowi nie jest obowiązkowa.

 

Oczekiwane orzeczenie w sprawie pierwszego takiego przypadku we Włoszech wyznaczy, jak zauważają media, generalną i ważną dla całego kraju linię postępowania w sytuacjach, które mogą się powtórzyć w różnych miejscach pracy i dotyczyć w następnych miesiącach nie tylko pracowników służby zdrowia, ale również na przykład nauczycieli i funkcjonariuszy sił porządkowych.

 

Z Rzymu Sylwia Wysocka(PAP)

 

sw/ sp/

„Washington Post”: USA powinny ujawnić informacje wywiadu o laboratorium w Wuhan

0

Stany Zjednoczone powinny ujawnić informacje wywiadowcze o laboratorium w chińskim Wuhan, gdzie prowadzono badania nad koronawirusami – wzywa w swoim wtorkowym komentarzu redakcyjnym dziennik „Washington Post”.

Liberalny dziennik utrzymuje, że władze Stanów Zjednoczonych „dysponują tajnymi informacjami wywiadowczymi” o chorobach jesienią 2019 roku w instytucie w chińskim Wuhan, gdzie prowadzono badania nad koronawirusami pochodzącymi od nietoperzy. „Informacje wywiadowcze powinny zostać odtajnione i to szybko” – apeluje gazeta.

 

„Washington Post” przypomina, że 15 stycznia ówczesny sekretarz stanu USA Mike Pompeo w oświadczeniu stwierdził, że Waszyngton „ma powody, by sądzić, że kilku badaczy z instytutu w Wuhan chorowało jesienią 2019 przed pierwszym zidentyfikowanym przypadkiem epidemii i miało objawy zgodne zarówno z Covid-19, jak i powszechnymi chorobami sezonowymi”.

 

Pochodzenie SARS-CoV-2 – jak zauważa „Washington Post” – pozostaje nieznane. Wśród jednych z teorii jest ta, że przeszedł on ze zwierząt na ludzi, ale pojawia się też ta o „nieumyślnym wycieku lub wypadku w chińskim laboratorium”.

 

„Odpowiedzi (na pytania skąd pochodzi wirus – PAP) będą ważne, aby zapobiec w przyszłości pandemii i trzeba do nich zdecydowanie dążyć, mimo że Chiny ukrywały wczesne etapy pandemii i wysuwały wątpliwe teorie sugerujące, że (koronawirus) pochodzi spoza Chin” – pisze amerykański dziennik.

 

Kiedy zespół Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) zakończył niedawno swoją wstępną wizytę śledczą w Wuhan, szef zespołu przekazał, że scenariusz wycieku laboratoryjnego jest wysoce nieprawdopodobny. Jednak rzecznik Departamentu Stanu Ned Price powiedział 9 lutego, że administracja prezydenta Joe Bidena „wykorzysta informacje zebrane i przeanalizowane przez naszą społeczność wywiadowczą, aby ocenić raport” z WHO.

 

„Potrzebna jest pełna przejrzystość ze strony Chin, ale także Stanów Zjednoczonych. Informacje wywiadowcze stojące za oświadczeniami Pompeo powinny zostać odtajnione, z odpowiednią ochroną źródeł i metod. Prawda ma znaczenie, a Stany Zjednoczone nie powinny ukrywać żadnych istotnych dowodów” – konkluduje „Washington Post”.

 

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)

 

mobr/ sp/

Deutsche Welle: Niemcy liczą na polski cud gospodarczy

0

Niemieckie firmy chcą wykorzystać potencjał polskiej gospodarki, znacznie lepiej od innych radzącej sobie ze skutkami pandemii. Starają się także skorzystać z nadchodzącej transformacji gospodarczej w Polsce – pisze na swych stronach internetowych niemiecka stacja Deutsche Welle.

DW podkreśla, że po upadku komunizmu Niemcy szybko zbudowały silne więzi gospodarcze z Polską.

 

Po dojściu do władzy PiS często się mówi o rzekomym regresie demokracji w Polsce, ale jednocześnie zwraca uwagę na zadziwiającą odporność polskiej gospodarki.

 

Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) spodziewa się 3-procentowego wzrostu w 2021 r., co uczyniłoby Polskę jedynym krajem UE, który do końca tego roku osiągnie poziom sprzed kryzysu.

 

Deutsche Welle cytuje wypowiedź wicepremiera, ministra rozwoju, pracy i technologii Jarosława Gowina dla niemieckiego dziennika ekonomicznego „Handelsblatt”: „Wiele polskich firm wykorzystało pandemię do reorganizacji, większej cyfryzacji i wkroczenia tam, gdzie inne łańcuchy dostaw zostały zerwane”.

 

Główna ekonomistka EBOR, Beata Javorcik, powiedziała tej samej gazecie, że dwa aspekty odróżniają polskie ożywienie od innych w Europie: różnorodność i elastyczność. „Oba dobrze służą krajowi podczas pandemii koronawirusa” – stwierdziła, dodając, że podczas kryzysu koronawirusowego pomógł „hojny pakiet wsparcia”.

 

Deutsche Welle podkreśla, że gospodarki Niemiec i Polski są coraz bardziej ze sobą związane, wskazując na niemieckie inwestycje w Polsce, m.in. Daimlera i Volkswagena.

 

Redakcja DW zwraca uwagę, że handel Niemiec z Europą Wschodnią mocno ucierpiał w wyniku pandemii w 2020 r., ale mimo kryzysu wymiana handlowa z Polską utrzymywała się na niemal niezmiennym poziomie. Polska awansowała na piąte miejsce wśród najważniejszych niemieckich partnerów handlowych, za Chinami, Holandią, USA i Francją, a przed Włochami, Szwajcarią, Wielką Brytanią i Austrią. Handel z Rosją spadł o 22 proc.

 

„Różnorodność i wielkość polskiej gospodarki jest kluczem do jej odporności w czasie kryzysu” – powiedział Deutsche Welle Marek Wąsiński, szef zespołu handlu zagranicznego w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

 

„Silne powiązania z niemiecką gospodarką są kolejnym czynnikiem, który wpłynął na ten sukces” – dodał Wąsiński.

 

Wąsiński wskazuje na technologię środowiskową jako potencjalnie najbardziej interesującą dla przyszłego rozwoju w Polsce. Przypomina, że Polska jest największym unijnym eksporterem autobusów elektrycznych, zajmuje bardzo dobrą pozycję w europejskich łańcuchach dostaw akumulatorów oraz baterii i jest piątym największym eksporterem „zielonych” towarów w UE.

 

Zdaniem Deutsche Welle przede wszystkim planowana restrukturyzacja energetyki, w tym odejście od węgla w kierunku odnawialnych źródeł energii, mogłaby być głównym polem działania niemieckich firm. Minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka ogłosił niedawno, że Polska chce zainwestować „łącznie 240 miliardów euro do 2030 roku”.

 

Transformacja energetyczna Polski wydaje się mieć decydujące znaczenie dla średniookresowego sukcesu gospodarczego kraju. Trzy czwarte wytwarzanej tam energii elektrycznej nadal pochodzi z elektrowni węglowych – pisze DW.

 

Szacuje się, jak podkreśla DW, że transformacja energetyczna w Polsce kosztować będzie 355 mld euro do 2040 roku.

 

„Polska potrzebuje ogromnych inwestycji w sieci ciepłownicze i infrastrukturę energetyczną” – powiedział DW Robert Tomaszewski, analityk ds. energii w zespole Polityka Insight.

 

Do dekarbonizacji sektora ciepłownictwa potrzebny jest kapitał prywatny. „To otwiera nowe możliwości dla zagranicznych firm” – dodaje Tomaszewski, zwracając uwagę, że niemieckie przedsiębiorstwo energetyczne e.on, które posiada aktywa w Szczecinie i Opolu, chce się rozwijać w Polsce. Podobne plany ma francuska Veolia, która ma sieć ciepłowniczą w Warszawie.

 

W kontekście współpracy polsko-niemieckiej w przyszłości uwagę warto zwrócić także na inne sektory, m.in. usługi IT, branżę chemiczną, przemysł farmaceutyczny.

 

„Rośnie też potencjał współpracy w zakresie automatyzacji i cyfryzacji polskiej gospodarki, a zwłaszcza sektora produkcyjnego” – podkreśla Marek Wąsiński.

 

Jego zdaniem Niemcy i Polska stają się przemysłowym centrum Europy Wschodniej, zdolnym do tworzenia łańcuchów wartości, które są „korzystne dla obu partnerów”. (PAP)

 

sp/

Premierzy Kanada i Australii porozumieli się w sprawie postępowania wobec Facebooka

0

Kanada zapowiedziała, że będzie koordynować z Australią działania w sprawie internetowych gigantów i opłat za użytkowanie materiałów dziennikarskich pobieranych z mediów. Premierzy obu krajów porozumieli się w sprawie postępowania m.in. wobec Facebooka.

„Premierzy podkreślili rosnącą współpracę między Kanadą a Australią w sprawie regulacji dotyczących platform internetowych. Uzgodnili oni, że będą podejmowane skoordynowane wysiłki na rzecz przeciwdziałania problemom w sieci i zapewnienia, że dochody gigantów internetowych będą sprawiedliwiej dzielone z twórcami i mediami” – napisano we wtorkowym komunikacie po rozmowach szefa rządu Kanady Justina Trudeau i jego australijskiego odpowiednika Scotta Morrisona.

 

We wtorek Facebook poinformował, że rezygnuje z wprowadzonego w zeszłym tygodniu w Australii blokowania informacji z mediów. Firma dodała, że porozumiała się z rządem Australii w sprawie legislacji, która nałoży na internetowych gigantów opłaty za korzystanie z opublikowanych już tekstów i materiałów dziennikarskich.

 

Facebook ma przystąpić obecnie do negocjacji z australijskimi mediami i, jak podkreślała agencja The Canadian Press, ta decyzja jest „poważnym zwycięstwem” Australii w dążeniu do zobowiązania Facebooka i Google do płacenia za wykorzystywane cudze treści. Google już wcześniej zawarł umowy z ponad 50 australijskimi wydawcami.

 

W minionym tygodniu kanadyjski minister dziedzictwa i kultury Steven Guilbault przypomniał, że Kanada zamierza wprowadzić podobne działania wobec Facebooka jak Australia, tj. zobowiązać go do płacenia za wiadomości pobierane ze stron gazet, telewizji i portali informacyjnych. Podkreślił, że przygotowywane są zmiany w kanadyjskim prawie. Guilbault powiedział też, że Kanada rozważa model australijski i wspomniał o rozmowach z rządami Australii, Francji, Finlandii i Niemiec, wskazując na skuteczność działań podejmowanych jednocześnie przez wiele krajów.

 

Pod koniec stycznia br. w wywiadzie dla publicznego nadawcy CBC szef publicznej polityki Facebook Canada Kevin Chan mówił, że oczekuje działań ze strony rządu, ale uznał, że błędem byłoby, gdyby Kanada zobowiązała Facebook do płacenia za informacje.

 

Zmiany w prawie dotyczące wykorzystywania treści pobieranych ze stron tradycyjnych mediów przez media społecznościowe były w Kanadzie zapowiadane od dawna. Propozycje działań znalazły się w programie wyborczym rządzącej partii liberalnej w kampanii w 2019 r. Na początku lutego ub.r. w Kanadzie został opublikowany raport z 97 rekomendacjami ekspertów dla rządu w sprawie firm takich jak Google, Apple, Facebook, Amazon, Netflix czy Spotify. Zalecenia uwzględniają podatki, interesy kanadyjskich twórców i problem ochrony prywatności w cyfrowym świecie. Oczekiwano, że rozwiązania podatkowe znajdą się w budżecie na rok 2020/2021. Parlament nie uchwalił jednak budżetu z powodu pandemii koronawirusa.

 

Na początku lutego br. ponad 100 gazet w Kanadzie ukazało się z pustą pierwszą stroną, co miało sygnalizować konieczność podjęcia przez rząd niezwłocznych działań. Jak podsumowywała agencja The Canadian Press, sytuacja kanadyjskich wydawców się pogarsza, ponieważ ich publikacje są bezpłatnie użytkowane przez Facebooka i Google, choć te firmy przejmują 80 proc. budżetów reklamowych w Kanadzie.

 

z Toronto Anna Lach (PAP)

 

lach/ akl/

Dyrektorka Zachęty: Nie trzeba bać się sztuki współczesnej (wywiad)

0

Nie należy bać się sztuki współczesnej; można z nią dyskutować, ale też warto dawać szansę i artystom, i kuratorom, i dziełom – mówi Hanna Wróblewska, szefowa warszawskiej Zachęty, prezentując dwie nowe ważne wystawy „Rzeźba w poszukiwaniu miejsca” oraz „Rhizopolis” Joanny Rajkowskiej.

Polska Agencja Prasowa: Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki jest znowu otwarta. Pojawiają się bywalcy, ale też publiczność, która dotąd tu nie zaglądała. Jak pomaga Galeria tym nowoprzybyłym w kontakcie ze sztuką nowoczesną? Jeśli ktoś zobaczy czerwony taboret z przyczepionym doń srebrnym kołem rowerowym w instalacji „Giro d’Italia” Cezarego Bodzianowskiego, może się i rozbawi, ale czy zrozumie sens tej artystycznej wypowiedzi?

 

Hanna Wróblewska: Czekaliśmy na to otwarcie, ponieważ wystawy bez publiczności nie mają sensu, z drugiej strony trochę się obawialiśmy, że może straciliśmy kontakt z naszymi widzami, że ludzie oduczą się chodzić do galerii i muzeów, że kontakt online zacznie im wystarczać, a sztuka współczesna często określana jako trudna, niezrozumiała, będzie pierwszą rzeczą, z której zrezygnują.

 

To mocno wpłynęło na naszą świadomość, zrozumieliśmy, że podczas pandemii musimy w bardzo przemyślany sposób kształtować naszą obecność i nasz program online. I oczywiście po pierwszym lockdownie, dzięki naszym edukatorom, bardzo szybko zaproponowaliśmy Zachętę online. Na początku niósł nas entuzjazm; cieszyliśmy się z tego, że jesteśmy, że być może ta forma kontaktu da nam szanse dotarcia do nowych widzów. Potem musieliśmy się sprofesjonalizować. Każda wystawa miała oprowadzanie kuratorskie, każda jest dostępna w formacie 3D – dzięki czemu choć szkoły nie mogły przychodzić do nas, to edukatorzy mogli korzystać z tego wizerunku wystawy do prowadzenia zajęć także dla szkół. Sprawdzaliśmy statystyki, komentarze i udostępnienia naszych „oprowadzań” po wystawach; okazało się, że jest wiele małych instytucji: bibliotek, domów kultury, instytutów, które udostępniają nasze materiały. Był to sygnał, że mamy nową publiczność.A zatem program online budowaliśmy bardzo świadomie, ale też z myślą, że nie jest on zamiast, ale że te działania mają na celu edukację w dziedzinie sztuki współczesnej i promocję – zapowiedź, że gdy będziemy już otwarci, warto przyjść do nas. Komunikat do znanej nam, ale i nowej publiczności.

 

PAP: A zatem jakie nowe, atrakcyjne wystawy Galeria teraz proponuje swoim widzom?

 

Hanna Wróblewska: Nasza obecna duża wystawa „Rzeźba w poszukiwaniu miejsca” była gotowa już w listopadzie 2020 r. Program do każdej naszej wystawy rozpoczyna się od oprowadzania kuratorskiego, ale w przypadku tej wystawy, która jest ekspozycją rzeźby, gdzie przestrzeń jest szczególnie ważna, musiało być inaczej. Przygotowaliśmy cały program online, informujący, że ta wystawa jest w Zachęcie, przygotowana do otwarcia, czeka na widzów, ale nie będziemy teraz po niej oprowadzać, lecz kiedy nastąpi fizyczne otwarcie przejdziemy się po niej wspólnie. Mieliśmy tylko krótkie materiały edukacyjne „zachęcające”, ale dotyczyły one dzieł znajdujących się poza przestrzenią ekspozycji, jak np. „Kobiety brzemienne” Xawerego Dunikowskiego czy „Kolumbarium” Leszka Golca, która zawieszone jest na gmachu Zachęty albo właśnie „Giro d’Italia” „toczące się” po schodach. Można je było zobaczyć na żywo nawet w lockdownie, przychodząc np. do otwartej księgarni. Potem mówiliśmy o rzeźbach z kolekcji itd. Takie było nasze przygotowanie. I okazało się, że to wpłynęło na publiczność , która teraz pojawiła się w Zachęcie.

 

PAP: Kolejki przed galerią to jednak niecodzienny widok.

 

Hanna Wróblewska: Nie fetyszyzowałabym kolejek. Galerie i muzea to miejsca bezpieczne; nie spędza się tam dużo czasu, jest duża przestrzeń. Mogliśmy się zatem otworzyć jako pierwsi z zachowaniem reżimu bezpieczeństwa w czasie, kiedy nie ma jeszcze barów, klubów, restauracji, a na początku nie było otwartych kin i teatrów. Na tym skorzystaliśmy. Wierzę, że na tę obecność publiczności zapracowaliśmy nie pozostawiając widzów i zdobywając nowych podczas pandemii.

 

PAP: A zatem przejdźmy się po wystawie.

 

Hanna Wróblewska: Polska rzeźba to zjawisko ogromnie interesujące. Na wystawie pokazujemy jej różnorodność – od klasyków, jak Dunikowski, Abakanowicz, Hasior – po młodych twórców. To jest wystawa problemowa. Nie da się przecież pokazać w siedmiu salach Zachęty całej historii polskiej rzeźby. Dlatego też trzy lata temu zaprosiłam Annę Marię Leśniewską, znawczynię rzeźby, aby zaproponowała swój pomysł na prezentację polskiej rzeźby i tak doszło do wystawy „Rzeźba w poszukiwaniu przestrzeni”. Jest to opowieść o tym jak rzeźba przede wszystkim w ostatnich sześćdziesięciu latach się zmieniała nie tylko w sferze formy, idei, ale też jak szukała swego miejsca. Są tu nazwiska oczywiste, które pomagają nam trafić do publiczności, jak Tadeusz Kantor lub już wspomniani Abakanowicz, Dunikowski, ale też twórcy mniej znani, chociaż są klasykami jak Emilia Bohdziewicz, Henryk Morel, ale też młodzi artyści jak Piotr Jędrzejewski czy Monika Puchała. Twórczość kilkudziesięciu artystów tworzy ten pokaz rzeźby.

 

PAP: Niektórzy widzowie mogą być jednak zaskoczeni, że wielu dobrych nazwisk nie ma.

 

Hanna Wróblewska: To, że kogoś nie ma na wystawie, nie oznacza, że nie traktujemy go jako dobrego twórcy. Przypomnę, że kuratorka Anna Leśniewska zrobiła już kiedyś w Zachęcie wystawy świetnych artystek Barbary Zbrożyny i Magdaleny Więcek. Niektórzy twórcy jednak nie mieszczą się w narracji tego pokazu.

 

PAP: Czyli o doborze twórców decydowała sama idea wystawy – w poszukiwaniu przestrzeni – co kieruje uwagę raczej ku instalacjom niż ku rzeźbie pomnikowej?

 

Hanna Wróblewska: Chodzi o poszukiwanie przestrzeni i tej fizycznej, i w sferze mentalnej. Inna była rzeźba wiele lat temu, kiedy dominowały pomniki, upamiętniania czy rzeźba związana z architekturą, a inna jest teraz, gdy, patrząc pod względem formalnym, rzeźba przestaje być jednolitą bryłą z kamienia i staje się instalacją np. przed galerią lub elementem scenografii w teatrze. To nie jest wystawa, która ma przedstawiać kanon sztuki polskiej, ona ma pokazać pewne zjawiska, zaciekawić. Mam nadzieję, że po wystawie pozostanie taka idea, że rzeźba to nie tylko monumenty, ale we współczesnej sztuce jest to pojęcie dużo szersze.

 

PAP: Jest obecnie w Zachęcie druga ważna, efektowna, poruszająca wystawa kierująca naszą uwagę i ku pandemii, i ku głębokiej trosce o przyrodę – „Rhizopolis” Joanny Rajkowskiej.

 

Hanna Wróblewska: Bardzo ciekawy projekt Rajkowskiej rzeczywiście nabiera nowego brzmienia w okresie pandemii, ale trzeba zaznaczyć, że on powstał wcześniej; artystka przygotowała go ponad dwa lata temu na konkurs do Pawilonu Polskiego na Biennale w Wenecji. Wygrał wtedy Roman Stańczak z równie świetnym projektem. Ale już wtedy na artystyczny projekt Rajkowskiej zwróciliśmy uwagę z intencją, aby pokazać go u nas, w Zachęcie.

 

PAP: Czy w „Rhizopolis” przejawiła się profetyczna wizja sztuki współczesnej?

 

Hanna Wróblewska: Można tak powiedzieć, bo projekt Rajkowskiej nabiera w obecnych czasach nowego znaczenia i zarazem ukazuje swój uniwersalizm. Czas tutaj dopomógł. Joanna Rajkowska jest rzeźbiarką; jej wystawa miała się odbyć w innym terminie, ale wskutek pandemii, przesunięć, te wystawy się spotkały i znakomicie się uzupełniają. To, co prezentuje Joanna Rajkowska – która dostała Paszport Polityki za „rzeźbienie w zwojach mentalnych Polaków”, jak chyba powiedział wtedy Mirosław Bałka – jest instalacją, która sytuuje się pomiędzy rzeźbą, scenografią do filmu i samym filmem. Wywołuje to mocno sensualne przeżycia. Jesteśmy w dziwnej przestrzeni pod ziemią, gdzie działa na nas mrok, ciemność, światło, karpy przypominające jaskinię ze stalaktytami. Przechodząc do następnej sali widzimy samych siebie w tamtej podziemnej przestrzeni. Okazuje się, że widzowie biorą udział w filmie. Odczytuję „Rhizopolis” jako swego rodzaju przestrogę.

 

PAP: Powracając do pytania o to, czy nowoprzybyli widzowie powinni oswoić się ze sztuką współczesną i raczej się jej nie bać?

 

Hanna Wróblewska: Nie trzeba bać się sztuki współczesnej, nie należy też we wszystko wierzyć, należy pytać, kwestionować, ale dawać szansę i artystom, i kuratorom, i dziełom.

 

Rozmawiała Anna Bernat (PAP)

 

Hanna Wróblewska (ur. 1968) — historyczka sztuki, kuratorka. Od 2010 roku dyrektorka Zachęty — Narodowej Galerii Sztuki i komisarz Pawilonu Polskiego na Biennale w Wenecji. Kuratorka wystaw w Zachęcie, m.in. „Andrzej Wróblewski. Retrospektywa” (1995), „Panoptykon. Architektura i teatr więzienia” (2005), „Rewolucje 1968” (2008), „Katarzyna Kozyra. Casting” (2010), „Marlene Dumas. Miłość nie ma z tym nic wspólnego” (2012), „Sarkis. Tęcza anioła” (2017).W 1999 była kuratorką wystawy w Pawilonie Polskim „Katarzyna Kozyra. Łaźnia męska”, która otrzymała wyróżnienie specjalne na 48. Międzynarodowej Wystawie Sztuki w Wenecji. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy. Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenie Krytyków Sztuki AICA. Wiceprzewodnicząca Komitetu Narodowego ICOM POLSKA Międzynarodowej Rady Muzeów.

 

abe/ wj/

Ekstraklasa piłkarska: Ligowcy uczczą setną rocznicę urodzin Kazimierza Górskiego

0

Najbliższa kolejka piłkarskiej ekstraklasy, która potrwa od piątku do niedzieli, będzie poświęcona setnej rocznicy urodzin wybitnego trenera Kazimierza Górskiego – zapowiedziała spółka prowadząca rozgrywki.

„19. kolejka PKO Bank Polski Ekstraklasy dedykowana jest legendarnemu trenerowi stulecia – Kazimierzowi Górskiemu. Najwybitniejszy szkoleniowiec w historii polskiego futbolu urodził się 2 marca 1921 roku i choć kojarzony jest głównie z reprezentacją, to także z polską ligą związany był jako piłkarz i trener” – przypomniano na stronie Ekstraklasy S.A.

 

Obchody rocznicy organizowane są wspólnie z Fundacją Kazimierza Górskiego.

 

„W ramach 19. kolejki, która potrwa od 26 do 28 lutego (tym razem nie ma meczu w poniedziałek – PAP), wszyscy piłkarze wychodzić będą na przedmeczowe rozgrzewki w koszulkach okolicznościowych. W transmisjach z meczów pojawią się dedykowane grafiki telewizyjne. Treści poświęcone legendarnemu trenerowi pojawią się także we wszystkich kanałach multimedialnych PKO Bank Polski Ekstraklasy oraz klubów” – dodano.

 

Urodzony we Lwowie Kazimierz Górski występował jako zawodnik m.in. w Legii Warszawa, rozegrał też jedno spotkanie w kadrze narodowej.

 

W latach 1970-1976 był selekcjonerem reprezentacji Polski, którą doprowadził do trzeciego miejsca mistrzostw świata 1974. Wywalczył też z kadrą narodową dwa medale igrzysk olimpijskich – złoty w 1972 roku i srebrny cztery lata później.

 

Jako działacz m.in. pełnił funkcję prezesa PZPN (1991-1995). Zmarł 23 maja 2006 roku w Warszawie. (PAP)

 

bia/ cegl/

Tiger Woods przeszedł operację po wypadku samochodowym

Tiger Woods przeszedł operację w szpitalu w południowej Kalifornii po wypadku samochodowym. Golfista ma poważne rany obu nóg. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Samochód Tigera Woodsa dachował na jednej z ulic zachodniego Los Angeles. W wypadku uczestniczył tylko samochód sportowca. Nikt inny nie ucierpiał w zdarzeniu.
Szeryf hrabstwa Los Angeles Alex Villanueva podczas konferencji prasowej powiedział, że wiele wskazuje na to, iż golfista „jechał z większą prędkością niż normalna”. Na jezdni nie było śladów hamowania ani poślizgu.
Tiger Woods jest jednym z najwybitniejszych zawodników w historii golfa. 45-latek wygrał 15 turniejów wielkoszlemowych, co daje mu drugie w miejsce w historii tej dyscypliny sportu. W wieku 21 lat wygrał turniej Masters, co uczyniło go najmłodszym golfistą, który tego dokonał. Zajmuje pierwsze miejsce jeśli chodzi o liczbę wygranych turniejów z cyklu PGA Tour. Jest z jednym z najbogatszych sportowców na świecie.

IAR

TikTokerzy „obnażają” prawdę o śniegu w Teksasie. Czy zrzucił go Bill Gates?

Po arktycznej zamieci w Teksasie, kiedy elektryczność wróciła do teksańskich domostw, także TikTok powrócił do łask. A w nim szaleje kolejna zamieć – tym razem jest to nowa teoria spiskowa, która podważa prawdziwość teksańskiej pogody.

 

W serwisie TikTok zaroiło się w ostatnim czasie od filmików, w których ich autorzy starają się udowodnić, że śnieg, który spadł w Teksasie… nie jest śniegiem. Eksperyment polega na podpalaniu grudki śniegu zapałką lub zapalniczką. Efektem eksperymentu i dowodem na rzekomą nieprawdziwość śniegu ma być fakt, iż nie topi się on pod wpływem ognia.

Jest to jednak nie kwestia fałszywego śniegu, a podstawowej wiedzy z dziedziny chemii. Śnieg (ciało stałe) pod wpływem ognia nie zamienia się w ciecz, tylko w gaz, czyli w parę wodną. Zachodzi tutaj proces sublimacji.

@sarahmojoSomeone said do it with a blow dryer #fyp #snowwontmelt #whatshappening #texasblizzard #centraltexas #conspiracytheories #helpmeunderstand♬ original sound – Sarah

TikTokerzy w swoich produkcjach często odnoszą się do grantu, który przekazał Bill Gates, na badania możliwości zaciemniania słońca – w celu spowolnienia zmian klimatycznych. Zdaniem niektórych użytkowników serwisu TikTok, „sztuczny” śnieg oraz Bill Gates są ze sobą ściśle powiązani i jest to ewidentny spisek. Podważa się tym samym naturalność śnieżyć, które dotknęły Teksas w ostatnim czasie.

@cowboyrikter75GOVERMENT SNOW IF IT WAS TRUMP IN OFFICE IT WOULD SPRING #foryoupage #snow #trump #fyp #govermentsnow♬ original sound – Rikter

Filmiki pochodzą głównie z Teksasu, ale także z Wielkiej Brytanii. W ostatnich miesiącach popularny był podobny filmik w Polsce, jeszcze przed arktyczną pogodą w Teksasie.

Red. JŁ

LM. Gol Lewandowskiego, Bayern jedną nogą w ćwierćfinale

0

Broniący trofeum Bayern Monachium pewnie pokonał w Rzymie Lazio 4:1 w pierwszym meczu 1/8 finału piłkarskiej Ligi Mistrzów. Jedną bramkę dla gości zdobył Robert Lewandowski. Grające w roli gospodarza w Bukareszcie Atletico Madryt przegrało z Chelsea Londyn 0:1.

Lewandowski wpisał się na listę strzelców już w dziewiątej minucie. Wówczas wykorzystał złe podanie obrońcy Lazio Argentyńczyka Mateo Musacchio do własnego bramkarza, przejął piłkę i bez problemu wykończył sytuację sam na sam z Hiszpanem Pepe Reiną.

 

„Nie można popełnić takiego błędu, kiedy Lewandowski węszy w okolicach pola karnego” – napisano w relacji na żywo w serwisie uefa.com.

 

Był to czwarty gol kapitana reprezentacji Polski w obecnym sezonie Champions League, a 72. od początku kariery. Zajmuje samodzielnie trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów (dotychczas dzielił je z Hiszpanem Raulem Gonzalezem, który zakończył już karierę). Więcej trafień mają tylko Portugalczyk Cristiano Ronaldo – 134 i Argentyńczyk Lionel Messi – 119.

 

Na 2:0 podwyższył w 24. minucie Jamal Musiala, który w piątek skończy dopiero 18 lat. Urodzony w Stuttgarcie młodzieżowy reprezentant Anglii pokonał Reinę precyzyjnym uderzeniem po ziemi z kilkunastu metrów.

 

W wieku dokładnie 17 lat i 363 dni Musiala został drugim najmłodszym zdobywcą gola w fazie pucharowej Champions League. Rekordzistą jest Bojan Krkic, który miał 17 lat i 217 dni gdy trafił do siatki w ćwierćfinale sezonu 2007/08 w barwach Barcelony.

 

Jeszcze przed przerwą na listę strzelców wpisał się także Leroy Sane (42.). Kolejny gol dla gości padł po samobójczym trafieniu Francesco Acerbiego (47.), ale kilka chwil później stratę gospodarzy zmniejszył Argentyńczyk Joaquin Correa (49.).

 

Tempo spotkania spadało od tego momentu z każdą minutą i wynik nie uległ już zmianie. Aby myśleć o awansie do ćwierćfinału, piłkarze Lazio będą musieli w rewanżu 17 marca strzelić co najmniej cztery gole w Monachium.

 

Spotkanie Atletico z Chelsea nie mogło odbyć się w Madrycie ze względu na zablokowanie możliwości podróży mieszkańców Wielkiej Brytanii do Hiszpanii. Ograniczenie to wynika z pandemii COVID-19.

 

W stolicy Rumunii oba zespoły nie stworzyły wielkiego widowiska, a szczególnie słabo prezentował się tego dnia lider tabeli hiszpańskiej ekstraklasy. Przez całe spotkanie piłkarze Atletico nie oddali ani jednego celnego strzału.

 

Zawodnicy Chelsea w światło bramki trafili pięciokrotnie, ale tylko raz pokonali słoweńskiego bramkarza Jana Oblaka – dokonał tego w 68. minucie Olivier Giroud. 34-letni Francuz popisał się efektowną przewrotką.

 

Cztery mecze 1/8 finału odbyły się już w ubiegłym tygodniu. W najciekawszej parze Paris Saint-Germain rozgromił na wyjeździe Barcelonę 4:1. Poza tym Liverpool wygrał z grającym w roli gospodarza w Budapeszcie RB Lipsk 2:0, FC Porto niespodziewanie pokonało u siebie Juventus Turyn z Wojciechem Szczęsnym w bramce 2:1, a Borussia Dortmund zwyciężyła na wyjeździe Sevillę 3:2. W kadrze gości zabrakło kontuzjowanego Łukasza Piszczka.

 

W środę zmierzą się Atalanta Bergamo z Realem Madryt oraz Borussia Moenchengladbach z Manchesterem City. To drugie spotkanie, w którym gospodarzem będzie zespół z Niemiec, odbędzie się w Bukareszcie.

 

Rewanże rozegrane zostaną 9-10 i 16-17 marca. Finał zaplanowano na 29 lutego w Stambule.(PAP)

 

mm/ co/

Media i prawa obywatelskie wśród tematów rozmowy Blinken-Rau

0

Wolność mediów i poszanowanie praw obywatelskich – to zgodnie z oświadczeniem Departamentu Stanu USA obszary, które w rozmowie z polskim szefem dyplomacji Zbigniewem Rauem wymienił sekretarz stanu USA Antony Blinken jako te, gdzie oczekuje współpracy.

 

Szef dyplomacji USA Blinken rozmawiał we wtorek telefonicznie z polskim ministrem spraw zagranicznych Rauem. „Polska jest oddanym sojusznikiem w NATO i nieocenionym partnerem” – napisał po rozmowie na Twitterze.

 

„Z przyjemnością rozmawiałem dziś z ministrem spraw zagranicznych Zbigniewem Rauem, by potwierdzić naturę bliskich i trwałych relacji polsko-amerykańskich oraz promować dalszą współpracę w Europie i poza nią. Polska jest oddanym sojusznikiem w NATO i nieocenionym partnerem” – napisał Blinken.

 

Zgodnie z informacją podaną na stronie Departamentu Stanu przez rzecznika resortu Neda Price’a, Blinken podkreślił w rozmowie wagę współpracy polsko-amerykańskiej dla NATO oraz podziękował Rauowi za „niezachwiane partnerstwo”.

 

„Sekretarz omówił również naszą współpracę z Polską w zakresie wyzwań regionalnych i globalnych, podkreślając, że z niecierpliwością oczekuje współdziałania z Polską w wielu sprawach w obronie naszych wspólnych wartości demokratycznych, w tym wolności mediów i poszanowania praw obywatelskich” – czytamy na stronie Departamentu Stanu.

 

Wtorkowa rozmowa telefoniczna była pierwszym takim kontaktem szefów dyplomacji Polski i USA od czasu objęcia urzędu przez Blinkena.

 

Nowy amerykański sekretarz stanu został pod koniec stycznia zatwierdzony przez Senat Stanów Zjednoczonych. To doświadczony dyplomata, który za czasów prezydenta Baracka Obamy był zastępcą sekretarza stanu USA.

 

W październikowym oświadczeniu dla PAP Blinken zapewnił, że Biden „jest całkowicie oddany wzmocnieniu bezpieczeństwa sojuszników NATO, w tym Polski”. W kontekście relacji nowej amerykańskiej administracji z Warszawą oświadczył, że „z zadowoleniem przyjmuje możliwość szczerej dyskusji o znaczeniu naszych demokratycznych zobowiązań”.

 

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)

 

mobr/ mal/

Kondycja gospodarki w USA wciąż słaba, a bezrobocie zbyt wysokie. Indeksy giełdowe reagują spadkami po raporcie Fed

Prezes Fed Jerome Powell oświadczył w raporcie dla Kongresu, że ożywienie amerykańskiej gospodarki jest nadal „nierówne i niepełne”, jej kondycja wciąż słaba, a bezrobocie zbyt wysokie. Indeksy giełdowe zareagowały spadkami.

 

Jerome Powell przedstawił komisji bankowej Izby Reprezentantów obowiązkowy, półroczny raport, w którym wbrew opiniom wielu analityków nie przedstawił optymistycznej oceny sytuacji gospodarczej.

 

Jego raport wyraźnie kontrastuje z optymizmem niektórych ekspertów, którzy oczekują silnego wzrostu gospodarczego jeszcze w tym roku, który to pogląd doprowadził jednak do wzrostu rentowności obligacji długoterminowych i obaw o inflację – komentuje Associated Press.

 

Prezes Fed wprawdzie uznał, że widać oznaki „zdrowienia gospodarki” jednak podkreślił, że bardzo wielu Amerykanów nadal jest w bardzo trudnej sytuacji wywołanej kryzysem i falą zwolnień.

 

Powell podkreślał już wielokrotnie, że aby ożywienie amerykańskiej gospodarki było pełne, konieczne jest przeprowadzenie szerokiej kampanii szczepień przeciwko koronawirusowi, by przywrócić konsumentom poczucie spokoju i pewności.

 

Oczekuje się, że kondycja amerykańskiej gospodarki poprawi się w istocie dzięki akcji szczepień, rządowym pakietom pomocowym stymulującym gospodarkę i polityce Fed.

 

Jednak obawa o inflację i wzrost stóp procentowych zaniepokoiły rynki i w poniedziałek najważniejsze indeksy na Wall Street odnotowały spadki, a po wystąpieniu Jerome Powella trend ten powrócił i osłabiły się notowania dolara.

 

Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych USA – która jest miarą zaufania do kondycji amerykańskiej gospodarki – wzrosła do blisko 1,37 proc., podczas gdy na początku roku utrzymywała się poniżej 1 proc.

 

AP zwraca uwagę, że Powell nie wspomniał w swym raporcie o znacznym wzroście oprocentowania obligacji długoterminowych, ani o tym, że wzrost notowań akcji na Wall Street osiągnął ostatnio poziom, który na dłuższą metę może być nie do utrzymania.

 

Fed uruchomił już na początku kryzysu wywołanego pandemią wiele mechanizmów ratunkowych dla systemu finansowego i gospodarki, w tym program skupowania obligacji (luzowanie ilościowe – QE), pozwalający na wpuszczenie w obieg gospodarczy zastrzyków pieniędzy, a także obniżył stopy procentowe, aby ułatwić zaciąganie kredytów. We wtorek Powell powiedział, że Fed skupuje obecnie miesięcznie obligacje warte 120 mld dol., by utrzymać na niskim poziomie oprocentowanie kredytów długoterminowych i zachęcić konsumentów do wydawania pieniędzy.

 

Kroki podjęte przez Fed mają wesprzeć gospodarkę i pomóc przedsiębiorstwom w zachowaniu płynności, a zatem poprawić sytuację po falach masowych zwolnień. Jerome Powell powiedział jednak, że „tempo w jakim poprawia się sytuacja na rynku pracy pozostaje powolne, tak jak ogólna aktywność gospodarcza” w USA, a „miliony Amerykanów pozostają bez pracy”.

 

Nadal brakuje około 10 mln miejsc pracy, by zatrudnienie w USA powróciło do poziomu sprzed pandemii – podaje AP.

 

W lecie ubiegłego roku Jerome Powell powiedział, że skala kryzysu i szybkość, z jaką ogarnął on amerykańską gospodarkę, to zjawisko bez precedensu w powojennej historii USA, a gospodarcze skutki pandemii koronawirusa mogą się okazać długotrwałe.

(PAP)

fit/ tebe/

Skarga RPO: Po wadliwej adopcji dzieci przebywają w USA na podstawie wiz turystycznych

0

Sąd przeprowadził wadliwie adopcję dwójki dzieci, które trafiły do polskiego małżeństwa z USA. Tamtejszy urząd odmawia wydania kart stałego pobytu, a dzieci przebywają w USA na podstawie wiz turystycznych – wskazał RPO składając skargę nadzwyczajną. Wnioskuje o powtórzenie procedury.

 

Jak wskazało Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich informując o skardze w tej sprawie, „polski sąd pominął przepisy Konwencji haskiej, wobec czego proces adopcyjny nie uwzględnił, że dzieci zmienią kraj zamieszkania”. Według przepisów zaś adopcja zagraniczna jest możliwa jedynie, gdy wyraziły na to zgodę organy centralne, czyli w Polsce ówczesny minister pracy i polityki społecznej, a dziś minister rodziny i polityki społecznej oraz jego odpowiednik w USA.

 

„Kwestia obywatelstwa rodziców czy przysposabianego dziecka nie ma tu znaczenia, pod uwagę bierze się miejsce zamieszkania. Adopcja międzynarodowa może być zatem dokonana zarówno przez cudzoziemca jak i Polaka, istotą pozostaje chęć stworzenia rodziny za granicą, czyli że dziecko w jej wyniku zmienia kraj zamieszkania” – przypomniał RPO.

 

Sprawa rozpoczęła się w 2015 r., gdy dwoje Polaków mieszkających na stałe w Stanach Zjednoczonych adoptowało rodzeństwo z Polski. „Podczas procedury adopcyjnej wielokrotnie wskazywali, że zarówno oni, jak i adoptowane dzieci, będą po zakończeniu postępowania mieszkali poza granicami kraju. Informacja ta została odnotowana w samym wniosku adopcyjnym, padała także wielokrotnie podczas rozpraw sądowych i wywiadów środowiskowych. Mimo to sąd, który prowadził sprawę adopcyjną, nie uwzględnił tego faktu. Potraktował adopcję tak, jakby była adopcją krajową” – zrelacjonowało Biuro RPO.

 

„O błędnie przeprowadzonej procedurze rodzice dowiedzieli się niemal pięć lat po zakończonym procesie, kiedy to w 2020 r. otrzymali zawiadomienie z amerykańskiego urzędu imigracyjnego o zamiarze udzielenia odmowy wydania dzieciom kart stałego pobytu w USA. Było to około trzy lata po złożeniu tych wniosków. Wówczas okazało się, że adopcja nie spełnia wymogów prawnych, niezbędnych do uznania małoletnich za ich dzieci w USA” – napisało Biuro Rzecznika.

 

Jak podkreślił RPO, „przez tak rażący błąd sądu dzieci do dziś przebywają w USA na podstawie jedynie wiz turystycznych, co utrudnia np. odwiedzenie Polski czy korzystanie z innych przywilejów, właściwych jedynie dla obywateli amerykańskich, czy osób mających prawo stałego pobytu”. „Nie ma także możliwości, by powstało analogiczne postanowienie o adopcji w USA, ponieważ oznaczałoby to ominięcie konwencji obowiązującej i Polskę, i USA” – dodał.

 

„Postanowienie o adopcji wydane z naruszeniem prawa spowodowało, że mimo więzi emocjonalnej i prawnej pomiędzy dziećmi i rodzicami, która wywiązała się w okresie pięciu lat – kraj, w którym mieszkają, nie może uznać, że małoletni są zgodnie z prawem dziećmi swoich adopcyjnych rodziców” – wskazał RPO.

 

Jak wywodzi w swej skardze Rzecznik, orzeczenie polskiego sądu wydane z pominięciem Konwencji haskiej i – w związku z tym – niemogące wywołać pożądanych skutków prawnych w innym państwie narusza „zasady bezpieczeństwa prawnego i podważa zaufanie obywateli do państwa i prawa”.

 

„Funkcjonowanie w obrocie prawnym zaskarżonego orzeczenia nie zapewnia ochrony ani utworzonej rodzinie, ani nie służy dobru małoletnich dzieci, a jedyną możliwością podważenia tego orzeczenia pozostaje skarga nadzwyczajna” – uznał Rzecznik.

 

Dlatego RPO wniósł do SN o uchylenie zaskarżonego orzeczenia w całości, umorzenie postępowania zainicjowanego w 2015 r. oraz „podjęcie kroków prawnych, mających na celu przysposobienie zagraniczne dzieci w toku nowej procedury”. „Rodzina miała prawo oczekiwać ochrony prawnej, której – jak się okazało – nie otrzymała” – podkreślił.

 

Instytucja skargi nadzwyczajnej została wprowadzona ustawą o SN, która weszła w życie w kwietniu 2018 r. Rozpoznawaniem tych skarg zajmuje się Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN. Na razie wniesionych zostało ponad 260 takich skarg (z czego 44 wniósł RPO), a rozpoznanych zostało około 50.

 

Skargi na prawomocne wyroki polskich sądów zasadniczo wnosi się w terminie 5 lat od uprawomocnienia orzeczenia. Natomiast skargi na wyroki z ostatnich ponad 20 lat można składać do 3 kwietnia br. Przygotowano już projekty nowelizacji – prezydencki i senacki – mające na celu przedłużenie tego terminu o dwa lata.

(PAP) Marcin Jabłoński

 

mja/ jann/

Pracownicy Coca-Coli mają być „mniej biali”?

Promowany przez Coca-Colę kurs online dla pracowników firmy na temat dyskryminacji rasowej radził im, by „byli mniej biali” – podała amerykańska telewizja Fox News. W wyniku kontrowersji materiał został zdjęty z platformy LinkedIn.

Kilkuminutowy film, który miał uwrażliwić pracowników na problemy dyskryminacji rasowej, jest oparty na bestsellerowej, lecz kontrowersyjnej książce „White Fragility” („Biała kruchość”) autorstwa Robin DiAngelo.

 

W skład kursu wchodziły slajdy zachęcające do „bycia mniej białym”, co według autorów w praktyce oznacza m.in. bycie mniej „opresyjnym”, „aroganckim” i „ignoranckim”, a także zerwanie z „białą solidarnością” i apatią. Inny slajd mówi o tym, że biali ludzie w USA i innych zachodnich krajach przechodzą socjalizację, która uczy ich poczucia wyższości wobec innych.

 

„Badania pokazują, że już w 3-4. roku życia dzieci rozumieją, że lepiej jest być białym” – czytamy na slajdzie.

 

Jak stwierdza Fox News, opublikowane na Twitterze slajdy z wideo wywołały sprzeczne reakcje – jedne chwalące podejście firmy do rasizmu, inne zarzucające jej dyskryminację.

 

Jak wyjaśniła w liście do Fox Business Network Coca-Cola, film obrandowany logo firmy „nie jest częścią programu edukacyjnego spółki”, lecz „częścią planu, by pomóc w budowie inkluzywnego miejsca pracy”. Koncern dodał, że materiał szkoleniowy jest ogólnodostępny na platformie społecznościowej LinkedIn Learning. We wtorek na stronie, na której był dostępny, widniał już komunikat, że kurs został usunięty.

(PAP)

osk/ ap/

Burmistrz de Blasio przegrał z łyżwiarzami. Lodowiska Trumpa w Nowym Jorku będą otwarte

0

Zagrożone zamknięciem obsługiwane przez Trump Organization dwa lodowiska w nowojorskim Central Parku pozostaną czynne do końca sezonu – poinformowały w poniedziałek władze miejsce. O niezamykanie obiektów apelowali m.in. amatorzy łyżwiarstwa.

 

Decyzję o zerwaniu umowy z korporacją Donalda Trumpa w sprawie obsługi lodowisk Wollman Rink i Lasker Rink zlokalizowanych w nowojorskim Central Parku podjął w styczniu burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio.

 

Burmistrz uzasadniał odstąpienie od kontraktu dotyczącego m.in. obsługi lodowisk oraz karuzeli w Central Parku, jak również pola golfowego Ferry Point, co przynosiło firmie Trumpa 17 mln dolarów dochodu rocznie, koniecznością zademonstrowania, że władze Nowego Jorku potępiają atak zwolenników Trumpa na Kongres, do czego zachęcił ich ówczesny prezydent. W zamieszkach, do jakich doszło w Waszyngtonie, zginęło pięć osób.

 

Perspektywa zamknięcia lodowisk w Nowym Jorku wywołała jednak protesty miejscowych miłośników łyżwiarstwa.

 

„Pozbawiono nas już tylu rzeczy w tym roku, a lodowiska były czymś, co jeszcze w pewnym sensie trzymało nas razem. Prosimy tylko przedłużenie funkcjonowania lodowisk o jakieś sześć tygodni dłużej” – powiedziała w rozmowie ze stacją telewizyjną CBS jedna z osób zabiegających o cofnięcie decyzji ws. zamknięcia lodowisk Trumpa.

 

Ostatecznie władze miejskie ugięły się pod naciskiem i zrewidowały styczniowe zarządzenie.

 

„Dzieci w Nowym Jorku zasłużyły na to, by spędzać na tafli tak dużo czasu, jak to tylko możliwe w tym roku” – oświadczył w poniedziałek sekretarz burmistrza Nowego Jorku Bill Neidhardt, który zakomunikował zmianę decyzji. Jego słowa przytoczyła stacja CBS.

 

Umowa z Trump Organization o dzierżawę Wollman Rink i Lasker Rink obowiązywała do kwietnia. Zgodnie ze styczniową decyzją burmistrza miała przestać obowiązywać 26 lutego.

 

„Lodowiska Wollmana i Laskera pozostaną otwarte pod obecnym zarządem jeszcze przez kilka tygodni do końcu sezonu” – powiedział Bill Neidhardt. „Ale, żeby nie było wątpliwości, w przyszłości nie zamierzamy robić żadnych interesów z Trump Organization. Podżeganie do rebelii nigdy nie zostanie zapomniane ani wybaczone” – dodał,

 

Wiceprezes Trump Organization i syn byłego prezydenta Eric Trump, który w wypowiedzi dla CBS ocenił styczniowe posunięcie władz miasta jako „polityczny chwyt, który uderza w nowojorczyków”, ostatecznie złagodził ton. Po cofnięciu decyzji o zamknięciu lodowisk podziękował burmistrzowi de Blasio za pośrednictwem Twittera. Dodał, że „nie może się doczekać, by podziękować mu osobiście”.

 

Niezależnie od przedłużenia działalności lodowisk, władze Nowego Jorku nie zamierzają kontynuować dalszej współpracy z Trumpami, jeśli chodzi o dalszą obsługę karuzeli w Central Parku i pola golfowego w Bronksie. Eric Trump zapowiedział odwołanie się od tej decyzji.

 

Trump Organization konglomerat złożony z ok. 500 podmiotów gospodarczych i inwestycji, których jedynym lub głównym właścicielem jest Donald Trump. Około 250 z nich używa nazwy Trump. Organizację założyła w 1923 roku babka obecnego prezydenta, Elizabeth Christ Trump oraz jego ojciec Fred Trump.

 

Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)

 

ad/ mars/

Zmarł kajakarz i podróżnik Aleksander Doba

22 lutego zmarł Aleksander Doba – poinformowano we wtorek na oficjalnym profilu facebookowym kajakarza i podróżnika. Doba jako pierwszy w historii przepłynął samotnie Atlantyk kajakiem z kontynentu na kontynent. Miał 74 lata.

 

„Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 22 lutego zmarł wielki kajakarz Aleksander Doba. Zmarł śmiercią podróżnika zdobywając najwyższy szczyt Afryki – Kilimandżaro, spełniając swoje marzenia. Pogrążona w żalu żona, synowie, synowe i wnuczki” – napisano na oficjalnym profilu facebookowym Aleksandra Doby. Informację potwierdziła PAP żona podróżnika Gabriela.

 

Aleksander Doba trzykrotnie samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki. Po raz pierwszy emerytowany inżynier mechanik z Polic wystartował ze stolicy Senegalu Dakaru 26 października 2010 roku. Po blisko 99 dniach i przebyciu 5394 km 2 lutego 2011 r. dotarł do Acarau w Brazylii.

 

5 października 2013 r. wyruszył z Lizbony. 19 kwietnia 2014 r. postawił nogę na lądzie w New Smyrna Beach na Florydzie. Na oceanie spędził 167 dni, pokonał trasę długości 12 427 km w dwóch etapach, bowiem niekorzystne wiatry na zachodnim Atlantyku wymusiły zawinięcie na Bermudy.

 

3 września 2017 r. w Le Conquet we Francji zakończył trzecią podróż przez Atlantyk, którą rozpoczął 16 maja w Nowym Jorku.

 

Podróżnik urodził się 9 września 1946 r. Do 1975 mieszkał w Swarzędzu koło Poznania. Ukończył Politechnikę Poznańską, a w 1975 roku osiedlił się z rodziną w Policach.(PAP)

 

autorka: Elżbieta Bielecka

 

emb/ jann/