27.7 C
Chicago
niedziela, 12 maja, 2024
Strona główna Blog Strona 14

Lewandowski włączył się do walki o tytuł króla strzelców

0

Komentatorzy z Hiszpanii spodziewają się zaciętego pojedynku o tytuł króla strzelców La Liga z udziałem Roberta Lewandowskiego i podkreślają, że Polak włączył się do rywalizacji po poniedziałkowym hat-tricku w meczu z Valencia CF (4:2).

„Marca”, czołowy sportowy dziennik Hiszpanii, zauważył, że Lewandowski potrzebował tylko jednej połowy rozgrywanego w Barcelonie spotkania, aby pomóc swojej drużynie w zdobyciu trzech punktów i w znaczący sposób poprawić własne osiągnięcia strzeleckie.

„Lewandowski nadszedł z pomocą w drugiej połowie, aby uratować (…) przegrywającą 1:2 +Barcę+ po poważnych błędach Marca-Andre ter Stegena i Ronalda Araujo” – podsumował hiszpański dziennik i podkreślił, że Polak odwrócił losy meczu, kończąc go z pierwszym w karierze hat-trickiem w La Liga.
Gazeta zauważyła, że „artyleryjski wyczyn” Polaka oddalił moment zdobycia mistrzostwa kraju prowadzącemu w tabeli Realowi Madryt, ale też zaostrzył rywalizację o miano króla strzelców.
„uzyskany w meczu z Valencią hat-trick Lewandowskiego rozgrzewa pojedynek o tytuł najlepszego snajpera rozgrywek” – oceniła „Marca”.
O tym, że polski napastnik nie odpuści rywalizacji snajperów jest przekonany barceloński dziennik „Sport”.
„Lewandowski ponownie pojawił się w walce o tytuł najlepszego strzelca La Liga” – napisał we wtorkowym wydaniu kataloński dziennik, określając poniedziałkowy występ Polaka mianem „szalonego”.
Z kolei „Mundo Deportivo”, inna gazeta z Barcelony, spodziewa się pięć kolejek przed zakończeniem rozgrywek jeszcze dużych przetasowań na szczycie klasyfikacji strzelców.
„Lewandowski raził Valencię strzałami po stałych fragmentach gry” – podsumowała gazeta.
Jak przypomniano, Polaka, który ma w dorobku 16 bramek, wyprzedzają Ukrainiec Artem Dowbyk z Girony – 19, a także Anglik Jude Bellingham z Realu Madryt i Norweg Alexander Sorloth z Villarrealu – po 17 trafień. 16 razy do siatki posłał piłkę również Chorwat Ante Budimir z Osasuny Pampeluna.
35-letni Lewandowski występuje w Barcelonie drugi sezon. W poprzednim z 23 golami sięgnął po tytuł króla strzelców. Łącznie w hiszpańskiej ekstraklasie uzyskał do tej pory 39 bramek.(PAP)

Autor: Marcin Zatyka

 

zat/ pp/

Teleskop Hubble’a ma problem

0

NASA poinformowała, że wstrzymane są obserwacje naukowe przy pomocy Kosmicznego Teleskopu Hubble’a. Przyczyną jest problem z żyroskopem.

Inżynierowie NASA pracują nad przywróceniem do poprawnego działania Kosmicznego Teleskopu Hubble’a. 23 kwietnia wstrzymano jego obserwacje naukowe i teleskop wszedł w tryb bezpieczny, gdyż wykryto usterkę żyroskopu. Agencja zapewnia, że instrumenty naukowe działają stabilnie, podobnie jak cała reszta teleskopu.

Teleskop Hubble’a posiada trzy żyroskopy. Przełączył się automatycznie w tryb bezpieczny, gdy jeden z żyroskopów wskazał błędne odczyty. Żyroskopy służą do mierzenia tempa obrotu teleskopu i pomagają w ustaleniu, w jakim kierunku jest skierowany. W trybie bezpiecznym obserwacje naukowe są wstrzymane i teleskop czeka na instrukcje z Ziemi.
Dokładnie ten sam żyroskop spowodował przejście teleskopu w tryb bezpieczny także w listopadzie ubiegłego roku, również po błędnym odczycie wartości.
Zespół kontroli misji opracowuje obecnie rozwiązanie problemu. Użycie trzech żyroskopów maksymalizuje efektywność działania Teleskopu Hubble’a. Jeśli zajdzie taka potrzeba, teleskop zostanie przekonfigurowany do pracy jedynie z pojedynczym żyroskopem, a drugi działający zostanie zachowany na przyszłość.
Podczas piątej misji serwisowej w 2009 roku astronauci zainstalowali sześć nowych żyroskopów. Z upływem czasu trzy z nich uległy uszkodzeniu. Wygląda na to, że czwarty również zaczyna odmawiać posłuszeństwa.
Kosmiczny Teleskop Hubble’a został wystrzelony z Ziemi w 1990 roku. Krąży po niskiej orbicie okołoziemskiej na wysokości około 540 km. Posiada zwierciadło o średnicy 2,4 metra. Potrafi obserwować w zakresach ultrafioletu, widzialnym i bliskiej podczerwieni. Jest to projekt NASA, w którym współpracuje także Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). Teleskop dokonał wielu przełomowych odkryć, które zwiększyły naszą wiedzę o Wszechświecie.(PAP)

Ustawodawcy Illinois chcą by w domach były montowane czujniki gazu

0

Do legislatury Illinois wpłynął projekt ustawy przewidującej instalację we wszystkich budynkach czujników gazu. Podobne przepisy zamierzają wprowadzić także inne stany.

 

Celem jest ochrona mieszkańców przed groźbą wybuchu gazu. Liczba ich wzrosła w ostatnich latach. Zdarzenia te doprowadziły nie tylko do poważnych uszkodzeń konstrukcji, ale spowodowały obrażenia zagrażające życiu. W miastach takich jak Chicago, w którym jest wiele starszych budynków nowe przepisy mogą uratować życie – twierdzą autorzy projektu ustawy Senate Bill 1161.

„Poważnie traktujemy wiele innych zagrożeń w naszych domach. Potencjalna eksplozja gazu jest jednym z nich i nie można tego ignorować” – powiedział republikański senator stanowy Craig Wilcox.

W ubiegłym roku w Illinois doszło do co najmniej 10 eksplozji gazu. Najpoważniejsza z nich miała miejsce w październiku w Woodstock. Robotnicy przypadkowo uszkodzili przewody gazowe. Doszło do wycieku gazu i jego wybuchu, na skutek którego uszkodzonych zostało aż 20 domów. Na szczęście nikt nie został ranny.

 

BK

Northwestern University uzgodnił nowe zasady propalestyńskiego protestu studentów

0

Władze Northwestern University zawarły w poniedziałek porozumienie z propalestyńskimi demonstrantami. Studenci rozpoczęli protest w miniony czwartek i rozbili miasteczko namiotowe na kampusie Evanston.

 

Zawarte porozumienie przewiduje usunięcie wszystkich namiotów i niezatwierdzonych głośników z Deering Meadow. Zobowiązuje także demonstrantów do przestrzegania zasad uniwersyteckich. W zamian Northwestern zezwoli na kontynuowanie pokojowych demonstracji na wspomnianej polanie do 1 czerwca, czyli do końca wiosennego kwartału zajęć.

Władze uczelni stwierdziły wcześniej, że obozowisko narusza politykę szkoły i szukały sposobów, aby umożliwić studentom kontynuowanie demonstracji bez głośników i namiotów. W proteście uczestniczą nie tylko studenci, ale także pracownicy uniwersytetu, którzy domagają się, aby uczelnia zrezygnowała ze współpracy z firmami wspierającymi Izrael w reakcji na trwającą od siedmiu miesięcy wojnę z Hamasem.

W ramach porozumienia, przedstawiciele uniwersytetu zapowiedzieli, że uczelnia będzie wspierać palestyńskich wykładowców i studentów poprzez finansowanie dwóch wykładowców rocznie przez dwa lata oraz pokrycie pełnych kosztów nauczania dla pięciu palestyńskich na czas trwania ich studiów licencjackich. Umowa obejmuje również utworzenie tymczasowej przestrzeni dla studentów z Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej (MENA) i muzułmanów.

W ogłoszonym porozumieniu zaznaczono ponadto, że tylko studenci i pracownicy uczelni będą mogli protestować na terenie kampusu. Wszyscy studenci, wykładowcy lub pracownicy uczelni, którzy naruszą nowe zasady, będą podlegać działaniom dyscyplinarnym.

W niedzielę napięcie na kampusie Northwestern University wzrosło po tym, jak propalestyńscy protestanci natknęli się na demonstrantów wyrażających poparcie dla Izraela. Doszło do słownej wymiany zdań a protestujący po obu stronach skandowali hasła i trzymali transparenty.

 

BK

CTA, Metra i Pace mogą zostać połączone w jedną agencję tranzytową

0

Projekt ustawy złożony w stanowej legislaturze w Springfield przewiduje połączenie CTA, Metra i Pace w jedną agencję tranzytową. Miałaby ona nadzorować transport publiczny w północno-wschodnim Illinois w tym w Chicago co zapewniłoby dodatkowe 1,5 miliarda dolarów rocznego finansowania na transport publiczny.

 

Demokratyczny senator stanowy z Chicago, Ram Villivalam i demokratyczna kongreswoman z Chicago Eva-Dina Delgado przedstawili projekt ustawy Metropolitan Mobility Authority Act, na mocy którego powstałaby Metropolitalny Urząd ds. Mobilności (Metropolitan Mobility Authority) w celu nadzorowania wszystkich operacji transportu publicznego. Organ ten zastąpiłby Regionalny Zarząd Transportu (RTA).

Zmiana ma na celu uniknięcie nakładania się i rywalizacji o pieniądze między CTA, Pace i Metra. Połączenie przedsiębiorstw pozwoliłoby też na skoordynowanie usług i ustabilizowanie taryf. „Obecne zasady nie działają na korzyść podatników, którzy płacą za dublującą się biurokrację tych przedsiębiorstw komunikacji a powstanie jednej agencji usprawniłby lepsze funkcjonowanie transportu publicznego” – uważa Eva-Dino Delgado.

Nowa agencja składałaby się z 18 głosujących dyrektorów: gubernator wybrałby trzech, burmistrz Chicago i prezes zarządu powiatu Cook po pięciu a dyrektorzy generalni powiatów DuPage, Kane, Lake, McHenry i Will po jednym. Przewodniczący gremium zostałby następnie wybrany przez 18 dyrektorów, ale nie byłby to ktoś z tego gremium. Dodatkowa ustawa miałaby zapewnić ponadto 1,5 miliarda dolarów rocznie z funduszy stanowych na koszty operacyjne dla agencji tranzytowych.

 

BK

W sobotę ulicami Chicago przejdzie biało-czerwona Parada 3 Maja

0

W najbliższą sobotę 4 maja w Chicago odbędzie się Parada Konstytucji 3 Maja. Rozpocznie się o 11:30 przed południem.

 

Parada przejdzie Columbus Drive od Balbo Drive do Montrose. Marszałkiem Wielkim tegorocznej parady jest biskup Andrew Wypych. Hasło tegorocznej parady brzmi: „NATO chroni i jednoczy”. Po paradzie w Ogrodzie Chopina odbędzie się Wielki Koncert Konstytucyjny.

Parada Polonii z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja organizowana jest w Chicago od XIX wieku. Pierwsza odbyła się w 1891 roku, gdy Polski nie było na mapie Europy. Obchody święta Konstytucji 3 Maja w Chicago są największym wydarzeniem z tej okazji poza granicami Polski.

 

BK

Uniwersytet Chicago dołączył do propalestyńskich protestów

0

Studenci Uniwersytetu Chicago dołączyli w poniedziałek do propalestyńskich protestów trwających na ponad 100 kampusach uczelni w USA.

 

Studenci wraz z wykładowcami zorganizowali w ubiegłym tygodniu propalestyńskie protesty na paru chicagowskich uniwersytetach i w szkołach wyższych. Demonstranci na kampusie Northwestern University w Evanston utworzyli w czwartek obozowisko.

Studenci University of Illinois Urbana-Champaign również założyli obozowisko. Co najmniej jedna osoba została tam aresztowana.

 

BK

Ostatnie pożegnanie policjanta Luisa Huesci

0

W kościele St. Rita of Cascia odprawiona została w poniedziałek msza pogrzebowa policjanta Luisa Huesci. 30-letni funkcjonariusz został zastrzelony w niedzielę 21 kwietnia w pobliżu swojego domu w dzielnicy Gage Park.

 

Wracał ze służby, wciąż był w mundurze. Po raz drugi w ciągu ostatnich 12 miesięcy w kościele św. Rity odbyło się pożegnanie chicagowskiego policjanta. W tym samym kościele żegnano funkcjonariusza Andrésa Vásqueza Lasso, a wczoraj Huescą. „Najpierw straciłam Andresa, a teraz Luisa. Straciłam dwóch kolegów z klasy, najlepszych przyjaciół, braci” – powiedziała oficer Lucia Chavez.

Zabitego policjanta wspominali nie tylko koledzy w mundurach, przyjaciele, ale też nadkomisarz departamentu policji Chicago Larry Snelling. „Oficer Luis Huesca, numer 18919, nigdy nie zostanie zapomniany” – powiedział nadkomisarz. „Zawsze chciał rozjaśnić dzień swoich kolegów z zespołu reagowania priorytetowego obszaru 2, rozśmieszając ich, nawet jeśli były to trudne dni” – dodał Snelling. Podzielił się również historią o tym, jak Huesca poszedł znaleźć właściciela skradzionego motocykla, aby upewnić się, że zostanie on zwrócony właściwej osobie.

W uroczystym nabożeństwie uczestniczyła rodzina, przyjaciele a także metropolita Chicago kardynał Blase Cupich. Wcześniej rodzina policjanta zwróciła się z prośbą do burmistrza Brandona Johnsona by zrezygnował z udziału w pogrzebie. Kontroler stanu Illinois Susana Mendoza powiedziała, że ona i inny urzędnik stanowy zostali poproszeni przez „pogrążoną w żałobie matkę” policjanta, aby powiedzieli Johnsonowi, iż „nie jest mile widziany na pogrzebie jej syna”.

Luis Huesca został pochowany na cmentarzu Ravenswood Rosehill.

 

BK

Ministrowie wpisali do oświadczeń majątkowych ciągniki, biżuterię, rower i wyposażenie leśniczówki

0

Ministrowie rządu Donalda Tuska wpisali do oświadczeń majątkowych za 2023 r. m.in. ciągniki, biżuterię, rower, wyposażenie leśniczówki i lamusa. Niektórzy mają kredyty we frankach, inni wiele nieruchomości.

Oświadczenia majątkowe członków Rady Ministrów za 2023 r. opublikowano na stronie KPRM.

 

Według oświadczenia, wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski zgromadził 103 tys. 200 zł, 100 euro i 100 dolarów. Posiada dom o powierzchni 251,59 mkw. W rubryce mienie ruchome powyżej 10 tys. zł wpisał samochód Peugeot 5008 rok 2021 i bibliotekę domową.

 

45 tys. zł zgromadził wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, a w Funduszu Inwestycyjnym ma 5 tys. zł. Posiada też m.in. mieszkanie o wielkości 84,24 mkw., działkę rolną 0,2196 ha i działkę budowlaną 754 mkw.

 

Minister koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak ma trzy kredyty we frankach szwajcarskich, a członek Rady Ministrów Maciej Berek – dwa kredyty we frankach szwajcarskich oraz dwa kredyty w złotówkach.

 

Szef MSWiA Marcin Kierwiński posiada mieszkanie oraz działkę z 35-metrowym domkiem. Kierwiński zaoszczędził 75 tys. zł

 

Minister przemysłu Marzena Czarnecka posiada dwa domy, cztery mieszkania, gospodarstwo rolne, działkę. Zaoszczędziła też 1 mln 350 tys. zł, 85 tys. euro i 10 tys. dolarów. Wymieniła 7 sztuk biżuterii o wartości powyżej 10 tys. zł, 5 zegarków i 7 torebek.

 

Biżuterię o wartości ponad 10 tys. zł wpisała też do oświadczenia majątkowego minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Ma kolczyki z brylantami.

 

Szef MSZ Radosław Sikorski posiada dom o powierzchni 800 mkw. Jak napisał, do „zabytkowego zespołu dworsko-parkowego należą także leśniczówka, lamus, ogród, staw, park i grunta orne”. Całość ma około 13 hektarów. Szef MSZ posiada także 133-metrowe mieszkanie i lokal użytkowy. Do oświadczenia majątkowego wpisał też m.in. motocykl, ciągnik, meble, antyki, rzeźby, monety, książki, kruszce, kina domowe, wyposażenie mieszkania, dworu, lamusa i leśniczówki.

 

Drugim posiadaczem ciągnika w rządzie jest minister rolnictwa Czesław Siekierski. Zadeklarował, że ma odłożone 550 tys. 732 zł, 167 tys. 286 euro i 28 tys. 758 dolarów.

 

483 tys. 500 zł zaoszczędził minister finansów Andrzej Domański, który ma też 23 tys. 200 dolarów, 81 tys. 125 euro oraz 7 tys. 100 franków. Posiada też akcje i obligacje na kwotę 879 tys. 500 zł. Zadeklarował też, że jego rower kosztował ponad 10 tys. zł.

 

Minister edukacji Barbara Nowacka posiada segment w bliźniaku i 137-metrowe mieszkanie. Zgromadziła 109 tys. 44 zł i 1374 euro. Wpisała też do oświadczenia majątkowego obrazy Teodora Axentowicza (za 25 tys. zł) i Franciszka Żmurki (za 20 tys. zł).

 

Minister ds. równości Katarzyna Kotula nie posiada żadnych nieruchomości, nie ma przedmiotów wartych więcej niż 10 tys. zł, a jej oszczędności wyniosły 65 tys. zł i 5000 euro.

 

Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar zgromadził 15 tys. zł. Posiada 86-metrowe mieszkanie i 1/6 udziału w odziedziczonych po ojcu mieszkaniu i gruncie rolnym o wartości 100 tys. zł.

 

Minister do spraw społeczeństwa obywatelskiego Agnieszka Buczyńska zaoszczędziła 8 tys. zł. Posiada dom o powierzchni 210 mkw.

 

Wcześniej na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów opublikowano oświadczenie majątkowe premiera Donalda Tuska za rok 2023. Premier ma 120 tys. zł oraz 295 tys. euro oszczędności. Ma też trzy polisy na życie o łącznej wartości 440 tys. zł. Ponadto szef rządu wpisał do oświadczenia uzyskane w 2023 r. 2 371,76 euro emerytury belgijskiej, 64 757,76 euro emerytury z Komisji Europejskiej oraz 118 887,10 zł emerytury z ZUS. Tusk wpisał także dochody z praw autorskich w wysokości 12 703 zł oraz ponad 6 211 zł diety parlamentarnej, 17 541 zł uposażenia oraz 13 441 zł z KPRM. Z ruchomości Tusk wpisał do oświadczenia zegarek Grand Seiko GMT z 2016 r. Z oświadczenia wynika, że premier nie ma żadnych nieruchomości ani samochodu. (PAP)

 

Autor: Olga Łozińska

 

oloz/ par/ wus/

Tomek Lipiński: Punk rock w Polsce zrodził się z buntu i indywidualizmu

0

Punk rock zaczął rodzić się w Polsce mniej więcej 45 lat temu. „Zanim wykrystalizowało się coś w rodzaju punk rocka, przez kilka lat trwał okres wyłaniania się tego wszystkiego z chaosu, buntu i indywidualizmu” – wspomina początki Tomek Lipiński, współzałożyciel i lider zespołów Tilt, Brygada Kryzys.

Punk rock jako zjawisko artystyczne i społeczne funkcjonuje od ok. 50 lat. Pierwsze zespoły nazywane punkowymi pojawiły się w Stanach Zjednoczonych na początku lat 70. W Europie ten nurt zdobył ogromną popularność za sprawą brytyjskiej grupy Sex Pistols. Grali tylko niecałe dwa i pół roku (1975 – 1978), nagrali tylko jedną płytę, ale stali się wzorcem muzycznym i stylistycznym punk rocka, filarem podtrzymującym tę historię do dziś. Po nich powstało wiele wybitnych zespołów, ale żaden nie dorównał legendzie Sex Pistols.

 

Pierwszy koncert punkowego zespołu z Zachodu odbył się w Polsce w kwietniu 1978 r., w warszawskim klubie studenckim Riviera-Remont. Zagrała wówczas brytyjska grupa The Raincoats. Robert Brylewski, założyciel zespołu Kryzys, w jednym z wywiadów, powiedział: „Ten zespół mnie powalił, bo pokazał jak zrobić prawdziwy czad nie umiejąc prawie grać”. Początki polskiego punk rocka to czas poszukiwań, eksperymentowania, często podążania w ślepe uliczki. Jest to jednak okres bardzo ważny, gdyż krystalizował się on w specyficznej formie tworzenia czegoś własnego, a nie bezkrytycznego naśladownictwa trendów z Zachodu. Tworzący się u nas w drugiej połowie lat 70. punk rock był konglomeratem różnych stylów muzycznych – reagge, ska, hard rocka, jazz rocka i kilku innych. Pionierzy tego nurtu w Polsce uważali to za siłę tego zjawiska artystycznego.
Także Tomek Lipiński, współzałożyciel zespołów Tilt i Brygada Kryzys, dostrzegał w punk rocku możliwości, jakie otwierał. „Szczególnie pociągające w tym zjawisku było to, że było ono nieokreślone. Było to coś w rodzaju otwarcia i gotowości podążenia nowymi drogami. W szerokim spektrum rozumienia tego zjawiska, jako sztuki – muzyki, ubioru, poezji, wzornictwa, tekstów piosenek. Był to bardziej nurt kulturowy niż tylko styl muzyczny. Zanim wykrystalizowało się coś w rodzaju punk rocka, jako dość precyzyjnie zdefiniowanego nurtu w muzyce, ubiorze czy postawach, przez kilka lat trwał okres wyłaniania się tego wszystkiego z chaosu”.
Jego zdaniem punk rock związany był z konkretną sytuacją historyczną i ekonomiczną na świecie. „Dawni buntownicy i kreatorzy w świecie muzycznym z końca lat 60. stawali się establishmentem, a obok zaczęło dorastać kolejne pokolenie. Nałożyła się na to sytuacja ekonomiczna na świecie, głównie kryzys paliwowy, dotkliwy po obu stronach geopolitycznej Żelaznej Kurtyny. To spowodowało powrót do prostoty i bezpośredniej komunikatywności, powrót do mówienia o sprawach społecznych. Na początku było to szalenie różnorodne i ta nowa stylistyka się dopiero krystalizowała. Ta różnorodność była bardzo kusząca – możliwość wejścia w to ze swoją propozycją, nawet jeżeli ta propozycja była technicznie niedoskonała, ale miała siłę i niosła przekaz. Pierwsze nagrania punkowe, które usłyszałem, pochodziły ze składankowej płyt, nagranej w londyńskim klubie Roxy. To była pierwsza mekka londyńskich zespołów, o których zaczęto mówić, że to są grupy punkowe. Te pierwsze zespoły, które dziś nazywamy punkowymi, często same nie widziały, że są punkowe. To określenie pojawiło się później”.
„To była dla nas okazja – nie mając nawet specjalnych umiejętności muzycznych, można było założyć zespół. Ludzie wychodzili na scenę i okazywało się, że to, co mają do powiedzenia, w tej konkretnej sytuacji pokoleniowo – polityczno – gospodarczej, wywołuje silny rezonans. Ta fala zainicjowana na początku punk rocka, moim zdaniem działa do dziś w różnych formach. Najbardziej powszechna jest chyba moda, czyli dla przykładu skórzane kurtki czy podarte jeansy, które są dziś elementem globalnej mody. Nawet eleganckie panie w takich chodzą. Nikogo to nie dziwi, tak ja wtedy, kiedy to ludzi szokowało. Innym przykładem jest realizacja punkowej idei +Do it yourself+ (zrób to sam – PAP), czyli tworzenia, promowania i sprzedawania swojej sztuki własnym sumptem, bez wchodzenia głęboko w struktury biznesowo-korporacyjne. Eksplozja technologiczna, która nastąpiła po punkowej burzy, sprawiła, że jest to obecnie powszechnie realizowane. Produkcja i promocja muzyki, dzięki internetowi, stała się dostępna dla każdego twórcy” – mówił Lipiński.
Jego zdaniem trudno stwierdzić, kto jako pierwszy w Polsce grał muzykę punkową. Przypomniał, że na początku były dwa zespoły – gdański Deadlock i warszawski The Boors, czyli późniejszy Kryzys, założony przez licealistę Roberta Brylewskiego. W latach 1978 – 1979 zaczęły powstawać kolejne zespoły, np. Tilt czy Poland, zespół Kazika Staszewskiego, który później ewoluował w Kult. „Wszystkie liczące się zespoły pojawiły się w latem 1980 roku na I Ogólnopolskim Przeglądzie Zespołów Rockowych +Nowej Fali+ w Kołobrzegu. To był dziwny festiwal, młodzi ludzie, stanowiący publiczność, przeważnie nie mieli pieniędzy na bilety więc większość z nich stała za ogrodzeniem słuchając kolejnych występów. W Kołobrzegu pojawiły się między innymi zespoły: KSU, Atak, Paelot z Wrocławia. Z Tiltem zacząłem grać w 1979 roku. Nie mieliśmy tzw. +weryfikacji+ ministerialnych, co było niezbędne, aby otrzymywać bardziej stosowne honoraria. Funkcjonowaliśmy na statusie amatorów” – wspominał Lipiński.
Jego zdaniem ważnym czynnikiem zmian w historii punk rocka w Polsce był rok 1980, zaś momentem cezury w tej historii był 13 grudnia 1981 roku, gdy ogłoszono stan wojenny. „Rozwój punk rocka po roku 1982 była to zupełnie inna stylistyka, z którą czułem coraz mniejsze związki. Mnie pociągało to, co było na początku – poszukiwanie w sztuce, wyprawa w nieznane, to co stanowiło kwintesencję twórczości. W tym działaniu oczywiście popełnia się błędy, czasami się błądzi, innym razem odnosi sukcesy, ale bez tych elementów sztuka staje się wyrobnictwem. Im bardziej sztuka wybiega w nieznane i penetruje nowe obszary, tym silniej później oddziałuje na odbiorcę” – podsumował Tomek Lipiński.
Na przełomie lat 70. i 80. zespoły punkowe zaczęły powstawać w całej Polsce, najmocniej uaktywniło się to w Warszawie, Wrocławiu, Trójmieście i na Górnym Śląsku. Grupy powstawały też w małych prowincjonalnych miastach, czego najlepszym przykładem było KSU z Ustrzyk Dolnych, kapela zorganizowana w 1977 r. Z powodu braku kanałów komunikacji zespoły nie wiedziały o swoim istnieniu, gdy się spotykały na pierwszych festiwalach (np. Kołobrzeg, Jarocin) odkrywały, że w odległych częściach kraju tak samo rozumiały to, co niósł punk i w podobny sposób urzeczywistniali to w muzyce.
Dariusz Dusza, współzałożyciel zespołu Śmierć Kliniczna, mieszkał na Śląsku i doskonale pamięta swój pierwszy kontakt z punk rockiem. „Kolega dostał w paczce, od rodziny z Niemiec, kolorowe czasopismo dla młodzieży, nie pamiętam już tytułu, być może +Bravo+. Tam po raz pierwszy przeczytałem duży artykuł o Sex Pistols. Był to rok 1976 lub początek 1977. Niedługo później usłyszałem ich z nagrania na kasecie. We wrześniu 1981 roku założyliśmy zespół Śmierć Kliniczna. Byliśmy grupą z tej samej fali, co SS20 czyli obecny Dezerter, Rejestracja, Kontrola W, Bikini, Corpus X, WC, ale muzycznie bardziej nawiązywaliśmy do początków punk rocka, łącząc nasze granie z reagge i ska. Cały czas szukaliśmy nowych dźwięków i nowej formy ekspresji, ale nie zakładaliśmy, że będziemy grali punk rocka. Poszukiwaliśmy stylu, który będzie nam najbardziej pasował. Wszystko powoli samo ewoluowało w kierunku punk rocka. Podobało nam się w nim +brudne+, niepokorne i zbuntowane granie, będące zupełną opozycją tego, co wtedy oficjalnie grano, czyli poprawnej propagandowo +muzyki młodej generacji+. Nagle okazało się, że zadziorna muzyka punk rockowa z buntowniczymi tekstami, była w stanie oddać to, co w nas tkwiło. Punkowcy byli mocno tępieni, zarówno przez władze, jak i społeczeństwo. Wyglądaliśmy inaczej, myśleliśmy inaczej. Z piwnicy, w której odbywały się próby, do mojego domu było około dwóch kilometrów. Na tym odcinku mój rekord to 18 kontroli przez milicję. Pospolici żule też byli wrogo nastawieni do każdego, kto wyglądał na punka” – wspominał.
„Faktem było, że przeciwko punkowcom byli wówczas wszyscy – osiedlowi chuligani, robotnicy, przeciętni obywatele, kościół, władze, milicja. Był to ruch nie mający sprzymierzeńców. Jednym z powodów takiego stanu był styl ubierania się punków – skórzane kurtki, podarte spodnie, kolorowe włosy, wiele kolczyków w różnych częściach ciała. To było wówczas nie do zaakceptowania. Paradoksem jest jednak fakt, że to co wówczas było buntem, dziś stało się głównym nutem skomercjalizowanej kultury – skórzane kurtki, spodnie z dziurami czy estetyka kolczyków w różnych częściach ciała. Punk rock był buntem, który w wielu ludziach zapoczątkował krytyczny stosunek do świata i otaczającej ich rzeczywistości. To było najlepiej widoczne w naszych tekstach. Był to typowy bunt przeciwko dorosłym, do którego dochodził sprzeciw przeciwko komunistycznej władzy. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że punk nie był nigdy typową opozycją polityczną. My protestowaliśmy przeciwko rzeczywistości, a że akurat ta rzeczywistość była kreowana przez partię, więc też nam przeszkadzała. Podejrzewam, że gdyby wtedy był inny ustrój punk też był protestował” – podsumował Dariusz Dusza.
Historia punk rocka w Polsce po 1982 r. to wyraźnie inna stylistyka i dynamika niż na samym początku, ale bez „poszukującego” początku nie byłoby kolejnych dokonań i nowych form. (PAP)

Autor: Tomasz Szczerbicki

 

szt/ aszw/

Chory na raka imigrant z Laosu wygrał na loterii Powerball 1,3 mld dolarów

0

Zwycięzcą głównej wygranej na amerykańskiej loterii Powerball w wysokości 1,3 miliarda dolarów jest imigrant z Laosu. Od ośmiu lat choruje na raka i w minionym tygodniu przeszedł ostatnią chemioterapię.

Cheng „Charlie” Saephan z Portland powiedział, że on i jego żona Duanpen podzielą się nagrodą po równo z przyjaciółką, Laizą Chao, która dorzuciła 100 dolarów, aby kupić dla nich wszystkich kupony. Zdecydowali się na pobranie jednorazowej kwoty w wysokości 621 milionów dolarów przed opodatkowaniem.

„Będę w stanie pomóc mojej rodzinie i mojemu zdrowiu” – powiedział „Charlie”dodając, że „znajdzie sobie dobrego lekarza”.
Po zakupie wspólnych kuponów Chao wysłała przed losowaniem ich zdjęcie do Saephana i zadeklarowała: „Jesteśmy miliarderami”. Przyznała, że to był żart, ale następnego dnia się spełnił.
Władze stanu Oregon ogłosiły publicznie zwycięzcę w poniedziałek. Szczęśliwy los został sprzedany na początku kwietnia w sklepie spożywczym Plaid Pantry w Portland, kończąc tym samym passę bez zwycięstwa, która trwała ponad trzy miesiące.
Oregon Lottery stwierdziła, że ogłoszenie tożsamości osoby, która zgłosiła się po nagrodę, musi poprzedzić proces bezpieczeństwa i weryfikacji. Zgodnie z prawem stanu Oregon, zwycięzcy głównych nagród na loterii nie mogą, z nielicznymi wyjątkami, pozostać anonimowi. Mają rok na zgłoszenie się po główną nagrodę.
Największa wygrana na loterii amerykańskiej, w Kalifornii w 2022 roku, wyniosła 2,04 miliarda dolarów.

Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)

 

ad/wr/

20 lat Polski w UE/ Wciąż mało Polaków na stanowiskach kierowniczych w Brukseli

0

Brakuje polskich urzędników w unijnych instytucjach. 20 lat po wstąpieniu do UE Polaków jest wciąż dwa razy mniej niż np. Francuzów. Szczególnie niekorzystnie sytuacja wygląda na stanowiskach kierowniczych wyższego i średniego szczebla.

W strukturach UE pracuje 4209 obywateli polskich, w tym na stanowiskach kierowniczych wyższego i średniego szczebla 136 osób. „Biorąc pod uwagę wielotysięczną armię urzędników europejskich, nie jest to dla nas stan zadowalający” – powiedziała PAP wiceministra spraw zagranicznych Anna Radwan-Roehrenschef. Podkreśla jednak, że takie niedoreprezentowanie dotyczy nie tylko Polski, ale także pozostałych krajów członkowskich, które dołączyły do Unii po 2004 r.

Potwierdza to opublikowany na początku kwietnia przez organizację European Democracy Consulting doroczny raport o geograficznych aspektach przywództwa w UE (ang. Geographical Representation in EU Leadership Observatory, GRELO2024), z którego wynika, że państwa Europy Środkowej nadal są niedoreprezentowane. Jak pokazują statystyki, obywatele tej części Europy stanowią jedynie 4-5 proc. kadry kierowniczej w UE; dla porównania, Europejczycy z Południowej i Zachodniej Europy – aż 83 proc.
Komisja Europejska, czyli kluczowa instytucja UE i biurokratyczny silnik całej wspólnoty, proponujący prawa i potem nadzorujący ich wdrażanie, zatrudnia ponad 32 tys. osób. Tymczasem Polaków jest tam niewiele ponad 1,5 tys. – prawie 5 proc. wszystkich urzędników KE. Dla porównania Francuzów jest ponad 10 proc., Włochów – 13,5 proc., Hiszpanów – 8 proc.
Niewielu jest też Czechów (1,6 proc.), Węgrów (2,5 proc.) czy Bułgarów (2,4 proc.). Wyjątkiem z naszego regionu jest Rumunia. Chociaż kraj ten wszedł do UE wraz z Bułgarią trzy lata po tzw. dużym rozszerzeniu o kraje Europy Środkowej i jest prawie dwukrotnie mniejszy od Polski pod względem liczby mieszkańców, ma niemalże taką samą reprezentację w KE jak Polska.
Polska może się pochwalić tym, że jest jak dotąd jedynym państwem regionu, któremu przypadło najwięcej wysokich „stołków” w Unii. W 2009 r. stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego objął Jerzy Buzek, a w latach 2014-2019 stanowisko szefa Rady Europejskiej pełnił Donald Tusk, który potem (do 2022 r.) był przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej.
„Polska rozbiła bank w postaci najwyższych funkcji, czyli właśnie Jerzego Buzka w postaci szefa PE i Donalda Tuska jako prezydenta Rady. To byli pierwsi politycy z byłych krajów zza żelaznej kurtyny, którzy objęli w Unii stanowiska jak dotąd niedościgłe dla państw Europy Środkowo-Wschodniej” – zauważył w rozmowie z PAP europoseł i były komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski.
W rozmowie z PAP polityk ubolewał jednak, że ostatnie osiem lat Polski pod rządami PiS lat odbiło się negatywnie na pozycji Polaków w Brukseli. „Te osiem lat upłynęło nam głównie na konfliktach z Unią, przez co kadrowo ponieśliśmy dotkliwe straty. Dzisiaj nas praktycznie na istotnych funkcjach w UE nie ma” – podkreślił. Zdaniem Lewandowskiego już się to zmienia, bo „Polska odbudowała zaufanie”. „Moim zdaniem teraz nominacje ruszą i już niebawem odrobimy straty” – powiedział polityk.
Podobnie myśli wiceministra Radwan-Roehrenschef.
„Pocieszające jest jednak to, że liczba polskich urzędników w instytucjach i agencjach powoli, bo powoli, ale z roku na rok wzrasta, np. o 176 osób w 2023 r. w porównaniu do 2022 r.” – powiedziała PAP wiceszefowa MSZ. Liczba Polaków rośnie szybciej w agencjach niż w samych instytucjach, do czego w jej ocenie przyczynia się zapewne obecność Frontexu w Polsce, w którym przybyło 69 Polaków.
Sukcesem w ostatnim roku było objęcie przez Polaków trzech stanowisk wysokiego szczebla w dyrekcjach generalnych KE (działają niczym ministerstwa w rządzie – resortowo). Maciej Popowski, były wicedyrektor DG zajmującej się rozszerzeniem Unii, został dyrektorem generalnym w DG ECHO, odpowiedzialnej za pomoc humanitarną. Dyrekcją generalną MOVE ds. transportu i mobilności kieruje od zeszłego roku Magda Kopczyńska, a IAS ds. audytu wewnętrznego – Agnieszka Kaźmierczak.
Dobrze idzie Polsce, jeśli chodzi o reprezentację w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych, czyli europejskiej dyplomacji. Pracuje tam 150 Polaków i jest to największa liczba w historii tej instytucji, chociaż ciągle stanowi to nieco ponad 5 proc. spośród blisko 3 tys. tam zatrudnionych. 1 września stanowiska kierownicze szefów lub zastępców szefów unijnych placówek obejmie kolejnych trzech Polaków; funkcje te będzie pełniło dziesięciu Polaków na około 140 delegatur UE.
Kraje, które dołączyły do UE po 2004 r., w tym Polska, miały na początku łatwiej – przewidziano dla nich kwoty zatrudnienia w unijnych instytucjach i agencjach. Do 2010 r. Polska mogła zatrudnić 1341 osób, ale ten cel zrealizowała jedynie w 88 proc. Po 2011 r. nie organizowano konkursów ukierunkowanych na obywateli poszczególnych krajów. Efekt – jedynie 2 proc. osób wygrywających nabory przeprowadzane w KE wygrywali Polacy.
By zwiększyć polską reprezentację w unijnych instytucjach, poprzedni rząd podpisał z KE we wrześniu 2023 r. plan działania na rzecz równowagi geograficznej, który ma pozwolić na lepsze monitorowanie postępów w zatrudnianiu obywateli państw niedoreprezentowanych. „Oczywiście takie kroki administracyjne niewątpliwie stworzą możliwości dla naszych kandydatów i będą stanowić istotny element wsparcia ich kandydatur w procesie naboru. Niestety żadne kroki polityczne czy administracyjne nie wystarczą, musi też pojawić się odpowiednia masa krytyczna w postaci polskich kandydatów do objęcia tych stanowisk. Dlatego też nieustanie zachęcamy naszych specjalistów do udziału w egzaminach i konkursach ogłaszanych przez instytucje europejskie” – zaznaczyła wiceministra. (PAP)

 

mce/ jowi/ mms/ mhr/

Dinozaury nie były jednak tak inteligentne…

0

Dinozaury nie były jednak tak inteligentne, jak niektórzy naukowcy ostatnio sugerowali – czytamy na łamach najnowszego numeru „The Anatomical Record”.

Nasza wiedza o dinozaurach zmienia się gwałtownie w ostatnich latach. Analizy budowy czaszek czy oczodołów dinozaurów doprowadziły wcześniej niektórych naukowców do przypuszczeń, że zwierzęta te były inteligentniejsze od innych gadów.

Wysuwano m.in. tezę, że tyranozaury miały wyjątkowo dużą liczbę neuronów, przypominały w niektórych nawykach małpy i mogły indywidualnie przekazywać nabyte umiejętności (tzw. transmisja kulturowa).
Najnowsze badania jednak temu przeczą. Wynika z nich, że dinozaury odznaczały się inteligencją na poziomie gadów, ale nie ssaków. Międzynarodowy zespół paleontologów, etologów i neurologów przeanalizował właśnie dane anatomiczne dotyczące czaszek dinozaurów i doszedł do wniosku, że zwierzęta te zachowywały się podobnie jak krokodyle i jaszczurki.
Zespół wykazał, że wcześniejsze optymistyczne założenia dotyczące wielkości mózgu dinozaurów i liczby neuronów w nich zawartych były przeszacowane.
Informacje o mózgach dinozaurów pochodzą z mineralnych wypełnień wnętrza czaszek. Zespół odkrył, że wielkość mózgów została przeszacowana, zwłaszcza przodomózgowia, a co za tym idzie, również liczba neuronów. Ponadto badacze dowodzą, że szacunkowa liczebność neuronów nie jest wiarygodnym wskaźnikiem inteligencji.
Zespół argumentuje, że w celu odpowiedzi na pytanie o inteligencję dinozaurów raczej należałoby wiarygodnie zrekonstruować ich biologię: anatomię, środowisko życia, sposób zachowania i wszelki inne aspekty ich funkcjonowania.

Więcej: https://anatomypubs.onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/ar.25459 (PAP)

 

krx/ bar/

Sergio Leone – Włoch, który wynalazł Amerykę

0

35 lat temu, 30 kwietnia 1989 r. w Rzymie zmarł Sergio Leone – jeden z najważniejszych włoskich reżyserów, nazywany królem spaghetti westernu i człowiekiem, który odkrył Amerykę. „Jem i myślę o filmie” – mawiał. Jego twórczość inspiruje kolejne pokolenia artystów.

Chociaż w swojej karierze, Sergio Leone nie nakręcił zbyt wielu filmów, to niemal każdy z nich uznaje się obecnie za klasykę gatunku. „Kiedy wpadam na pomysł nowego filmu, pracuję jak szatan. Jem i myślę o filmie, spaceruję i myślę o filmie, idę do kina i zamiast jakiegoś filmu widzę właśnie ten mój” – wyznał w wywiadzie z Germaną Monteverdi w 1985 r.

 

Urodził się 3 stycznia 1929 r. w Rzymie. Już od najmłodszych lat przesiąkał filmową atmosferą. Jego ojcem był włoski aktor, reżyser i scenarzysta Vincenzo Leone, szerzej znany pod pseudonimem Roberto Roberti. Matką zaś aktorka kina niemego Edvige Maria Valcarenghi, znana jako Bice Valerian.
Młody Sergio od samego początku zdradzał wyjątkową fascynację kinem. Mając 18 lat zrezygnował ze szkoły i oddał się w ręce filmowego świata. Swoją przygodę z reżyserią rozpoczął od asystowania jednemu z czołowych przedstawicieli włoskiego neorealizmu – Vittorio de Sice, przy filmie „Złodzieje rowerów” (1948).
Obraz opowiadający o mężczyźnie, który wraz z synem wyrusza na poszukiwania skradzionego mu podczas pierwszego dnia pracy roweru, został nagrodzony Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny. W 1995 r. znalazł się na watykańskiej liście filmów fabularnych, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne.

 

Następnie pracował przy „Quo Vadis” (1951) oraz przeboju z Charltonem Hestonem w roli głównej, czyli „Ben-Hurze” (1959) w reżyserii Williama Wylera. Warto dodać, że adaptacja powieści Lewisa Wallace’a otrzymała aż 11 Oscarów, co czyni obraz Wylera – obok „Titanica” (1997) i „Władcy Pierścieni: Powrót Króla” (2003) – najhojniej nagradzanym przez amerykańską Akademię filmem w historii.
Szlify reżyserskie Leone zdobywał więc wśród najlepszych, pracując u boku czołowych reżyserów włoskich i amerykańskich. W międzyczasie marzył również o tworzeniu własnych filmów. Pisał scenariusze. Szansa pojawiła się już w 1959 r., niemal od razu po „Ben-Hurze”. Zastąpił wówczas reżyserującego „Ostatnie dni Pompei” Mario Bonnarda, który zrezygnował z powodu choroby. Leone był współautorem scenariusza i jednocześnie asystentem Bonnarda. Nie było to jednak jego „od a do z” autorskie dzieło.
Pierwszym samodzielnym filmem fabularnym Leone, był nakręcony w 1961 r. „Kolos z Rodos”. Obraz nie rzucił krytyków na kolana i trudno powiedzieć, by zapowiadał skalę talentu włoskiego reżysera. Kino kostiumowe nie było tym, w którym Leone czuł się najlepiej.
Przełom nastąpił trzy lata później, wraz z filmem, którego realizacja przyniosła mu prawdziwy rozgłos i uznanie – „Za garść dolarów” (1964) z Clintem Eastwoodem w roli głównej.
„Niewątpliwie magnesem tego filmu, który odniósł fenomenalny sukces we Włoszech i w innych częściach Europy, jest postać bandyty granego przez Clinta Eastwooda, amerykańskiego aktora, który wcześniej wcielał się w rolę awanturnika w telewizyjnym serialu +Rawhide+ – recenzowano na łamach „The New York Times”.
Był to pierwszy z cyklu westernów określonych później mianem „Trylogii dolarowej”. Zapoczątkowana przez Leone seria była również początkiem kariery, mało wcześniej znanego Eastwooda. Obecnie trudno wyobrazić sobie amerykańskie kino bez niemal 94-letniego zdobywcy czterech Oscarów i całego szeregu innych nagród. Leone nie tylko go dostrzegł i dał szansę, co w zasadzie stworzył jako aktora.
„Był mistrzem pływackim i grał epizodyczne role w drugorzędnych serialach telewizyjnych. Wtedy właśnie zwróciłem na niego uwagę. Spodobały mi się jego powolne ruchy. Powiedziałem: oto ktoś dla mnie. Poprosiłem aby zapuścił brodę. Miała dodać mu powagi. Do ust wsadziłem mu cygaro. Wtedy uwydatniły się jego zimne oczy” – podaje wypowiedź reżysera magazyn „Film” z 1979 r.
Krytyka jednak podeszła do filmu Leone z dużą rezerwą. Powodem były zarzuty o plagiat dzieła Akiry Kurosawy z 1961 r., czyli filmu „Straż przyboczna”. Sprawa znalazła się nawet w sądzie, którą zresztą Japończyk wygrał. Leone nie poczuwał się do plagiatowania, choć przyznał, że czerpał z obrazu Kurosawy wiele inspiracji.
„Patrząc jednak z perspektywy czasu można powiedzieć, że bardzo dobrze się stało. Skorzystała na tym każda ze stron. Kurosawa zyskał finansowo, a jego filmy wzbudziły większe zainteresowanie. Leone zaś na bazie cudzego pomysłu, zbudował coś bardzo swojego, oddzielny gatunek, odkrywając przy tym dla świata talent Eastwooda i nie tylko” – czytamy w magazynie „Gazzetta Italia”.
Dzięki współpracy z Leone międzynarodową sławę zyskał również Ennio Morricone, jeden z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej w historii. Laureat Oscara za całokształt twórczości (2007). „Wychowałem się, słuchając +Ekstazy złota+” – opowiadał w wywiadach Quentin Tarantino.
„Taki właśnie był Serio Leone, umożliwiał znalezionym przez siebie wyjątkowym artystom, pokazać pełnię swojej wyjątkowości. Coś takiego charakteryzuje jedynie największych” – podsumowano na łamach „Gazzetty”.
Motyw, o którym wspomina twórca m.in. takich filmów, jak „Pulp Fiction” (1994) i „Kill Bill” (2003), pochodzi z trzeciego filmu „Dolarowej trylogii” – „Dobry, zły i brzydki” (1966). Pomiędzy Leone nakręcił jeszcze „Za kilka dolarów więcej” (1965). Wszystkie te tytuły łączy grana przez Eastwooda postać ubranego w poncho tajemniczego rewolwerowca.
Kolejny film Leone kręci już bez Eastwooda. Jest nim „Pewnego razu na dzikim zachodzie” (1968). Obraz z Henry Fondą, Charlesem Bronsonem, Jasonem Robardsem i Claudią Cardinale, uznawany jest za szczytowe osiągniecie „spaghetti westernu”. Głównym bohaterem jest tajemniczy człowiek znikąd, zwany Harmonijką (Bronson). Pomaga on Jill (Cardinale) – byłej prostytutce i wdowie po zamordowanym McBainie (Frank Wolff), która odziedziczyła po nim farmę. Głównym jego celem jest jednak bezwzględny morderca Frank (Henry Fonda). Każde z nich prowadzi własną grę.
W 1971 r. powstaje „Garść dynamitu” z Jamesem Coburnem w roli głównej. Jest to ostatni film reżysera stworzony w konwencji spaghetti westernu. Do wszystkich muzykę napisał Ennio Morricone, który podobnie jak i Leone urodził się w Rzymie. Okazało się nawet, że panowie znali się z dzieciństwa, obydwaj chodzili bowiem do Szkoły Podstawowej św. Jana w Rzymie.
„Poznaliśmy się w wieku 7 lat, chyba w trzeciej klasie szkoły podstawowej, ale potem się już nie spotkaliśmy. Dopiero u mnie w domu, gdy miałem napisać muzykę do jego filmu +Za garść dolarów+ to on przyjechał do mnie z propozycją po tym, jak usłyszał muzykę dwóch poprzednich westernów, do których napisałem ścieżkę dźwiękową” – podaje „Gazzetta Italia”.
Kiedy w 1973 r. kręcono we Włoszech „Ojca chrzestnego II” grającego jedną z głównych ról Roberta De Niro odwiedził niedoszły reżyser filmu Sergio Leone. Początkowo to właśnie on miał stanąć za kamerą filmu o rodzinie Corleone – otrzymał taką propozycję na początku lat siedemdziesiątych. Odmówił jednak, argumentując brakiem zgody na gloryfikowanie mafii. Później żałował tej decyzji, choć jednocześnie miał świadomość, że dobrze się stało. Trudno bowiem nie docenić niezwykłego kunsztu reżyserskiego Francisa Forda Coppoli.
Leone przedstawił wówczas De Niro pomysł na film o żydowskich gangsterach z Nowego Jorku. Reżysera zainspirowała przeczytana kilka lat wcześniej książka Harry’ego Graya „The Hoods”. Historia ta zaabsorbowała Włocha do tego stopnia, że postanowił, jak sam potem opowiadał „nakręcić ten film za wszelką cenę”.
Czas upływał, a Leone nadal pracował nad projektem filmu, który zatytułował „Dawno temu w Ameryce”. „Sergio opowiedział mi wszystko podczas dwóch spotkań, które trwały w sumie siedem godzin. (…). Streścił mi całą historię, scena po scenie i to było piękne. Powiedziałem: +To jest coś w czym chciałbym wziąć udział+” – podaje wypowiedź aktora Shawn Levy w „De Niro”.
Po latach film doszedł do skutku i w 1984 r. na ekranach kin pojawiło się „Dawno temu w Ameryce”. Leone przenosi nas w nim do Ameryki lat dwudziestych. Pokazując historię piątki chłopców z żydowskiej dzielnicy Nowego Jorku. W obsadzie oprócz De Niro znaleźli się James Woods, Elizabeth McGoven, Jennifer Connelly oraz Joe Pesci.
„To nie jest film o gangsterach. Tak naprawdę to film o pamięci, upływie czasu, nostalgii. To nie jest film realistyczny, ale surrealistyczny. To także hołd złożony kinu, w którym pobrzmiewają nuty mojego własnego pesymizmu” – tłumaczył Leone.
Jego dzieło jednak szybko zostało okrzyknięte „żydowskim Ojcem chrzestnym”. Widzowie podczas Festiwalu w Cannes, nagrodzili go kilkunastominutową owacją na stojąco. Dzisiejsi krytycy uznają film, za jedno z największych arcydzieł w historii kina, na co tradycyjnie już niebagatelny wpływ ma ścieżka dźwiękowa napisana przez Morricone.
Jednak nie od początku tak było. Pomimo pozytywnego odbioru w Cannes, w USA pojawił się w mocno skróconej wersji. Na polecenie dystrybutorów Leone musiał dokonać drastycznych cięć. Wersja wprowadzona do kin przez Warner Bros, była aż o połowę krótsza niż pierwotna. Film poniósł finansową klęskę i został szybko wycofany z kin. Leone był zdruzgotany. Sytuacja mocno odbiła się na jego zdrowiu. Dopiero wersja reżyserska pokazuje prawdziwy sens i głębię dzieła Leone, które wielu uznaje za jego opus magnum.
W 1989 r. rozpoczął przygotowania do pracy nad filmem o miłości podczas oblężenia Leningradu. Dostał jednak zawału na kilka dni przed podpisaniem kontraktu. Artysta zmarł 30 kwietnia 1989 r., mając zaledwie 60 lat.
W 2022 r. premierę miał dokument o jego życiu, zatytułowany „Sergio Leone: Włoch, który wynalazł Amerykę”. (PAP)

mwd/ szuk/ dki/

„Hitler. Studium tyranii” – wielopoziomowa opowieść o sile politycznej dyktatora [wywiad]

0

Bullock potrafił z dostępnych wówczas materiałów wyłonić wielopoziomową opowieść o sile politycznej Hitlera. Stworzona przez niego narracja o systemie władzy III Rzeszy jest spójna i przekonująca – powiedział w rozmowie z PAP dr hab. Andrzej Leder, autor wstępu do książki „Hitler. Studium tyranii”.

Monografię brytyjskiego historyka Alana Bullocka (1914-2004) „Hitler. Studium tyranii” opublikowano po raz pierwszy w 1952 r. Polskie wydanie ukazało się nakładem „Czytelnika” w 1969 r. i było kilkukrotnie wznawiane. Najnowsze polskie wydanie zostało wzbogacone o przedmowę profesora Andrzeja Ledera i zostało uzupełnione o fragmenty, które we wcześniejszych edycjach były usunięte przez cenzurę PRL. „Hitler. Studium tyranii” do dziś uważana jest za jedną z najdokładniejszych biografii Adolfa Hitlera, a jednocześnie wnikliwe studium ideologii niemieckich narodowych socjalistów.
Polska Agencja Prasowa: W tym roku przypada 110 rocznica śmierci Alana Bullocka oraz 20 rocznica jego śmierci. Jest to więc autor należący do pokolenia osobiście doświadczonego wydarzeniami II wojny światowej. Jak pan zauważa we wstępie do „Studium tyranii” jest to książka pisana z perspektywy zaledwie kilku lat po procesie norymberskim. Mogłoby się wydawać, że niemal osiem dekad dzielących nas od procesu niemieckich zbrodniarzy w Norymberdze, sprawi, że jej treść będzie już bardzo zdezaktualizowana w wyniku rozwoju historiografii w kolejnych dekadach. Dlaczego wciąż jednak warto poświęcić czas na przeczytanie dzieła Bullocka?
Dr hab. Andrzej Leder: Proces norymberski, który inspirował Bullocka, był wówczas niezwykle znaczącym wydarzenie, przyciągającym uwagę opinii publicznej na całym świecie. Udało się wówczas pokazać, jak działała machina państwa stworzonego przez Hitlera. Oczywiście w wielu obszarach nasze wyobrażenie o III Rzeszy zostało zmodyfikowane poprzez dostęp do archiwów, ale jednak podstawowy obraz funkcjonowania tego reżimu nie uległ zasadniczej zmianie. Alan Bullock potrafił z dostępnych wówczas materiałów wyłonić wielopoziomową opowieść o sile politycznej Hitlera. Stworzona przez niego narracja o systemie władzy III Rzeszy jest spójna i przekonująca, a jednocześnie wskazuje w jaki sposób światopogląd Hitlera kształtował jego strategię, a jednocześnie w jaki sposób strategia borykała się z jego taktyką polityczną, z jednej strony nadając jej rozmach, z drugiej – wpychając na mielizny. Moim zdaniem właśnie ta wielopoziomowa analiza jest największą zaletą pracy Alana Bullocka.
Jedynym obszarem, z którym książka Bullocka radzi sobie gorzej, jest zrozumienie roli w reżimie hitlerowskim, skali i wreszcie konsekwencji, również dla porządku etycznego Europy, jaki miała Zagłada. W czasie, gdy została wydana po raz pierwszy, a więc w 1952 r., wiedza, a może nawet bardziej – rozumienie – tego było bardzo ograniczone. Dopiero dekadę później, szczególnie po procesie Eichmanna i procesach frankfurckich, badacze i mieszkańcy Europy zrozumieli konsekwencje wstrząsu, jakim była próba wymordowania całych narodów. Tej refleksji brakuje w opowieści Bullocka.
PAP: Dzieło Bullocka było również krytykowane za definiowanie władzy Hitlera i NSDAP w sposób nadmiernie technokratyczny, oderwany od warstwy ideologicznej narodowego socjalizmu. Bez wątpienia Bullock dostrzegał, jakie czynniki kształtowały Hitlera w młodości, czasie który spędzał w buzującym od nowych programów politycznych Wiedniu. Na ile doświadczenie wiedeńskie ukształtowało Hitlera i ideologię, którą zbudował?
A.L.: Wydaje się, że tam kształtowały się nie tylko poglądy, ale również talent i metody przyszłego przywódcy III Rzeszy. Okres też można uznać za kluczowy. Jeśli mówimy o latach spędzonych przez Hitlera w Wiedniu, to jest to nie tylko opowieść biograficzna, ale również historia rozwoju ówczesnych politycznych ruchów masowych. To wówczas, w ostatnich latach XIX wieku oraz początkach kolejnego stulecia, masy weszły na scenę polityczną i zaczęły wyznaczać polityczne trendy. Hitler niezwykle sprawnie obserwował te procesy, mimo że nie był politycznie aktywny. Wiele nauczył się od Karla Luegera, w latach 1897–1910 burmistrza Wiednia, który był znany ze swoich antysemickich poglądów. W jego działaniach dostrzegł sposoby na mobilizowanie szerokich mas poprzez wywoływanie emocji. Wcześniej, nie licząc głównie okresu rewolucji francuskiej, nie widziano tak gwałtownego rozbudzania emocji szerokich mas społecznych.
W tym kontekście uważam, że zarzut niedoceniania przez Bullocka roli ideologii w działaniach Hitlera jest nieuzasadniony. Ideologia stanowiła dla Hitlera ważny instrument mobilizowania zwolenników. Szczególnie skuteczne okazały się kreślone przez przywódcę NSDAP w jego przemówieniach dramatyczne obrazy zagrożenia ze strony różnych sił, szczególnie Żydów.
PAP: Wśród historyków do dziś trwają spory o to, która grupa społeczna stanowiła najważniejsze zaplecze wyborcze dla NSDAP. Wbrew rozpowszechnionym wyobrażeniom nie byli to robotnicy, których mógłby przyciągać socjalistyczny komponent ideologii budowanej przez Hitlera i jego otoczenie.
A.L.: Hitler późno zdobył oparcie wśród robotników. Do lat trzydziestych byli oni zorganizowani przez komunistów. Zresztą bardzo wcześnie, już we Wiedniu, zrozumiał, że to drobnomieszczaństwo, z jego lękami i resentymentami, jest dla niego podstawową bazą społeczną. Hitler potrafił więc stopniowo uczyć się strategii i taktyki politycznej, a jednocześnie wprzęgać je w służbę budowanej przez siebie ideologii. Podkreślam to, bo Bullock pokazuje, że bez współgrania tych trzech czynników niemożliwe byłoby osiągnięcie przez Hitlera jakichkolwiek celów politycznych. Samą ideologią nie mógłby zdobyć władzy i przemienić jej w dyktaturę. Kluczem do zrozumienia książki Bullocka jest dostrzeżenie związków pomiędzy taktyką i strategią polityczną Hitlera.
PAP: Hitler rozpoczynał swoją fascynację polityką pod koniec tzw. długiego wieku XIX, który obfitował w wielkie osiągnięcia myśli politycznej i filozofii niemieckiej. Czy według Bullocka Hitler jest swego rodzaju spadkobiercą tych tradycji, czy raczej kuriozum, człowiekiem, który nie rozumiał wyrafinowanych idei?
A.L.: Bez wątpienia istnieje związek pomiędzy filozofią niemiecką pierwszej połowy XIX wieku, a nawet filozofią Fryderyka Nietzschego – a nacjonalizmem niemieckim. Nie jest jednak tak, aby Hitler był szczególnie przenikliwym konsumentem tych idei. Sądzę raczej, że dorobek filozofii przenikał całą kulturę niemiecką i często podlegał ogromnym wypaczeniom, tworzącym podłoże dla śmiercionośnego nacjonalizmu i szowinizmu, które już od drugiej połowy XIX wieku były bardzo silne. Uzyskiwał na przykład wsparcie przedstawicieli nauk przyrodniczych, lekarzy, antropologów, uzasadniających swoimi pseudobadaniami teorie rasistowskie. Katedry antropologii wręcz domagały się od niemieckich wojsk ekspedycyjnych w Afryce większej ilości czaszek, szczególnie dziecięcych, by na bazie tego materiału rozwijać teorię ras. Nie zmienia to faktu, że wcześniej nacjonalistyczny aspekt filozofii Johanna Gottlieba Fichtego oraz innych myślicieli tego okresu stworzył klimat, w którym ta ideologia mogła się rozwijać. Ostrzegał przed tym już w pierwszej połowie XIX wieku poeta Heinrich Heine, zaś współcześnie świetnie ów klimat analizował, łącznie z „militaryzacją wyobraźni”, Klaus Theweleit.
Nie zmienia to faktu, że Hitler uczył się polityki na praktykach, a nie teoretykach myśli politycznej. Ciekawym wątkiem jest kontakt Hitlera i czołówki jego ruchu z „białymi” emigrantami z Rosji, którzy przywieźli ze sobą „Protokoły mędrców Syjonu”, fałszywkę stworzoną przez carską Ochranę, która tworzyła obraz świata stanowiący dla nazistów, jak twierdzą niektórzy historycy, ważną inspirację.
PAP: Bullock stwierdza: „Siłą Hitlera było żywe słowo” i przedkładał je nad słowo pisane. Często określa się jego sposób na docieranie do słuchaczy, jako „hipnotyzowanie publiczności”. Wykorzystywał na niespotykaną wcześniej skalę nowoczesne narzędzia propagandy, takie jak radio. Pojawia się niepokojące pytanie. Czy w dobie współczesnych środków przekazu oraz mediów społecznościowych mógłby osiągnąć jeszcze większy sukces polityczny?
A.L.: To pytanie można też nieco przeformułować i zapytać, czy we współczesnym świecie wielu przywódców nie bazuje na podobnym mechanizmie – uruchamianiu potężnych emocji wielkich grup społecznych? Sądzę, że dlatego właśnie przedstawiony przenikliwie przez Bullocka okres rozwijania się ideologii i ruchu hitlerowskiego, przed zdobyciem władzy, jest też tak ważny. Pokazuje, jak w soczewce, wiele zjawisk, z którymi mamy do czynienia dzisiaj. Rola społecznej frustracji – często uzasadnionej – jako źródła siły przywódców populistycznych, mobilizacja zwolenników przez rozpętywanie gwałtownych emocji, szczególnie strachu i nienawiści, umiejętność używania nowoczesnych środków komunikowania – w wypadku Hitlera radia, dzisiaj mediów społecznościowych – wszystko to wskazuje na to, że pewne warunki, w których zrodził się nazizm, dziś wcale nie są tak bardzo odległe.
Czy pojawia się zagrożenie przejęcia przez nich władzy i doprowadzenia do wielu katastrof? Między innymi z powodu tych pytań zdecydowałem się na przyjęcie propozycji napisania wstępu do nowego wydania książki Alana Bullocka. Jestem przekonany, że tak jak przed niemal 100 laty jesteśmy w momencie z jednej strony rosnącej frustracji wielkich grup społecznych z drugiej – pojawienia się nowych sposobów prowadzenia polityki, związanych często zresztą z przełomowymi osiągnięciami technologicznymi. To stwarza niebezpieczeństwa podobne do tamtych, sprzed 100 lat. Hitlera by nie było, gdyby nie wiele różnego rodzaju czynników, takich jak przegrana Niemiec w I wojnie światowej, upadek rewolucji w listopadzie 1918 r. oraz wielki kryzys 1929 roku, owocujący w Niemczech 40 procentowym bezrobociem. Ten ciąg wydarzeń doprowadził społeczeństwo do poczucia egzystencjalnego zagrożenia oraz wynikającej z niej mobilizacji i chęci zemsty na tych, którzy zostali uznani za winnych.
PAP: Miłośnicy historii alternatywnej lubią rozważać jeszcze jeden scenariusz. Załóżmy, że Hitler umiera z przyczyn naturalnych lub ginie w zamachu wczesną jesienią 1938 r. Czy nie zostałby uznany za wybitnego męża stanu, który przywrócił Niemcom godność i uratował naród przed nędzą? Cały kontekst jego biografii, bez odpowiedzialności za masowe zbrodnie i wybuch II wojny światowej byłby inny. Na ile Bullock postrzega bohatera „Studium tyranii” wyłącznie przez pryzmat wydarzeń z lat 1939-1945?
A.L.: Historycy nie znoszą historią alternatywnej. Ja jednak jestem filozofem, więc mogę sobie pozwolić na taką myśl spekulatywną. Wydaje się, że nawet bez Hitlera doszłoby do rozpętania II wojny światowej. Mechanizmy stworzonego przez niego systemu gospodarki i władzy były już tak rozpędzone, że trudno sobie wyobrazić inny scenariusz. Szczególnie praca, którą dał robotnikom, oparta była o zbrojenia, finansowane kredytem i III Rzesza, aby nie zbankrutować, musiała rozpocząć wojnę i dokonać wielkiego rabunku podbitych krajów. Czym innym jest pytanie, czy w przypadku śmierci Hitlera doszłoby do tak niewyobrażalnych zbrodni. Trudno powiedzieć czy o jej rozpętaniu decydowała presja samego Führera, czy całej wierchuszki systemu tyranii.
I powtórzę, z pewnością Bullock patrzy na Hitlera z perspektywy procesu norymberskiego i ukazywanych wówczas zbrodni, ale interesuje go głównie machina polityczna, która doprowadziła Hitlera do władzy. Tak jak wspomniałem nawet w czasie procesu norymberskiego niewielu rozumiało w pełni mechanizmy i skalę zbrodni. Jednym z niewielu był Rafał Lemkin, który stworzył termin ludobójstwo. Świadomość Zagłady pojawiła się w pełni dopiero w latach sześćdziesiątych, a więc po procesie Eichmanna oraz procesach oświęcimskich we Frankfurcie. Od tego czasu zaczęła się zmieniać perspektywa opisywania tego, czym była II wojna światowa. Przestała to być po prostu wojna. Stała się historią zagłady narodów.(PAP)
Książka „Hitler. Studium tyranii” ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

 

Rozmawiał: Michał Szukała

 

Autor: Michał Szukała

 

szuk/ wj/

20 lat Polski w UE: Czy Polexit jest realny? Kiedy przyjęcie euro?

0

Polexit jest tematem zastępczym, narzędziem w polityce wewnętrznej, któremu nie warto w ogóle poświęcać uwagi – uważa socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr hab. Jarosław Flis. Zdaniem dyrektora Instytutu Filozofii i Socjologii PAN prof. Andrzeja Rycharda Polexit nie jest realny.

1 maj mija 20 lat od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Rozszerzenie z 2004 r. było największym w historii Wspólnoty – do Unii dołączyło wówczas 10 państw, oprócz Polski były to: Czechy, Słowacja, Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Słowenia, Cypr i Malta.

PAP zapytała ekspertów o ocenę 20 lat Polski w UE oraz o to czy ich zdaniem możliwy jest tzw. Polexit.
Zdaniem Jarosława Flisa wszystkie obawy, które w tamtym czasie się pojawiały co do wstąpienia Polski do UE nie potwierdziły się. Natomiast – jak dodał – przekonanie, że Unia „to raj na Ziemi i że nie będzie żadnych problemów jak wstąpimy do UE, to też się nie potwierdziło”.
Flis zaznaczył, że Polska to nie Szwajcaria czy Wielka Brytania, by mogła się wypisać ze Wspólnoty, „będąc w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy”. Ale już teraz wiemy – podkreślił – że UE to władza taka sama, jak każda inna. „W takim sensie, że nawet jeśli stawia sobie szczytne cele, nie zmienia to faktu, że można dyskutować o podejmowanych przez nią decyzjach. O tym, czy one są mądre, czy nie” – powiedział ekspert.
Dodał, że w ramach struktury, jaką jest Unia Europejska, „możliwe są decyzje nietrafione, możliwe są nadużycia władzy, możliwe są kierunki, których większość nie akceptuje w poszczególnych krajach i które są do wymiany”.
Na pytanie, co według niego dało Polsce wejście do UE, socjolog wskazał, że przede wszystkim dostęp do rynku, dostęp do funduszy i wpływ na politykę europejską. Dodał, że Polacy uzyskali większą swobodę poruszania się i przekonanie, że nie żyjemy już w gorszym świecie.
Pytany, czy widzi możliwość wyjścia Polski z UE, Flis odparł, że wszystko jest możliwe, ale na razie nic nie wskazuje na to, by tak się miało stać. „Myślę, że jest to temat zastępczy, narzędzie w polityce wewnętrznej, któremu nie warto w ogóle poświęcać uwagi” – ocenił socjolog.
Według niego, doświadczenie Brexitu, czyli opuszczenia UE przez Wielką Brytanię pokazuje, że „te wszystkie opowieści, co do szczęśliwości po opuszczeniu tej struktury, nie były prawdziwe”. „Nic nie wskazuje na to, żeby Wielkiej Brytanii udało się uzyskać cokolwiek z tych rzeczy, które były zapowiadane jako pozytywy” – powiedział ekspert.
Podobnego zdania w sprawie możliwości Polexitu jest prof. Andrzej Rychard. „Moim zdaniem absolutnie to jest w Polsce nierealne. Ludzie mogą być krytyczni wobec konkretnych pomysłów unijnych i słusznie, tak jak mogą być krytyczni Francuzi wobec innych pomysłów unijnych, Niemcy wobec innych, na tym polega Unia, że tak się uzgadnia rozmaite rzeczy” – mówił ekspert.
Ale w jego przekonaniu „pomysł, żeby w związku z tym, że nie wszystko jest na sto procent tak, jakbyśmy chcieli, opuścić Unię jest pomysłem, który w Polsce nie znajdzie poparcia żadnej partii zasadniczego nurtu polskiej polityki”. „Gdzieś na obrzeżach być może będą się pojawiały takie poglądy, ale one nigdy nie będą istotną częścią polskiej polityki i nie zdobędą – co jest najważniejsze – istotnego wsparcia masowego w społeczeństwie” – podkreślił Rychard.
Pytany, o ocenę 20 lat Polski w UE ekspert zaznaczył, że był to „nieprawdopodobny skok cywilizacyjny, który na pewno w ostatniej historii Polski nie ma sobie równych”. Przy czym dodał, że „oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że nie jest tylko tak, że Unia zmieniła Polskę, bo zmieniła zasadniczo i wspomogła Polskę i jej rozwój”. „Ale też Polska dzięki tym siłom, dzięki temu wszystkiemu, co zaczęło się symbolicznie ruchem Solidarności w 1980 roku, wyrobiła sobie jak gdyby miejsce w Unii, będąc pionierem przemian demokratycznych w naszej części świata” – zaznaczył Rychard.
Według niego, „gdyby nie to, to nie dostalibyśmy się do Unii”. „Nasze aspiracje zostałyby jak gdyby razem z nami na poziomie tylko aspiracji. Zachód byłby czymś wyśnionym, mitycznym, a w tej chwili ten Zachód jest już coraz bardziej bliski doświadczeniu codziennemu ludzi, postęp jest ogromny” – stwierdził ekspert.
Dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN powiedział też, że nie przejmowałby się tym, że gdzieś pojawiają się czasem „wahnięcia w poparciu” dla obecności Polski w UE. „Bo być może do części ludzi ta propaganda trafiła, ale myślę, że generalnie w Polsce następuje coś takiego, jak jeszcze silniejsze zakorzenienie poparcia w Unii” – zaznaczył Rychard. (PAP)
autor: Edyta Roś

20 lat Polski w UE/ Bujak z PKO BP: W najbliższych latach spełnienie kryteriów przyjęcia euro – trudne

Spełnienie kryteriów, jakie są wymagane przy przystąpieniu do strefy euro, byłoby trudne w najbliższych latach – powiedział PAP główny ekonomista PKO BP Piotr Bujak. Dodał, że bank centralny zapewne nie wspierałby tego procesu.
„Jesteśmy nadal w okresie dużego rozchwiania sytuacji gospodarczej i spełnienie kryteriów, jakie są wymagane przy przystąpieniu do strefy euro, byłoby trudne w najbliższych latach. Wygląda również na to, że bank centralny nie wspierałby tego procesu. W efekcie, ze względu na brak możliwości bezpiecznego wypełnienia kryteriów, poważna dyskusja na temat przyjęcia euro przez Polskę w najbliższych latach jest bezcelowa” – powiedział PAP główny ekonomista PKO BP.
Wśród kryteriów, jakie kraj przyjmujący euro musi spełnić, jest fiskalne, które stanowi, że kraj nie może być w trakcie procedury nadmiernego deficytu. Procedurę wszczyna Komisja Europejska w sytuacji, kiedy kraj członkowski ma deficyt budżetu przekraczający 3 proc. PKB, oraz kiedy jego dług przekracza 60 proc. PKB. Chorwacja, która przyjęła euro w 2023 r., zarówno w momencie podejmowania decyzji o przyjęciu euro, jak i w chwili przyjmowania wspólnej waluty, miała dług przekraczający 60 proc. PKB. Jednak zdaniem ekonomisty PKO BP, trudno spodziewać się złagodzenia kryteriów przyjęcia euro.
„Nie wydaje mi się, żeby na drodze jakiejś decyzji politycznej dokonano złagodzenia stosowania kryteriów. Sądzę, że szybciej można spodziewać się zmiany samych kryteriów. Wielu ekonomistów uważa zresztą od dawna, że należy dokonać ich rewizji. Dlatego myślę, że warto poczekać, aż dokonana zostanie rewizja kryteriów konwergencji i dopiero wtedy podjąć próbę ich spełnienia, aby przyjąć euro” – powiedział Bujak.
Podkreślił, że jest wiele argumentów za przystąpieniem naszego kraju do strefy euro.
Jego zdaniem sukcesy polskiej gospodarki, czyli m.in. wzrost innowacyjności i wynikająca z dobrych wyników presja na aprecjację złotego przemawiają za przystąpieniem do strefy euro. „Jednak warto wybrać dobry moment przyjęcia wspólnej waluty” – powiedział ekonomista.
Ocenił, że przy decyzji o przyjęciu euro warto także brać pod uwagę czynniki, które mogą mieć wpływ na stan polskiej gospodarki.
„Nowym czynnikiem, który warto rozważyć, jest oczekiwana integracja Ukrainy z Unią Europejską. Wydaje się, że w pewnych obszarach akcesja Ukrainy może wywołać u nas duży szok konkurencyjny i posiadanie własnej waluty pozwoliłoby na lepszą adaptację do nowej sytuacji” – stwierdził Piotr Bujak.
Aby kraj mógł przyjąć euro, musi spełnić cztery tzw. kryteria konwergencji. Pierwsze z nich to fiskalne, drugie dotyczy inflacji. Kryterium konwergencji mówi, że średnia stopa inflacji w danym państwie nie może przekroczyć o więcej niż 1,5 pkt proc. inflacji z trzech państw członkowskich UE o najbardziej stabilnych cenach. Inflacja mierzona jest za pomocą 12-miesięcznej średniej wartości zharmonizowanego indeksu cen konsumpcyjnych (HICP) w stosunku do średniej wartości tego indeksu w bezpośrednio poprzedzającym okresie 12 miesięcy.
Kolejne kryterium dotyczy stóp procentowych: średnia nominalna długoterminowa stopa procentowa nie może przekraczać o więcej niż o 2 pkt proc. średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech państwach członkowskich o najbardziej stabilnych cenach.
Ostatnie kryterium dotyczy stabilności waluty. Kraj musi przez 2 lata utrzymywać swoją walutę w Europejskim Mechanizmie Kursowym (ERM II). W tym okresie wahania kursu walut względem euro wokół pewnej ustalonej wartości (tzw. parytetu centralnego) nie może przekroczyć 15 proc. w obie strony (czyli waluta nie może się umocnić lub osłabić w większym stopniu). Nie jest możliwa zmiana parytetu centralnego na wniosek państwa członkowskiego. W okresie przebywania w ERM II nie mogą wystąpić poważne napięcia na rynku walutowym.
Polska zobowiązała się do przyjęcia euro w momencie, kiedy został podpisany traktat akcesyjny, na mocy którego nasz kraj stał się członkiem Unii Europejskiej. Jednak w traktacie nie wskazano daty, do kiedy powinniśmy przyjąć wspólną walutę. (PAP)
autor: Marek Siudaj

 

ms/ drag/ amac/

Euro 2024: Duże problemy kadrowe rywali Polaków

0

Rywale reprezentacji Polski w grupie Euro 2024 – szczególnie Austria i Holandia – borykają się z licznymi problemami zdrowotnymi. Sytuacja kadry Michała Probierza wydaje się w tym momencie znacznie lepsza. Pierwszy mecz turnieju jego piłkarze zagrają 16 czerwca – z „Pomarańczowymi”.

Kiedy po ostatnim meczu reprezentacji Polski w ubiegłym roku – towarzyskim z Łotwą 21 listopada w Warszawie (2:0) – Probierz został zapytany, ilu ma pewniaków pod kątem marcowych meczów barażowych o udział w turnieju, odparł: „Nie jestem prorokiem. Nie wiem, kto będzie zdrowy za cztery miesiące”.

W kolejnych miesiącach los mu jednak sprzyjał. Czołowi zawodnicy nie narzekali na kontuzje i mogli zagrać w barażach – półfinałowym z Estonią w Warszawie (5:1) i finałowym z Walią w Cardiff (0:0, karne 5-4).
Wprawdzie kontuzję od połowy marca leczył Arkadiusz Milik, ale on nie był na liście zawodników powołanych na mecze barażowe.
Od awansu Polaków na Euro 2024 minął ponad miesiąc i sytuacja kadrowa reprezentacji, przynajmniej w tym momencie, wciąż wydaje się dobra. Nikt z ważnych piłkarzy Probierza nie narzeka na groźne urazy. Jeśli zdarzają się kontuzje, to drobniejsze, jak niedawno bramkarza Juventusu Wojciecha Szczęsnego czy obecnie pomocnika Napoli Piotra Zielińskiego.
Takiego komfortu nie mają rywale w grupie D, szczególnie Austriacy i Holendrzy.
Ciężkie kontuzje kolana leczą David Alaba i Sasa Kalajdzic, kłopoty mają również inni podstawowi gracze drużyny Ralfa Rangnicka.
Alaba, kapitan reprezentacji Austrii, przeszedł w grudniu operację po zerwaniu więzadła krzyżowego kolana. Zwykle w takich przypadkach pauzuje się minimum pół roku, więc obrońcy Realu Madryt – 105-krotnego reprezentanta kraju – raczej zabraknie na Euro 2024.
„Kontuzja Alaby jest szokiem dla całej austriackiej rodziny futbolowej” – przyznał już w grudniu prezes tamtejszej federacji piłkarskiej Klaus Mitterdorfer.
Los doświadczonego obrońcy podzielił Kalajdzic, znany z udanych występów w poprzednich mistrzostwach Europy (strzelił gola Włochom w 1/8 finału).
Napastnik Eintrachtu Frankfurt zerwał 18 lutego więzadło krzyżowe i boczne w prawym kolanie w meczu Bundesligi, co również oznacza wiele miesięcy przerwy.
Dla 26-letniego piłkarza, którego Eintracht wypożyczył zimą z Wolverhampton Wanderers, to trzecia poważna kontuzja kolana. Kalajdzic wcześniej dwukrotnie zerwał więzadło krzyżowe w lewym kolanie – w 2019 i 2022 roku. Właśnie problemy zdrowotne sprawiają, że wciąż nie może pokazać pełni swojego talentu. Od 2020 roku rozegrał w kadrze narodowej 19 meczów i zdobył cztery bramki.
Problemy zdrowotne mają także inni czołowi gracze. Konrad Laimer z Bayernu Monachium został zmieniony już w 28. minucie sobotniego meczu z Eintrachtem (2:1). Doznał kontuzji stawu skokowego. Ze wstępnych ustaleń wynika, że uraz nie jest poważny, ale na razie nie wiadomo, kiedy wróci do gry.
Już kilka razy w tym sezonie z pomocy lekarzy musiał korzystać Marko Arnautovic, doświadczony napastnik Interu Mediolan. Ostatnia przerwa rozpoczęła się na początku marca i trwała miesiąc. Natomiast jeden z liderów Borussii Dortmund Marcel Sabitzer narzeka na przeziębienie, ale powinien być gotowy na półfinał Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain.
Kłopoty zdrowotne to jednak nie wszystko w przypadku Austriaków. Coraz głośniej mówi się o tym, że ich selekcjoner, bardzo chwalony za pracę na tym stanowisku, obejmie po turnieju funkcję trenera Bayernu (latem będzie wakat po Thomasie Tuchelu).
Rangnick potwierdził zainteresowanie ze strony Bawarczyków, ale – jak dodał – obecnie skupia się na występie Austrii w mistrzostwach Europy.
„Nastąpił kontakt ze strony Bayernu Monachium i poinformowałem o tym Austriacki Związek Piłki Nożnej” – przyznał Rangnick.
W ekipie Francji duże obawy wzbudza kontuzja m.in. Kingsleya Comana z Bayernu. Pod koniec marca dynamiczny skrzydłowy wrócił wprawdzie do gry po dwumiesięcznej przerwie, ale 13 kwietnia doznał urazu mięśnia przywodziciela (w meczu ligowym z FC Koeln) i znów musi pauzować kilka tygodni. Jest coraz bardziej realne, że zabraknie go w turnieju.
Problemy zdrowotne, choć mniejsze, ma również obrońca Bayernu i reprezentacji Francji Dayot Upamecano. Podczas jednego z treningów doznał skręcenia stawu skokowego.
Absencje czołowych piłkarzy martwią selekcjonera reprezentacji Holandii Ronalda Koemana.
W niedawnym El Clasico (3:2 dla Realu Madryt) groźnie wyglądającej kontuzji stawu skokowego – już trzeciej w tym sezonie – doznał pomocnik Barcelony Frenkie de Jong. W tym sezonie ligowym już nie zagra, musi pauzować co najmniej pięć tygodni. Udział w mistrzostwach Europy to spory znak zapytania. Holenderskie media martwią, że nie będzie w pełni gotowy na turniej.
Od prawie miesiąca z powodu kontuzji mięśniowej nie gra gwiazdor Atletico Madryt Memphis Depay. „Po raz kolejny nie będzie w dobrej formie na początku dużego turnieju” – napisał „Telegraaf”.
Kilka tygodni przerwy ma za sobą również Donyell Malen z Borussii Dortmund.
W ostatnim meczu ligowym Bayernu kontuzji doznał czołowy obrońca Matthijs de Ligt. To uraz więzadła w kolanie, ale zawodnik wkrótce ma wrócić do gry.
Selekcjonerzy Francji, Holandii i Austrii nie mogą spać spokojnie również z innego powodu. Ich największe gwiazdy awansowały bowiem ze swoimi klubami do półfinałów Ligi Mistrzów. W tej fazie zabraknie natomiast piłkarzy reprezentacji Probierza.
Bayern zmierzy się z Realem Madryt, a Borussia Dortmund z Paris Saint-Germain. Półfinały odbędą się 30 kwietnia i 1 maja, a rewanże tydzień później. Finał zaplanowano dopiero na 1 czerwca w Wembley, czyli niespełna dwa tygodnie przed rozpoczęciem mistrzostw Europy.
Biało-czerwoni przed wylotem do Niemiec rozegrają w Warszawie dwa towarzyskie spotkania – 7 czerwca z Ukrainą i trzy dni później z Turcją. W Niemczech zameldują się 11 czerwca w godzinach popołudniowych.
W rozpoczynającym się 14 czerwca turnieju w Niemczech podopieczni Probierza zmierzą się w grupie D kolejno: 16 czerwca z Holandią w Hamburgu, pięć dni później z Austrią w Berlinie, a 25 czerwca z Francją w Dortmundzie.
Autor: Maciej Białek (PAP)

bia/ krys/

Brukselska „elita” forsuje Zielony Ład. Protesty rolników na nic?

0

Zielony Ład, protesty unijnych rolników, sytuacja Ukrainy, korupcja w Parlamencie Europejskim i wpływy rosyjskie w UE – to niektóre tematy poruszone w poniedziałek w trakcie burzliwej debaty kandydatów na szefa i szefową KE w Maastricht w Holandii.

W debacie przedwyborczej poza starającą się o reelekcję z ramienia Europejskiej Partii Ludowej obecną przewodniczącą KE Ursulą von der Leyen wzięło udział siedmioro kandydatów wytypowanych przez frakcje polityczne w UE na najwyższe stanowisko w Komisji: Walter Baier z Europejskiej Lewicy, Bas Eickhout z Zielonych, Valeriu Ghiletchi w imieniu Europejskiego Chrześcijańskiego Ruchu Politycznego, Maylis Rossberg z Wolnego Sojuszu Europejskiego, obecny komisarz UE ds. pracy i praw socjalnych Nicolas Schmit z ramienia socjaldemokratów, Marie-Agnes Strack-Zimmermann z ramienia liberałów (ALDE) i Anders Vistisen jako reprezentant prawicowej frakcji Tożsamość i Demokracja (ID).

Pytania dla kandydatów ułożyli młodzi Europejczycy, którzy wypełnili ankietę przygotowaną przez Uniwersytet Maastricht.
Najbardziej aktywnymi uczestnikami debaty poza von der Leyen, do której większość kandydatów zwracała się z pytaniami, okazali się Bas Eickhout i Anders Vistisen. Eickhout cieszył się też największą sympatią widowni.
Obecni na debacie politycy zapytani zostali m.in. o przyszłość Zielonego Ładu, czyli flagowej strategii KE w kończącej się właśnie kadencji, zwłaszcza w obliczu przetaczających się przez UE protestów rolników. Idei zacięcie broniła szefowa Komisji.
„Cztery lata temu nakreśliłam perspektywę dotyczącą prawa klimatycznego i neutralności klimatycznej do 2050 r. Takie jest dziś prawo. Taka jest konieczność. Zaprojektowaliśmy Europejski Zielony Ład jako naszą nową strategię wzrostu” – powiedziała.
Wskazała, że dzięki inwestycjom Europa staje się liderem czystych technologii. „Na przykład w zeszłym roku po raz pierwszy wyprodukowaliśmy więcej prądu z wiatru niż z gazu. Zatem moim zdaniem ochrona klimatu, konkurencyjność gospodarcza i sprawiedliwość społeczna mogą iść razem” – mówiła. Gdy kandydat Zielonych Bas Eickhout zarzucił jej, że wycofuje część Zielonego Ładu dotyczącą rolnictwa, odpowiedziała, że chce szukać dialogu z rolnikami, bo oni są sojusznikiem w walce ze zmianami klimatu. Dodała również, że środki publiczne nie wystarczą do realizacji Zielonego Ładu i że Unia powinna starać się pozyskać również wsparcie ze strony prywatnych inwestorów.
Na pytanie o protesty m.in. polskich rolników, dotyczące importu zboża z Ukrainy, szefowa Komisji odpowiedziała, że „UE musi zadbać o europejskich rolników, ale powinna także zagwarantować, że ziarno z Ukrainy trafi do tych krajów, które faktycznie go potrzebują”.
Z kolei komisarz Nicolas Schmit zauważył, że rolnicy protestują, bo mają poczucie, że ich pracy się nie szanuje i że nie są wynagradzani na odpowiednim poziomie. „Musimy się zastanowić, jak w przyszłości będziemy postrzegać rolnictwo europejskie. Nasi rolnicy muszą brać udział we wdrażaniu Zielonego Ładu” – powiedział.
Niemal wszyscy kandydaci byli zgodni co do tego, że UE potrzebuje wzmocnić swoją politykę obronną, zwłaszcza w obliczu toczącej się w Ukrainie wojny. Kandydatka liberałów Marie-Agnes Strack-Zimmermann powiedziała, że Europa jako kontynent powinna powołać wspólny mechanizm obronny, tym bardziej że nie wiadomo, jak potoczą się nadchodzące wybory prezydenckie w USA. Za podobnym rozwiązaniem opowiedział się również kandydat socjaldemokratów. „Nie możemy być zależni od prezydenta USA, który może nas wesprze, a może nie. Potrzebujemy silnego funduszu obronnego, więcej wspólnych zakupów broni, wypuszczenia obligacji obronnych. Europa powinna stworzyć silną politykę bezpieczeństwa, niestety to wszystko zabiera sporo czasu, a my późno zdaliśmy sobie sprawę z tego, że obronność jest kluczowa” – powiedział Nicolas Schmit.
Ursula Von der Leyen zauważyła natomiast, że chociaż obronność należy do kompetencji państw członkowskich, to już przemysł, także obronny, jest domeną Komisji Europejskiej, więc UE powinna go rozwijać. „Teraz, kiedy ryzyko dla UE jest czymś bardzo realnym, musimy być silniejsi i utrzymać nasze możliwość produkcji broni w Europie. To kompetencja UE, która wynika ze wspólnego rynku” – powiedziała szefowa KE.
Burzliwą dyskusję wywołał temat wojny w Ukrainie. Zdaniem kandydata lewicy Waltera Baiera UE powinna stawiać raczej na rozwiązania polityczne. „Już chyba wiemy, że tej wojny Ukraina nie rozwiąże na polu bitwy” – powiedział. Zarzucił też UE, że koncentruje się tylko na wojnie w Ukrainie, a nie chce nałożyć sankcji na Izrael za to, co dzieje się w Gazie. Z kolei kandydat prawicy Anders Vistisen skomentował, że Ukraina jest wykorzystywana przez UE, która składa jej obietnice, a nic nie robi.
„Męczy mnie już słuchanie tego, byłam siedem razy w Ukrainie, byłam w Buczy, widziałam ciała zamordowanych. Wojna się skończy, kiedy Putin zostanie przegranym” – zareagowała VdL. Zarzuciła też partiom prawicowym, jak AfD, że w ich „programie słychać echa Kremla”.
„Posprzątajcie najpierw w swoim domu, zanim zaczniecie nas krytykować” – odpowiedziała Vistisenowi, nawiązując m.in. do ostatnich zarzutów, które pojawiły się wobec kandydata AfD niemieckiego europosła Maksymiliana Kraha o jego kontakty z Chinami i Rosją, a także do ostatnich doniesień o tym, że Rosja miała próbować przekupywać europosłów skrajnej prawicy i w ten sposób próbować wpłynąć na wybory europejskie.
Atak na reprezentanta ID wytknął szefowej KE polityk Zielonych Bas Eickhout. Według niego obecna przewodnicząca Komisji koncentruje się na atakowaniu tylko jednej ze skrajnie prawicowych partii, nie wspominając o drugiej – Europejskich Konserwatystach i Reformatorach (EKR), do której należy Prawo i Sprawiedliwość oraz Bracia Włosi premierki Giorgii Meloni. Eickhout argumentował, że sama von der Leyen miała zarzuty wobec PiS, blokując pieniądze dla Polski. Kandydatka EPL odpowiedziała, że teraz u władzy jest rząd Donalda Tuska, któremu KE odblokowała pieniądze, bo spełnił warunki.
Na pytanie Eickhouta, czy będzie współpracować z EKR, von der Leyen powiedziała, że będzie to zależało od składu Parlamentu Europejskiego po wyborach i od tego, kto znajdzie się w jakiej frakcji – co wywołało oburzenie części uczestników. Potem dopytywana przez Strack-Zimmermann, czy to oznacza gotowość do współpracy z ID, do której należy skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec, von der Leyen jednoznacznie zaprzeczyła.
Jeśli chodzi o kwestie socjalne, to Walter Baier, kandydat Partii Europejskiej Lewicy, zapowiedział, że jako przewodniczący KE rozwiąże problem drogich mieszkań poprzez dyrektywę zobowiązującą kraje członkowskie do wprowadzenia limitu cen. Atakował von der Leyen za brak inicjatywy w pomocy Palestyńczykom w Gazie. Także komisarz Nicolas Schmit zapowiedział walkę o bezpieczeństwo socjalne i prawo do dobrobytu. Vistisen z kolei domagał się zwolnienia 10 tysięcy „niedemokratycznie wybranych eurokratów”, poczynając od samej von der Leyen za jej politykę migracyjną.
W debacie wzięła udział też Maylis Rossberg z Wolnego Sojuszu Europejskiego – ta najmłodsza, bo licząca zaledwie 24 lata, polityczka reprezentującą europejskich federalistów wytknęła innym, że nie łączą migracji do Europy ze zmianami klimatu.
Valeriu Ghiletchi, były wiceprzewodniczący parlamentu Mołdawii, mówił, że potrzebna jest większa równowaga w podejściu do „ochrony natury”, bo nie tylko kryzys klimatyczny przynosi straty, ale także zapobieganie mu.
Debata zorganizowana została wspólnie przez działające przy Uniwersytecie w Maastricht centrum badawcze Studio Europa Maastricht i brukselski portal Politico. Miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo – to właśnie w Maastricht w 1992 r. podpisano traktat powołujący Unię Europejską. Kolejna debata kandydatów odbędzie się 23 maja w Parlamencie Europejskim w Brukseli.(PAP)

mce/ jowi/

Tusk o miliardowej straty i możliwych powiązań Obajtka z Hezbollahem

0

Premier Donald Tusk zapowiedział, że będzie rozmawiał z prokuratorem generalnym Adamem Bodnarem i koordynatorem służb Tomaszem Siemoniakiem ws. miliardowej straty i możliwych powiązań z Hezbollahem byłego szefa Orlenu. Jak podkreślił na portalu X, to sprawa kluczowa dla bezpieczeństwa państwa.

„Premierze Donaldzie Tusku szuka Pan afer tam, gdzie ich nie ma” – napisał w poniedziałek na platformie X były prezes Orlenu Daniel Obajtek. Z kolei minister koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak (KO) ocenił, że premier Tusk przykłada dużą wagę do śledztw dotyczących Orlenu.

Jak podał w poniedziałek Onet, wewnętrzne służby bezpieczeństwa Orlenu ostrzegały Daniela Obajtka przed współpracą z pochodzącym z Libanu Samerem A., podejrzewanym o kontakty z terrorystyczną organizacją Hezbollah, na dodatek zamieszanym w nielegalny obrót ropą z Iranu.
„Obajtek te ostrzeżenia zlekceważył i postawił Samera A. na czele Orlen Trader Switzerland (OTS), szwajcarskiej spółki Orlenu. W efekcie Orlen stracił 1,6 mld zł, co wyszło na jaw dopiero po utracie władzy przez PiS i odwołaniu Obajtka” – informuje portal.
„Poprosiłem dziś o odwiedziny panów prokuratora generalnego i koordynatora służb w sprawie kluczowej dla bezpieczeństwa państwa: miliardowej straty i możliwych powiązań z Hezbollahem byłego szefa Orlenu. Polacy muszą poznać prawdę. Nie ma na co czekać” – napisał w reakcji na te doniesienia premier Donald Tusk.
Onet ustalił, że ostrzeżenia w sprawie współpracy z Samerem A. władze Orlenu otrzymały na długo przed powstaniem OTS. Sporządzony w tej sprawie raport wewnętrznej komórki zajmującej się zabezpieczeniem najważniejszych interesów Orlenu został zignorowany. Efektu nie przyniosło również pismo w tej sprawie skierowane do najważniejszych osób w państwie i przedstawicieli służb specjalnych.
W oświadczeniu przesłanym Onetowi Daniel Obajtek zapewnił, że miał i ma zaufanie do moich współpracowników.
Odnosząc się do tych informacji i spotkania u szefa rządu, Obajtek napisał w poniedziałek na platformie X, że „w państwie koalicji 13 grudnia nic nie jest przypadkowe”. „Najpierw Onet publikuje wrzutkę z fragmentów materiałów ściśle tajnych, a potem straszy Pan prokuratorem i służbami” – zaznaczył.
„Jeśli tak dba Pan o bezpieczeństwo kraju, powinien Pan domagać się publikacji raportów firm powiązanych z Bartłomiejem Sienkiewiczem w sprawie doradztwa dla Orlenu i PGNiG, za które wyciągnięto z koncernów 13 mln zł. W sprawie OTS już wielokrotnie zabierałem głos, zaoraliście spółkę, żeby wrócić do tych samych pośredników i starych układów” – dodał Obajtek zwracając się do Tuska.
B. prezes Orlenu swój wpis zakończył pytaniami do szefa rządu: „Boi się mnie Pan na listach, taka jest prawda. A ja pytam, po ile dziś Polacy płacą za paliwo?”.
O sprawę był też pytany w poniedziałek wieczorem minister koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak (KO). W rozmowie z TVN24 zapowiedział, że spotkanie z premierem jest zaplanowane na godzinę 19.
„Będzie to okazja przedstawienia premierowi, jak wygląda sześć śledztw, które dotyczą Orlenu, i jak prokurator generalny i ja widzimy tę sprawę” – powiedział Siemoniak. Zaznaczył, że „premier do tych spraw przykłada dużą wagę”.
Minister koordynator został też zapytany o kandydaturę Obajtka do Parlamentu Europejskiego. „Na miejscu prezesa Daniela Obajtka byłbym tu na miejscu do dyspozycji prokuratury, bo jest prowadzonych sześć śledztw. CBA, ABW wykonały całe mnóstwo czynności. W ostatnich miesiącach przeszukano siedziby Orlenu w Płocku i Warszawie. Jest kilka tysięcy różnych materiałów, nośników dokumentów i te wszystkie sprawy wyglądają bardzo poważnie” – odpowiedział Siemoniak.
„W każdym, z tych śledztw mówimy o wielkich pieniądzach, o przekraczaniu uprawnień, o możliwych stratach największej polskiej państwowej firmy” – dodał.
„To przykład kompletnej degrengolady PiS i tego rządu, który nie potrafił egzekwować elementarnych rzeczy” – ocenił koordynator służb. Zapewnił, że obecny rząd wyjaśni „do spodu”, dlaczego Obajtek nie został odwołany.
Według Siemoniaka, większą winę ponosi rząd Mateusza Morawieckiego niż sam Daniel Obajtek, który „czuł się bezkarny”. „Prezes Obajtek stał się symbolem rządów PiS w spółkach Skarbu Państwa – ogromne pieniądze, ogromne interesy, praktyczna bezkarność i przejmowanie czego się da” – wymieniał Siemoniak.
Ocenił, że „służby były narzędziami poszczególnych koterii w PiS”. „Gdy prezes Obajtek dowiadywał się, że służby mają jakieś poważne zastrzeżenie, to pewnie uważał, że ośrodek premiera Morawieckiego czy ministra Zbigniewa Ziobry pewnie tym sposobem z nim wojuje” – powiedział Siemoniak.
Dwa tygodnie temu „Rzeczpospolita” pisała, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w 2022 r. próbowała zablokować powołanie na stanowisko prezesa spółki Orlen Trading Switzerland Samera A., zaś powodem – według dziennika – miały być podejrzenia o arabski ekstremizm.
Według „Rz” informacje, że mieszkający w Al Diraz w Bahrajnie na Bliskim Wschodzie biznesmen z polskim obywatelstwem, miał być podejrzewany o związki z arabskim ekstremizmem, pochodzić miały od amerykańskich służb wywiadowczych rozpracowujących grupy terrorystyczne, oraz badających ich przepływy finansowe.
„Według naszych ustaleń, także polska ABW miała ustalenia w tym zakresie. Do tego, przeciwko Samerowi A. toczyło się polskie śledztwo o oszustwa na VAT. Jak to możliwe, że w tych okolicznościach został prezesem? – Władze Orlenu zignorowały ostrzeżenie – mówi nam osoba znająca kulisy tej sprawy” – czytamy w dzienniku.
Wcześniej Radio Zet ujawniło, iż Samer A. został zatrzymany pod koniec lutego przez CBŚP. Zarzuty dla byłego prezesa Orlen Trading Switzerland, przedstawiła Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy. Według prokuratury, w latach 2008-2013 były prezes OTS miał działać w grupie przestępczej zajmującej się fikcyjnym obrotem fakturami i nadużyciami podatkowymi. W ostatnich dniach Orlen ogłosił, że w związku z utraceniem przez OTS 1,6 mld zł przedpłat za niedostarczoną ropę, przewiduje skorygowanie wyników rocznych w 2023 r. o taką właśnie kwotę. Korekta wynika z analizy możliwości odzyskania przez OTS ok. 1,6 mld zł, które spółka ta uiściła tytułem przedpłat na poczet zakupu ropy i produktów ropopochodnych.(PAP)

Ekstraklasa piłkarska: ŁKS Łódź niemal pewny spadku

0

Piłkarze ŁKS-u Łódź jako pierwsi praktycznie stracili szansę na utrzymanie w ekstraklasie po tym, jak Puszcza Niepołomice zremisowała 1:1 z Koroną Kielce.

Ostatni w tabeli ŁKS w 30 kolejkach zgromadził jedynie 21 pkt i na cztery kolejki przed końcem rozgrywek traci 12 pkt do bezpiecznego, 15. miejsca zajmowanego obecnie przez Cracovię Kraków, z którą ma niekorzystny bilans bezpośrednich spotkań.

Tyle samo punktów co Cracovia – 33, ma 14. Puszcza i z tym zespołem ŁKS ma równy bilans meczów (1:2 na wyjeździe, 3:2 u siebie). Gdyby ŁKS wygrał wszystkie pozostałe mecze, a Puszcza wszystkie przegrała, pod uwagę byłby brany ogólny bilans bramek, a tu przewaga zespołu z Niepołomic jest przygniatająca – minus 11, w porównaniu do minus 36 ŁKS.
Bliski pożegnania z ekstraklasą jet też przedostatni Ruch Chorzów – 23 pkt. W strefie spadkowej jest również Korona Kielce – 31 pkt.

 

ŁKS, który w zeszłym sezonie awansował do ekstraklasy, jet dwukrotnym mistrzem Polski – w 1958 i 1998 roku. Ma też w dorobku Puchar Polski (1957).

 

mg/ krys/

Wiceprezes NBP: Byłoby bardzo, źle gdyby postawiono zarzuty Adamowi Glapińskiemu

0

Bardzo ważna jest niezależność banku centralnego i byłby bardzo źle gdyby postawiono zarzuty prezesowi NBP Adamowi Glapińskiemu – podkreśliła w poniedziałek pierwsza wiceprezes Narodowego Banku Polskiego Marta Kightley.

Pierwsza wiceprezes Narodowego Banku Polskiego (NBP) Marta Kightley w poniedziałek w Polsat News oceniła, że jej zdaniem „byłoby bardzo, źle”, gdyby postawiono zarzuty prezesowi Adamowi Glapińskiemu. „Bardzo ważna jest niezależność banku centralnego. Ta zasada, że prezes NBP jest nieodwoływalny, jest bardzo ważna z punktu widzenia gospodarki” – stwierdziła.

„Dzisiaj po ogromnych wstrząsach, po Covidzie mamy inflację w celu inflacyjnym i wydaje mi się, że to jest ogromne osiągnięcie” – podkreśliła.
Pytana o to, czy w przypadku postawienia zarzutów Glapińskiemu, zastąpi go jako pierwsza wiceprezes odpowiedziała twierdząco. „Tak zgodnie z przepisami. Tak gdyby do tego doszło, to pierwszy wiceprezes zastępuje” – powiedziała.
Pytana, czy premier Donald Tusk odpowiedział na list prezesa Glapińskiego powiedziała, że tak się nie stało. „Nie, nie odpowiedział na ten list. List jest bardzo prosty, mówi o gotowości do spotkania. Wydaje się, że takie spotkanie byłoby bardzo ważne, bo nie powinno być takiego konfliktu” – powiedziała Kightley.
Pod koniec marca prezes NBP Adam Glapiński wysłał list do premiera Donalda Tuska. „Wyślę list do pana Tuska, aby powiedzieć, że jest tak wiele nieporozumień i tak wiele złych słów, które padły z obu stron, że myślę, że nadszedł czas, aby się spotkać i porozmawiać” – zapowiadał w marcu w mediach Glapiński.
Kightley dodała, że postawienie prezesa Glapińskiego przed Trybunałem Stanu „taką większością jak była do tej pory jest niekonstytucyjne”. Jej zdaniem, „wydaje się, (…) niezgodne z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego”. „Dlatego ja nie widzę takiego rozwoju sytuacji. Zgodnie z art. 190 Konstytucji to orzeczenie jest powszechnie obowiązujące i niepodważalne” – zaznaczyła.
W styczniu br. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że niezgodne z konstytucją jest, że przegłosowanie przez Sejm wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu prezesa NBP oznacza automatyczne zawieszenie go w czynnościach służbowych. TK uznał także, że niezgodny z konstytucją jest zapis, że do postawienia prezesa banku centralnego przed TS wystarczy bezwzględna większość głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Poza tym TK stwierdził, że niezgodne z konstytucją są przepisy ustawy o TS, na mocy których w gronie osób, do których stosuje się kwalifikowaną większość – 3/5 ustawowej liczby posłów przy głosowaniu nad wnioskiem o postawienie przed trybunałem – nie ma prezesa NBP. TK zażądał zmian w ustawie.
Pod koniec marca br. 191 posłów koalicji rządzącej złożyło wstępny wniosek o postawienie prezesa NBP Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Zarzucono w nim prezesowi NBP naruszenie Konstytucji RP i ustaw, m.in. poprzez pośrednie finansowanie deficytu budżetowego w ramach skupu aktywów w latach 2020-2021, prowadzenie tego skupu bez „należytego upoważnienia” od Rady Polityki Pieniężnej i poprzez uchybienie nakazowi apolityczności prezesa NBP.
Autorzy wniosku zarzucają prezesowi NBP, że „w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania dopuścił się naruszenia Konstytucji RP i ustaw”. Pierwszy zarzut dotyczy pośredniego sfinansowania przez NBP deficytu budżetowego w wysokości 144 mld zł poprzez skup obligacji skarbowych oraz obligacji gwarantowanych przez Skarb Państwa w latach 2020-2021. Autorzy wniosku twierdzą, że Glapiński, „działając wspólnie i w porozumieniu” z przedstawicielami rządu, PFR, BGK i niektórych banków komercyjnych, inicjował i uczestniczył w wykonaniu decyzji o skupie skarbowych i nieskarbowych, ale gwarantowanych przez Skarb Państwa papierów wartościowych emitowanych przez PFR i BGK. Kolejny zarzut głosi, że skup ten dokonywany był bez upoważnienia od Rady Polityki Pieniężnej, co ma naruszać ustawę o NBP.
We wniosku zarzuca się też Glapińskiemu naruszenie prawa poprzez interwencje walutowe, które podejmował jako prezes NBP w grudniu 2020 r. oraz w marcu 2022 r. bez należytego upoważnienia od Zarządu NBP. Co najmniej część z tych interwencji miała na celu osłabienie wartości polskiej waluty – zaznaczono we wniosku. Kolejne zarzuty dotyczą m.in. osłabienia złotówki poprzez obniżenie stóp procentowych NBP, co miało być „bezpośrednio związane z kampanią wyborczą”, a także uchybienia apolityczności.
W odpowiedzi na wniosek większość członków Zarządu NBP, ale bez samego prezesa, ogłosiła, że jest to próba złamania niezależności polskiego banku centralnego. Na konferencji prasowej członek zarządu NBP Paweł Szałamacha oświadczył, że zakupy na rynku wtórnym obligacji były prowadzone w otwartych aukcjach, a art. 48 ustawy o NBP jasno stanowi, iż polski bank centralny może skupować i sprzedawać dłużne papiery wartościowe w ramach operacji otwartego rynku. (PAP)

autor: Anna Bytniewska

 

ab/ mick/

Ponad 350 tysięcy mieszkańców powiatu Cook może stracić dopłaty do Internetu

0

Kończy się federalny program dopłat do Internetu. Dofinansowanie może stracić ponad 350 tysięcy mieszkańców powiatu Cook w tym także Chicago. Federalny program rabatowy został wprowadzony podczas pandemii.

 

Jednak niektórzy dostawcy zapowiadają programy rabatowe by zapewnić dalszy dostęp do połączeń internetowych. Od grudnia 2021 r. ponad 23 miliony gospodarstw domowych w Stanach Zjednoczonych zarejestrowało się w szerokopasmowej usłudze internetowej za pośrednictwem federalnego programu ACP (Affordable Connectivity Program) na który przeznaczono 14,2 miliarda dolarów.

Zgodnie z dwupartyjną ustawą o infrastrukturze, gospodarstwa domowe z niskimi dochodami otrzymywały do 30 dolarów miesięcznie w ramach dopłat do Internetu. Federalna Komisja Łączności zaznaczyła, że ten największy program przystępności cenowej Internetu w historii USA pomógł zlikwidować przepaść cyfrową dla wielu mieszkańców głównie w przypadku seniorów, weteranów, dzieci w wieku szkolnym oraz mieszkańców społeczności wiejskich.

Z danych organizacji non-profit Kids First Chicago, wynika że do tego programu zapisało się ponad 350 tysięcy mieszkańców powiatu Cook.

 

BK

Mężczyzna próbował wykorzystać seksualnie 10-latkę w chicagowskim muzeum

0

Chicagowska policja poszukuje mężczyzny, który próbował wykorzystać seksualnie 10-latkę w Muzeum Nauki i Przemysłu (Museum of Science and Industry). Do incydentu miało dojść w miniony czwartek między godziną 10:30 rano a 1 po południu.

 

Dziewczynka oddzieliła się od swojej grupy. Podszedł do niej mężczyzna i zaoferował pomoc w odnalezieniu rówieśników. Policja podała, że mężczyzna zabrał dziewczynkę na drugie piętro muzeum, by skorzystała z łazienki. Wszedł za nią do toalety, przeczołgał się pod drzwiami kabiny i dotknął ręką intymnej części ciała 10-latki. Dziewczyna kopnęła mężczyznę, który uciekł z łazienki.

Policja podała rysopis poszukiwanego: to mężczyzna w wieku między 30 a 40 la, wysoki na 5-6 stóp, waga około 160 – 180 funtów. Mężczyzna ma kręcone, jasnobrązowe włosy i brodę. Na szyi ma tatuaż przedstawiający ryczącego lwa.

 

BK

Studenci Northwestern University kontynuują propalestyński protest

0

Rośnie napięcie na kampusie uczelni w Evanston. Od paru dni setki propalestyńskich protestantów wyraża swoje niezadowolenie z pogarszającej się sytuacji w Strefie Gazy.

 

Studenci Northwestern University wzywają władze uczelni do wycofania się ze współpracy naukowej z Izraelem. Wczoraj doszło do starcia propalestyńskich demonstrantów z osobami popierającymi Izrael. Obyło się bez obrażeń choć padały ostre słowa zarówno z jednej jak i drugiej strony.

Niedziela była czwartym dniem protestu na tej chicagowskiej uczelni. Podobne propalestyńskie protesty mają miejsce także na innych amerykańskich uniwersytetach.

 

BK

Rodzina zastrzelonego policjanta nie życzy sobie udziału burmistrza Chicago w pogrzebie

0

Burmistrz Chicago Brandon Johnson nie weźmie udziału w dzisiejszym pogrzebie policjanta. Luis Huesca został zastrzelony w pobliżu swojego domu w niedzielę 21 kwietnia.

 

W wydanym dziś rano oświadczeniu burmistrz Johnson przyznał, że zaktualizował swój publiczny harmonogram z którego usunął udział w pogrzebie policjanta. „Przesłałem rodzinie i kolegom Luisa Huesci kondolencje. Jako burmistrz ślubuję nadal wspierać naszą policję i służby ratunkowe, jednoczyć nasze miasto i pozostać zaangażowanym we współpracę ze wszystkimi w celu budowania lepszego, silniejszego i bezpieczniejszego Chicago. Moje serce jest dziś z rodziną tego policjanta. Niech Bóg błogosławi bliskich funkcjonariusza i niech Bóg błogosławi miasto Chicago” – czytamy w oświadczeniu Brandona Johnsona.

Zmiana harmonogramu burmistrza nastąpiła po tym, jak wiele źródeł informowało, że rodzina Luisa Huesci poprosiła Johnsona, aby nie uczestniczył w pogrzebie. Kontroler   stanu Illinois Susana Mendoza powiedziała, że ona i inny urzędnik stanowy zostali poproszeni przez „pogrążoną w żałobie matkę” policjanta, aby powiedzieli Johnsonowi, iż „nie jest mile widziany na pogrzebie jej syna”.

W poniedziałkowym planie gubernator Illinois J.B. Pritzker też nie miał udziału w pogrzebie policjanta. W ubiegłym tygodniu Pritzker nakazał opuszczenie wszystkich flag Illinois do połowy masztu.

 

BK