20.2 C
Chicago
poniedziałek, 12 maja, 2025
Strona główna Blog Strona 1018

Rząd: Podwyżka cen biletów kolejowych? Cieszcie się, że nie wyniosła 50 proc.

0

Gdyby nie dotacje rządowe, podwyżka cen biletów PKP Intercity wyniosłaby 50 proc. a nie 12 proc. – mówił w czwartek minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, odpowiadając w Sejmie na pytania bieżące posłów.

Szef resortu infrastruktury nie zgodził się z formułowanymi m.in. przez przedstawicieli Lewicy zarzutami, że rząd nie podjął działań, które zapobiegłyby podwyżkom cen biletów PKP Intercity. Jak powiedział, absolutną nieprawdą jest stwierdzenie, że rząd nie wspiera pasażerów. Przypomniał, że tylko z rezerwy premiera dopłata wyniosła 575 mln zł.

 

„Gdyby nie te działania, to podwyżka cen biletów wyniosłaby 50 proc. a nie 12 proc.” – oświadczył Adamczyk.

 

Minister pokreślił, że obecnie Polska, podobnie jak większość świata, znajduje się w sytuacji nadzwyczajnej powodowanej przez „putinflację” wywołaną zbrojną agresją Rosji na Ukrainę.

 

Odnosząc się do wystąpienia posła Adriana Zandberga (Lewica), Adamczyk powiedział, że „to nie rząd ponosi ceny, tylko spółka prawa handlowego”. Dodał, że w 2015 r. na trasie Warszawa – Gdynia za średnie wynagrodzenie można było kupić 9 biletów, a w 2021 r. – 30 biletów. Wytknął opozycji, że gdy była przy władzy, zlikwidowała 2,8 tys. torów kolejowych, podczas gdy Zjednoczona Prawica – jak mówił – „uruchomiła nowe linie, zbudowała nowe dworce”.

 

5 stycznia spółka PKP Intercity poinformowała, że od 11 stycznia zacznie obowiązywać nowy cennik biletów. Ceny bazowe biletów jednorazowych w pociągach Pendolino wzrosną średnio o 17,8 proc., w pociągach EIC o 17,4 proc., a w pociągach TLK/IC średnio o 11,8 proc. Zapowiedzianą podwyżkę cen biletów uzasadniono wzrostem cen prądu. (PAP)

 

ewes/ mk/

Pożar zakładów chemicznych w LaSalle

0

Władze LaSalle wszczęły dochodzenie w sprawie wybuchu i pożaru w lokalnym zakładzie chemicznym. Ogień pojawił się w Carus Chemical przy 1500 8th Street o 9 rano w środę.

 

Władze LaSalle wysłały do mieszkańców trzeciego i czwartego okręgu nakaz schronienia się w domach. Zniesiono go o 5 po południu. Policja podała, że pożar spowodował uwolnienie się niebezpiecznego utleniacza. Zaapelowano też do mieszkańców by nie dotykali zielonej substancji, która pojawiła się w okolicy.

Przedstawiciel Carus Chemical powiedział, że wszystko wskazuje na to, iż podczas pożaru do środowiska dostał się nadmanganian potasu, ale nie jest on toksyczny. W trakcie pożaru żaden z pracowników zakładu chemicznego nie został ranny. Niegroźne obrażenia odniósł jeden ze strażaków biorący udział w akcji gaśniczej.

 

BK

Zaatakował teściową. Kobieta zmarła w wyniku ran kłutych klatki piersiowej

0

Za zabójstwo teściowej i próbę zabicia żony odpowie wkrótce przed sądem 35-letni Rafał W. Do zbrodni, której dopuścił się tuż po opuszczeniu zakładu karnego, doszło jesienią w miejscowości Irządze w powiecie zawierciańskim. Kobieta zmarła w wyniku ran kłutych klatki piersiowej.

Informację o przesłaniu do częstochowskiego sądu aktu oskarżenia przekazał w czwartek PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie Tomasz Ozimek. Śledztwo prowadziła Prokuratura Rejonowa w Myszkowie.

 

6 października 2022 roku Rafał W. opuścił zakład karny po odbyciu kary pół roku więzienia. Gdy chciał wejść do domu we wsi Irządze, żona nie otworzyła mu drzwi, gdyż obawiała się jego reakcji na złożenie przez nią pozwu rozwodowego. Jeszcze w trakcie pobytu w zakładzie karnym W. telefonicznie groził jej, że zabije ją wysadzając dom w powietrze – podaje prokuratura.

 

„Oskarżony po wybiciu szyb w oknie kuchennym wszedł do domu i pobił teściową pięściami po głowie. Następnie używając noża zaatakował żonę, której jednak udało się wyswobodzić i uciec do sąsiadów. Po upływie 5 minut do domu sąsiadów przybiegli także dwaj synowie oskarżonego w wieku dziewięciu i trzech lat i jeden z nich powiedział, że tata zabił babcię” – opisywał prok. Ozimek.

 

Wezwani na miejsce policjanci zatrzymali zakrwawionego Rafała W., który na ich widok próbował uciec samochodem. Miał 2 promile alkoholu w organizmie. Gdy jego żona wróciła do domu w towarzystwie policjantów, zauważyła leżącą na łóżku matkę, która nie dawała oznak życia. Wykonana później sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu kobiety były liczne rany kłute klatki piersiowej.

 

Prokurator przedstawił Rafałowi W. zarzuty zabójstwa teściowej, usiłowania zabójstwa żony, gróźb karalnych pod adresem żony, znęcania się nad żoną i synem, zniszczenia samochodu żony oraz grożenia zatrzymującym go policjantom. Nie przyznał się do popełnienia tych przestępstw. Przesłuchany przez prokuratora wyjaśniał, że został zaatakowany nożem przez teściową i działał w obronie własnej. Ponadto stwierdził, że miał prawo zniszczyć samochód, gdyż należał także do niego. Rafał W. był w przeszłości wielokrotnie karany. Teraz grozi mu nawet dożywocie. Na proces czeka w areszcie. (PAP)

 

autor: Krzysztof Konopka

 

kon/ akub/

Autor wystawy IPN „Gospodarka III Rzeszy”: Projekty gospodarcze Hitlera oznaczały dla wielkiego biznesu wielkie dochody

0

Projekty gospodarcze Hitlera oznaczały dla wielkiego biznesu wielkie dochody – mówi w rozmowie z PAP dr hab. Tomasz Panfil, autor wystawy IPN „Gospodarka III Rzeszy” poświęconej funkcjonowaniu niemieckiej machiny wyzysku podbitej Europy. Wystawę można oglądać do 1 lutego.

Przed Domem Polonii w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu od czwartku można oglądać wystawę plenerową IPN „Gospodarka III Rzeszy”. Wystawa prezentuje źródła dzisiejszej niemieckiej potęgi gospodarczej: infrastrukturę i technologie z czasów Wehrwirtschaft, czyli gospodarki wojennej, opartej na grabieży mienia i wyzysku ludności z państw pobitych przez Niemcy w czasie II wojny światowej.

 

Z niewolniczej i przymusowej pracy więźniów obozów koncentracyjnych i zagłady, jeńców wojennych korzystało w okresie istnienia III Rzeszy 90 proc. ówczesnych niemieckich firm. Takie jak: BMW, Mercedes-Benz, Volkswagen, Siemens, Bayer, Agfa, Dr Oetker, Hugo Boss, Allianz, Deutsche Reichsbahn (który przejął całą polską infrastrukturę kolejową), Lufthansa, Deutsche Bank, koncern IG Farben, istnieją do dziś.

 

„Niemiecki historyk Götz Aly obliczył, że zagrabione przez Niemców dobra miałyby dzisiaj wartość co najmniej 2 bln euro. Wiele ukradzionych w całej Europie dóbr kultury do dziś znajduje się w rękach niemieckich” – podkreślają autorzy wystawy.

 

Polska Agencja Prasowa: Dlaczego niemieccy „kapitaliści” już pod koniec lat dwudziestych popierali NSDAP, partię której członkowie określali się jako „socjaliści” i w dużej części nienawidzili właścicieli wielkich korporacji?

 

Dr hab. Tomasz Panfil: Najpierw było to małżeństwo ze strachu, potem z wyrachowania. Końcowy okres Wielkiej Wojny i pierwsze lata powojenne to gwałtowny wzrost nastrojów i działań radykalnych, kontestujących dotychczasowy porządek rzeczy. Po bolszewickim zamachu stanu w Rosji, w listopadzie 1917 r., w całej Europie wybuchają organizowane przez komunistów strajki, zamachy stanu, pucze, przewroty oraz rewolucje. To niemieccy komuniści – są dla wielkiego biznesu największym zagrożeniem. A ponieważ ideologia komunistów wyrasta z tego samego pnia filozoficznego, co ideologia niemieckich narodowych socjalistów, rywalizują oni o ten sam elektorat, są więc swoimi najzawziętszymi przeciwnikami. Ponieważ niemieccy naziści na gwałty komunistyczne odpowiadają takim samym gwałtem, to w oczach niemieckich kapitalistów są taktycznym sojusznikiem. Taktycznym – bo wielki kapitał w sojuszu z pruskimi junkrami, armią i arystokracją traktował NSDAP instrumentalnie, do końca wielcy przedsiębiorcy i generałowie liczyli, że zdołają kontrolować kaprala Hitlera i jego partyjnych towarzyszy. Jak wiemy, to się nie udało, to Hitler potrafił ogrywać przekonanych o swej wyższości polityków konserwatywnych – i to nie tylko niemieckich.

 

Faza druga to sojusz biznesowy – po prostu projekty gospodarcze Hitlera oznaczały dla wielkiego biznesu wielkie dochody. Od aryzacji począwszy – czyli wywłaszczania przedsiębiorców żydowskich – przez roboty publiczne i rozbudowę przemysłu ciężkiego na potrzeby zbrojeń, czyli budowę Wehrwirtschaft, gospodarki wojennej. I chociaż bardzo długo NSDAP prowadziła wobec wielkiego przemysłu ostrą politykę fiskalną – bo potrzebowała pieniędzy na programy socjalne – to summa summarum sojusz z nazistami opłacał się kapitalistom.

 

PAP: U progu II wojny światowej zadłużenie państwa niemieckiego rosło w ogromnym tempie. Czy bez rozpoczętej, tuż po zajęciu Czech, a następnie podboju połowy Polski, grabieży i eksploatacji okupowanych krajów machina wojenna III Rzeszy miałaby szanse na dokonanie w latach 1939-43 tak ogromnych podbojów?

 

T. P.: Za realizację pierwszego niemieckiego planu czteroletniego odpowiadał Hermann Göring. To on jesienią 1938 r. domagał się szybkiego przejęcia czechosłowackich rezerw złota, wiedząc, że bez niego Niemcom grozi niewypłacalność. Ogromnie niemiecki potencjał zbrojeniowy wzmocniło przejęcie czeskich zakładów przemysłu ciężkiego, to w zakładach Skody produkowano niemieckie czołgi, tam do naprawy trafiały maszyny uszkodzone przez polskich żołnierzy w czasie kampanii jesiennej 1939 r.

 

Niemcy przejęli także polskie zasoby surowcowe (śląskie kopalnie i huty), produkcyjne (nowoczesne zakłady COP-u) oraz ludzkie. Niskopłatna praca przymusowa ludności państw podbitych stanowiła istotny element rozwoju Wehrwirtschaft. Grabież dóbr materialnych – absolutnie wszelkich, od pościeli po domy i gospodarstwa – pozwalała zaspokoić oczekiwania społeczeństwa niemieckiego i jednocześnie przekierować moce produkcyjne na potrzeby wojenne. Potem, wiosną 1940 r., przyszła kolej na rabunek bogatych państw zachodnich. Ciekawostka – Belgom udało się wywieźć z kraju zasoby złota banku centralnego, przejęli je Francuzi i przekazali Niemcom.

 

PAP: „Wszyscy fachowcy polskiego pochodzenia mają być wykorzystani w naszym przemyśle wojennym. Później Polacy znikną z mapy świata” – powiedział Heinrich Himmler. Z pracą przymusową często obozy pracy jednak „centrami wyzysku” były głównie niemieckie firmy. Jaka była skala współpracy niemieckich firm z reżimem i które z dziś istniejących firm czerpały z tej współpracy największe korzyści?

 

T. P.: Po pierwsze i najważniejsze: to państwo niemieckie „organizuje” siłę roboczą i rozdysponowuje robotników przymusowych i niewolników z obozów między firmy. Oczywiście nie za darmo – państwo niemieckie pobiera za to opłaty i specjalne podatki. Trafiłem na jedną tylko wzmiankę, że niemieckie przedsiębiorstwo na własną rękę dokonywało „polowań” na fachowych robotników przymusowych: była to Lufthansa.

 

Jeśli chodzi o skalę: niemiecki historyk, profesor Götz Aly, szacuje, że wymierne korzyści ze współpracy reżimem odnosiło ok. 90 procent niemieckich firm. Chociaż czasami kierowanie się czystą arytmetyką bywa zawodne: na przykład przedsiębiorstwo rodzinne Topf und Sohnen chętnie współpracowało z SS, lecz udział tych zamówień w przychodach firmy nigdy nie przekroczył 3 procent. Topf und Sohnen produkowało piece krematoryjne. Dla porównania przychody firmy odzieżowej Hugo Boss wzrosły z nieco ponad 30 tysięcy marek w 1938, do ponad 3 milionów w 1941 r. – czyli stukrotnie. Ale NSDAP, SS, SA i Wehrmacht potrzebowały wielu mundurów.

 

Na rzecz ówczesnych władz Niemiec i ich wysiłku wojennego mocno pracowały Siemens, BMW, Mercedes, Bayer – wraz z AGFA i BASF wchodzące wówczas w skład syndykatu IG Farben – Dr Oetker, wspomniany Boss, dzisiejsza VARTA (wówczas AFA), współczesne Audi (w czasach III Rzeszy pod nazwą Auto-Union), Henkel, Krupp, Thyssen, Continental, Volkswagen i wiele, wiele innych. Dodajmy jeszcze banki: Deutsche Bank, Dresdener Bank i Commerzbank. Oczywiście symbioza przemysłu z reżimem miała wiele poziomów – na przykład Dr Oetker wykorzystywał pracę przymusową niespełna 200 robotników, Siemens wieluset tysięcy.

 

PAP: W III Rzeszy działały firmy amerykańskie – Ford, Coca-Cola, IBM. Dlaczego Hitler, który chciał, aby gospodarka niemiecka była samowystarczalna, wspierał te wielkie korporacje, tak, aby działały w sposób niezakłócony?

 

T. P.: Autarkia ekonomiczna – czyli pełna samowystarczalność gospodarcza – była po prostu niemożliwa. Na przykład kauczukowce rosły tylko w Ameryce Południowej. Niemiecki przemysł zbrojeniowy potrzebujący ogromnych ilości lateksu do wyrobu gumy mógł go albo importować, albo produkować syntetyczny. A patenty na syntetyczny kauczuk i syntetyczną benzynę miały firmy amerykańskie. W latach 1939-1941 głównym dostawcą surowców wszelkiego rodzaju był najlepszy sojusznik Hitlera, czyli Związek Sowiecki.

 

Niemcy prowadząc działania wojenne, planową grabież i ludobójstwo kierowali się nie tylko nienawiścią rasową – najważniejszy był rachunek ekonomiczny. Przykład – najlepsze rudy żelaza ma Szwecja. Hitler podbił Norwegię głównie z tego powodu, by mieć pod kontrolą szlaki zaopatrzeniowe wiodące ze szwedzkich kopalń do niemieckich hut. Samej Szwecji nie atakował, bo współpraca gospodarcza układała się doskonale dla obopólnej korzyści. Podobnie rzecz miała się ze Szwajcarią – obu tych neutralnych państw III Rzesza nie zaatakowała, choć nie miała najmniejszych problemów z pogwałceniem neutralności Belgii czy Danii. Decydował rachunek ekonomiczny oraz – w zdecydowanie mniejszym stopniu – aspekty wizerunkowe.

 

PAP: Z wystawy dowiadujemy się, że „ostatecznie w wyniku wojny przemysł niemiecki został zniszczony tylko w około 20 procentach”. W jakim stopniu zachowana część przemysłu Rzeszy i jej elity były podstawą zachodnioniemieckiej prosperity gospodarczej?

 

T. P.: Takie są szacunki. Mimo gigantycznego wysiłku lotnictwa alianckiego i setek tysięcy ton bomb zrzucanych na niemieckie miasta – w 1944 było to ponad 900 tysięcy ton – Niemcom udawało się chronić produkcję. Wielkość i wydajność niemieckiego przemysłu zbrojeniowego spadła dopiero w 1945 r., gdy Anglosasi przekroczyli Ren, a Armia Czerwona Odrę. Wiele zakładów przenoszono (znów praca przymusowa) poza zasięg alianckich ciężkich bombowców, wiele skutecznie ukryto – na przykład w tunelach drążonych przez robotników przymusowych i więźniów w górach Harz w Turyngii. Przykład: taśma produkcyjna zakładów Volkswagena ocalała, bo bomba, która w nią trafiła nie wybuchła. Angielski major Ivan Hirst, który objął zarząd na fabryką, niewybuch kazał usunąć, przejął magazyny pełne części i – zafascynowany możliwościami niemieckiego Kübelwagena, czyli wojskowej wersji Volkswagena – namówił przełożonych na uruchomienie produkcji „terenówki” na potrzeby brytyjskich sił okupacyjnych. Produkcja szybko osiągnęła poziom tysiąca sztuk miesięcznie.

 

Konrad Adenauer, pierwszy kanclerz Niemiec (od 1949 r.), postawił sobie za cel odbudowę potęgi przemysłowej. A ponieważ Niemcom łatwo przychodzi myśleć w kategoriach uświęcania środków przez cel, to Adenauer bez skrupułów sięgał po doświadczonych w organizacji produkcji niemieckich technokratów i urzędników – choćby byli skazanymi za ludobójstwo zbrodniarzami wojennymi. Przykładów powojennych karier zbrodniarzy można przytaczać tysiące, od Heinza Reinefahrta odpowiedzialnego za rzeź Woli w sierpniu 1944 r., czy Eilerta Diekena, mordercy Rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, po członka SS Rudolfa Oetkera, sztandarowej postaci niemieckiego Wirtschaftwunder.

 

Warto przytoczyć krótką historię jednego z niemieckich nazistowskich „białych kołnierzyków”. Doktor Carl-Anton Schäfer członkiem NSDAP został w 1934 r., do września 1939 r. był dyrektorem Bank von Danzig, następnie organizował Reichkreditkasse w Łodzi leżącej we wcielonym do Rzeszy Kraju Warty. W 1940 r. został komisarzem Banque de France, instytucji, przy pomocy której Niemcy przeprowadzali wyzysk fiskalny i handlowy okupowanej Francji. W 1945 r. minister finansów wyzwolonej Francji oszacował, że Niemcy wyprowadziły łącznie 900 miliardów franków, czyli 45 miliardów Reichsmarek, co można przeliczyć na 450 miliardów euro. Dr Schäfer francuskie więzienie opuścił w 1948 r., trybunał niemiecki uznał go wyłącznie za „sympatyka” nazizmu. W listopadzie 1953 r. Schäfer został ministrem finansów i ministrem sprawiedliwości w rządzie kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn. Z funkcji ministra sprawiedliwości zrezygnował w październiku 1954 r., zatrzymując tekę ministra finansów. Od października 1957 do października 1958 r Schäfer był także wicepremierem. W listopadzie 1961 r., skończywszy 70 lat Schäfer opuścił rząd krajowy i przeszedł na emeryturę.(PAP)

 

Rozmawiał: Michał Szukała

 

autor: Michał Szukała

 

szuk/ pat/ dki/

44-latek skradzionym samochodem wjechał w radiowóz

0

Dwoje nastolatków zostało poważnie rannych po tym jak skradziony przez nich samochód zderzył się z radiowozem chicagowskiej policji. Do zdarzenia doszło w środę około 5:30 po południu w dzielnicy Avalon Park.

 

Skradziony samochód, którym kierował 44-letni mężczyzna wjechał w radiowóz przy skrzyżowaniu East 79 ulicy i South Avalon Avenue. Do szpitala w krytycznym stanie przewieziono 15-letnią dziewczynę i 16-latka. Z kolei 44-latek odmówił pomocy medycznej. Został aresztowany. Żaden z policjantów znajdujących się w radiowozie nie odniósł obrażeń. W sprawie prowadzone jest dochodzenie.

 

BK

Duże problemy z gaszeniem aut elektrycznych. „Marnowanie ogromnych ilości wody”

0

Mamy świadomość trudności, jakie występują podczas gaszenia pożarów samochodów elektrycznych – powiedział w czwartek w Sejmie wiceszef MSWiA Maciej Wąsik. Dodał, że gaszenie tego typu pożarów z użyciem wody jest problematyczne, ale strażacy testują specjalne płachty gaśnicze.

Wiceszef MSWiA Maciej Wąsik odniósł się w czwartek w Sejmie do pytania grupy posłów PiS w sprawie trudności występujących w przypadku zapalenia się pojazdu elektrycznego. Posłowie PiS, którzy konkretnie pytali o teslę, zwracali uwagę, że auta elektryczne są ukazywane jako ekologiczne, ale gaszenie takie pojazdu zajmuje strażakom wiele godzin, podczas których zużywane są nawet tysiące litrów wody.

 

„Mamy świadomość trudności występujących w gaszeniu pojazdów elektrycznych i to niezależnie od marki. Generalnie ogniwa elektryczne pojazdów elektrycznych palą się w sposób trudny do opanowania. Głównym problemem jest znaczne zapotrzebowanie na wodę niezbędną do gaszenia i chłodzenia palących się baterii” – powiedział Wąsik. Dodał, że istnieją rekomendacje wielogodzinnego obserwowania pojazdu elektrycznego po jego ugaszeniu – nawet do 70 godzin, by upewnić się, że nie dojdzie no jego wznowienia.

 

Wiceszef MSWiA zaznaczył, że jedną z metod gaszenia takich pojazdów jest umieszczanie ich w specjalnym kontenerze wypełnionym woda, ale nie we wszystkich przypadkach skorzystanie z tej metody jest możliwe. Obecnie PSP dysponuje tylko dwoma dedykowanymi do tego kontenerami, które znajdują się w Warszawie i Krakowie.

 

Wąsik podkreślił, że obok kontenerów istnieją także inne sposoby gaszenia aut elektrycznych, ale są one jeszcze w fazie testowania, także przez służby innych krajów. Chodzi m.in. o norweskie płachty gaśnicze. Testowanie takie rozwiązania zaczęło właśnie Centrum Naukowo-Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie.

 

„Jeżeli testy zakończa się pozytywnie i będzie to rozwiązanie atestowane, będziemy szybko działali, żeby to rozwiązanie było powszechne we wszystkich jednostkach” – mówił Wąsik. Dodał, że jest to rozwiązanie tanie, a koszt jednej płachty to nieco ponad 10 tys. zł.

 

Wiceszef MSWiA zaznaczył również, że Komenda Główna PSP w czerwcu 2020 r. wprowadziła do stosowania w podległych jednostkach organizacyjnych straży pożarnej standardowe zasady postępowania podczas zdarzeń z samochodami osobowymi z napędem elektrycznym.

 

Jak mówił, dokument ten jest istotnym wsparciem dla strażaków-ratowników podczas prowadzenia działań ratowniczo-gaśniczych i znajduje zastosowanie w procesie wspomagania operacyjnego. Dodał, że zasady te przed wprowadzeniem do stosowania służbowego poprzedzone były licznymi konsultacjami m.in. z podmiotami branży przemysłu samochodowego, instytutami badawczymi i jednostkami ochrony przeciwpożarowej.

 

Podkreślił, że strażacy uczestniczą także w szkoleniach i seminariach organizowanych we współpracy z producentami samochodów i podmiotami z obszaru paliw alternatywnych, a w Komendzie Głównej PSP został powołany zespół zadaniowy do aktualizacji wymienianych zasad m.in. uwzgledniających rozszerzenie metod i technik gaszenia pożarów pojazdów elektrycznych.

 

„W ramach prac tego zespołu zwróciliśmy się do ośmiu krajów UE z prośbą o udzielenie odpowiedzi o rozwiązaniach funkcjonujących w tych państwach w zakresie działań ratowniczo-gaśniczych przy zdarzeniach z udziałem aut elektrycznych” – mówił. Dodał, że doświadczenia innych krajów mają posłużyć do opracowania skuteczniejszych procedur.

 

Wiceszef MSWiA poinformował również, że PSP odnotowuje niewielką liczbę pożarów pojazdów elektrycznych. W 2021 roku doszło do czterech takich pożarów, a w 2022 r. – do 10. Dla porównania w roku 2021 doszło do prawie 9,3 tys. pożarów aut spalinowych, a w roku 2022 do ponad 8,3 tys.

 

Średni czas działań gaśniczych przy pożarach pojazdów elektrycznych wyniósł ok. 1,5 godziny, ale pożar do którego doszło 27 grudnia ubiegłego roku trwał 4,5 godziny, a najdłuższy taki pożar z września – trwał 9 godzin i 16 minut.

 

Popularność samochodów elektrycznych w Polsce rośnie. Według danych z końca grudnia 2022 r., w kraju było zarejestrowanych łącznie 64 705 osobowych i użytkowych samochodów z napędem elektrycznym. W 2022 r. ich liczba zwiększyła się o 26 439 sztuk, tj. o 33 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2021 r – wynika z Licznika Elektromobilności, uruchomionego przez Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) i Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA).(PAP)

 

autor: Marcin Chomiuk

 

mchom/ ok/

W Teksasie drukuje (!) się właśnie dwupiętrowy dom. Nieruchomość postawi 12-tonowa drukarka 3D

0

Być może stoimy u progu czasów, w których domów nie będzie się już budować, ale… drukować! W Houston, w Teksasie powstaje właśnie dwupiętrowy dom, który zostanie wydrukowany przez 12-tonową drukarkę 3D. Postawienie nieruchomości o powierzchni 4000 stóp kwadratowych ma jej zająć ok. 330 godzin.

Ta drukarka nie waży kilku kilogramów, ale 12 ton. Do drukowania nie zużywa tuszu, ani nawet plastiku – tak, jak inne drukarki 3D. Zamiast tego do zaplanowanych miejsc wtłacza beton, z którego powstanie elewacja dwupiętrowego budynku o powierzchni 4000 stóp kwadratowych.

Jak powiedział US News architekt Leslie Lok – współzałożyciel studia projektowego Hannah i projektant domu – drukowanie domów nie jest już wcale rzadkością.

„Tak naprawdę możecie znaleźć wiele budynków wydrukowanych w 3D, w wielu stanach” –  powiedział Lok.

Dodał jednak, że najwięcej wyzwań w związku z drukowaniem domu zaczyna się od drugiego piętra. Przede wszystkim budowniczy musi być wyposażony w odpowiednio dużą drukarkę oraz wysokie przęsło, na którym drukarka będzie pracowała. To wyzwania „wyzwania strukturalne i  wyzwania logistyczne” – stwierdził architekt.

Wydrukowanie jednorodzinnego domu w Houston to efekt współpracy firm Hannah, Peri 3D Construction oraz Cive. Hikmat Zerbe, szef inżynierii strukturalnej w Cive, wyraził nadzieję, że drukowanie domów pozwoli w przyszłości na oddawanie do użytku tanich nieruchomości.

Zwrócił ponadto uwagę na zalety materiału, z którego drukuje się taki dom. Beton wytrzyma uderzenie huraganu, silnych burz, wichrów oraz innych, ciężkich warunków pogodowych.

Drukowanie domu – w przeciwieństwie do tradycyjnych metod budowy – wymaga też mniej pracowników.

Jak powstaje dom wydrukowany w 3D

Red. JŁ

„Co by się stało, gdybyśmy nagle zburzyli hierarchię społeczną i wylądowali na bezludnej wyspie…?” „W trójkącie”, film nagrodzony Złotą Palmą, od kilku dni w polskich kinach

0

Chciałem spojrzeć na piękno jako walutę w świecie mody. Pokazałem, co by się stało, gdybyśmy nagle zburzyli hierarchię społeczną i wylądowali na bezludnej wyspie – powiedział o „W trójkącie” Ruben Ostlund. Jego obraz, doceniony canneńską Złotą Palmą, od kilku dni można oglądać w kinach.

W swoim nowym filmie twórca „The Square” i „Turysty” zabiera widzów w rejs luksusowym statkiem. Pasażerami są przedstawiciele elity, wśród nich rosyjski oligarcha (Zlatko Buric), któremu towarzyszą żona i kochanka, starsze małżeństwo, które zbiło fortunę na produkcji broni i materiałów wybuchowych, a także Yaya (Charlbi Dean) i Carl (Harris Dickinson), czyli aspirująca do klasy wyższej para influencerów i modeli. Pobyt na jachcie umila bogaczom świetnie przeszkolona obsługa, która dwoi się i troi, by spełnić wszystkie ich oczekiwania. Na pozór wszystko lśni. W rzeczywistości zaś kapitan (Woody Harrelson) jest permanentnie pijany i nie wychyla nosa ze swojej kajuty. Wszystko to w połączeniu ze sztormem prowadzi do katastrofy morskiej. Niektórym pasażerom i członkom załogi udaje się dopłynąć na bezludną wyspę. W trudnych warunkach okazuje się, że bardziej niż pieniądze liczą się praktyczne umiejętności – rozpalenie ogniska, połów ryb, przygotowanie posiłków. Jedyną osobą ocalałą, której to nie przerasta, jest sprzątaczka Abigail (Dolly De Leon). Kobieta szybko obwołuje się przywódczynią grupy, a bogacze – chcąc przeżyć – muszą się jej bezwzględnie podporządkować.

 

„Byłem ciekawy branży modowej. Kiedy osiem lat temu poznałem moją żonę, okazało się, że jest fotografką mody. Dzięki niej dowiedziałem się sporo o środowisku modelingu. Scenariusz powstawał w czasie szczytu ruchu MeToo. Uznałem, że ciekawie będzie przyjrzeć się mężczyznom, których walutą jest piękno. Moja żona opowiedziała mi kilka historii o modelach pochodzących z klasy robotniczej – dzięki swojej urodzie mogli wspinać się po drabinie społecznej. Tak więc punktem wyjścia było to, że chciałem spojrzeć na piękno jako walutę w świecie mody. Pokazałem, co by się stało, gdybyśmy nagle zburzyli tę hierarchię i wylądowali na bezludnej wyspie” – wspomniał Ostlund w wywiadzie dla GQ.

 

„W trójkącie” to po części także wynik fascynacji reżysera socjologią i publikowanymi w internecie filmikami o zwierzętach. „Przeczytałem o pewnym badaniu, które moim zdaniem ma 100 proc. sensu. Otóż naukowiec obserwował zebry na sawannie. Zastanawiał się, dlaczego są czarno-białe. Wybrał jedną i śledził ją, gdy była w stadzie. Okazało się to prawie niemożliwe, bo natychmiast zniknęła wśród innych. Później – aby była bardziej widoczna – na jej futrze z boku rozpylono czerwoną kropkę. Tylko że wtedy także lwy mogły ją łatwiej zauważyć. A zatem umaszczenie zebry jest kamuflażem, które pomaga jej ukryć się w stadzie. Naukowiec stwierdził, że podobnie jest w przypadku istot ludzkich. Dlatego przemysł modowy jest tak wydajny, a trendy zmieniają się co sezon. Musimy kupować nowe ubrania, żeby dopasować się do stada. Nie chcemy z niego wypaść” – zwrócił uwagę, cytowany przez Vox.

 

W innym wywiadzie Ostlund przyznał, że w ostatnich latach jego podejście do robienia filmów zmieniło się. „Stałem się niemalże reżyserem arthouse’owym i nie byłem z tego zadowolony. Kiedy mój przyjaciel leciał z Wenecji na festiwal filmowy w Toronto, prześledził, co przedstawiciele przemysłu filmowego oglądają podczas lotu na ekranach foteli. Nie były to filmy, które sami zrobili. Oglądali Adama Sandlera, który jest świetny i – oczywiście – nie ma w tym nic złego. Poczułem jednak, że kino arthouse’owe zaczęło chcieć coś udowadniać. Jeśli spojrzymy na lata 70., kino europejskie – tworzone choćby przez Luisa Bunuela czy Linę Wertmuller – było dzikie i zabawne, nawet gdy poruszało istotne, intelektualne kwestie. Chciałbym przełamać tradycję arthouse’u, połączyć to, co najlepsze w kinie amerykańskim i europejskim, powiedzieć: dobra, a teraz wróćmy do kina i po prostu cieszmy się nim” – podsumował na łamach Slant Magazine.

 

W maju 2022 roku „W trójkącie” uhonorowano canneńską Złotą Palmą. W grudniu twórcy otrzymali Europejskie Nagrody Filmowe w kategoriach najlepszy film, reżyseria, scenariusz i aktor (Zlatko Buric). Odbierając statuetki, Ostlund wspomniał o grającej Yayę 32-letniej Charlbi Dean, która latem zmarła na sepsę. „Jestem tu razem z moimi producentami, a także Vicki Berlin i Sunnyi Melles – dziękuję za wasze wspaniałe występy. Chciałbym zadedykować tę nagrodę Charlbi Dean, która odeszła kilka miesięcy temu. Proszę, obejrzyjcie ten film, koncentrując się na jej grze” – zaapelował.

 

Pomimo licznych nagród obraz zbiera mieszane recenzje. Do jego entuzjastów nie zalicza się m.in. Peter Bradshaw (The Guardian), który stwierdził, że to „jeden z tych filmów, które powiedzą ci to, co już wiesz”. „Nowy film Rubena Ostlunda to ciężka euro-satyra, pozbawiona subtelności i wnikliwości jego przełomowego +Turysty+ czy mocy porównywalnej z +The Square+” – napisał. Pochlebnie o dziele wyraził się natomiast Donald Clarke (The Irish Times), uznając je za „pozbawione kaznodziejstwa i pompatyczności”. „+W trójkącie+ zachęca, byśmy rozkoszowali się wyłuskiwaniem bogatych, metaforycznych – a czasem dosłownych – wnętrzności pasażerów. Być może już wiecie, że punktem kulminacyjnym historii jest spektakularna scena masowych wymiotów. Jesteśmy tu po to, by dobrze się bawić” – ocenił. Również Ross Bonaime (Collider) przyznał, że jest to historia „zbyt zabawna, by jej nie docenić”. „Ostlund pięknie ustawia każdy kadr. Nawet, jeśli narracja załamuje się w niezręcznych momentach, w jego ujęciach jest coś, co sprawia, że dana scena jest warta uwagi i wciąga” – podsumował. (PAP)

 

autorka: Daria Porycka

 

dap/ dki/

Trener siatkówki posiadał i rozpowszechniał dziecięcą pornografię

0

Sąd wyznaczył kaucję w sprawie byłego trenera siatkówki w Bartlett High School. Mężczyzna jest oskarżony o posiadanie i rozpowszechnianie dziecięcej pornografii.

Jak wynika z akt prowadzonego dochodzenia, 25-letni Gyula Finlon w latach 2020 – 23 był w posiadaniu dziecięcej pornografii i rozpowszechniał ją za pośrednictwem mediów społecznościowych. Śledczy zapewniają jednocześnie, że nie ma to nic wspólnego z jego pracą w szkole.

„Chcę podkreślić, że zarzuty wobec pana Finlona nie są w żaden sposób związane z jego pracą jako trenera w Bartlett High School, a ofiara nie była tam uczennicą. W trakcie całego śledztwa władze Bartlett High School były niezwykle chętne do współpracy i za to im dziękuję” – napisał w oświadczeniu prokurator powiatu DuPage Robert Berlin.

Kaucja w sprawie Finlona została ustalona na 75,000 dolarów. Kolejna rozprawa w jego sprawie została zaplanowana na 6 lutego.

Będzie pozew federalny przeciwko przepisom ograniczającym dostęp do broni w Illinois

0

Zwolennicy dostępu do broni palnej zapowiadają pozew federalny w sprawie uchwalonego w Illinois prawa zakazującego broni szturmowej. Ich zdaniem przepisy podpisane w poniedziałek przez gubernatora J. B. Pritzkera są niekonstytucyjne.

Dealerzy zajmujący się sprzedaż broni tłumaczą, że prawo ogranicza im między innymi możliwość działalności gospodarczej. W wątpliwość poddają również motywacje ustawodawców. Przypominają, że sprawa zrobiła się głośna po masakrze w Highland Park, która jest bogatą dzielnicą. Gdy wcześniejsze strzelaniny miały miejsce w uboższych regionach, nikt tak bardzo do zmiany prawa się nie śpieszył.

Zwolennicy ustawy twierdzą z kolei, że uczyni ona stan bezpieczniejszym.

W Illinois nielegalny jest obecnie zakup, sprzedaż lub produkcja broni typu assault-style, jak również magazynków o dużej pojemności. Magazynki o dużej pojemności są zdefiniowane jako te, które mogą pomieścić 10 naboi dla broni długiej lub 15 dla broni ręcznej. Ci, którzy już posiadają broń mogą ją zatrzymać, ale muszą ją zarejestrować w Illinois State Police do 1 stycznia 2024 roku.

Fala kradzieży przeraża sprzedawców ulicznych w Little Village

0

Sprzedawcy uliczni w Little Village domagają się ochrony służb porządkowych. Jak tłumaczą, w ostatnim czasie znacząco wzrosła ilość kradzieży, których padają ofiarami.

W tej sprawie odbyło się już spotkanie Rady Miejskiej Little Village z policją Dystryktu 10. Przedstawiciele sprzedawców poinformowali na nim o blisko 19-tu przypadkach kradzieży od początku listopada do końca ubiegłego roku. To przypadki potwierdzone policyjnymi raportami – jest jeszcze sporo takich, które nie zostały uwzględnione w oficjalnej statystyce.

„Ci sprzedawcy – pracują na swoje utrzymanie, a ci przestępcy bawią się ich utrzymaniem, jakby to była gra” – powiedział Kristian Armendariz z Rady Miejskiej Little Village.

Sprawa ma być rozpatrywana również podczas zaplanowanego na przyszły tydzień spotkania sprzedawców z burmistrzem.

Kandydaci na burmistrza Wietrznego Miasta oburzeni mailem sztabu Lori Lightfoot do szkół

0

„To głęboko niepokojące zachowanie zdesperowanej burmistrz” – tak kongresmen Jesus „Chuy” Garcia skomentował list, jaki Lori Lightfoot wysłała do zarządu Chicagowskich Szkół Publicznych. Ubiegająca się o reelekcję Lightfoot zachęciła w nim uczniów do włączenia się w wolontariat na rzecz jej sztabu.

W mailu sztabu wyborczego obecnej burmistrz czytamy, że poszukiwane są osoby energiczne, dobrze zorganizowane, chcące poszerzyć swoje kompetencje i sprawdzić się w działaniu w ramach „dynamicznego zespołu”. Warunkiem koniecznym jest przywiązanie do Partii Demokratycznej, którą reprezentuje Lori Lightfoot.

Głosy krytyki pod adresem sztabu burmistrz płyną ze strony praktycznie wszystkich jej kontrkandydatów. Oprócz wspomnianego wcześniej Garcii, swoje oburzenie wyrazili między innymi Kam Buckner, Eugene Sawyer i Paul Vallas.

Oburzenie wyraziła również Sophia King, nazywając działania Lightfoot nieetycznymi i każącymi jeszcze poważniej zająć się kwestiami przejrzystości władzy.

Kryzys absencji w szkołach. 22% uczniów z Arizony unika udziału w zajęciach

0

Jednym ze skutków pandemii oraz podjętych w jej czasie działań władz spowodowały w szkołach w Arizonie epidemię absencji. Według raportu Helios Education Foundation 22% uczniów szkół w Arizonie było w 2021 roku chronicznie nieobecnych na zajęciach – podaje KTAR.

Prawie 1/5 uczniów szkół w Arizonie w 2021 roku chodziła na lekcje w szkołach „w kratkę”. Oznacza to, iż opuścili więcej, niż 18 dni szkolnych. Przed pandemią tak duży poziom nieobecności był zauważany jedynie u 12%-14% uczniów.

Absencja była często spowodowana czynnikami, na które uczniowie nie mieli żadnego wpływu. Nie zawsze były to wagary. Wśród przyczyn wymienia się m.in. kwarantannę, chorobę rodziny, domowe finanse oraz zmianę szkoły.

Paul Perrault, starszy wiceprezes ds. wpływu społeczności i nauki Helios Education Foundation, stwierdził, że dane o absencji są tym bardziej niepokojące, gdyż u tych samych uczniów, którzy nie uczęszczają na zajęcia, odnotowuje się braki w umiejętnościach m.in. z zakresu czytania i matematyki.

Red. JŁ

Zimowe ferie w wiosennej aurze; śnieg tylko w Tatrach

0

Zimowe ferie będą w wiosennej aurze. Na śnieg można liczyć tylko na Podhalu oraz w Tatrach i to tylko dlatego, że utrzyma się ten, który już tam leży – mówi PAP rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski.

W Tatrach napadało śniegu. W górach grubość pokrywy śnieżnej sięga 1,5 m. Nieco niżej, np. na Hali Gąsienicowej w środę było 64 cm śniegi, w Dolinie Pięciu Stawów 73, na Polanie Chochołowskiej 36. Na Podhalu również leży biały puch. W Zakopanem, Poroninie, Bukowinie, Witowie jest do 19 cm śniegu. Trochę też napadało w Gorcach – do 45 cm.

 

„Niestety, choć w kolejnych dniach nie ma co się spodziewać opadów, to jednak tam gdzie już leży śnieżna pokrywa raczej się utrzyma. Nocą bowiem spodziewane są ujemne temperatury. W Zakopanem ma być od minus 4 do minus 1. W ciągu dnia delikatnie na plusie maksymalnie do 3 – 4 stopni. Wiadomo trochę będzie się topić, ale z pewnością nie w wyższych partiach gór” – mówi Walijewski.

 

W jego ocenie prognozy na ferie zimowe „bardziej przypominają te, do których jesteśmy przyzwyczajeni w okresie wiosennym”. „Na mapach meteorologicznych widzimy napływ ciepłego powietrza znad Europy zachodniej, a nawet z południa, więc jeszcze cieplejszego” – wyjaśnia.

 

„W całym kraju termometry będą wskazywały, zarówno w dzień, jak i w nocy, wartości dodatnie, przeważnie od 4 do 7 – 8 stopni Celsjusza. „Taka pogoda będzie od soboty, przynajmniej do czwartku, do kiedy mamy prognozę synoptyczną. Chłodniej będzie na wschodzie – temperatura maksymalna 4 stopnie, a na zachodzie 7-8, a w niedzielę na termometrach może się pojawić nawet 9” – podkreśla Walijewski.

 

W nocy temperatury dodatnie od ok. 1-2 na wschodzie, do 4-5 na zachodzie i w centrum. Jedyny rejon z wartościami ujemnymi to Podhale i Tatry. Tylko w niedzielę halny przyniesie chwilowe ocieplenie. Ale później już przymrozi, nocami w Zakopanem od minus 4–3, w górach ok. minus 6.

 

„Modele długoterminowe pokazują, że w okolicach 21 – 25 stycznia napłynie do Polski nieco chłodniejsze powietrze, ale niestety tylko takie, że w całym kraju w nocy temperatury będą w okolicach 0, może nieco na minusie. Natomiast w dzień dodatnie, ok. 3 – 4. W takiej sytuacji nie można się spodziewać śniegu, lecz deszczu lub marznącej mżawki, co najwyżej deszczu ze śniegiem” – mów rzecznik IMGW.

 

„Niestety nie mogę pocieszyć uczniów, którym ferie przypadną w późniejszym okresie. Do połowy lutego, a nawet dłużej będzie napływało cieplejsze powietrze, czyli aura podobna do obecnej. Może w tygodniu od 13 do 19 lutego trochę się poprawi, ale nieznacznie. Jednak w związku z tym, że to termin odległy, trudno dokładnie coś powiedzieć” – zaznacza. (PAP)

 

wnk/ akub/

Rosnące koszty utrzymania obniżą popyt na domy jednorodzinne

0

Zdaniem ekspertów rosnące koszty utrzymania obniżą popyt na domy jednorodzinne. W dół pójdą także ich ceny – pisze czwartkowy „Puls Biznesu”.

Dziennik zauważa, że miniony rok przyniósł załamanie sprzedaży na rynku nieruchomości. Choć w przypadku mieszkań analitycy spodziewają się w 2023 r. pewnej stabilizacji, nieprędko doświadczy jej rynek domów. Z najnowszych danych serwisu Nieruchomosci-online.pl wynika, że 48 proc. pośredników prognozuje spadek popytu w tym segmencie, a 64 proc. spodziewa się obniżki cen – informuje „PB”.

 

„Popyt na domy jednorodzinne może spaść w 2023 r. – po rokrocznym wzroście zainteresowania obserwowanym w ostatnich latach. Rosnąca inflacja i podwyżki stóp procentowych ograniczyły zdolność kredytową Polaków. W efekcie wielu osób nie stać nawet na małe mieszkania, a co dopiero na większe nieruchomości. Drugim powodem są rosnące koszty utrzymania domów, zwłaszcza wybudowanych w XX w.” – mówi Bartłomiej Baranowski, koordynator ds. kontentu serwisu Domiporta.pl.

 

Według gazety, segmentem, który najbardziej cierpi na obecnej sytuacji rynkowej, są domy z drugiej ręki powstałe w latach 50., 60., 70. i 80. XX wieku.

 

„Są to budynki słabo albo wcale nieocieplone, wyposażone w przestarzałe instalacje, w szczególności grzewcze. Takie nieruchomości mogą potanieć nawet o ponad 20 proc.” – uważa Jan Dziekoński, niezależny konsultant biznesowy i założyciel portalu analitycznego FLTR.pl.

 

„PB” prognozuje, że spadek cen starszych domów może być także pochodną zmian w prawie.

 

„Obiekty wybudowane w starszej technologii, o dużym metrażu już wcześniej nie cieszyły się dużym uznaniem z uwagi na potrzebę gruntownych remontów, z termomodernizacją włącznie. Problem będzie bardziej widoczny wiosną tego roku, kiedy sprzedający będzie zobligowany do poinformowania nabywcy o zapotrzebowaniu na energię. Kupujący będzie mógł łatwo porównać oferty także pod tym względem, co można wykorzystać podczas negocjacji” – mówi Marcin Jańczuk, ekspert agencji Metrohouse.

 

Zdaniem Jana Dziekońskiego spowolnienie będzie widoczne także na rynku nowych domów jednorodzinnych, budowanych przez deweloperów na obrzeżach miast. Pandemia i rekordowo niskie stopy procentowe zwiększyły popyt na takie nieruchomości, co z kolei doprowadziło do ich wysypu w latach 2020-21 – czytamy.

 

Analityk rynku nieruchomości Barbara Bugaj cytowana przez „PB” przypomina, że wiele mniejszych firm budujących domy na przedmieściach na skutek kosztownej obsługi długu straciło płynność. To spowodowało zawieszenie licznych budów.

 

Według dziennika, „trudności nie ominą także prywatnych inwestorów, z których wielu wstrzymało budowę, m.in. ze względu na wysokie raty kredytowe”.

 

Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl podkreśla, że takich przypadków są tysiące. „Z tych tysięcy niedokończonych domów gros nadal trafia na rynek, zasilając bazę ofert portali nieruchomościowych. Próżno jednak szukać na nie chętnych. Pełną skalę problemu poznamy prawdopodobnie dopiero po zakończeniu wakacji kredytowych” – mówi cytowany przez gazetę.

 

„PB” zwraca uwagę na to, że „kryzys może natomiast ominąć domy z segmentu premium, kupowane najczęściej przez osoby zamożne, z gotówką”.

 

„Można się zastanawiać, czy w tej kategorii w ogóle dojdzie do spadku cen. Paradoksalnie, może się okazać, że niektóre takie budynki o wyjątkowo atrakcyjnych lokalizacjach i architekturze będą się sprzedawały nawet drożej niż dotychczas” – prognozuje Jan Dziekoński. (PAP)

 

amk/ ok/

W całej Europie w magazynach leży ok. 430 mln dawek szczepionek na koronawirusa, które zostaną prawdopodobnie zniszczone. Ktoś odpowie za zmarnowane miliardy?

0

W całej Europie w magazynach leży ok. 430 mln dawek szczepionek na koronawirusa – wynika z analizy DGP. I są niewielkie szanse na ich wykorzystanie. Większość jest celowana w poprzedni wariant – informuje w czwartek „Dziennik Gazeta Prawna”.

„Polsce, której może zostać ponad 90 mln dawek (część jest już w magazynach, część jest zamówiona), udało się ustalić z Moderną, czyli z jednym z dostawców szczepionek, możliwość odstąpienia od umowy. Firma uwzględniła argumenty związane z zaangażowaniem, również finansowym, w pomoc uchodźcom ukraińskim. Nadal jednak trwają dyskusje z głównym dostawcą szczepionek, czyli Pfizer/BioNTech” – donosi „DGP”.

 

Gazeta podkreśla, że to Warszawa lobbuje najmocniej za zmianą umowy między przedsiębiorstwem a Komisją Europejską chcąc „przede wszystkim umorzenia lub wieloletniego przesunięcia dostaw, lub zamiany na inne preparaty”. Z kolei Słowacja – pisze „DGP” powołując się na informacje uzyskane z tamtejszego ministerstwa zdrowia, chce „zwiększenia elastyczności umów na dostawy szczepionek” oraz aktywnie pracuje nad wprowadzeniem ograniczenia liczby zamawianych dawek.

 

Jak zauważa „DGP”, w Słowackich magazynach jest ponad 5 mln dawek – z czego 2 mln dostosowanych do wariantu Omikron. Ale liczba szczepionek znacznie przekracza aktualne potrzeby i zainteresowanie szczepionkami – czytamy.

 

„W Polsce zutylizowano ponad 780 tys., a w magazynie leży kolejne 25 mln. Część udało się wysłać za granicę. Akurat Polska i Słowacja to państwa, w których byłaby większa szansa na wyższe zużycie preparatów, gdyby była większa chęć do szczepień – w obu krajach poziom wszczepienia jest znacznie poniżej średniej” – podkreśla „DGP”.

 

Dziennik powołując się na dane Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób podaje, że „więcej szczepionek, niż otrzymały w ramach wspólnych zakupów na poziomie UE, zużyły tylko trzy państwa: Belgia, Dania i Lichtenstein”.

 

„Do Kopenhagi wysłano 9,2 mln preparatów, a władze do programu szczepień przeciw koronawirusowi wykorzystały ponad 15,2 mln dawek. Lichtenstein, który otrzymał ich najmniej, bo zaledwie 67,8 tys. (kraj zamieszkuje ok 39 tys. osób), ostatecznie zużył 74,4 tys. I tu sukcesy się kończą. W Austrii wykorzystano 41 proc. dostarczonych dawek, Norwegom przypadło z kolei ok. 21,9 mln, ale do zaszczepienia wykorzystali niewiele ponad połowę, bo 12,2 mln preparatów. Podobnie jest w Szwecji i we Francji. Sztokholm otrzymał ich 43,6 mln, a zużył nieco ponad 23,1 mln. Do Paryża trafiło 237,3 mln, z których wykorzystano 156,8 mln. W nieco lepszej sytuacji są Niemcy: otrzymały niemal 239,4 mln dawek, a wykorzystały aż 193,2 mln” – wylicza „DGP”.

 

Gazeta przypomina, że „świat z podobnym problemem mierzył się już po wybuchu epidemii świńskiej grypy w 2010 r.”. „Już wtedy w koszu lądowały miliony preparatów – Wielka Brytania miała wydać 500 mln funtów na preparaty, które nie zostały wykorzystane. We Francji zutylizowano 19 mln dawek za ok. 400 mln euro. W USA mowa była o 71 mln dawek” – podkreśla dziennik. (PAP)

 

amk/ ok/

Brytyjski budżet traci co roku miliardy funtów wskutek nieściąganych podatków

0

Brytyjski budżet traci co roku miliardy funtów wskutek nieściąganych podatków, a obecne zaległości podatkowe – 42 mld funtów – są niewiele niższa niż kwota, którą ma przynieść ogłoszony jesienią pakiet oszczędnościowy – wskazali w środę posłowie z komisji finansów publicznych.

W opublikowanym raporcie komisja zauważyła, że urząd ds. podatków i ceł (HMRC) zebrał w roku finansowym 2021-22 z podatków i ceł najwyższe dochody w historii – 731,1 mld funtów, ale zarazem wskazała, że każdego roku około 5 proc. należnych podatków nie jest ściąganych. Jak poinformowała, według stanu na czerwiec 2022 r. wartość zaległości podatkowych wynosiła 42 mld funtów.

 

„Zdumiewająca kwota 42 mld funtów, która jest obecnie należna HMRC w niezapłaconych podatkach wypełniłaby wiele z tegorocznej niesławnej czarnej dziury w wydatkach publicznych” – powiedziała przewodnicząca komisji Mag Hillier.

 

W listopadzie minister finansów Jeremy Hunt, aby zrównoważyć finanse publiczne kraju, ogłosił podwyżki podatków i cięcia wydatków publicznych, które łącznie mają pozwolić na zaoszczędzenie 54 mld funtów.

 

Komisja skrytykowała zarówno HMRC, jak i rząd za to, że nie podejmują wystarczających działań w celu ściągnięcia należnych podatków, co szczególnie teraz, w czasie kryzysu gospodarczego, jest szczególnie potrzebne. Przyznała, że HMRC ma braki kadrowe, ale wskazała, że każdy funt wydany przez urząd na ściąganie niezapłaconych podatków zwraca się 18-krotnie. W szczególności w raporcie wytknięto brak ambicji ze strony HMRC, aby odzyskać pieniądze utracone wskutek wyłudzeń i błędów w programie wsparcia dla firm w czasie pandemii Covid-19. Jak się szacuje, wskutek świadomych oszustw i niezamierzonych błędów ze strony korzystających ze wsparcia firm, brytyjski budżet stracił 4,5 mld funtów, tymczasem HMRC spodziewa się odzyskania tylko jednej czwartej tej kwoty.

 

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

bjn/ zm/

Włochy/ Apeniny bez śniegu – ogromne straty zimowej branży turystycznej

0

Na 50 milionów euro oszacowała branża turystyczna we włoskich regionach w Apeninach straty z powodu braku śniegu w minionych tygodniach. Rekordowo ciepła dotąd zima jest utrapieniem właścicieli hoteli, lokali gastronomicznych i infrastruktury narciarskiej w Toskanii, Emilii-Romanii, Abruzji, Lacjum.

„Poniesione dotąd straty mogą wzrosnąć nawet trzykrotnie, jeśli uwzględnimy te pośrednie innych branż” – ostrzegł gubernator Toskanii Eugenio Giani, cytowany przez prasę.

 

Z powodu wysokich temperatur i braku śniegu zamknięte zostały ostatnio niemal wszystkie stoki narciarskie w Apeninach, w tym w tak popularnych i masowo odwiedzanych przez narciarzy ośrodkach, jak Terminillo w Lacjum, a także Campo Imperatore, Ovindoli i Roccaraso w Abruzji. W panujących dotąd warunkach prawie niemożliwe jest też sztuczne dośnieżanie stoków.

 

W licznych miejscowościach właściciele hoteli, wyciągów i kolejek górskich oraz instruktorzy narciarstwa zmagają się ze zjawiskiem odwoływania zarezerwowanych miejsc.

 

Szef władz regionu Emilia-Romania Stefano Bonaccini oświadczył zaś, że po restrykcjach z powodu pandemii, w tym jednym całkowicie odwołanym sezonie, branża turystyczna traci dużą część zimowych wpływów. „A skutki mogą być nieodwracalne” – ostrzegł.

 

Minister turystyki Daniela Santanche zapewniła władze regionów, że rząd gotów jest szybko przyjść z pomocą finansową. Także ona przyznała, że straty mogą być znacznie większe, niż te dotychczas oszacowane.

 

Przypomina się, że turystyka w sezonie zimowym w 160 miejscowościach regionów w Apeninach przynosi co roku 2 miliardy euro, a pracuje w niej 65 tysięcy osób w 14 tysiącach hoteli, pensjonatów oraz lokali gastronomicznych i innych usługach.

 

Inną receptę na konsekwencje zmian klimatycznych mają obrońcy środowiska – podkreśla dziennik „Corriere della Sera”. Zdaniem ekologów nie należy stawiać na inwestycje w sztuczne zaśnieżanie stoków i w infrastrukturę narciarską, ale krzewić inne formy wypoczynku w górach.

 

Na razie na najbliższe dni meteorolodzy zapowiadają nadejście zimy do tych części Włoch, które dotąd omijała.

 

Znacznie lepsze warunki dla sportów zimowych panują w Alpach na północy Włoch, gdzie branża turystyczna zanotowała na przełomie roku rekordową od lat obecność gości.

 

Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)

 

sw/ zm/

Uprawa ogródka to samo zdrowie

0

Naukowe badanie pokazało, że praca w ogrodzie poprawia zdrowie na różne sposoby. Amatorzy takiego hobby więcej się ruszają, zdrowiej jedzą i nawiązują społeczne kontakty.

Naukowcy z University of Colorado Boulder (USA) przeprowadzili, jak twierdzą, pierwsze kontrolowane, randomizowane badanie sprawdzające wpływ pracy w tzw. społecznych ogródkach na zdrowie.

 

Społeczne ogródki (ang. community gardening), to zagospodarowane przez mieszkańców tereny, na których wspólnie lub samodzielnie można prowadzić swoją działkę.

 

Jak odkryli badacze, takie zajęcie wielowymiarowo, pozytywnie oddziałuje na ludzki organizm.

 

Ochotnicy spożywali więcej błonnika i więcej się ruszali co, jak od dawna wiadomo, ogranicza ryzyko nowotworów i chronicznych chorób. U amatorów ogrodnictwa spadał także poziom stresu i lęków.

 

„Rezultaty te dostarczają konkretnych dowodów na to, że ogródki społeczne mogą odgrywać istotna rolę w zapobieganiu rakowi, chorobom przewlekłym oraz zaburzeniom psychicznym” – stwierdza prof. Jill Litt, autorka pracy opublikowanej w magazynie „Lancet Planetary Health”.

 

Badaczka, jak opowiada, poświęciła swoją karierę na znalezienie łatwych do zastosowania sposobów obniżania ryzyka chorób przez różne, w tym ubogie społeczności.

 

„Nieważne, kogo się zapyta. Ludzie mówią, że w uprawie ogródka jest coś, dzięki czemu czują się lepiej” – mówi prof. Litt.

 

Już wcześniej niewielkie, obserwacyjne badania wskazywały, że amatorzy ogrodnictwa jedzą więcej owoców i warzyw oraz mają bardziej prawidłową wagę.

 

Jednak niewiele było szeroko zakrojonych badań naukowych oraz informacji o tym, czy to ogródek pomógł zachować zdrowie, czy może zdrowsi ludzie częściej ogrodnictwem się zajmują.

 

Tymczasem ogródki społeczne w ogóle nie były dokładnie badane pod tym kątem.

 

W najnowszym projekcie wzięło udział prawie 300 dorosłych osób, które wcześniej ogrodami się nie zajmowały. Średnia wieku ochotników wyniosła 41 lat.

 

Ponad połowa pochodziła ze społeczności o niskim statusie społeczno-ekonomicznym.

 

Na początku wiosny połowa uczestników zajęła się społecznymi ogródkami, a połowa stanowiła grupę kontrolną. Do jesieni grupa ogrodnicza zaczęła spożywać średnio o 7 proc. błonnika więcej (1,5 grama).

 

Wielu uczestników mieszkało niestety w rejonach, w których dostęp do świeżych owoców i warzyw był mocno ograniczony.

 

„Już dodatkowy gram błonnika może mieć znaczący, pozytywny wpływ na zdrowie” – podkreśla współautor publikacji prof. James Hebert.

 

Ilość czasu spędzanego na ruchu wzrosła natomiast o 42 min. tygodniowo. To niemała różnica, zważając, że tylko 25 proc. Amerykanów przestrzega zaleceń o poświęcaniu na ruch min. 150 min. tygodniowo. Uczestnicy odwiedzali ogródki 2-3 razy w tygodniu.

 

Co istotne, korzyści odnoszą nawet nowicjusze, choć według podejrzeń naukowców, stopniowy wzrost umiejętności przyniesie jeszcze więcej satysfakcji i pozytywnych rezultatów.

 

Ogrodnictwo poprawiło jeszcze jeden wymiar życia – relacje z innymi.

 

„Nawet, jeśli ktoś przychodzi do ogródka, aby uprawiać własną żywność w cichym otoczeniu, zaczyna spoglądać na działkę sąsiada, dzielić się przepisami czy technikami uprawy. Z czasem rozkwitają nowe znajomości. Nie chodzi tylko o owoce i warzywa, ale także o kontakt z naturą i innymi ludźmi” – mówi prof. Litt.

 

Badaczka ma nadzieję, że przedstawione wyniki zachęcą lekarzy, osoby decyzyjne i planistów przestrzennych do zwrócenia uwagi na społeczne ogródki oraz inne miejsca, które zachęcają ludzi do spotykania się na łonie przyrody.

 

Więcej informacji: https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S2542519622003035 (PAP)

 

Marek Matacz

 

mat/ agt/

PŚ w skokach/ Kask Graneruda zbyt drogi dla sponsorów

0

Norwescy skoczkowie narciarskich startują w tym sezonie bez logo na kaskach, co jest spowodowane brakiem głównego sponsora i nawet zwycięstwo Halvora Egnera Graneruda w Turnieju Czterech Skoczni nie przyciągnęło chętnych.

Szef norweskich skoków narciarskich Clas Brede Brathen wycenił to miejsce na milion euro do mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim w 2025 roku, lecz potencjalni norwescy sponsorzy uważają, że cena jest zbyt wysoka.

 

Brathen wyjaśnił, że jest to najbardziej eksponowane telewizyjnie miejsce na stroju skoczka. Przeznaczone jest dla sponsora generalnego, więc musi dużo kosztować.

 

„Nie możemy jej obniżyć, ponieważ mamy bardzo dobry produkt, zwłaszcza teraz z Granerudem na czele. On od pierwszego konkursu TCS stawał się coraz bardziej widoczny w telewizji, na zdjęciach i na konferencjach prasowych. Taka ekspozycja musi kosztować, ale zwraca się wielokrotnie” – powiedział dziennikowi „Verdens Gang”.

 

Dodał, że obecnie trwają rozmowy z kilkoma potencjalnymi sponsorami, którzy są gotowi wykupić to miejsce natychmiast, lecz za znacznie mniejszą kwotę, jednak „nasza cena jest sztywna”.

 

Dziennik „Dagbladet” skomentował, że przez lata norwescy sponsorzy walczyli o to prestiżowe miejsce na kaskach skoczków, a oglądający w telewizji skoki przyzwyczaili się do logo „VG”, największej norweskiej gazety „Verdens Gang”, a później „LO”, czyli krajowej centrali związków zawodowych. „To niesłychane, ale nagle nikt tym miejscem nie jest zainteresowany i nasi skoczkowie mają tam tylko flagę” – podkreślono.

 

Zbigniew Kuczyński (PAP)

 

kucz/ krys/

PŚ w skokach/ W Zakopanem odbyło się już 55 konkursów

0

W nadchodzący weekend Zakopane będzie gospodarzem Pucharu Świata w skokach narciarskich. W zimowej stolicy Polski do tej pory odbyło się 55 konkursów tej rangi. Na sobotę zaplanowano zmagania drużynowe, a na niedzielę indywidualne.

Reprezentacyjny obiekt został usytuowany na północnym zboczu góry Krokiew w tatrzańskim reglu. Inicjatorem powstania skoczni i jej projektantem był ówczesny zakopiański planista, artysta, społecznik i dyrektor miejscowej Szkoły Przemysłu Drzewnego Karol Stryjeński.

 

W pracach budowlanych brało udział wojsko. Żołnierze za pomocą materiałów pirotechnicznych profilowali zbocze. Według kosztorysu budowa Wielkiej Krokwi kosztowała 20 300 ówczesnych złotych, z czego najwięcej pochłonęło opłacenie robotników cywilnych (10 660 zł), a na materiały budowlane wydano 1 130 zł. Za 4,5 tys. zł zakupiono parcele pod budowę skoczni.

 

W dniu otwarcia Wielkiej Krokwi, 22 marca 1925 roku, panowały złe warunki pogodowe – była odwilż i padał deszcz. Mimo to odbył się inauguracyjny konkurs, w którym wzięło udział 19 skoczków. Pierwszym rekordzistą zakopiańskiego obiektu został Wojciech Gąsienica–Sieczka, który uzyskał… 36 metrów.

 

Po śmierci Stryjeńskiego skocznia nosiła jego imię aż do 1989 roku, gdy jej patronem został Stanisław Marusarz.

 

Pierwsze zawody o randze międzynarodowej na Wielkiej Krokwi odbyły się w 1929 roku – były to mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Kolejne zorganizowano pod Tatrami 19 lutego 1939 roku. Zakopane gospodarzem MŚ było jeszcze w 1962 roku. Przed ich rozpoczęciem skocznię przebudowywano, powstał m.in. nowoczesny stadion i trybuny boczne.

 

Natomiast zawody Pucharu Świata po raz pierwszy rozegrano pod Giewontem w 1980 roku. W pierwszym konkursie na Średniej Krokwi triumfował Stanisław Bobak, a następnego dnia na dużym obiekcie najlepszy był Piotr Fijas.

 

Na kolejną wizytę światowej czołówki Zakopane czekało 10 lat – w 1990 roku zwyciężył słynny Niemiec Jens Weissflog, ale potem znów nastąpiła przerwa, tym razem sześcioletnia. Od 1996 roku konkursy PŚ na Wielkiej Krokwi odbywały się już z udziałem Adama Małysza. Skoczek z Wisły zwyciężył tu cztery razy: w 2002, dwukrotnie w 2005 oraz w 2011 roku.

 

Wydarzenia z konkursu rozegranego 23 stycznia 2011 roku kibice zapamiętali na długo. Małysz, który wygrał dwa dni wcześniej, przy lądowaniu przewrócił się, ale godnie go zastąpił Kamil Stoch odnosząc wtedy pierwszy w karierze pucharowy triumf.

 

Trzykrotny mistrz olimpijski kolejne zwycięstwa w Zakopanem odniósł w 2012, 2015, 2017 i 2020 roku, poprawiając dorobek swojego wielkiego poprzednika. Również pięć triumfów na Wielkiej Krokwi ma Austriak Gregor Schlierenzauer (2008, 2009, dwa razy w 2010 roku oraz w 2012), który zakończył już karierę.

 

Wyjątkowy był rok 2021, kiedy w ciągu miesiąca w Zakopanem rywalizowano aż cztery razy. Polska przejęła bowiem odwołane zawody w chińskim Zhangjiakou.

 

W XXI wieku obiekt kilkukrotnie był modernizowany. Wielka Krokiew posiada obecnie wymiary K-125 oraz HS 140 i jest największą skocznią narciarską w Polsce. Oficjalny rekord wynosi 147 m. Taką odległość 25 stycznia 2020 roku osiągnął Japończyk Yukiya Sato.(PAP)

 

wkp/ sab/

Wybrano najlepszy stan w USA do zamieszkania dla rodzin

0

Najlepszym stanem do zamieszkania dla rodzin ponownie okazało się Massachusetts. Stan został umieszony na pierwszym miejscu rankingu WalletHub – portalu o tematyce finansów osobistych. Bay State okazało się zanotować najlepsze wyniki w kilku rozpatrywanych kategoriach, pośród wszystkich stanów w USA.

W rankingu WalletHub, w którym wybrano najlepsze miejsca w USA do zamieszkania dla rodzin, ponownie zwycięża Massachusetts.

Bay State odnotowało najlepsze wyniki spośród wszystkich stanów w takich kategoriach, jak jakość wody, edukacja publiczna oraz długość urlopu rodzicielskiego.

Massachusetts może się pochwalić także jednym z najniższych wskaźników śmiertelności niemowląt w całych Stanach Zjednoczonych.

Wśród bolączek Bay State znalazły się natomiast wysokie koszty opieki nad dziećmi oraz duża polaryzacja w kwestii zamożności.

Ostatnie miejsce w rankingu WalletHub zajął stan Mississippi.

Red. JŁ

MŚ piłkarzy ręcznych/ Michał Daszek: Czujemy ogromny niedosyt

0

„Czujemy ogromny niedosyt, bo graliśmy jak równy z równym, niesieni fantastycznym dopingiem kibiców” – powiedział skrzydłowy reprezentacji Polski Michał Daszek po porażce w Katowicach z Francją 24:26 w inauguracyjnym meczu mistrzostw świata.

Na trybunach Spodka zasiadło w środowy wieczór 10 tysięcy widzów.

 

„Byliśmy im winni jakieś punkty, niestety się nie udało. Na szczęście za trzy dni mamy kolejny mecz ze Słowenią” – dodał.

 

Przyznał, że Polacy wyszli na spotkanie z mistrzami olimpijskimi „naładowani”.

 

„To było widać, chcieliśmy wygrać, sprawić niespodziankę. Długo się przygotowywaliśmy do tego spotkania. Może zabrakło trochę szczęścia. Mniej błędów i ta niespodzianka stałaby się faktem. Były dobre rzeczy w tym spotkaniu i na nich trzeba się skupić, podnieść głowy i powalczyć ze Słowenią” – zauważył.

 

Podkreślił, że plan opracowany przez trenera Patryka Rombla był realizowany.

 

„Wszystko zdawało egzamin, to co przygotowaliśmy na atak rywali i obronę. Bardzo duża jakość poszczególnych zawodników w drużynie francuskiej zaważyła, że to oni zwyciężyli” – ocenił Daszek.

 

Podkreślał atmosferę stworzą przez komplet kibiców w hali.

 

„Doping niósł nas w trudnych momentach. Ze Słowenią w sobotę będzie inny mecz. To bardzo dobry zespół, mamy trzy dni, przygotujemy się najlepiej, jak potrafimy i wierzę, że jeśli zagramy tak, jak z Francuzami – będziemy w stanie wygrać” – podsumował.

 

Autor: Piotr Girczys (PAP)

 

MŚ piłkarzy ręcznych – Nikola Krabatic: pierwszy mecz nigdy nie jest łatwy

„Cieszymy się z tej wygranej, bo kiedy zaczynasz zawody, zawsze jest nerwowość, podekscytowanie, niecierpliwość. Pierwszy mecz nigdy nie jest łatwy. Zwłaszcza przeciwko gospodarzom, przy pełnej hali” – ocenił francuski piłkarz ręczny Nikola Karabatic spotkanie z Polską, wygrane 26:24.

Lider „Trójkolorowych”, który po raz dziewiąty występuje w mistrzostwach świata, zaznaczył, że jego drużyna może i powinna grać jeszcze lepiej.

 

„Pierwszą część pierwszej połowy zagraliśmy bardzo dobrze. Prowadziliśmy 14:10, ale pozwoliliśmy rywalom wrócić do gry. W ważnych momentach potrafiliśmy dobrze bronić. To było podstawą sukcesu. Na tym mogliśmy się budować” – dodał.

 

Jego kolega z drużyny Kentin Mahe w narodowych barwach wystąpił po raz 150. Środkowy rozgrywający bezbłędnie wykorzystał cztery rzuty karne, a mecz zakończył w sumie z pięcioma trafieniami.

 

„Nasza gra powinna być bardziej stabilna. Tak nie było i na boisku szukaliśmy siebie nawzajem. Pozostaliśmy jednak silni mentalnie, w obronie byliśmy trudni do przejścia i właśnie tu zrobiliśmy różnicę” – podsumował Mahe, który żałował, że jego zespół miał 12 strat.(PAP)

 

MŚ piłkarzy ręcznych – Tomasz Gębala: byliśmy w stanie wygrać

„Byliśmy w stanie wygrać ten mecz, ale wyszły nasze proste błędy” – powiedział zawodnik reprezentacji Polski Tomasz Gębala po porażce piłkarzy ręcznych z Francją 24:26 w Katowicach na otwarcie mistrzostw świata, rozgrywanych w Polsce i Szwecji.

„Dopóki trzymaliśmy się naszego planu, Francuzi nie mogli sobie poradzić ani z naszym atakiem, ani z obroną. To daje nam przeświadczenie, że możemy walczyć z najlepszymi” – dodał.

 

Goście rozstrzygnęli mecz w ostatnich minutach.

 

„Gdybyśmy byli konsekwentni przez całą drugą połowę, to powinniśmy prowadzić i wtedy straty w końcówce tak by nie bolały. Nie decydował jakiś określony moment, wyszła praca Francuzów przez cały mecz. Było widać ich doświadczenie. W newralgicznych momentach wytrzymali presję” – zakończył.

 

Autor: Piotr Girczys (PAP)

 

gir/ krys/

Fastfood powoduje groźne stłuszczenie wątroby

0

Uzyskiwanie zaledwie jednej piątej ilości dziennej dawki kalorii z pokarmów typu fast-food może powodować niebezpieczne gromadzenie się tłuszczu w wątrobie. Stłuszczenie tego organu może prowadzić do marskości i niewydolności, a nawet raka – ostrzegają naukowcy.

Naukowcy z University of Southern California (USA) podali kolejny argument przeciwko częstemu korzystaniu z tzw. śmieciowego jedzenia. Badając ludzi z otyłością lub cukrzycą, odkryli oni dwie zależności dotyczące zdrowia wątroby. Osoby ze wspomnianych grup, które zapewniają sobie z takiej żywności nawet „zaledwie” 20 proc. dziennej dawki kalorii, mają znacząco więcej tłuszczu w wątrobie.

 

Osoby bez wymienionych przypadłości, ale jedzące podobne ilości fast-foodu, doświadczają umiarkowanego wzrostu ilości tłuszczu w wątrobie. Ale i to przekłada się na większe ryzyko dla zdrowia. „Zdrowa wątroba zawiera niewiele tłuszczu, zwykle mniej niż 5 proc. Nawet umiarkowany wzrost jego ilości może prowadzić do niealkoholowego stłuszczenia wątroby” – alarmuje dr Ani Kardashian, hepatolog, autorka publikacji, która ukazała się w piśmie „Clinical Gastroenterology and Hepatology”.

 

„Wyraźny wzrost ilości tłuszczu w wątrobie u osób z otyłością lub cukrzycą jest szczególnie uderzający i prawdopodobnie wynika z tego, że choroby te powodują większą podatność na odkładanie się tłuszczu w wątrobie” – tłumaczy.

 

Wcześniejsze badania wielokrotnie wskazywały już na znaczenie fast-foodu w kontekście rozwoju cukrzycy i otyłości. Jak jednak twierdzi dr Kardashian, jej projekt jest jednym z pierwszych, który wskazuje wprost na uszkodzenia wątroby.

 

Badaczka podkreśla przy tym, że według wyników badania wątrobę może uszkodzić już stosunkowo niewielka ilość niezdrowej żywności.

 

„Jeśli ktoś je jeden posiłek dziennie w restauracji typu fast-food, może myśleć, że nie robi sobie krzywdy. Jednak jeśli posiłek ten obejmie jedną piątą dziennej dawki kalorii, oznacza to ryzyko dla wątroby” – mówi dr Kardashian.

 

Nadmierna ilość tłuszczu w wątrobie może prowadzić do niealkoholowego stłuszczenia wątroby. Ono z kolei może przerodzić się w zwłóknienie, a potem w niewydolność, a nawet raka. W zachodnim świecie stłuszczenie wątroby jest częste, np. w USA dotyka aż 30 proc. populacji – przypominają badacze.

 

Zespół dr Kardashian doszedł do swoich wniosków po przeanalizowaniu danych na temat żywienia i stanu wątroby 4 tys. dorosłych osób. W tej grupie 52 proc. spożywało czasami „śmieciowe jedzenie”, a 29 proc. spośród tych osób uzyskiwało z takiej żywności przynajmniej jedną piątą dawki kalorii.

 

Tylko te 29 proc. doświadczyło wzrostu ilości tłuszczu w wątrobie.

 

„Nasze wyniki są szczególnie alarmujące w świetle tego, że konsumpcja fast-foodu wzrosła w czasie ostatnich 50 lat, niezależnie od statusu społeczno-ekonomicznego” – uczula autorka badania.

 

„Zaobserwowaliśmy także wyraźny wzrost w czasie pandemii Covid-19, co prawdopodobnie wiąże się ze spadkiem aktywności restauracji oferujących tradycyjne jedzenie i pogorszeniem się bezpieczeństwa żywnościowego populacji. Obawiamy się, że od czasu zbierania danych liczba osób ze stłuszczeniem wątroby jeszcze wzrosła” – dodaje ekspertka.

 

Wyraża ona też nadzieję, że lekarze częściej będą edukowali pacjentów w obszarze żywienia, szczególnie jeśli będą to osoby z cukrzycą czy otyłością. I zwraca uwagę, że obecnie jedynym sposobem leczenia stłuszczenia wątroby jest właśnie zmiana diety. (PAP)

 

Marek Matacz

 

mat/ zan/

Polacy zaciskają pasa

0

W ostatnim półroczu 66 proc. Polaków ograniczyło koszty życia, a 60 proc. będzie zaciskać pasa również w kolejnym kwartale – wynika z badania Krajowego Rejestru Długów. Najczęściej rodacy rezygnują z wyjść do restauracji, zakupu nowych ubrań, tną też wydatki na wyposażenie domu, podróże.

Na rosnące ceny nie zwraca uwagi 22 proc. Polaków, którzy deklarują, że „nie zamierzają sobie niczego odmawiać”, a 12 proc. nie potrafi powiedzieć, czy zmieniło coś w swoich wydatkach w ostatnim półroczu – pokazuje badanie „Oszczędzanie Polaków w inflacji” przeprowadzone przez IMAS International dla Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej. Natomiast 66 proc. respondentów ograniczyło koszty życia, a 60 proc. będzie zaciskać pasa również w kolejnym kwartale.

 

Prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej Adam Łącki zwrócił uwagę, że podejście do ograniczania zakupów różni się, w zależności od wieku respondentów. „W ostatnim półroczu młodzi wstrzymywali się od zakupów rzadziej niż starsi” – wskazał, komentując dla PAP wyniki badania. Dodał, że w grupie 18-24-latków odsetek zaciskających pasa sięgał 56 proc., a w przypadku osób między 65 a 74 rokiem życia – ponad 70 proc. Bardziej skłonne do cięcia wydatków były kobiety (71 proc.) niż mężczyźni (61 proc.).

 

Główną i dominującą przyczyną decyzji o ograniczenia wydatków, wskazywaną przez 3/4 respondentów, jest „odczuwalny wzrost cen produktów i usług”. 42 proc. badanych deklaruje, że zamiast wydać, woli odłożyć pieniądze w obawie przed dalszymi podwyżkami. W przypadku niemal co piątej osoby powodem cięć jest obciążenie kredytem lub pożyczką.

 

Według Jakuba Kosteckiego, prezesa współpracującej z KRD firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkasso inflacja, która od miesięcy „uszczupla portfele Polaków, znacząco powiększy grono osób mających problemy ze spłatą zaciągniętych zobowiązań”. „Dotyczy to zwłaszcza konsumentów, którzy wzięli kredyty w czasie, kiedy obowiązywały niższe stopy procentowe, a nie mogą teraz wesprzeć się oszczędnościami. Szczególnie osoby młodsze, w wieku do 35 lat, posiadające rodziny, powinny zrewidować swoje podejście do zarządzania domowym budżetem” – stwierdził.

 

Zgodnie z badaniem 61 proc. osób, które ograniczyły koszty życia, rezygnuje z wyjść do restauracji, barów czy kawiarni. Z kolei 52 proc. oszczędza też na zakupach ubrań, obuwia i akcesoriów. W odstawkę często idą też wydatki na wyposażenie domu (RTV/AGD, meble) – 48 proc., kulturę i rozrywkę (książki, kino, koncerty) – 46 proc. oraz podróże – 45 proc.

 

Łącki zwrócił uwagę, że w pierwszej kolejności Polacy próbują oszczędzać na okazjonalnych wydatkach, jak wizyta w restauracji czy kinie – od wyjścia z domu powstrzymuje ich obawa przed wysokimi cenami i ich skutkami dla portfela. Według niego to zagrożenie dla wielu branż, oferujących właśnie takie usługi czy produkty. „Nie dość, że mierzą się z odpływem klientów, to jeszcze odczuwają wzrost kosztów swojej działalności. Może to w niedługim czasie wywołać lawinę niewypłacalności, zwłaszcza w najmniejszych firmach” – ocenił.

 

Polacy rzadziej próbują zaoszczędzić natomiast na bieżących wydatkach, np. starając się obniżyć swoje zużycie prądu, wody albo paliwa. Robi to około 30 proc. osób. Z „jedzenia na mieście” rezygnuje z kolei dwa razy więcej respondentów.

 

Z badania wynika, że najrzadziej Polacy oszczędzają na wynajmie mieszkania (7 proc.), z kolei 13 proc. rezygnuje z wydatków na internet, telefon czy telewizję oraz na edukację – szkolenia czy kursy pozalekcyjne dla dzieci (14 proc.). Co piąty Polak, aby spiąć budżet oszczędza na lekach bądź badaniach i wizytach lekarskich., a 40 proc. mniej wydaje na zakupy spożywcze.

 

Jednocześnie 60 proc. badanych zamierza ciąć wydatki również w kolejnym kwartale. Co piąty Polak jeszcze nie wie, czy to zrobi, a 16 proc. przyznaje, że nie będzie się ograniczać.

 

Jak wskazał Łącki, finansowa wstrzemięźliwość konsumentów oznacza kolejne trudne miesiące dla wielu branż, w tym gastronomicznej, handlowej, rozrywkowej czy turystycznej. „Z rynku znika coraz więcej małych, lokalnych restauracji i sklepów. Wzrost niewypłacalności w biznesie potwierdzają też dane Centralnego Ośrodka Informacji Gospodarczej” – dodał. W 2022 r. liczba upadłości i restrukturyzacji wzrosła o jedną piątą w stosunku do poprzedniego roku. „Duży przyrost widać chociażby wśród firm zajmujących się zakwaterowaniem i usługami gastronomicznymi. 28 proc. więcej z nich ogłosiło w ubiegłym roku restrukturyzację z powodu problemów finansowych” – podsumował.

 

Badanie „Oszczędzanie Polaków w inflacji” zostało przeprowadzone w grudniu 2022 r. przez IMAS International na zlecenie Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej na reprezentatywnej grupie 1008 dorosłych Polaków metodą CAWI. (PAP)

 

autorka: Magdalena Jarco

 

„PB”: Gospodarstwa domowe zaczęły oszczędzać?

Z danych GUS wynika, że część oszczędzanego dochodu znacząco wzrosła. Czyżby był to efekt podwyżek stóp procentowych? – pisze w czwartek „Puls Biznesu”.

Jak wskazuje „PB” wysoki nominalny wzrost płac, cięcia podatków i dodatkowe transfery emerytalne sprawiły, że dochody gospodarstw domowych według ostatnich dostępnych danych były wciąż na wyraźnym plusie w ujęciu realnym. Według dziennika to mógł być czynnik, który pomógł jeszcze gospodarce zanotować wysoki wzrost w drugiej połowie zeszłego roku.

 

„Ale te czynniki wspierające dochody mogą powoli słabnąć. Co więcej, widać, że gospodarstwa domowe zaczęły oszczędzać i przestały finansować konsumpcję z redukcji stopy oszczędzania. To może być potencjalnie efekt wzrostu stóp procentowych, a jeżeli tak, to oznacza, że obecne stopy zaczynają już wyraźnie zachęcać do redukowania konsumpcji” – czytamy.

 

„PB” analizując dane GUS za trzeci kwartał 2022 zauważa, że dochód do dyspozycji gospodarstw domowych wzrósł aż o 22,3 proc. rok do roku.

 

„Dochód po uwzględnieniu inflacji wzrósł o 5,2 proc. To wciąż bardzo dużo. Dla porównania, fundusz płac w gospodarce narodowej, który znamy z publikacji kwartalnych, wzrósł w trzecim kwartale tylko o 0,3 proc. rok do roku. A zatem gospodarstwa musiały znacząco zwiększyć swoje dochody z innych źródeł (choć trzeba podkreślić, że dane o funduszu płac nie uwzględniają wszystkich pracowników)” – zauważa „PB”.

 

Gazeta wskazuje, że dane są o tyle zaskakujące, że pokazują, iż bardzo wysoka inflacja jeszcze nie wywołała erozji dochodów na tyle dużej, by zredukować popyt krajowy. „Ale jednocześnie widać, że taka erozja może nastąpić” – podaje dziennik.

 

„Jednocześnie na ograniczanie konsumpcji wpływ może mieć rosnąca stopa oszczędzania. W trzecim kwartale oszczędności brutto wyniosły 4,2 proc. w relacji do dochodów do dyspozycji (dane po przeprowadzonej przez „PB” korekcie sezonowej), czyli najwięcej od końca 2016 roku, nie licząc okresu pandemii, kiedy bardzo wysokie oszczędności były wymuszone przez zamknięcie gospodarki i jednoczesne wysokie transfery (ludzie utrzymali dochody, ale nie mieli ich często na co wydawać). Możliwe, że jest to pierwszy sygnał, że gospodarstwa zaczynają reagować na wysokie nominalne stopy procentowe. Ale to by też oznaczało, że postrzegają one te stopy jako atrakcyjne również w ujęciu realnym” – zauważa „PB”.

 

„PB” wskazuje, że jeżeli gospodarstwa faktycznie zaczęły oszczędzać (a jest to hipoteza), to byłby to argument za tym, że stopy procentowe osiągnęły już wysoki poziom i nie ma potrzeby ich wyraźnie dalej podnosić. (PAP)

 

amk/ ok/