Chicagowscy aktywiści zorganizowali w niedzielę protest w obronie imigrantów. Celem akcji było także przekazanie informacji o prawach ludziom zagrożonym masowymi deportacjami zapowiadanymi przed Donalda Trumpa.
Protest odbył się w pobliżu 18 ulicy, Blue Island i Loomis w dzielnicy Pilsen, czyli w rejonie zamieszkanym głównie przez imigrantów meksykańskiego pochodzenia. Podczas wizyty w Chicago, „car granic” Tom Homan zapowiedział, że to właśnie w naszym mieście rozpoczną się deportacje już pierwszego dnia nowej administracji prezydenta Donalda Trumpa.
Szacuje się, że zagrożonych jest 11 milionów imigrantów bez uregulowanego statusu pobytu w USA. W niedzielę prawnicy imigracyjni radzili też co robić w sytuacji bezpośredniego zagrożenia deportacją. Chicago ma status tzw. miasta sanktuarium, przyjaznego nieudokumentowanym imigrantom. A to oznacza, że policja nie współpracuje ze służbami imigracyjnymi i ICE.
Jednak niektórzy radni chcą to zmienić. Silvana Tabares i Ray Lopez, starają się zmienić rozporządzenie Chicago Welcoming City Ordinance, aby umożliwić policji miejskiej współpracę z ICE. Współpraca ta miałaby pomoc w nielegalnych imigrantów, oskarżonych o ciężkie przestępstwa jak handel ludźmi, gwałty czy morderstwa.
Radni ci argumentują, że pomagając administracji Trumpa przy deportacji przestępców będą chronienie inni mieszkańcy. „Jeśli przekazanie jednego lub dwóch złych jabłek zapewni bezpieczeństwo tysiącom, wydaje mi się to uzasadnione” – powiedział Lopez.
Sprzeciwiali się temu protestujący w Pilsen w tym radny z 25. okręgu Byron Sigcho Lopez. „To nie do pomyślenia, że mamy członków Rady Miasta, którzy podejmują kroki w celu współpracy z administracją Trumpa” – powiedział Sigcho Lopez. Na 20 stycznia czyli na dzień inauguracji prezydentury Donalda Trumpa chicagowscy aktywiści zapowiedzieli kolejny protest.
BK