Wizyta wiceprezydent Kamali Harris w El Paso okazała się kulą w płot. Republikanie skrytykowali podróż Harris i nazwali wizytę „niczym więcej niż sesją zdjęciową”. Głównym zarzutem jest dobór lokalizacji, gdzie dochodzi raczej do sporadycznych przypadków nielegalnego przekraczania granicy.
Kamala Harris odwiedziła w piątek El Paso, aby zapoznać się „z bliska” z problemem masowej, nielegalnej imigracji na południowej granicy USA. Dobór miejsca wizyty od razu został zbombardowany krytyką i określony, jako unikanie realnego problemu – bo w El Paso go nie ma.
Głównym punktem jej wizyty było US Customs and Border Protection Central Processing Center oraz rozmowy z działaczami lokalnych organizacji na rzecz imigrantów – zapewniających im schronienie oraz usługi prawne.
Na miejscu, wiceprezydent broniła wyboru El Paso na lokalizację wizytacji granicy. Jej zdaniem to miasto jest ważne z punktu widzenia polityki migracyjnej, gdyż jak sama powiedziała: „To tutaj, w El Paso, ujawniono politykę poprzedniej administracji, politykę separacji dzieci”. Zwróciła także uwagę na politykę Donalda Trumpa – „Zostań w Meksyku” – która wymagała oczekiwania na rezultat postępowania azylowego poza granicami USA, właśnie w Meksyku.
„Widzieliśmy katastrofę, która wyniknęła z tego tutaj, w El Paso”, powiedziała Harris.
„Jeśli wiceprezydent przybył do Teksasu bez konkretnego planu zabezpieczenia naszej granicy i nie chce naprawić nieudolnej polityki imigracyjnej jej administracji, która spowodowała kryzys, to jej wizyta jest niczym innym, jak tylko okazją do zrobienia sobie zdjęcia” – podsumował wizytę teksański senator – Ted Cruz.
US Customs and Border Protection odnotował w maju 180 000 przechwyconych, nielegalnych imigrantów – najwięcej od marca 2020 roku. Statystyki nie obejmują oczywiście tych imigrantów, którym udało się przekroczyć granicę niezauważenie.
Red. JŁ