Administracja prezydenta Trumpa zaczyna wywierać coraz większą presję na „różne strony”, aby mogło dojść do porozumienia w sprawie pokoju na Ukrainie – powiedział PAP Matthew Boyse, ekspert think tanku Hudson Institute. Jego zdaniem Putinowi kończy się czas na udowodnienie, że traktuje rozmowy poważnie.
Sekretarz stanu USA Marco Rubio i specjalni wysłannicy prezydenta Trumpa: Keith Kellogg i Steve Witkoff spotkają się w środę w Londynie z przedstawicielami Ukrainy i państw europejskich, żeby rozmawiać na temat amerykańskiego planu pokojowego.
Będzie to kontynuacja ubiegłotygodniowych rozmów z Paryża, gdzie sekretarz stanu Rubio oświadczył, że w ciągu kilku dni trzeba ustalić, czy porozumienie Ukrainy z Rosją jest w krótkim okresie osiągalne. „Bo jeśli nie, to myślę, że po prostu pójdziemy dalej” – podkreślił amerykański polityk.
Według Matthew Boyse’a, byłego dyplomaty i eksperta waszyngtońskiego think tanku Hudson Institute, Amerykanie nie chcą dać się wciągnąć w przedłużające się negocjacje, w których Putin gra na czas. Jego zdaniem priorytetem administracji prezydenta Trumpa jest szybkie zakończenie wojny.
„Dlatego administracja zaczyna powoli wywierać coraz większą presję na różne strony, na Ukrainę, ale także na Rosję, aby mogło dojść do jakiegoś porozumienia. Amerykańscy negocjatorzy nie chcą być zwodzeni” – podkreślił w rozmowie z PAP Boyse i przypomniał, że Keith Kellogg, specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji mówił o możliwości zawarcia porozumienia w ciągu stu dni, czyli do 30 kwietnia. Boyse zastrzegł przy tym, że mogłoby dojść nawet do zerwania rozmów, jeśli prezydent Trump uzna, że Putin go ośmiesza.
„Myślę, że jeśli będzie jasne, że robi się z niego głupca, to może to zrobić. Zagroził przecież wcześniej nałożeniem ceł na niektóre kraje, którym Rosja sprzedaje ropę. Czy tak się stanie, to oczywiście inna kwestia” – przyznał Boyse.
W jego opinii ten tydzień jest dla rozmów pokojowych szczególnie ważny, choć prawdopodobnie więcej może się zdarzyć po stronie Ukrainy niż Rosji. Boyse zauważył, że Putin dopiero we wtorek powiedział po raz pierwszy, że jest gotów na bezpośrednie rozmowy z Kijowem w sprawie zaprzestania ataków obu stron na infrastrukturę cywilną.
W tym tygodniu wrócą rozmowy o umowie o minerałach między USA i Ukrainą. W ub. czwartek obie strony podpisały memorandum intencyjne, co według Boyse’a jest ważnym krokiem w kierunku zawarcia umowy o partnerstwie gospodarczym.
„A relacja gospodarcza, jaką Stany Zjednoczone i inne kraje będą mieć z Ukrainą, może utrzymać pokój. Dopóki Trump będzie u władzy, Putin nie zaryzykuje ponownego zaatakowania Ukrainy. Taki jest punkt widzenia obecnej administracji” – powiedział Boyse i przypomniał, że podczas pierwszej prezydentury Trumpa, rosyjska wojna przeciwko Ukrainie „wprawdzie trwała, ale nie na pełną skalę”.
Ekspert podkreślił, że amerykańskie zaangażowanie gospodarcze na Ukrainie byłoby rodzajem substytutu gwarancji bezpieczeństwa, których oczekują od USA Ukraińcy. Boyse przyznał jednak, że umowa minerałowa i amerykańskie inwestycje nie byłyby tym, czym jest członkostwo w NATO i artykuł 5.
„Na takie gwarancje bezpieczeństwa administracja Trumpa nie jest jednak gotowa. Nawet Europejczycy nie są na to gotowi” – podkreślił Boyse.
W jego opinii postawa niektórych europejskich państw członkowskich NATO jest dodatkowym, poważnym problemem, bo „nadal nie potwierdziły swoich słów o rosyjskim zagrożeniu i imperializmie Putina czynami”.
„Europejczycy muszą zmienić swoje podejście do kwestii bezpieczeństwa. Wielu z nich to zrobiło, ale inni nadal wypierają świadomość, że sytuacja wymaga od nich znacznie więcej, niż byli gotowi kiedykolwiek zrobić po zakończeniu zimnej wojny” – ocenił Boyse i wyjaśnił, że obecna administracja USA oczekuje od Europy nie tyle podzielenia się wydatkami, co wzięcia na siebie ciężaru obrony.
„Europejskie państwa muszą mieć zdolności obronne i przeznaczać 5 proc. PKB na wydatki wojskowe, tak jak to robi Polska – pod tym względem sojusznik idealny – i niektóre inne kraje NATO. Takie jest oczekiwanie administracji USA, aby mogła się zająć takimi poważnymi problemami jak Chiny i dług publiczny” – podkreślił Boyse i dodał, że niestety, większość krajów europejskich nic nie zmienia w swoim podejściu do obronności i to „denerwuje ludzi w amerykańskiej administracji”.
„Doszli więc do wniosku, że zmianę może jedynie przynieść używanie w kontaktach z europejskimi krajami bardziej bezpośredniego języka. Oczywiście większości to się nie podoba” – ocenił ekspert.
Boyse przyznał jednak, że rozumie niepokój Europy. „Sytuacja może się wydawać wysoce niesatysfakcjonująca, taktyka na razie wygląda nieskutecznie. Bez poważnych gwarancji bezpieczeństwa trudno będzie powstrzymać Rosję przed sprowokowaniem konfliktu” – ocenił ekspert. Zastrzegł równocześnie, że sprawa może wyglądać nieco inaczej z punktu widzenia dyplomaty, którym był przez wiele lat.
„Wtedy, to co robią negocjatorzy nabiera sensu, bo inne rozmowy, które miały zakończyć wojny, szczególnie te z wrogimi krajami o tak maksymalistycznych celach jak Rosja, też trwały. Nie da się tego zrobić w kilka tygodni” – ocenił ekspert.
Boyse sceptycznie ocenił jednak możliwość zaakceptowania przez Ukrainę założeń dokumentu, przekazanego im według dziennika „Wall Street Journal” przez amerykańskich negocjatorów w piątek w Paryżu. Jak podała gazeta, w zamian za pokój Amerykanie mieliby uznać rosyjską aneksję Krymu i zgodzić się na zablokowane członkostwa Ukrainy w NATO.
„Kijowowi byłoby bardzo trudno zaakceptować aneksję Krymu, dlatego jeśli to w ogóle prawdziwy dokument, to myślę jednak, że jest czymś w rodzaju bazy do dyskusji” – ocenił Boyse i przyznał, że zgoda na aneksję Krymu byłaby zaprzeczeniem stanowiska amerykańskiej administracji z czasów pierwszej prezydentury Trumpa, a także byłaby niezgodna z obecnym stanowiskiem Kongresu.
Boyse przyznał, że jest sceptyczny w sprawie osiągnięcia pokoju na Ukrainie. „Tak jak każdy chcę, żeby ta wojna się skończyła, jednak trudno sobie wyobrazić jej koniec bez istotnych zmian w rosyjskim podejściu do negocjacji” – podsumował Boyse.
Anna Gwozdowska (PAP)