Bogusław Kaczmarek uznał, że Kamil Glik był postacią numer jeden wygranego 2:0 barażowego meczu piłkarskich mistrzostw świata ze Szwecją, a najlepszy występ w kadrze zaliczył Wojciech Szczęsny. „Słowa uznania należą się też sztabowi medycznemu” – powiedział PAP gdański trener.
Kaczmarek ocenił, że w pierwszej połowie meczu z Szwecją nie brakowało agresji i determinacji, jednak pod względem techniczno-taktycznym niewiele różniła się od słabego, zremisowanego 1:1, towarzyskiego spotkania ze Szkocją.
„Morale naszej drużyny odmienił rzut karny. Przy stanie 1:0 goście dominowali, ale zeszło z nich powietrze, kiedy stracili drugiego gola. Lewandowski zamęczył Danielsona, a Zieliński, który do tej pory błąkał się po boisku, zadał decydujący cios i wbił rywalom gwóźdź do trumny. Nie wiem dlaczego trener Andersson zwlekał z wprowadzeniem Ibrahimovica, jednak to nie nasz problem. Mogliśmy wygrać nawet 5:0, ale i tak zatopiliśmy Szwedów jak w słynnej morskiej bitwie pod Oliwą” – obrazowo ocenił popularny „Bobo”.
Według niego, najlepszy mecz w reprezentacji rozegrał bramkarz Wojciech Szczęsny.
„Dla niektórych najlepszym jego występem było wygrane 2:0 w 2014 roku eliminacyjne spotkanie mistrzostw Europy w Warszawie z Niemcami, ale ja mam inną hierarchię. Wojtek obronił trzy kluczowe dla losów rywalizacji sytuacje, a zwłaszcza strzał Forsberga w drugiej połowie. Poza tym naszą wartością dodaną byli Bielik, Szymański i Bereszyński, który odebrał ochotę do gry Kulusevskiemu. Mógł się też podobać wychodzący wysoko, dynamiczny i agresywny Cash. Zresztą w każdej formacji mieliśmy nieformalnego przywódcę” – dodał.
Za najważniejszą postać meczu ze Szwedami asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski uznał jednak zmagającego się z urazem środkowego obrońcę Kamila Glika.
„To nasz cichy bohater, który pokazał hart ducha, wykazał się odpowiedzialnością, a jego energia udzieliła się całej drużynie. Wielkie brawa należą się także osobom, z którymi współpracowałem w Grodzisku Wielkopolskim, czyli lekarzowi Jackowi Jaroszewskiemu i masażyście Pawłowi Bamberowi, bo to oni postawili go na nogi. Ważną rolę odegrała również w Chorzowie publiczność. Byłem w sztabie kadry podczas kultowego, wygranego 2:1 w 2006 roku, eliminacyjnego meczu z Portugalią i pamiętam, jaką atmosferę są w stanie stworzyć na Stadionie Śląskim kibice” – podkreślił.
72-letni szkoleniowiec zauważył, że duży udział w sukcesie biało-czerwonych miał także… Paulo Sousa.
„Gdyby Portugalczyk nie uciekł, to nadal musielibyśmy z nim się męczyć. A gdyby nie narobił bigosu w ostatnim meczu z Węgrami, to przecież układ gier barażowych wyglądałby zupełnie inaczej. To wszystko było zrządzeniem losu. Zresztą szczęście nie opuściło nas także w konfrontacji ze Szwedami. Widać, że fortuna nam sprzyja i oby jak najdłużej towarzyszyła temu zespołowi” – przyznał.
Finałowy turniej MŚ w Katarze odbędzie się w dniach 21 listopada – 18 grudnia.
„Cieszmy się z awansu, ale nie popadajmy w euforię. Tę drużynę czeka sporo pracy, bo w naszej grze dużo było niedociągnięć i mankamentów, czego sztab ma chyba pełną świadomość. Poza tym dla wielu reprezentantów będą to ostatnie mistrzostwa świata i już teraz trzeba szukać następców, którzy będą w stanie płynnie ich zastąpić. Nic nie trwa wiecznie…” – podsumował.(PAP)
Autor: Marcin Domański
md/ pp/