20 lat temu GKS Katowice spadł z piłkarskiej ekstraklasy, nie dostał licencji na grę w ówczesnej drugiej lidze i wystartował dwa poziomy niżej. Klub przejęli wtedy kibice. „Byliśmy zieloni jak pietruszka. Wywinęliśmy niezły numer” – powiedział PAP wiceprezes ówczesnego GKS Artur Łój.
W lutym 2005 sytuacja finansowa spółki GKS Katowice była zła. Piłkarzom w oczy zaglądało widmo spadku, wierzyciele domagali się szybkiej spłaty należności. Klub mógł potwierdzać do gry tylko młodych, do 21. roku życia, polskich zawodników. Zespół zamiast wyjechać na zagraniczne zgrupowanie, trenował zimą w Katowicach. Ostatecznie katowiczanie spadli z ekstraklasy, a prezes spółki prowadzącej klub Piotr Dziurowicz publicznie ujawnił fakt kupowania meczów. Na mocy decyzji PZPN i Śląskiego ZPN nowy klub – zarządzany już przez kibiców – zaczął rozgrywki na czwartym poziomie, zamiast na samym dole, czyli w klasie B. W kolejnym sezonie katowiczanie nie przegrali żadnego z 34 meczów, łącznie z barażami.
„Początkowo to była taka nieformalna grupa, licząca około 40 osób, potem powstało stowarzyszenie. Było widać, że pomysł Piotra Dziurowicza na klub się kończy. Chciał, ale nie potrafił niczego wokół zbudować. Nie miał szans dalej funkcjonować. Staraliśmy się pobudzić środowisko. Okazało się, że albo my to weźmiemy, albo… nikt. Nie mieliśmy żadnego doświadczenia, większość z nas studiowała, było w nas mnóstwo młodzieńczego zapału. Dopisało nam też szczęście, ale ono chyba sprzyja szaleńcom” – przypomniał okoliczności przejęcia klubu Łój.
Jak przyznał, zdecydowano, by wszystko zacząć od początku, z czystą kartą.
„Długi spółki okazały się większe niż sądziliśmy. Nie mieliśmy na początku zbyt wielu przyjaciół. Działaliśmy w totalnej partyzantce, nie wiedzieliśmy, ilu ludzi przyjdzie na pierwszy mecz. 20 minut przed rozpoczęciem na trybunach była garstka kibiców, po chwili przyszło… pięć tysięcy. To był znak, że mamy szansę” – wspominał.
Inny z wiceprezesów ówczesnego GKS Paweł Stolarczyk ze śmiechem nawiązał do wizyty u jednego z kandydatów na sponsora.
„Widząc nasz młody wiek wyjaśnił, że dopóki nie przyjedziemy Mercedesami albo BMW, to nie mamy o czym rozmawiać. My na początku chcieliśmy ludziom tylko uświadomić problem. O przejmowaniu klubu nie było mowy. Ale tak to jakoś poszło siłą rozpędu. Mieliśmy problem z pracownikami, bo w spółce nikogo praktycznie nie było. Bardzo nam pomógł kierownik drużyny Paweł Maźniewski. Uzmysłowił nam wiele rzeczy, otworzył oczy” – powiedział Stolarczyk.
Odbudowywanemu klubowi pomagał Katowicki Holding Węglowy. „Gwiazdorski” kontrakt dla zawodnika wynosił pięć tysięcy złotych. Prezesem został zmarły w ubiegłym roku były świetny napastnik GKS i reprezentacji Polski Jan Furtok.
„Ze strony piłkarzy było dużo zrozumienia, jednak bez Jasia to wszystko, by się nie udało. Był nie tylko twarzą przedsięwzięcia, ale i ułatwiał wiele kontaktów przez swoją wielką komunikatywność. Pracowaliśmy od rana do nocy. Nam się wydawało, że Dziurowicz był leniwy, bo gdyby się ruszył z gabinetu, to znalazłby mnóstwo sponsorów. Szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Mieliśmy świetne foldery reklamowe, ale okazało się, że samo umówienie spotkania to już był cud, a zainteresowanie kogoś nasza ofertą – praktycznie niemożliwe. Pomagały prywatne znajomości i kontakty. Myśleliśmy, że przejmiemy klub na chwilę i komuś przekażemy, ale nie było chętnych. Wokół panował klimat nieufności. Powoli tworzyliśmy struktury klubowe i się rozwijaliśmy” – zaznaczył Łój.
Stolarczyk dodał, że Furtok cieszył się olbrzymim zaufaniem u piłkarzy.
„Miał z nimi świetny kontakt. Zaufali jemu i trenerom, czyli Lechosławowi Olszy i Henrykowi Górnikowi. O tym, że zostali na trybunach kibice, zadecydował czynnik sportowy. Wygrywaliśmy, gra była widowiskowa, z dramaturgią. Przed meczami pożyczaliśmy od Jasia terenowe auto, mieliśmy radiowy dżingiel z zaproszeniem na stadion i jeździliśmy z głośnikiem po mieście” – przypomniał.
Nie ukrywał, że w trakcie tej pięcioletniej przygody zdarzały się też sytuacje bardzo trudne.
„Najstraszniej było wtedy, kiedy na stadionie pojawił się komornik i chciał – w związku z długami starej spółki – zająć rozkładany tunel, którym na murawę wychodzą zawodnicy, oraz tablicę do sygnalizacji zmian podczas meczów” – przekazał.
Łój przyznał, że prowadzonemu przez dwudziestokilkuletnich działaczy GKS pomagali czasem ludzie i firmy, po których się tego nie spodziewali. Sponsorem została np. spółka PKP Cargo, której szefów do współpracy namówili związkowcy.
„To była dla nas fantastyczna przygoda. Byliśmy młodzi i szaleni. Nie mieliśmy zobowiązań, pracy, rodzin. To były najlepsze lata życia. Satysfakcja jest duża, bo kiedy zaczynaliśmy, dookoła mówiono, że porywamy się z motyką na słońce. A nas to nakręcało. Dziwnie wyglądały też pierwsze rozmowy z policją, bo przecież wcześniej byliśmy tylko kibicami” – zauważył.
Własnościowe zmiany w GKS zatoczyły koło, kiedy w 2010 roku stowarzyszenie kibiców zdecydowało o przekazaniu klubu nowej spółce.
„Poczuliśmy, że pewien układ się kończy, ja byłem wypalony. Na szczęście wszystko poszło w dobrą stronę. Ubiegłoroczny awans do ekstraklasy smakował szczególnie. To takie hollywoodzkie zwieńczenie tej historii. Spełniły się moje marzenia, miasto się zaangażowało w klub, wszystko się poukładało. Wreszcie GKS jest na swoim miejscu, do tego powstał nowy stadion. A my możemy spokojnie przyjść na mecz, a potem skomentować, jak grali piłkarze” – wskazał Łój.
„No a hokeiści to nawet grają w europejskich pucharach” – dodał z uśmiechem.
Ludzie kierujący GKS w trudnym dla klubu okresie po zakończeniu „kariery” działaczy poszli swoimi drogami, niezwiązanymi ze sportem.
„Wprowadziliśmy w czyn hasło +Całe życie – to GKS Katowice+. Nie zarobiliśmy przez te lata żadnych kokosów. Początkowo pracowaliśmy za darmo, ja pierwszy dostałem umowę. Na pół etatu, kiedy skończyłem studia. Było łatwiej o tyle, że mieszkaliśmy z rodzicami” – wspomniał Stolarczyk.
Prowadzeni przez trenera Rafała Góraka piłkarze GKS wiosną 2024 po 19 latach wrócili do ekstraklasy, w której spisują się bardzo dobrze. Grają u siebie przy pełnych trybunach. Pod koniec marca przeprowadzą się na nowy, dwa razy większy stadion. Większościowym udziałowcem klubu jest samorząd Katowic.
Piotr Girczys (PAP)
gir/ pp/