Debaty wyborcze coraz częściej przypominają wymianę frazesów, w której dziennikarz ma niewiele do powiedzenia – alarmuje socjolog Mikołaj Lewicki. Zjawisko to, narastające od lat, osłabia debatę publiczną; widzowie oczekują rzetelnych rozmów, te odnaleźli na YouTubie – dodaje Jakub Bierzyński.
Tegoroczne debaty prezydenckie zostały zdominowane przez zadawanie sobie nawzajem pytań przez kandydatów. Rola dziennikarzy ograniczała się do zapowiadania kolejnych bloków tematycznych i pilnowania czasu odpowiedzi uczestników.
Socjolog Jakub Bierzyński zapytany przez PAP o to, dlaczego dziennikarze odgrywali mniej istotną rolę podczas debat niż w poprzednich latach, ocenił, że debaty prowadzone przez nich były „słabe merytorycznie, mniej lub bardziej chaotyczne i źle przygotowane, niezależnie od tego, w której stacji się odbywały”. Jego zdaniem znacznie ciekawsze były te spotkania, w których kandydaci zadawali sobie pytania nawzajem – jak podczas pierwszej debaty organizowanej przez „Super Express”.
Według Bierzyńskiego najciekawsze i cieszące się największą popularnością debaty prowadził Krzysztof Stanowski na swoim kanale YouTube’owym – w formacie jeden na jeden. „Żadna stacja telewizyjna nie była zainteresowana długimi wywiadami, ponieważ na rynku mediowym wszyscy są przekonani, że idziemy w stronę TikToka – krótkich, emocjonalnych przekazów, bez pogłębiania tematu. Tymczasem okazuje się, że półtoragodzinny lub dwugodzinny wywiad z politykiem może obejrzeć na YouTubie 2 mln ludzi. To jest szok” – podkreślił.
„Główne media informacyjne wpadły w pułapkę gonitwy za newsami, a Stanowski zaproponował format długiej, pogłębionej, intelektualnie ciekawej rozmowy, bez ataków na siebie nawzajem, bez szukania bon motów, bez prób +zaorania+ przeciwnika, bez lansowania prowadzącego kosztem rozmówcy, co jest nagminną praktyką w telewizyjnych programach informacyjnych” – powiedział. „Okazało się, że stara, sprawdzona formuła sprzed 20 lat świetnie się ogląda i ma fantastyczne zasięgi. Ludzie są zainteresowani, chcą słuchać argumentów, pogłębionych analiz, a nie tylko filipik słownych, co stało się grzechem wszystkich telewizji” – dodał.
Socjolog ocenił również warsztat dziennikarzy pracujących w stacjach telewizyjnych. Według niego prowadzący programy informacyjne oraz wywiady są do nich nieprzygotowani, a telewizję informacyjną ogląda się obecnie „jak zapasy w błocie”. „Nie ma wymiany argumentów, są wymiany ciosów. To jest widowisko, a nie rozmowa na jakikolwiek temat” – powiedział.
Jego zdaniem telewizja zamieniła się miejscami z YouTube’em, który „bije ją na głowę”. „Jeżeli ktoś chce formy rozrywkowej, to powinien włączyć Telewizję Republika albo TVN, w zależności od preferencji politycznych. A jeżeli chce się czegoś dowiedzieć i lepiej poznać rozmówcę, powinien włączyć YouTube’a” – dodał.
Zapytany, czy transmitowanie programów z YouTube’a na żywo przez ogólnopolskie stacje telewizyjne oznacza kapitulację dziennikarzy, odpowiedział, że „tak to wygląda”. Dodał, że wyposażenie i nowoczesna technologia, które posiada telewizja, „idą w błoto, ponieważ nie tworzą żadnej wartości dla widza”. Wskazał jednak, że debaty mają duży wpływ na wizerunek kandydata, a co za tym idzie – na to, jak zagłosują wyborcy. W związku z tym sztaby ustalają warunki preferencyjne dla własnych kandydatów.
Zwrócił uwagę, że funkcjonujący do dziś model działania sztabów zaczął być stosowany w 2007 r., od debaty Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim. Publiczność w większości opowiedziała się przeciwko Kaczyńskiemu, udzielając poparcia jego przeciwnikowi. Wszystkie sztaby nauczyły się wówczas, że o sukcesie w równym stopniu co kandydat decydują reguły rozmowy, które mogą mu to zwycięstwo ułatwić lub utrudnić – negocjowane co do najdrobniejszych szczegółów.
Socjolog dr hab. Mikołaj Lewicki zwrócił z kolei uwagę, że podział na media mainstreamowe i inne, głównie internetowe, zamazuje się już od wielu lat. Według badania przeprowadzonego w 2016 r. w Instytucie Studiów Zaawansowanych przy Krytyce Politycznej, na temat klasowości używania mediów w kontekście politycznym, było widać, że niektóre elektoraty i grupy społeczne coraz bardziej odchodzą od tradycyjnych mediów informacyjnych na rzecz internetu właśnie.
Zaznaczył, że silniej rozwijały się media społecznościowe tych partii i ugrupowań, które nie miały dobrego dostępu do mediów mainstreamowych. Ten trend się ugruntował: w sieci sprawniej działają te inicjatywy i ci liderzy polityczni, którym tradycyjne media informacyjne dają głos rzadko i na ogół w określonej roli – „radykalnej opozycji”, „ekstremalnych ideologii” etc.
Lewicki wskazał, że w mediach społecznościowych coraz wyraźniej widać, jak dużą rolę odgrywają tzw. gatekeeperzy, czyli nieformalni liderzy opinii. Nie zawsze są to osoby z wykształceniem czy doświadczeniem eksperckim, np. w dziedzinie polityki, ale w danym środowisku pełnią funkcję komentatorów i przewodników opinii. „Stają się oddolnymi komentatorami rzeczywistości” – dodał.
W międzyczasie zaczęły powstawać kanały społecznościowe oparte na silnej osobowości prowadzącego. „Mamy na przykład Kanał Zero Krzysztofa Stanowskiego czy innych liderów opinii, którzy tworzą swoje treści, opierając się na marce osobistej. To właśnie te media zaczynają wchodzić do głównego nurtu, a Stanowski właściwie już się w nim znalazł. Można się spodziewać, że będzie dalej rozwijał swoją działalność” – powiedział Lewicki.
„Tego typu kanały mają tę przewagę, że stoją za nimi konkretne osoby – rozpoznawalne, lubiane, wiarygodne. Często liczy się bardziej to, że znamy prowadzącego, niż jego wiedza ekspercka. Autorytet i kompetencje schodzą na dalszy plan” – zaznaczył.
Lewicki wyjaśnił, że media informacyjne działają na zasadzie selekcji treści, które mają największe szanse na zainteresowanie odbiorców. W przypadku nowych mediów, takich jak platformy społecznościowe, o tym, co zobaczymy, decydują głównie algorytmy. Dziennikarze mają w takim systemie znacznie mniejszy wpływ na to, co trafia do odbiorców.
„Muszą cały czas walczyć z algorytmami, a przy ograniczonych budżetach najczęściej tę walkę przegrywają. Przez to coraz trudniej odróżnić profesjonalne dziennikarstwo od amatorskich przekazów tworzonych oddolnie” – powiedział.
Socjolog zwrócił też uwagę, że pozycję tradycyjnych mediów osłabiają sondaże. Podkreślił, że gdy wszystkie redakcje próbują potwierdzać swoją wiarygodność za pomocą sondaży, z czasem zaczynają wyglądać bardzo podobnie. W efekcie różnice między nimi się zacierają i przestają mieć znaczenie dla odbiorców, a „narzędzia, które miały wzmacniać zaufanie do mediów, zaczynają przynosić odwrotny efekt” – ocenił.
„Następuje chaos informacyjny: odbiorcom trudno się zorientować, dlaczego sondaże się różnią, dlaczego jeden z nich ma być wiarygodniejszy, etc. Przypomina to logikę, w której w reklamach proszków do prania dowiadujemy się po raz kolejny, że reklamowany proszek +daje biel bielszą od dotychczasowej bieli+”.
Jego zdaniem debaty wyborcze również tracą autentyczność, bo kandydaci opierają się głównie na podpowiedziach ekspertów.
„Mówią to, co im się każe powiedzieć, według zasady: powiedz +X+, a zyskasz taki a taki procent poparcia. Kandydaci nie rozmawiają ze sobą naprawdę – wymieniają jedynie komunikaty, posługując się gestami, ironią czy wyuczonymi formułkami” – stwierdził.
„W takiej sytuacji dziennikarze są coraz bardziej bezsilni. System medialny sam się osłabia. Przeradza się w wymianę gotowych fraz, w której nie ma miejsca na prawdziwą debatę. To długotrwały proces i niestety bardzo szkodliwy dla życia publicznego” – podsumował.
Lewicki zwrócił uwagę, że „Super Express” zastosował inną formułę debaty, która okazała się skuteczniejsza.
„Pojawił się element zaskoczenia – nie było wiadomo, jakie pytanie padnie i jak zareagują kandydaci. Była też bezpośrednia interakcja między nimi, co najwyraźniej spodobało się widzom. To pokazuje, gdzie leży problem” – zaznaczył.
Dodał też, że media, które nie potrafią same zbudować swojej wiarygodności, często sięgają po osoby znane z innych platform, na przykład z YouTube’a.
„W ten sposób powstaje zamknięty, samozwrotny system, a media, które miały być opiniotwórcze, włączają się do gry o klikalność” – ocenił.
W drugiej turze wyborów prezydenckich, która odbędzie się 1 czerwca, zmierzą się kandydat KO Rafał Trzaskowski i popierany przez PiS Karol Nawrocki. Jedyna bezpośrednia debata telewizyjna – współorganizowana przez TVP, TVN i Polsat – między dwoma głównymi kandydatami odbyła się 23 maja w Warszawie. Przed pierwszą turą odbyła się również debata w Końskich, w której uczestniczyło ośmioro kandydatów. Wszystkich 13 kandydatów wzięło udział w dwóch debatach – dla TVP, TVN i Polsat oraz dla „Super Expressu”.
Trzaskowski i Nawrocki udzielili również – osobno – wywiadów na kanale YouTube Sławomirowi Mentzenowi, a także – przed pierwszą turą wyborów – Krzysztofowi Stanowskiemu.
W historii Polski nigdy nie było aż tylu debat przed wyborami prezydenckimi.
(PAP)