65 lat temu, 28 i 29 czerwca 1956 r., w Poznaniu doszło do robotniczych protestów, które przerodziły się w walki uliczne. Władze do ich stłumienia użyły wojska. W konsekwencji śmierć poniosło co najmniej 58 osób, rannych było ponad 600. Poznański Czerwiec był pierwszym polskim buntem robotniczym przeciwko niesprawiedliwości systemu komunistycznego.
Tuż po śmierci Stalina w marcu 1953 r. w wielu krajach kontrolowanych przez Związek Sowiecki narastało napięcie społeczne. Już w maju 1953 r. w czeskim Pilźnie wybuchł strajk w miejscowych zakładach zbrojeniowych. Wystąpienie zostało brutalnie stłumione przez siły bezpieczeństwa. Zaledwie kilkanaście dni później w Berlinie Wschodnim wybuchło powstanie robotnicze, które szybko rozlało się na wiele innych miast NRD. Protest stłumiły sowieckie czołgi.
Również protest poznańskich robotników w czerwcu 1956 r. wywołany był dramatycznymi warunkami życia skontrastowanymi z przywilejami, którymi cieszyła się elita władzy. Realizowany od kilku lat plan sześcioletni zakładał forsowną industrializację skoncentrowaną na rozwoju przemysłu ciężkiego. Ceną było zamrożenie płac przy jednoczesnym podwyższaniu surowych norm pracy. Szczególnie trudna sytuacja panowała w najwyżej rozwiniętych regionach kraju. Władze komunistyczne na inwestycje w Poznaniu i Wielkopolsce przeznaczały mniej środków niż w innych rejonach państwa, tłumacząc to koniecznością wspierania obszarów najbardziej zacofanych. Sytuację pogarszały próby kolektywizacji rolnictwa. Zakładanie spółdzielni rolniczych oznaczało spadek produkcji rolnej. Brakowało też węgla, który był przeznaczany głównie dla przemysłu ciężkiego.
Średnia płaca w Poznaniu była niższa o 8 proc. od średniej krajowej. Ogromnym problemem był brak mieszkań. Duży wpływ na postawę poznańskich robotników miały także tradycje protestów w tym regionie, sięgające nie tylko okresu międzywojennego, ale i zaborów. Nie bez znaczenia było też to, że większość pracowników zakładów przemysłowych Poznania była jego rdzennymi mieszkańcami.
Bezpośrednim powodem wystąpień robotniczych w czerwcu 1956 r. był trwający od dłuższego czasu konflikt w Zakładach im. Stalina (wcześniej Zakłady Hipolita Cegielskiego), zatrudniających ok. 13 tys. osób. Ich załoga domagała się zwrotu niewłaściwie naliczanych podatków od premii, obniżenia wyjątkowo wysokich norm produkcyjnych, poprawy warunków pracy oraz lepszej organizacji, która zlikwidowałaby wielogodzinne przestoje. Wśród postulatów pojawiły się także żądania podwyżki płac i obniżenia cen. Zaczęto grozić strajkiem ostrzegawczym.
Wobec narastającej frustracji 26 czerwca 1956 r. do Warszawy na rozmowy w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców wyjechała wybrana przez robotników delegacja. Minister Roman Figielski w rozmowach z jej przedstawicielami zgodził się z wieloma przedstawionymi mu postulatami. Jednak 27 czerwca, podczas wizyty w Zakładach im. Stalina w Poznaniu, nie potwierdził wobec zgromadzonej załogi swoich wcześniejszych deklaracji. Wywołało to oburzenie robotników.
O godz. 6.30 28 czerwca nad Zakładami im. Stalina zabrzmiała syrena. Robotnicy „Cegielskiego” ogłosili strajk i w pochodzie ruszyli w kierunku Miejskiej Rady Narodowej, która mieściła się przy placu Mickiewicza (wówczas noszącego imię Stalina). W trakcie marszu przyłączali się do nich pracownicy innych zakładów.
Jeden ze świadków tych wydarzeń, Józef Wielgosz, tak je wspominał: „Jeszcze dziś w pamięci wielu poznaniaków wyraziście odżywają obrazy z tego niesamowitego pochodu. Oto jeden z nich. W tym czasie wszyscy pracownicy fizyczni nosili obuwie drewniane, zwane wówczas kujonami lub okulakami. Pochód więc z tej racji słychać było z daleka przez głuchy stukot drewniaków o bruk. Scena ta uparcie kojarzyła się z jakimś obozem pracy. Ten przejmujący stukot, zacięte twarze, zaciśnięte pięści i nędzny roboczy strój dopełniał obrazu jakby żywcem wziętego z tragicznych dla Polski lat okupacji. W pierwszych szeregach szły kobiety, które w fabryce wykonywały ciężką, prawie katorżniczą pracę. […[ Przechodnie na ulicy, a zwłaszcza kobiety na ich widok płakały. Najprawdziwsza prawda wyszła na ulicę, by pokazać miastu swe prawdziwe oblicze”. Idący demonstranci skandowali hasła: „Precz z normami”, „My chcemy chleba dla naszych dzieci”, „Precz z czerwoną burżuazją”, „Precz z komunistami”, „Wolności”, „Precz z niewolą, precz z Ruskami, precz z siedemnastoma latami niewoli”, „Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej”. Część manifestantów, która weszła do budynków publicznych, wyrzucała na zewnątrz czerwone flagi, a także niszczyła portrety i popiersia sowieckich oraz polskich przywódców. Demonstranci wtargnęli również do budynku Komendy Wojewódzkiej MO.
Po pojawieniu się plotki o aresztowaniu delegatów, którzy prowadzili w imieniu robotników negocjacje w Warszawie, grupa manifestantów ruszyła w kierunku więzienia przy ul. Młyńskiej i przechodząc przez mur, otworzyła jego bramy. Strażnicy nie stawiali oporu. Wypuszczono ponad 250 więźniów i zabrano broń z więziennej zbrojowni. Inni demonstranci dostali się do sąsiadującego z aresztem budynku Sądu Rejonowego i prokuratury. Wyrzucaną przez nich dokumentację palono na ulicy. Część protestujących przeszła też na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Dzięki temu o protestach dowiedzieli się goszczący w mieście obywatele innych krajów.
Pierwsze strzały w Poznaniu padły tego dnia przy ul. Kochanowskiego, gdzie mieścił się Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP), który około południa został oblężony przez tłum. Byli zabici i ranni, według relacji świadków strzelano z budynku do kobiet i dzieci.
Wśród robotników był jeden z późniejszych symboli Poznańskiego Czerwca, trzynastoletni Romek Strzałkowski, który przejął flagę narodową niesioną przez tramwajarki. Kilka godzin później jego ciało zostało znalezione w pozycji siedzącej, przywiązane do krzesła na terenie garażów należących do Urzędu Bezpieczeństwa. Zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. W liście skierowanym do prokuratury generalnej we wrześniu 1957 r. jego ojciec napisał: „Mój syn odegrał w wypadkach poznańskich rolę symboliczną. W ogniu walki, wśród gradu kul pochwycił on leżący na ziemi skrwawiony sztandar narodowy i rozwinął go przed ziejącymi ogniem oknami gmachu WUBP. […] syn nasz nie poległ w walce ani nie padł od zbłąkanej kuli. Dziecko nasze zostało zamordowane – samotne i bezbronne w budynku WUBP. Bezlitośni siepacze wzięli na nim odwet za to, że na oczach zgromadzonych tłumów ono rozwinęło polską chorągiew narodową, ten symbol wolności”.
Walki wokół WUBP stawały się coraz bardziej zaciekłe, dochodziło do wymiany strzałów. Przysłana pracownikom bezpieczeństwa z pomocą kompania z Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych została rozbrojona. W innych częściach miasta również dochodziło do starć.
W zaistniałej sytuacji Biuro Polityczne KC PZPR zatwierdziło decyzję o pacyfikacji miasta z wykorzystaniem wojska. Dowodzenie akcją powierzono wiceministrowi obrony narodowej gen. Stanisławowi Popławskiemu, sowieckiemu oficerowi od 1944 r., delegowanemu do Ludowego Wojska Polskiego. Do Poznania wysłano także delegację rządową z Warszawy z Józefem Cyrankiewiczem, Wiktorem Kłosiewiczem i Jerzym Morawskim.
28 czerwca ok. godz. 14.00 po przylocie do Poznania gen. Popławski wydał rozkaz opanowania sytuacji pod budynkiem WUBP. Mniej więcej dwie godziny później do centrum miasta weszła 19. Dywizja Pancerna Śląskiego Okręgu Wojskowego. Wieczorem dołączyły do niej jednostki Sudeckiej 10. Dywizji Pancernej oraz 4. i 5. Dywizji Piechoty. Żołnierzy wysyłanych do miasta dowódcy przekonywali, że będą tłumić rozruchy wywołane przez zachodnioniemieckich agentów.
W tym czasie w Poznaniu skoncentrowano ponad 10 tys. żołnierzy, 359 czołgów, 31 dział pancernych i blisko 900 samochodów oraz motocykli. W krwawej pacyfikacji obok wojska brali udział funkcjonariusze UB, MO i żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego. W trakcie walk bojownicy poznańscy zniszczyli lub uszkodzili kilkadziesiąt czołgów.
Wieczorem 29 czerwca premier Józef Cyrankiewicz w przemówieniu radiowym wygłosił słowa, które przeszły do historii dyktatury komunistycznej w Polsce: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”. „[…] wielką mowę palnął przez radio, z której wszyscy się tylko wyśmiali. Była to woda plugawa, a nie mowa, gdyż do ludu pracującego, walczącego o swoje prawa, nie wygłasza się mowy z pogróżkami odrąbania ręki, która przeciwko nim, moskiewskim pachołkom, się podnosi […]. My, poznaniacy, jesteśmy bohaterami i przejdziemy do historii, a to, co wasze gazety piszą, to wszystko się psu na budę zda” – pisał anonimowy nadawca listu do Polskiego Radia.
Ostatnie walki zakończyły się rankiem 30 czerwca. Ich bilans był tragiczny. Śmierć poniosło co najmniej 58 osób, rannych było ponad 600. Wśród zabitych było 50 cywilów, 4 żołnierzy, 3 funkcjonariuszy UB oraz 1 funkcjonariusz MO.
Nad aresztowanymi znęcali się funkcjonariusze UB i MO, maltretując ich fizycznie i psychicznie. Na lotnisku Ławica utworzony został punkt filtracyjny, do którego skierowano ponad 700 zatrzymanych. Spośród nich ok. 300 zatrzymano pod zarzutem napadów lub kradzieży. Procesy robotników były śledzone przez korespondentów zagranicznych i przedstawicieli ambasad krajów zachodnich. W ich relacjach przewija się postać Stanisława Hejmowskiego, jednego z najwybitniejszych poznańskich adwokatów, który podjął się obrony sądzonych. Niemal do końca życia był z tego powodu represjonowany i inwigilowany przez bezpiekę. Część procesów oskarżonych została przerwana w październiku 1956 r.
Przez kolejne ćwierć wieku mówienie o wydarzeniach z czerwca 1956 r. było zakazane. Już rok po masakrze „wygaszający” odwilż Władysław Gomułka nakazał otoczyć dramat robotników „żałobną kurtyną milczenia”.
Zupełnie inaczej postępowały środowiska emigracyjne oraz Kościół. Już w pierwszych dniach po tragedii arcybiskup poznański Antoni Baraniak nakazał odprawianie nabożeństw za poległych, rannych i ich rodziny. Zbierano również środki na pomoc materialną. W październiku 1957 r. przy poznańskiej kurii zorganizowano Referat Miłosierdzia Chrześcijańskiego, który opiekował się tymi, którzy po czerwcu znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji.
W 1971 r. nakładem paryskiej „Kultury” ukazała się pierwsza monografia wydarzeń czerwca autorstwa Ewy Wacowskiej, która była świadkiem dramatu. Wielu innych uczestników protestów potajemnie zbierało relacje i próbowało rekonstruować przebieg wydarzeń, mając nadzieję, że nadejście kolejnej „odwilży” pozwoli na ich opublikowanie.
Przełomem w walce o pamięć o zbrodniach reżimu komunistycznego okazało się powstanie „Solidarności”. Niemal natychmiast po zarejestrowaniu związku zawodowego robotnicy podjęli starania o budowę pomnika upamiętniającego zryw sprzed ćwierć wieku. Mimo wielu trudności stwarzanych przez władze, dzięki wysiłkowi robotników „Cegielskiego”, kilka dni przed rocznicą udało się ukończyć monument na placu Mickiewicza. Uroczystość jego odsłonięcia odbyła się 28 czerwca 1981 r., w 25. rocznicę buntu. Szacuje się, że na placu zgromadził się tłum liczący ok. 200 tys. osób. Wśród zaproszonych byli m.in. Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz. Odsłonięcia dokonał uczestnik Czerwca ’56 Stanisław Matyja. Po uroczystości odbyła się msza, podczas której odczytano telegram od Jana Pawła II.
Od 1991 r. trwa śledztwo związane z przestępczymi czynami funkcjonariuszy państwa komunistycznego, sprowadzającymi się m.in. do pozbawienia życia szeregu osób, spowodowania obrażeń ciała, bezprawnych pozbawień wolności i znęcania się nad zatrzymanymi uczestnikami protestu. Prowadząca postępowanie Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu przesłuchała dotąd 1,4 tys. osób.
W ostatnich latach dzięki weryfikacji źródeł archiwalnych udało się ustalić, że zatrzymanych i aresztowanych w związku z Czerwcem było co najmniej 1 113 osób – 274 osób aresztowanych i 839 zatrzymanych. Do tej pory przyjmowano łączną liczbę przynajmniej 746 osób.
Poznański Czerwiec 1956 r. był pierwszym „polskim miesiącem”. Masowe wystąpienie robotników przeciwko komunistycznym władzom w poważnym stopniu przyspieszyło zmiany polityczno-gospodarcze w PRL. Zdaniem części historyków zapobiegło również zbrojnemu i dramatycznemu zrywowi w październiku 1956 r. Był to ostatni w dziejach PRL przypadek, w którym protestujący zwrócili broń przeciwko przedstawicielom władzy, co sprawia, że bunt ten jest uznawany za ostatnie polskie powstanie zbrojne. Kolejne wielkie protesty robotnicze – w latach 1970/1971, 1976, 1980, 1988 – miały charakter pokojowy.
Michał Szukała (PAP)
Kalendarium Poznańskiego Czerwca 1956
65 lat temu, 28 i 29 czerwca 1956 r., doszło do pierwszego robotniczego buntu przeciwko niesprawiedliwości systemu komunistycznego. Poznański Czerwiec był pierwszym „polskim miesiącem”. Masowe wystąpienie w poważnym stopniu przyspieszyło zmiany polityczno-gospodarcze w PRL.
1955
Kwiecień
Zgodnie z decyzją Ministerstwa Przemysłu Maszynowego dyrekcja poznańskich Zakładów Przemysłu Metalowego im. Stalina (wcześniejsze im. H. Cegielskiego) rozpoczęła ograniczanie przyznawania premii za wyniki w pracy. Oznaczało to obniżenie pensji nawet o kilkanaście procent.
Do Warszawy udała się pierwsza delegacja robotników „Cegielskiego” wyłoniona przez Radę Zakładową. Rozmowy dotyczące wysokości norm i premii prowadzone z Zarządem Głównym Związku Zawodowego Metalowców (ZZM) i Ministerstwem Przemysłu Maszynowego nie przyniosły żadnych rezultatów.
16–21 czerwca
W Zakładach im. Stalina przeprowadzono strajk ostrzegawczy.
Listopad
Załoga dowiedziała się, że w poprzednich latach błędnie naliczano obciążenia podatkowe płac. Błąd dotyczył ok. 1/3 robotników.
1956
Styczeń
Raporty poznańskiej bezpieki poświęcone nastrojom wśród poznańskich robotników mówiły o szybkim wzroście niezadowolenia z płac i warunków pracy.
Luty
Dyrekcja ZISPO otrzymała od władz w Warszawie wytyczne dotyczące „dyskusji” na temat realizacji planu pięcioletniego, które zakładały wzrost wydajności pracy o niemal 10 proc. W połączeniu ze wzrostem produkcji działania władz oznaczały spadek wysokości płac robotników.
Marzec i kwiecień
Delegacja zakładów po raz drugi i trzeci wyjechała na rozmowy do Warszawy. Jej postulaty nie zostały spełnione.
Maj
Robotnicy z oddziału W-3 ZISPO spotkali się z przedstawicielami Centralnej Rady Związków Zawodowych. Spotkanie przebiegało w burzliwej atmosferze.
8 czerwca
Podczas spotkania z załogą W-3 przedstawiciel Ministerstwa Przemysłu Maszynowego obiecał spełnienie postulatów robotników, szczególnie zwrotu niesłusznie zapłaconego podatku.
16 czerwca
W zakładzie W-3 doszło do krótkich strajków.
21 czerwca
W trakcie zebrania w W-3 robotnicy wybrali przedstawicieli do prowadzenia kolejnych negocjacji z władzami.
Poznańska bezpieka poinformowała władze o kolejnym wzroście napięcia w ZISPO oraz innych dużych zakładach pracy w Poznaniu.
22 czerwca
Do Poznania z Warszawy przybyła delegacja Centralnej Rady Związków Zawodowych i Ministerstwa Przemysłu Maszynowego.
23 czerwca
Podczas kolejnego wiecu robotników W-3 I sekretarz zakładowych struktur PZPR zapowiedział wyłonienie delegacji reprezentującej całą załogę ZISPO.
25 czerwca
W niemal wszystkich fabrykach należących do ZISPO odbyły się wybory delegatów do rozmów w Warszawie. W W-3 władze zwołały własne zebranie robotników, aby nie pozwolić im na dołączenie do inicjatywy. Wiec protestacyjny odbył się także w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym.
26 czerwca
W Warszawie odbyły się rozmowy delegacji ZISPO z ministrem przemysłu maszynowego Romanem Fidelskim i przewodniczącym CRZZ Wiktorem Kłosiewiczem. Władze zgodziły się na zwrot niesłusznie pobranego podatku od wynagrodzeń. Rozmowy miały być kontynuowane następnego dnia w Poznaniu.
27 czerwca
Po przybyciu przedstawicieli władz rozmowy z robotnikami były kontynuowane w siedzibie Komitetu Zakładowego PZPR. Żądania delegacji nie zostały przyjęte.
Rozpoczął się strajk robotników Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego. Jeden z przywódców strajku został aresztowany.
28 czerwca
O godz. 6.00 rozpoczynająca pracę załoga W-3 zebrała się na wiecu w jednej z hal produkcyjnych. Podjęto decyzję o włączeniu do strajku pozostałych wydziałów.
O 6.35 robotnicy kilku wydziałów ZISPO udali się w stronę centrum miasta. Po drodze do marszu dołączali robotnicy z innych zakładów, m.in.: MPK, Poznańskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego, Zakładów Graficznych im. Marcina Kasprzaka, Wytwórni Sprzętu Mechanicznego, Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych, Państwowej Wytwórni Papierosów i POMET-u. Pochód dotarł do siedziby Miejskiej Rady Narodowej. Delegacja została przyjęta przez przewodniczącego MRN. Protestujący zażądali przyjazdu do Poznania premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Wśród demonstrujących pojawiła się plotka o aresztowaniu członków delegacji.
O 10.00 robotnicy zerwali czerwone flagi z siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR oraz weszli do Komendy Wojewódzkiej MO, gdzie namawiali milicjantów do przyłączenia się do protestu. Dowódca miejscowego pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozkazał przygotować się do obrony Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego. W tym samym czasie z dachu gmachu ZUS zostały zrzucone urządzenia do zagłuszania Radia Wolna Europa i pozostałych rozgłośni wolnego świata.
Tuż przed 11.00 protestujący rozpoczęli szturm na bramy więzienia. Wypuszczono część więźniów i zdobyto ok. 80 sztuk broni. W tym samym czasie budynek bezpieki został obrzucony kamieniami. Ubecy odpowiedzieli strumieniami wody z hydrantów, a następnie strzałami. Zajęty został również budynek Sądu Powiatowego i prokuratury. Znajdujące się tam archiwa zostały podpalone.
Przed 12.00 w Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych rozpoczęła się mobilizacja studentów. W kierunku centrum skierowano czołgi, które po drodze zostały podpalone butelkami z benzyną. Dwa kolejne pojazdy zostały rozbrojone. Godzinę później, po rozmowie komendanta Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Jerzym Bordziłowskim, do Poznania wyruszyły czołgi z poligonu w Biedrusku. Po 14.00 dowodzenie nad siłami w Poznaniu przejął przybyły samolotem sowiecki generał w mundurze LWP Stanisław Popławski. W tym czasie najcięższe walki toczyły się wokół siedziby bezpieki, a część demonstrujących rozbrajała kolejne posterunki milicji oraz siedziby studiów wojskowych przy uczelniach wyższych. Po 16.00 do Poznania zaczęły wkraczać oddziały 10. Dywizji Pancernej.
Mieszkańcy Środy Wielkopolskiej próbowali powstrzymać kolumny pancerne i samochodowe jadące do Poznania, ale zostali rozpędzeni przez MO. Strajki wybuchły w Kostrzynie, Luboniu i Swarzędzu.
29 czerwca
O poranku do Poznania wjechało ok. 70 czołgów II Korpusu Armijnego. Do wieczora zlikwidowano wszystkie punkty oporu robotników. Śmierć poniosło co najmniej 79 osób, rannych było ponad 600. Zginęło również 5 żołnierzy WP, 1 żołnierz KBW, 3 funkcjonariuszy UB oraz 1 funkcjonariusz MO. Tego samego dnia bezpieka rozpoczęła masowe aresztowania.
O 19.30 w poznańskim radiu premier Józef Cyrankiewicz ostrzegł, że „wrogowie władzy ludowej” zostaną ukarani „odrąbywaniem rąk”.
30 czerwca
Zakończyły się ostatnie strajki. Na Cytadeli odbyły się pogrzeby funkcjonariuszy bezpieki, milicji i LWP. Część jednostek LWP wycofała się z miasta. Kilka dni później wszystkie obiekty strategiczne w Poznaniu przestały być ochraniane przez wojsko.
8 lipca
Według zachowanych danych do tego dnia władze aresztowały 658 osób. Ostatecznie do sądów skierowano 185 oskarżeń.
Wrzesień–listopad
Procesy oskarżonych. Większość z nich nie zakończyła się wydaniem wyroków.
19–21 października
Podczas VIII Plenum KC PZPR nowy I sekretarz Władysław Gomułka stwierdził: „Robotnicy Poznania chwytając za oręż strajku i wychodząc manifestacyjnie na ulicę w czarny czwartek czerwcowy, zawołali wielkim głosem: Dosyć! Tak dalej nie można! […] Robotnicy Poznania nie protestowali przeciwko Polsce Ludowej, przeciwko socjalizmowi, kiedy wyszli na ulice miasta. Protestowali oni przeciwko złu, jakie szeroko rozkrzewiło się w naszym ustroju społecznym i które ich również boleśnie dotknęło, przeciwko wypaczeniom podstawowych zasad socjalizmu, który jest ich ideą”.
W trakcie wieców poparcia dla przemian politycznych robotnicy w Poznaniu domagali się zmiany nazwy ZISPO na Zakłady im. 28 Czerwca.
14 listopada
Władze wydały decyzję o zmianie nazwy ZISPO na Zakłady Przemysłu Metalowego H. Cegielski – Poznań.
1957
6 czerwca
Władysław Gomułka spotkał się z robotnikami „Cegielskiego”. W przemówieniu stwierdził: „Na pobojowisku żerują nieraz szakale. Na czarnym poznańskim czwartku usiłuje żerować czarna reakcja. Tego żeru należy ją pozbawić. […] Zdarzają się nawet w rodzinach tragiczne wypadki. I chociaż rodzina dotknięta takim nieszczęściem nigdy o nim zapomnieć nie może, to zawsze stara się jak najgłębiej zapuścić nad swoją tragedią żałobną kurtynę milczenia”.
1981
Dzięki wysiłkom NSZZ „Solidarność” odsłonięto w Poznaniu Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956. W uroczystości wzięło udział ok. 200 tys. osób. Aktu odsłonięcia dokonał uczestnik Czerwca ’56 Stanisław Matyja. Po uroczystości na placu odbyła się msza, podczas której odczytano telegram skierowany przez papieża Jana Pawła II.
Michał Szukała (PAP)
Dr R. Spałek: w czerwcu 1956 r. komuniści bali się rozlania buntu na całą Polskę
Komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących – mówi PAP historyk dr Robert Spałek z IPN.
Polska Agencja Prasowa: Po śmierci Stalina na szczycie reżimu PRL stoi triumwirat: Bierut-Berman-Minc. Jaka jest ich pozycja w pierwszych miesiącach odwilży?
Dr Robert Spałek: Pierwszej poważnej klęski Bierut doznał w listopadzie 1954 r. Został wtedy skrytykowany na zebraniu gromadzącym setkę najważniejszych aktywistów i działaczy partyjnych z kraju. Kilkudziesięciu mówców w sposób jawny lub zawoalowany stwierdziło, że Bierut i jego współpracownicy nie konsultują się z nikim i w swej pracy nie reprezentują członków PZPR, tylko siebie. To był niemal bunt. Bierut z nerwów nie wiedział, co odpowiedzieć, bo dotychczas tylko on miał prawo rugać innych. W tym samym czasie ppłk bezpieki Józef Światło, który uciekł na Zachód, ujawniał na falach Radia Wolna Europa sekrety z życia prywatnego elity PZPR i opowiadał o jej mafijno-przestępczych metodach sprawowania władzy. To były dla Bieruta ciosy. Ze stresu zaczął nadużywać alkoholu i podupadać na zdrowiu. Jego wpływy polityczne pozostały realnie niezagrożone, wciąż miał pełne poparcie Moskwy, ale przestał być nietykalny.
Jeśli zaś chodzi o stosunki z Sowietami, to triumwirowie z PZPR – czyli Bierut, Berman i Minc – najwyraźniej zgubili po śmierci Stalina polityczny azymut. Sowieci nieco zliberalizowali swoją politykę wewnętrzną, tymczasem ta trójka wręcz ją miejscami zaostrzyła. Bierut nie wierzył w trwałe złagodzenie systemu. Kiedy więc w ZSRS zwalniano więźniów z łagrów, on sam obrał kierunek przeciwny – zadecydował o aresztowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego, o wszczęciu procesu bp. Czesława Kaczmarka, aresztowaniu komunistycznego marszałka i dawnego agenta NKWD Michała Żymierskiego oraz Zenona Kliszki – byłego współpracownika Gomułki.
Gdy przy jakiejś okazji szef partii sowieckiej Nikita Chruszczow zapytał Bieruta i Bermana, dlaczego wciąż trzymają tylu ludzi w więzieniu, a zachowywał się przy tym tak, jakby wcześniejsze naciski Sowietów na wzmożenie aresztowań w Polsce nie wydarzyły się, Berman natychmiast pojął, że w PRL musi dojść do liberalizacji, a Bierut przeciwnie – zaciął się w sobie i nie chciał zmian. Na przełomie 1955 i 1956 r. stał się więc dla Moskwy niewygodnym hamulcowym reform.
Wielu decydentów PZPR było gotowych do ustępstw, czy to politycznych, czy symbolicznych, do dalszego zluzowania represji, zmian w kulturze, nawet do wypuszczenia więźniów politycznych. Bierut zapewne bał się, że takie zmiany w końcu doprowadzą także do rozliczenia jego osobistych nadużyć, a być może do ujawnienia całej skali zbrodni w powojennej Polsce. Nikt nie wiedział, gdzie ta raczkująca liberalizacja się zatrzyma. Co przy tym ważne, działacze partii średniego szczebla zaczęli jawnie dopominać się o powrót Władysława Gomułki do władzy, zarazem żądali wytłumaczenia, za co był on przetrzymywany przez trzy lata w tajnym więzieniu przez ekipę Bieruta. Doły partyjne w nieco stadny sposób zaczęły dostrzegać w Gomułce remedium na wszystkie kłopoty partii i państwa.
Z kolei w pierwszym i drugim szeregu „góry partyjnej” krystalizowały się i ujawniały podziały towarzysko-klikowe. Dwie grupy szykowały się do walki o stanowiska i wpływy. Pierwsza widziała swój sukces w głoszeniu haseł o suwerenności PZPR, czy szerzej – w liberalizacji systemu, w otwarciu się na inteligencję i młodzież, i szukaniu w tych kręgach głównego poparcia – a druga klika liczyła na uzyskanie wsparcia od ludzi z awansu: robotników i biurokracji partyjnej. Recepta tych drugich na sukces była prosta: zwalić całą winę za stalinizm w Polsce na Żydów, wprowadzić rządy mocnej ręki, zaostrzyć cenzurę, a robotnikom dać podwyżki. Pierwszą z wymienionych klik nazywa się w piśmiennictwie „puławianami”, bądź czasem „Żydami”, drugą zaś „natolińczykami” lub „chamami”.
PAP: Co zmienia śmierć Bieruta oraz wygłoszenie przez Chruszczowa tajnego referatu, który szybko stał się jawny i wpłynął na nastroje w partii?
Dr Robert Spałek: Jedno było związane z drugim. Bierut dogorywał ciężko chory w Moskwie – pojechał na zjazd partii sowieckiej i tam po wysłuchaniu tajnego wystąpienia Chruszczowa zrozumiał ostatecznie, że jego samego też dopadnie ręka sprawiedliwości, że jako „polski Stalin” zostanie rozliczony przez swoich. I zapadł na zdrowiu, w końcu zmarł. Wbrew do dziś krążącym plotkom Sowieci mu w tym nie pomogli. Relacje świadków i dokumentacja medyczna taki mord wykluczają. Bierut pojechał do ZSRS po niezaleczonym zapaleniu płuc i grypie, zmarł tam na zator serca.
Jego ciało wystawiono na katafalku w moskiewskim Domu Sowietów. Co ważne, Sowieci poprosili wówczas Jakuba Bermana przebywającego w Moskwie, aby zajął miejsce w zwyczajowej warcie przy zwłokach, ale w ostatnim szeregu. To był znak, że Kreml cofnął poparcie dotychczasowemu układowi władzy w PRL.
Natomiast referat, w którym Chruszczow ukazał skalę terroru i zbrodni Stalina, był początkowo teoretycznie tajny. Jednak tuż po zjeździe patii sowieckiej Chruszczow zdecydował o rozesłaniu go do wszystkich, z czasem także najniższych komórek partii sowieckiej. W rezultacie odczytywano go nawet w sowieckich szkołach. W Polsce o rozpowszechnieniu referatu zadecydował Edward Ochab, następca Bieruta, ale w istocie wiemy, że nakłaniał go do tego właśnie sam Chruszczow, który zresztą potem miał pretensję do Polaków o zbyt masową skalę rozpowszechnienia tego sensacyjnego tekstu. Było więc w tym działaniu trochę niekonsekwencji. Chcę przy tym podkreślić, że w pozostałych partiach bloku moskiewskiego referatu nie upubliczniano.
U nas kopiowano go chałupniczo niczym zakazany kryminał i sprzedawano nawet na bazarach, był rozchwytywany. Referat był manipulacją, zbrodnie komunizmu i komunistów przypisano w nim jednemu człowiekowi – Stalinowi. Tym samym partia sowiecka i komunizm miały być nieskalane, a jedynie przez Stalina „wypaczone”. Nikt tego jednak wówczas tak nie niuansował. W Polsce wybuchała euforia patriotyzmu. Ludzie rozdyskutowani, rozgorączkowani, brali udział w niekończących się wiecach, zebraniach, ujawniali nastroje wręcz narodowowyzwoleńcze, czasem antykomunistyczne. Roztrząsano sprawę Katynia, Powstania Warszawskiego, a także najazdu ZSRS na polskie Kresy w 1939 r., pytano o los prymasa. Dotychczasowa władza straciła wymuszony krwawo autorytet i legitymację do sprawowania rządów. W prasie zaczęto pisać o AK, o niesłusznie więzionych ludziach, również o absurdach gospodarki i biurokracji, krytykowano sztukę socrealistyczną. Doszło do wielkiej przemiany nastrojów społecznych. A wśród działaczy PZPR do dezorientacji. To, co wczoraj było wychwalane, dziś okazywało się błędem, a nawet zbrodnią. Jak to powiedział jeden z aktywistów komunistycznych: „Boga nie ma, Stalina też już nie ma, to co my mamy mówić młodym”?
W ostatnich miesiącach przed śmiercią Bieruta kierownictwo partii sprawiało wrażenie sparaliżowanego i wyczekującego. Dopiero po jego śmierci zaczęto permanentnie obradować, kłócić się, wprowadzać zmiany. W kwietniu 1956 r. każdy tydzień przynosił przełom w polityce albo w społecznej mentalności. W rezultacie uchwalonej amnestii więzienia opuściło 35 tys. osób, w tym 4,5 tys. więźniów politycznych, w tym czasie upadł Kominform, ostatecznie usunięto z kręgów władzy byłego ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, odwołano prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości i ministra kultury, aresztowano dwóch ważnych oficerów bezpieki – wcześniejszego wiceministra Romana Romkowskiego i szefa byłego Departamentu X MBP Anatola Fejgina. Chwilę później z kierownictwa PZPR odszedł Berman.
PAP: Czy wiosną 1956 r. władze zdawały sobie sprawę z ryzyka wybuchu niezadowolenia?
Dr Robert Spałek: Władza była zajęta sobą. Komuniści wiedzieli o narastającym niezadowoleniu wśród robotników na Śląsku, w Łodzi, czy w Warszawie, uważali je jednak za przejściowe. Od połowy czerwca Edward Ochab otrzymywał codziennie informacje o cyklicznych przestojach w pracy i masówkach protestacyjnych, do których dochodziło w zakładach w Poznaniu. Ponoć je lekceważył. Uznał zapewne, że na krótkich strajkach i pokrzykiwaniu robotników się skończy. Dzień przed wybuchem protestu wysłał do Poznania młodego wówczas sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka z poleceniem: „Jedź tam i miej oczy i uszy otwarte”. Nazajutrz szef poznańskiej bezpieki domagał się od Gierka zezwolenia na użycie broni. Młody sekretarz kazał mu dzwonić w tej sprawie do Ochaba, który zgodę wydał.
PAP: W tak przełomowym momencie na czele PZPR stał być może najbardziej nijaki przywódca w jej dziejach. Na ile Ochab był człowiekiem mogącym wywierać wpływ na procesy, które podskórnie prowadziły do czerwca 1956 r., a później na kolejne miesiące, które doprowadzą do przełomu październikowego?
Dr Robert Spałek: Bierut też był bezbarwny, a ile lat rządził… Stalin o Ochabie mówił – „charoszyj bolszewik”, a Chruszczow miał go za szczerego przyjaciela Moskwy. To był rzeczywiście człowiek zsowietyzowany, rozkochany w micie bolszewickiej rewolucji, sowieckich pieśniach. Przed wojną miał nawet wątpliwości co do swojej polskiej tożsamości, a jednak już zasiadając w gremiach kierowniczych PZPR, czuł się bardziej patriotą „peerelowskim” niż sowieckim. Mówiono, że Ochab jest „nieskazitelnie uczciwym fanatykiem komunizmu”. Nie miał zajadłych wrogów po żadnej ze stron konfliktów personalnych w PZPR i nie miał wybujałych ambicji osobistych, wydawał się działać zespołowo i to wystarczyło. Chruszczow osobiście dopilnował, by wybrano go na szefa PZPR. Ale to nie był kreator polityki, on tylko próbował reaktywnie nastawiać żagle do wiatrów zmian wiejących ze Wschodu i z głębi kraju. Bardzo zależało mu na tym, żeby władza w partii nie przeszła w ręce Gomułki, bo uważał go za skrajnego despotę i komunistę o duszy socjaldemokraty, co miało być dla Gomułki dyskwalifikujące.
PAP: Jesteśmy w stanie dobrze zrekonstruować proces decyzyjny w grudniu 1970 r. Czy można podjąć się podobnej rekonstrukcji przebiegu podejmowania decyzji w Warszawie 28 czerwca 1956 r.?
Dr Robert Spałek: Trochę wiemy. Ochab już o godzinie siódmej odebrał telefon, że robotnicy wyszli w Poznaniu na ulice. Zwołał więc na dziesiątą posiedzenie wierchuszki władzy, czyli Biura Politycznego. Dziesięciu ludzi dyskutowało i jednocześnie odbierało kolejne meldunki z Poznania – o tym, że demonstranci zaatakowali lokalny Urząd Bezpieczeństwa, przedarli się do sądu i więzienia. Minister obrony narodowej marsz. Konstanty Rokossowski już wcześniej informował Ochaba, że sama milicja i bezpieka nie dadzą sobie z demonstrantami rady, dlatego trzeba użyć do tłumienia cywilnego protestu siły wojska. Ochab na to przystał. To jest jedna ze znanych nam wersji. Mamy i drugą, przeciwną: według niej Rokossowski jednak przestrzegał przed użyciem broni, natomiast domagał się tego Ochab, gdy zorientował się, że demonstranci są zdesperowani, wykrzykują hasła wrogie komunistom i łatwo się nie poddadzą. Nie wiem, co jest prawdą. I sekretarz PZPR wprowadził blokadę telekomunikacyjną Poznania i wysłał do miasta specjalną delegację z premierem Józefem Cyrankiewiczem na czele. Szef rządu 29 czerwca wieczorem grzmiał przez radio, że ten, kto podniesie rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że władza mu tę rękę odrąbie „w interesie klasy robotniczej”. Straszył, bo w istocie to komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących.
Bunt został ostatecznie krwawo zdławiony. Według ustaleń śledczych IPN zginęło 58 osób, a ok. 800 zostało rannych. Są jednak historycy, którzy twierdzą, że ofiar śmiertelnych było nie mniej niż 73.
PAP: Co zmienia czerwiec na szczytach PZPR?
Dr Robert Spałek: Kilka dni po pacyfikacji buntu Ochab stwierdził, że trzeba ukrócić liberalizację prasy, z kolei „natolińczycy” domagali się wzięcia ludzi „za mordę”, a „puławianie” odwrotnie: przekonywali, że szansą na uspokojenie nastrojów będzie dalsza liberalizacja polityczna.
Moskwa była doskonale poinformowana o szczegółach tragedii w Poznaniu. Chruszczow ponoć znał takie fakty z przebiegu protestu, o których nie miał pojęcia nawet Ochab. Co ciekawe, za główną przyczynę społecznego buntu sowiecki przywódca uważał biedę i kiepskie warunki życia polskich robotników, a dopiero w dalszej kolejności doszukiwał się w tych wydarzeniach inspiracji „imperialistów zachodnich”. Mimo to robotniczy bunt w Poznaniu wpłynął na czasowe usztywnienie Kremla w polityce międzynarodowej, Sowieci uznali, że agenci Zachodu nie zakopali broni i konflikt dwubiegunowego świata trwa. A z PRL podpisali 11 lipca umowę o pomocy gospodarczej, by PZPR miała szansę przezwyciężyć trudności ekonomiczne.
W lipcu 1956 r. w dzienniku „Le Monde” pisano, że od czasu walki Stalina z Trockim, Zinowiewem i innymi żadna partia komunistyczna nie była tak bardzo podzielona i skłócona wewnętrznie, jak polska. Pomału do decydentów PZPR docierało, że nie uda się zażegnać kryzysu w kraju bez powrotu do władzy Gomułki, gdyż wielu Polaków uważało go za „swojaka”, za prawdziwie polskiego komunistę, do tego za ofiarę reżimu Bieruta, któremu „Ruscy” przed kilku laty nie pozwolili rządzić. Co więcej, niektórzy decydenci – np. Cyrankiewicz, a w końcu i Ochab – zrozumieli, że jeżeli oni sami nie przywrócą Gomułce członkostwa w partii, to powstanie społeczno-narodowy problem, rozpęta się ogólnonarodowa walka o powrót „Wiesława” do władzy, do której włączą się zagranica i wrogowie wewnętrzni PRL.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /