Samuela L. Jacksona oglądalibyśmy po raz ostatni w „Chłopcach z Ferajny”, gdyby szczęście nie dopisało mu podczas jednej z podróży nowojorskim metrem. Jak wspominał po latach – gdy w 1990 roku próbował wejść do wagonu, drzwi nagle zatrzasnęły się na jego nodze. Pociąg ruszył, ciągnąc go za sobą. Minęły dwa lata zanim aktor dowiedział się, komu zawdzięcza uratowanie mu życia – i nie była to zasługa maszynisty.
Samuel L. Jackson opowiedział w podcaście „Mad, Sad and Bad” z Palomą Faith o wypadku sprzed 35 lat, który cudem udało mu się przeżyć.
„W 1990 roku w Nowym Jorku zostałem pociągnięty przez pociąg metra” – ujawnił w słuchowisku. Dodał, że był to skład linii „A”.
Opisał, że tamtego dnia stanął przed „środkowymi drzwi ostatniego wagonu” na „długim peronie”. Kiedy próbował wsiąść do pociągu, drzwi nagle się zamknęły. Aktor nadal był na zewnątrz, ale jego noga pozostała zakleszczona w środku wagonu.
„Byłem tam i myślałem: »O cholera, umrę«, bo widziałem zbliżający się tunel i nie potrafiłem znaleść niczego, czego mógłbym się złapać lub przytrzymać, żeby przylepić się do pociągu i nie zginąć w tunelu” – stwierdził Jackson.
Znajdujący się w środku pasażerowie desperacko starali się wypchnąć nogę aktora na zewnątrz, ale bez skutku. Na szczęście pociąg w pewnym momencie zwolnił, a potem zatrzymał się.
Po tym incydencie Jackson pozwał nowojorski departament transportu. Jak wspomniał – zajęło mu dwa lata, aby dowiedzieć się, co spowodowało wówczas, że pociąg nie pojechał dalej. Okazało się, że życie Jacksona uratował starszy mężczyzna, poruszający się o kulach, który w porę pociągnął za hamulec bezpieczeństwa.
Red. JŁ