Burmistrz Brandon Johnson ma coraz większe obawy z powodu niestabilność na Wall Street i w Waszyngtonie. Może do wpłynąć na zmagający się już z ogromnym deficytem budżet Chicago.
Dlatego burmistrz rozpoczyna serię rozmów z innymi przywódcami miasta. Tymczasem niektórzy członkowie Rady Miasta powiedzieli, że od miesięcy biją na alarm szczególnie po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta. Chicago wspierane jest z funduszu federalnego, największe dofinansowanie w ostatnich latach dostało w ramach funduszu covidowego, którego już nie ma.
Brandon Johnson rozpoczął we wtorek wiosenny sezon budowlany w Chicago. Przy tej okazji odniósł się do taryf nakładanych przez prezydenta. Johnson podkreślił, że uderzą one w zwykłych obywateli i ich rodziny. „To koszmarne co robi ten prezydent. Nakładane przez niego taryfy mogą kosztować rocznie rodziny 4 tysiące dolarów” – mówił Brandon Johnson. Ostrzegał, że likwidacją zagrożonych jest tysiące miejsc pracy.
W poniedziałkowym liście do członków Rady Miasta Johnson ostrzegł przed skutkami druzgocących wiadomości gospodarczych płynących z Wall Street i Białego Domu. „Ta zmienność w połączeniu z przewidywaną luką budżetową sprawia, że tym ważniejsza jest nasza wspólna praca” – napisał burmistrz. „Proszę was wszystkich o pilne zaangażowanie się w ten proces” – dodał.
Johnson powiedział, że miasto stoi w obliczu niedoboru budżetowego w wysokości 1 miliarda dolarów w 2026 roku. Jego krytycy z Rady Miasta uważają, że będzie to raczej 3 miliardy dolarów.
BK