W Stanach Zjednoczonych rośnie grupa osób zniechęconych do elit politycznych. Chodzi głównie o młodych ludzi, rozczarowanych postawą głównych kandydatów w wyborach prezydenckich.
Skutkiem tego może być wyjątkowo niska frekwencja w nadchodzących wyborach.
Nowojorscy, dobrze wykształceni 20-30-latkowie coraz częściej mówią, że w amerykańskiej polityce potrzebna jest trzecia silna partia. „Jestem przeciwko obu kandydatom. Problem nie w tej dwójce, ale w tym, że od dziesiątek lat mamy do wyboru A albo B. Powinien istnieć taki system w którym naprawdę przyzwoity kandydat może powiedzieć, co chce zrobić, a ja będę mógł wybierać” – mówi wysłannikowi Polskiego Radia Justin, student z Nowego Jorku.
To właśnie niezadowolenie z budzących kontrowersje kandydatur Hillary Clinton i Donalda Trumpa oraz brutalna i agresywna kampania wyborcza sprawiły, że w amerykańskich dużych miastach rośnie odsetek niezadowolonych. Politolodzy podkreślają, że obecna kampania jest inna niż wszystkie poprzednie.
„Nigdy jeszcze nie mieliśmy dwójki kandydatów tak bardzo nielubianych przez opinię publiczną, w dodatku nawet członkowie ich własnych partii mają mieszane uczucia. To sytuacja bez precedensu, gdy w sondażach niezadowolenie z kandydata wyraża ponad 50 procent osób, a teraz dotyczy to przecież obojga kandydatów” – podkreśla w rozmowie z Polskim Radiem politolog z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku profesor Donald Green.
Jak relacjonuje z Nowego Jorku specjalny wysłannik Polskiego Radia Wojciech Cegielski, eksperci nie spodziewają się, aby ewentualna trzecia silna partia mogła szybko znaleźć miejsce na scenie politycznej w Stanach Zjednoczonych. Nie jest natomiast wykluczone, że 8 listopada rekordowo wielu Amerykanów nie pójdzie do wyborów.
Politolodzy szacują, że jedna trzecia wyborców jest niezadowolona z obojga kandydatów, a wyborców, którzy określają się jako niezależni jest 43 procent, co jest rekordem w historii Stanów Zjednoczonych.
IAR/Wojciech Cegielski/Nowy Jork/dj