Wojna w Strefie Gazy wywołała w Holandii nową debatę o integracji. Media w tym kraju zauważają, że część obywateli o pochodzeniu migracyjnym, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu, mówi dziś o głębokim rozczarowaniu i poczuciu braku przynależności. Wskazują, że reakcja władz oraz instytucji na wydarzenia w Gazie unaoczniła im granice akceptacji i równego traktowania.
„To, co wojna w Gazie we mnie uruchomiła, to poczucie, że 29 lat integracji było na próżno” – powiedziała dziennikowi „NRC” Sara Shawkat, psycholożka kulturowa, która przyjechała z Iraku do Holandii jako dziecko. Jej zdaniem społeczeństwo oczekuje od migrantów rezygnacji z części swojej tożsamości, przy jednoczesnym milczeniu w sprawach postrzeganych jako kontrowersyjne, takich jak wsparcie dla Palestyńczyków.
Podobne emocje wyraził antropolog Sinan Çankaya, który w książce „Galmende geschiedenissen” (tł. wibrujące wspomnienia) pisze o swoim „zerwaniu z Zachodem”. „Jeśli integracja oznacza milczenie wobec cierpienia Palestyńczyków, to nie chcę być zintegrowany” – powiedział w wywiadzie dla amsterdamskiego „Het Parool”. Jego publikacja spotkała się z oporem wydawnictwa, które wegług niego prosiło o „złagodzenie tonu” i rezygnację z określenia „ludobójstwo”.
Çankaya i inni rozmówcy holenderskich mediów wskazują, że od czasu ataku Hamasu 7 października 2023 r. i izraelskiej ofensywy w Gazie, debata publiczna w Holandii została zdominowana przez jedno stanowisko. „Narracja propalestyńska została zmarginalizowana, a osoby ją głoszące postrzegane są jako radykałowie” – zauważa Faryda Hussein, urzędniczka, która pracowała w Komisji Europejskiej i holenderskim ministerstwie spraw społecznych.
Jak opisuje Hussein w wywiadzie dla dziennika „Trouw”, wielu urzędników państwowych czuje się dziś zobowiązanych do zachowania milczenia w sprawie Gazy. „Nie wolno nam się wypowiadać. Każdy, kto okazuje solidarność z Palestyńczykami, bywa postrzegany jako potencjalnie niebezpieczny” – mówi.
Dyskusja o integracji powróciła do holenderskiej polityki po zamieszkach wokół meczu Ajax–Maccabi Tel Awiw w listopadzie 2024 roku. Premier Dick Schoof określił wówczas sytuację jako „problem integracyjny”. Według doniesień francuskiego dziennika „Le Monde” podczas pilnego posiedzenia rządu miały paść obraźliwe określenia pod adresem osób pochodzenia marokańskiego, takie jak „zas… Marokańczycy”” czy „żrący halal”. Część migrantów poczuła się wówczas niesłusznie obwiniona o działania marginalnej grupy młodych mężczyzn, którzy na skuterach atakowali Izraelczyków.
„Integracja nie może polegać na składaniu jednostronnych deklaracji lojalności i rezygnacji z własnej wrażliwości moralnej” – stwierdziła Shawkat. Po incydencie z udziałem izraelskich kibiców ze stanowiska sekretarz stanu ds. zasiłków i ceł zrezygnowała Nora Achahbar, jedyna członkini rządu o pochodzeniu marokańskim i zarazem jedyna osoba z doświadczeniem migracyjnym w gabinecie. Zdaniem islamolożki Nuweiry van Goens Youskine pojęcie integracji przestało być neutralne. „Zostało przekształcone w narzędzie różnicowania: „my” czyli ci, którzy mają rację, i „oni”, czyli ci, którzy muszą się dostosować. To asymetryczna relacja władzy.” Jak podkreśla, od migrantów oczekuje się nie tylko lojalności wobec kraju, lecz także przyjęcia dominującej interpretacji historii i wartości.
Część migrantów z wyższym wykształceniem, którzy przez lata identyfikowali się z liberalnymi ideałami Zachodu, dziś czuje się wyobcowana. Mimo że są obywatelami, mają pracę i głosują, ich poglądy na temat Bliskiego Wschodu bywają traktowane jako „problem”.
Rozmówcy holenderskich dzienników podkreślają, że nie rezygnują z zaangażowania społecznego. Uważają jednak, że integracja powinna opierać się na wzajemności, a nie asymilacji. „Wielu z nas naprawdę wierzyło w wartości europejskie: wolność, równość, prawa człowieka. Gdy te wartości nie są stosowane wobec wszystkich, również wobec Palestyńczyków to trudno mówić o integracji. Trzeba raczej mówić o rozczarowaniu” – podsumowuje Cankaya.
Z Amsterdamu Patryk Kulpok (PAP)