Mark Kelly – senator Stanów Zjednoczonych z Arizony – twierdzi, że wynik wyborów w jego stanie może zależeć w dużej mierze od frekwencji wśród rdzennych Amerykanów. Indianie uchodzą za żelazny elektorat Demokratów, stąd zależy im, aby zagłosowało ich jak najwięcej. Niedawno w galerii sztuki w Phoenix odbyło się wydarzenie „Native Americans for Harris-Walz” (Rdzenni Amerykanie dla Harris-Walz) z udziałem przeszło 40 liderów plemiennych.
Jonathan Nez – były wódz plemienia Nawaho i kandydat do amerykańskiego Kongresu – a także senator USA Mark Kelly twierdzą, że wynik listopadowych wyborów w Arizonie będzie zależał w dużej mierze od zaangażowania Indian.
W Stanie Wielkiego Kanionu trwa walka lokalnych struktur Partii Demokratycznej o każdego rdzennego Amerykanina. O ich głosy – choć historycznie popierają raczej Demokratów – jest bardzo trudno ze względu na trudnodostępne miejsca zamieszkania Indian na terenach wiejskich. W Arizonie „niebiescy” organizują pikniki i imprezy, aby przyciągnąć swój żelazny elektorat i przypomnieć o obywatelskim obowiązku.
Tym bardziej w roku 100. rocznicy uchwalenia w Ameryce ustawy Indian Citizenship Act z 1924 roku, która nadała obywatelstwo USA wszystkim rdzennym Amerykanom. W przeszłości starania Demokratów o indiańskiego wyborcę przynosiły wymierne skutki. W 2020 roku udało się zwiększyć frekwencję wśród plemion o 17,5 tys. osób w porównaniu z wyborami w 2016 roku. Silne poparcie dla Joe Bidena odnotowano wówczas w rezerwatach Nawaho i Tohono O’odham, czyli plemienia „ludzi pustynii”.
W promowanie rejestracji młodych Indian w rejestrach wyborczych zajmuje się m.in. Susanna Osife, Miss Gila River 2024.
Red. JŁ